Moja Pani Czesława morduje w zadziwiającym tempie wszystko, co żywe i w naszym ogrodzie chciałoby pod śniegiem wygrzebać, choć odrobinkę jedzenia. Giną myszki, szczury, ryjówki... Ale ostatnio i bogu ducha winne ptaszki. Pani Czesława ma miękkie futerko w trikolorze, żółte, słodkie oczyska, podłużny pyszczek i wydaje się być zupełnie niewinna. Ba! Ona wydaje się być stworzona do przytulania! A tu proszę - wampir! Łase na mord, na krew, sadystyczne demonisko! Wybiegłam na schody, widząc Cześkę atakującą kwiczoła dłubiącego zmarznięte jabłko, zaczęłam do niej krzyczeć, tupać na nią, a ta nic! Biedna ptaszyna zginęła w pysku puchatej Pani Czesi...