Napisano
10.09.2008 - 20:26
Heh, obserwuję w samym sobie cieką przemianę. Wcześniej najczęściej wchodziłem na "Starożytne cywilizacje" i "Religie", i nigdy nie pomyślałbym, że przyjdzie mi kiedykolwiek odpowiadać w wątkach dot. parapsychologii. Ale odkąd założyłem tu konto, czytam wątki stąd i "Życia po śmierci" z wielkim zainteresowaniem i apetytem na wciśnięcie w kolejne miejsce swoich kilku groszy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a atmosfera akceptacji i przyjaźni, którą dane jest mi tu odczuwać jest balsamem na skołatane początkiem roku szkolnego nerwy. Dziękuję wszystkim.
Ale do tematu: Blindcrow, mimo że dla mnie także magia jest "nielogiczna", absurdalna (kiedy miałem koło 10 lat, zakochałem się w koleżance z klasy, próbowałem różnych rytuałów, wierzyłem w to, wkładałem od cholery pozytywnego myślenia i nadziei, i nic; wydarzenia te, poza sytuacją z księdzem, o której już pisałem, były jednym z czynników, który poprowadził mnie ku ateizmowi) etc., to z tym narządem fascynująca teoria. Mogłaby to być może szyszynka? Źródło magii byłoby więc nieodnawialne, bo ponoć w miarę wzrostu mistycznych zdolności, szyszynka twardnieje, nie? Ale czy konsekwencje tego są pozytywne, czy negatywne, tzn. czy to "dobrze", czy "źle", że taki proces zachodzi? Swoją drogą skojarzyło mi się teraz, że można to wiązać z wytwarzaniem lapis philosophorum...
Analogię to magii nawet w tym gruczoliku znalazłem. Melatonina, przez szyszynkę wytwarzana, odpowiedzialna jest za zasypianie, senność. Nie wiem, może źle kojarzę, ale zarówno sen (choćby LD), jak i magia dają umysłowi niewiarygodne możliwości. I co z tego, że efektów w rzeczywistości nie widać. W końcu ważne jest to, co my postrzegamy i prawdą jest to, co wiemy. Subiektywność mózgu. Toteż, moim zdaniem choćby z tych dwu powodów, można uznać, iż mógłbyś mieć rację :-)
Dla mnie magia, jako taka, to z jednej strony forma duchowego rozwoju, którą, jak wyżej stwierdziłem, nietrudno zidentyfikować z alchemią, z drugiej zaś system praktyk i rytuałów poniekąd religijnych, jak np. w Wicca, lecz czasami wręcz przeciwnie, jak "spontaniczne" obrzędy magii Chaosu. Jako system filozoficzny, magię przyrównać mógłbym do satanizmu. To, co jest dla mnie ważne, to, że zagłada rodzaj hedonizmu, nakazuje ja praktykującemu wykrzesanie i wykrzesywanie ciągłe z siebie większej ilości siły, by w ten sposób zdobywać władzę nad ludźmi, sytuacjami, tak, aby układały się one po jego myśli. Takie naginanie sytuacji, poza naturalnym egoizmem i dążeniem do wiecznej przyjemności (OK, któż by nie chciał iść na taką łatwiznę?), postrzegam jako takie "wchodzenie komuś do życia z buciorami ubrudzonymi błotem".
W temacie o przeznaczeniu spotkałem się z opinią, że cierpienie może przychodzić wtedy, gdy linia życia, jaką dusza obrała przed narodzinami, koliduje z takimi samymi liniami, obranymi przez inne dusze. A więc, gdyby założyć istnienie magii i praktykowanie jej dla własnego dobra, można założyć, że w ten sposób będzie się krzywdzić innych dużo bardziej, gdyż korzysta się z "cheat'ów". Choćby dlatego takie praktyki nie wydają mi się sensowne.
Co innego czynić dobro. Kiedyś, ze dwa lata temu w chwili spontanicznego napadu czegoś w rodzaju przypływu "zabobonu" na prośbę przyjaciółki, której było w danej chwili bardzo ciężko (pisaliśmy wtedy przez GG), była bardzo załamana, postanowiłem przesłać dobrą, pozytywną energię. Wizualizowałem sobie piękno przyrody, niebo, księżyc itp., a potem o niej myślałem. I tak przez dobre 2h. Ponoć pomogło. Może to i nie do końca magia, ale choć nie przeżyłem, przede wszystkim z lenistwa, więcej podobnych zdarzeń, to takie wykorzystywanie zdolności metafizycznych, czy odprawianie rytuałów w podobnych, pozytywnych celach, szkodliwe chyba nie jest. Ale, z drugiej strony, zakładając istnienie czegoś takiego jak "energia", wiedząc, że każdy ma inną wrażliwość, można dojść do wniosku, że to, co pozytywne dla ciebie, komuś innemu może sprawić ból...