@Kubala95:
Oczywiście, że 13-latka by nie odpowiadała za to, ale chyba nie jest rozsądnym narażenie kogoś na taką odpowiedzialność, zresztą dojrzały facet bez pedofilskiego zboczenia, raczej nie decyduje się na związek z uczennicą gimnazjum.
I mamy pierwszy przykład katolickiego/tradycyjnego podejścia do seksualności i kwestii damsko-męskich: czemuś w ogóle założył, że ktoś tu rozmawia o uprawianiu seksu przez trzynastoletnią dziewczynę i dorosłego faceta? To, że w ramach oswajania się z chłopcami córka Autorki tematu pójdzie na randkę z kolegą czy będzie poznawała chłopaków nie implikuje absolutnie niczego.
Masz rację, w Watykanie wiek dopuszczenia jeszcze do niedawna wynosił 12 lat, ale papież Franciszek podwyższył go do 18 lat. Ma to jednak znikome znaczenie, bo tam pewnie mieszka niewiele osób świeckich.
Sądząc po ilości spraw pedofilskich dotyczących kleru i „afery księdza Irka” ma to znaczenie spore.
być może mimo innej intencji - wzbudzają u młodzieży 13-16 lat nastroje ateistyczne.
O ile od wielkiej biedy mogę uznać, że nastroje antyklerykalne mogą być uznawane za negatywne przez niektórych (ale ja je uznaję za pozytywne), o tyle nie jestem w stanie znaleźć niczego negatywnego w ateistycznej postawie nastolatków, nawet na gruncie „logiki” katolickiej.
A teraz przejedźmy się po katolickiej etyce seksualnej:
a) seks przedmałżeński:
Chyba wszyscy się zgodzimy, że Kościół łaciński (czyli ten „nasz” ulubiony w Polsce) potępia seks inny niż małżeński, i to w małżeństwie rozumianym skrajnie dziwnie (proszę sobie poguglac, co to było małżeństwo naturalne i kiedy Kościół przestał je uznawać za ważne). O ile zakaz seksu przedmałżeńskiego miał sens w czasach, kiedy ślub brało się będąc człowiekiem bardzo młodym (w wieku lat kilkunastu), bo zwyczajnie wiek gotowości do seksu osiągało się mniej-więcej w czasie pierwszego małżeństwa (a małżonkowie nie musieli być związani z sobą emocjonalnie – po prowdzie to tak średnio się przejmowano wolą kobiety), o tyle w dzisiejszych czasach jest to piramidalny absurd z co najmniej dwóch powodów. Pierwszym jest ogólne, późne zawieranie małżeństw i rozkład tej instytucji (po prostu prawo nie nadążyło za zmianami społecznymi, a jak próbowano ratować sytuację instytucją związków partnerskich, to tradycyjnie nastawieni posłowie to storpedowali), sytuacja ta powoduje, że ślub się zawiera bardzo późno, o ile w ogóle. A natura jest wredna i nie chce opóźnić dojrzewania seksualnego i złagodzić popędu, bo Jan i Gosia chcą poczekać z ślubem do momentu znalezienia po studiach pracy (czyli wieku ok 24-25 lat), albo i dłużej (ja np. wątpię, żebym się ożenił przed trzydziestką. To nie w stylu mojej rodziny, która, nie chwaląc się, lepiej sobie radzi od przeciętnych „dobrych katolików”). Jan i Gosia mają trzy opcje: pierwszą jest wpakowania się w małżeństwo w momencie, kiedy absolutnie nie są do tego gotowi społecznie (zły wybór), drugą jest abstynencja seksualna do czasu formalnego ślubu(w praktyce niewykonalna dla miażdżącej większości ludzi: jedyne do czego próba realizowania tej opcji doprowadzi to frustracja na tle seksualnym), a trzecią jest zwyczajne odrzucenie systemu wartości powstałego w innym kręgu cywilizacyjnym w czasach starożytnych, i życie zgodne z naturą. Nadmieńmy, że o ile pierwsza opcja niesie z sobą konsekwencje społeczne obiektywnie niekorzystne, druga niesie negatywne konsekwencje natury biologicznej a trzecia nic takiego nie powoduje. Najwyżej może być negatywnie postrzegana przez „wierzących”, ale łatwiej jest zmienić system wyznawanych wartości niż ustrój społeczny czy naturę.
b) masturbacja:
Obiektywnie rzecz ujmując, masturbacja jest całkowicie naturalna dla rozwoju psychofizycznego człowieka i jest właściwie niemożliwe znalezienie jakichś negatywnych konsekwencji jej wobec innych ludzi, bo z definicji człowiek robi to sam ze sobą (gdzieś w temacie mignął mi termin „masturbacja wzajemna”: a widział ktoś suchą wodę? To jest petting, nie żadna masturbacja wzajemna).
