Mistrzu definicji, oświeć mnie i napisz, czym jest mój trwający ćwierćwiecze związek z żoną. Podpowiem tylko, że o zapłodnieniu od lat już nie myślimy a z „wyżalaniem” zawsze było skąpo (brak podstaw). Nasz związek promienieje tym samym blaskiem co na początku. Zatem, czy jesteśmy chorzy?
Nie istnieje miłość, to zwierzęca ucieczka przed samotnością, próba znalezienia samca/samicy do której możesz się wyżalić, i którą możesz zapłodnić. Tyle.
Tylko nie wciskaj mi kitu, że to przyzwyczajenie, i takie tam. Pochodzę ze szczęśliwego domu. Przykro mi, bo wychodzi na to, że i tak nie zrozumiesz.
Zadanie domowe:
Przeczytaj swoje słowa jeszcze raz, te które wytłuściłem. Przekształć zdanie tak, by wykluczyć nonsens.
Więc - wasz związek istnieje tylko dlatego, ponieważ gdyby się skończył, musiałbyś szukać kolejnej "samicy" a samotność to straszna sprawa. W dzisiejszym świecie nie jest łatwo znaleźć "przyjaciela", dlatego istnieją małżeństwa które wiążą ludzi i chronią ich przed okrucieństwem samotności. To naturalne posunięcie każdego człowieka - żenię się i mam z kim jeść, pić, oglądać telewizję, wychowywać dzieci. TO JEST "MIŁOŚĆ". Oczywiśćie nie przytoczę oficjalnej naukowej definicji jakie w tym czasie są wydzielane hormony, bo to zbędne.