Ja bym spojrzała na to z drugiej strony. Przecież Obama jest prezydentem potężnego państwa, liczącego się na świecie, dlatego każde jego działanie będzie wywoływało pewne emocje. Przed wyborami to było prawie pewne, że Obama wygra. Nie pamiętacie, jak go gloryfikowano? Niektórzy zrobili z niego nowego Jezusa. Słowem: był szał na Obamę.
I w sumie trudno się dziwić amerykanom, że się cieszą. Wszak ojców sukcesu jest wielu.
Ale do rzeczy. Sądzę, tak jak wszyscy zresztą, że wręczenie Obamie pokojowej nagrody Nobla jest pomyłką, przynajmniej w naszych oczach.
Pytanie tylko, co ta pomyłka ma na celu? Zachęcić Obamę do dalszego propagowania pokoju?
Nie sądzę. Takich nagród nie daje się, a przynajmniej nie powinno dawać, na zachętę.
Związać mu ręce? To w sumie możliwe.
Moja teoria jest taka, że Obama dostał nagrodę zwyczajnie za to, że jest. Prowadzi inną politykę od Busha, który propagował wojny co zmęczyło amerykanów i dlatego potrzebowali nowego podejścia do sprawy, a Obama wyszedł im naprzeciw. Chyba przyznacie, że wybory prezydenta stanów zjednoczonych były wielkim wydarzeniem.
Obama dostał nagrodę za to że nic nie zrobił, a zarazem zrobił. Po prostu jest, a może udaje, innego. I nawet jeżeli jego gadanie o pokoju to tylko mrzonki, to pamiętajmu, że jako prezydent USA jego słowa mają dużą wagę i nawet jeśli nie chcemy to potrafią wiele zmienić na arenie międzynarodowej.
Szkoda, że teraz Nobla można dostać za gadanie...