Mimo to, w 2352 KKK uznaje się masturbację za grzech, i każdy „winny” masturbacji ponosi jakąś, choćby minimalną, „winę moralną”. Biorąc pod uwagę, że właściwie niemal 100% dzieci i młodzieży się onanizuje, to wpędzanie ich przez Kościół w poczucie winy jest czynem wysoce obrzydliwym i szkodliwym, bo uczy się żałowania za coś niemal tak nieodzownego jak oddech. Zadaniem świeckiego Państwa powinno być możliwe szybki i skuteczne wykorzenienie tego przekonania ze społeczeństwa, w szczególności poprzez nauczanie w szkołach młodzieży, że odczuwanie popędu seksualnego i jego zaspokajanie jest całkowicie NATURALNE i właściwie niemożliwe do uniknięcia.
To by było na tyle, jeżeli chodzi o ogólne, teoretyczne podejście Kościoła do seksualności i moje podejście do tego podejścia. Jeżeli moderatorzy chcą, mogą wydzielić ten wątek do osobnego tematu, i tam możemy dyskutować na bardziej szczegółowe zagadnienia, np. nad wymysłami zawartymi w encyklikach czy wypuszczanych przez nasz episkopat.
============
A teraz kwestie praktyczne: jak już pisałem, znam kilka par, które starają się stosować nieżyciową teorię Kościoła w życiu, wymienię tylko trzy . W wypadku jednej nie udało się dziewczynie donieść cnoty do ślubu (który nastąpił w wieku 26 lat, więc nic dziwnego), i wszelkie ustalenia przedmałżeńskie dotyczyły u nich właśnie tego braku jednej błony. Nie wpadli na to, że przed ślubem warto obgadać choćby zobowiązania finansowe każdego z nich (kilka długów w egzekucji komorniczej wyszło, hehe, po ślubie), druga parka po ślubie okazała się całkowicie niedopasowana seksualnie i pod względem temperamentu i pod względem upodobań, a trzecia parka rozstała się jeszcze na etapie chodzenia ze sobą (posprzeczali się na temat tego, co jest seksem, a co nie jest, tj. on się upierał że jakiekolwiek pieszczoty są grzechem, ona za grzech uważała jedynie pełny stosunek. Finalnie powyzywali się od różnych, rozstali, i wywołali mały skandal, on dodatkowo popadł w silne poczucie winy z powodu… erekcji, bo nie mógł zrozumieć, że jest ona całkowicie mechaniczną reakcją jak dzieje się coś „ciekawego”).
Dodatkowo kilku znajomych, którzy tak mocno unikają zagrożenia cudzołóstwem, że właściwie nie spędzają czasu sam na sam z płcią przeciwną. Jak oni sobie wyobrażają zbudowanie związku, to ja nie wiem.
Na zakończenie, dwa „świadectwa” wyszukanych w necie obrazujące, jaką destrukcję w psychice wprowadza katolicka nauka o seksie:
http://www.opoka.org.../samogwalt.html
http://www.katolik.p...=1&t=295666&a=2
A tu piękny przykład, jak traktuje się kobietę w tym systemie wartości, bo tylko ona się musi tłumaczyć z braku tego i owego:
http://zapytaj.wiara...ie-przed-slubem
i to nieświadomie tłumaczy nam, czemu Kościół jest mocno wyposażony w mężczyzn i ma manię na punkcie dziewictwa (u kobiet): strach przed rywalizacja z innymi mężczyznami i strach przed niezależnością kobiet.
PS. Aha, i jeszcze jedno: randkowałem z ilomaś dziewczynami. Wiecie które najszybciej poruszały temat seksu? Te wierzące. Ot, na pierwszej randce, nawet jeżeli był to zwykły, niezobowiązujący spacer po mieście koniecznie musiały zakreślić czy i na ile mi "w przyszłości" między chodzeniem a ślubem mi pozwolą. Nomen omen od dupy strony zaczynany związek...
Użytkownik NTM edytował ten post 07.03.2015 - 17:37