No, nie chcę wyjść na jakiegoś zadufanego specjalistę, ale ze sposobu picia, używania rąk, spojrzeń na ludzi - wydaje mi się, że miała ona kontakt z człowiekiem.
hmmm...
Mogło być tak:
Upośledzona dziewczynka, z biednej rodziny, jak co dzień rano wybrała się do lasu, żeby pobawić się z małpkami.
Nie miała w życiu zbyt wielu rozrywek, bo dzieci z wioski nie chciały się z nią bawić, ze względu na jej upośledzenie.
Małpkom to nie przeszkadzało, więc dziewczynka lubiła do nich przychodzić.
Co też czyniła bardzo często.
Rodzice dziewczynki byli bardzo biedni, więc nie przeszkadzało im, że dziewczynka bawi się w lesie - i tak zresztą cały dzień pracowali ciężko w polu, więc nie mieli czasu się nią zajmować.
A na zapewnienie jej rozrywek nie było ich stać.
Dzień był upalny, więc dziewczynka zdjęła ubranie i kiedy wesoło hasała sobie nago ze zwierzaczkami, natknął się na nią rutynowy patrol policji.
Podinspektor Suresh Yadav, dowodzący patrolem, na widok nagiej dziewczynki biegającej za małpkami, uznał, że ma do czynienia z przypadkiem wychowywania ludzkiego dziecka przez dzikie zwierzęta.
Nie zważając na protesty dziewczynki (bo ta chciała nadal bawić się w lesie) jak małp (które były bardziej przerażone szamotaniną dziecka i podinspektora, niż protestowały) zabrał dziecko do szpitala znajdującego się w mieście.
Tam lekarze, sugerując się opowieściami podinspektora, podjęli próby cywilizowania dziecka, które nadal zszokowane całą sytuacją (ale też na skutek wspomnianego upośledzenia) zachowywało się nie całkiem tak jak zachowywać się powinno dziecko w tym wieku.
To skłoniło lekarzy do podejrzeń, że czeka ich jeszcze długa praca na ucywilizowaniem "dzikuski."
Gdyby dziewczynka umiała mówić, to może spróbowałaby wyjaśnić całą sytuację - no ale oprócz upośledzenia, miała nieszczęście być jeszcze niemową.
A jeśli chodzi o jej biednych rodziców, to ze względu na fakt, że nie stać było ich tak na radio jak i na dostęp do internetu (a z powodu biedy nie potrafili też czytać) - nie dowiedzieli się, że ich córka cała i zdrowa przebywa w szpitalu w mieście. Po dluższym zastanowieniu się uznali, że w przywioskowym lesie porwał ją tygrys.
Bo tez nie byli specjalnie bystrzy (stąd upośledzenie ich córki), a Indiach zdarzają się przypadki ataku tygrysów ludojadów.
Dlatego też niespecjalnie jej poszukiwali.
Koniec.
Żeby była jasność - nie mówię, że tak było. Mówię tylko, że mogło tak być.