Na początku trzeba się zmuszać
Czyli jednak nie trzeba medytować tylko wtedy kiedy ma się na to ochotę, bo tak to można by nigdy nie zacząć...
Siadanie na łóżku, zamykanie oczu i obserwowanie myśli (nic więcej, żadnego rozluźniania ciała ani ćwiczeniami, ani w umyśle) wydaje sie za mało. Owszem obserwacja może wyjść, mogę uciekać w stronę znowu tego oceniającego i powracać do roli obserwatora, na spokojnie, ale nie wierzę, że przy tym będą jakieś odczucia, wrażenie odpływania itp. Być może jakbym medytował będąc sennym albo poświęcił z 2 minuty na rozluźnienie ciała, ale tak z miejsca nic nie wyjdzie. Będąc sennym pamiętam od razu odpływałem i to było ciekawe, natomiast za dnia nawet po 20 minutach żadnych uczuć, że przelatuję przez tunel, unoszę się itp
jedynie obserwacja a nie o to mi chodzi (nie tylko o to).
Faktycznie... to już prawie rok będzie. Dokładniej ok. 10 miesięcy. Zmarnowałem tyle czasu, choć niby pogodziłem się z tym... No właśnie, niby. Jak to czego chcę? No, dojrzeć bardziej. Być stale tu i teraz, ale by wiązało się to z radością, a nie tylko większą czujnością i niezamartwianiem się. Na poprawie relacji z innymi na razie mi nie zależy, chcę ciągle umieć zadbać o siebie, o swój umysł także, ale mam lub miałem??słabą wolę. Po prostu gdzieś kończy się granica wytrzymałości, dla mnie mój wysiłek to właśnie to przekroczenie jej. Ewentualnie sprawić, by praca nad sobą jeśli ciężka do tej pory stała się zabawą. Cierpliwości raczej mi nie brakuje.. Chcę też polubić książki, bawić się słowami (nie umiem, niski zasób
), uczyć się angielskiego, być pewnym siebie i tego jaki jestem, obecnie nie ma czego podziwiać. Moim zdaniem. Uczyć się, stać się ambitniejszym, pójść kiedyś do pracy, mieć fioła na punkcie zdrowego odżywiania. Mam problemy z pamięcią, koncentracją, ze sobą, stąd ten ostatni punkt.
Nie wiem czy takiej odpowiedzi oczekiwałeś, ale to trudne dla mnie podjąć decyzję. Za dużo jest drobnych celów i tych większych..
Użytkownik andar edytował ten post 16.12.2012 - 18:17