Kolejna już dyskusja na temat nauczania religii w szkole i po raz kolejny przewijają się w różnych wypowiedziach te same nieporozumienia, pozwoliłem więc sobie skomentować kilka poruszonych kwestii.
Romczyn napisał:
Haha Settika, sama jesteś ateistka i wyjeżdżasz na nas, no wiesz co
No właśnie co? Wypowiedź Setiki jest doskonałym przykładem czym różni się ateizm od antyklerykalizmu.
Kto powinien decydować o wychowaniu moralnym i religijnym nieletnich?Zarysowała się w powyższych wypowiedziach zadziwiająca koncepcja aby to nieletni sami decydowali o swoim wychowaniu. Przypomnijmy zatem kilka faktów.
Osoby nieletnie nie posiadają wiedzy, umiejętności, życiowego doświadczenia itd. pozwalających im samodzielnie się wychowywać i decydować o sposobach swojego kształcenia i wychowania, wiedzą o tym wszyscy za wyjątkiem oczywiście samych nieletnich. Kwestie wiary i moralności są immanentnie sprzężone z ludzką tożsamością, wychowaniem i wykształceniem człowieka. Naiwnością jest zatem twierdzenie, że kwestie światopoglądowe i religijne można pozostawić dziecku do samodzielnego rozpoznania (zresztą nie ma czegoś takiego jak samodzielne rozpoznanie tych kwestii przez dziecko, jeżeli nie nauczą go tego rodzice, to zrobi to państwo). Ale wychowywać i kształcić nieletniego (i podejmować decyzje w tej materii) ktoś przecież musi i tym kimś są z natury rzeczy rodzice.
To właśnie rodzicom przysługuje naturalne prawo do decydowania o kształceniu i wychowaniu ich dzieci, które to naturalne bo wynikające z funkcji rodziny i rodziców prawo doczekało się gwarancji w prawie pozytywnym (stanowionym przez prawodawcę), czego przykładem jest wspomniany wcześniej art. 48 ust. 1 Konstytucji RP, doprecyzowany przez również wspomniany wcześniej art. 53 ust. 3 Konstytucji.
Natomiast z enigmatycznych wypowiedzi niektórych szanownych przedmówców można wydestylować koncepcję sprowadzającą się do tego, że albo dziecko samo decyduje o sobie (co jest absurdem) albo decyzję o jego kształceniu i wychowaniu podejmuje państwo poprzez wspomniane lekcje „religioznawstwa” albo „wszystkich wyznań”. Co to oznacza w praktyce?
Otóż oznacza to, że punkt ciężkości decydowania o nauczaniu (a w praktyce oczywiście i o wychowaniu) moralnym i religijnym zostanie przesunięty z rodziców na państwo. Bo jak już wspomniałem nie jest tak, że dziecko samodzielnie rozpoznaje te kwestie, jeżeli nie porusza tych kwestii rodzice w procesie kształcenia i wychowania to dziecko nie „wybierze” samo, zrobi to za niego państwo w procesie edukacji. Naiwnością jest sądzić, że dziecko, któremu jak zauważył jeden z przedmówców trzeba mówić co jest dobre a co złe, jednocześnie samo będzie w stanie rozeznać religie i światopoglądy dokonując pomiędzy nimi wyborów. To nie ono zdecyduje, zrobi to za niego po cichu i niepostrzeżenie państwo w procesie edukacji.
Zwolnicy takiej koncepcji zdają się zatem nie dostrzegać konsekwencji proponowanego przez siebie stanu rzeczy, jakim jest pełzająca nacjonalizacja procesu wychowania dzieci (która postępuje już od pewnego czasu), czyli poddanie go zamiast decyzjom i kontroli rodziców decyzjom i kontroli państwa z wszystkimi tego konsekwencjami. Bo to właśnie państwo ustala treść programów nauczania i ono decyduje co i jak byłoby na tego typu zajęciach dzieciom wpajane.
Jest to otwarcie drogi do wpajania młodzieży treści moralnych i religijnych wygodnych z punktu widzenia państwa – czyli do propagandy.Ale być może ważniejszy skutek polega na samym wspomnianym wcześniej przełamaniu monopolu rodziców na wychowanie moralne i religijne.
Jeżeli raz zabierzemy takie kompetencje rodzicom i powierzymy je państwu to nie będzie żadnych przeszkód przed tym ażeby w przyszłości np. zaczęło ono po pewnym czasie narzucać jakąś jedną jedyną wg. decydentów słuszną wizję porządku moralnego i religijnego. Takie przypadki już miały miejsce w przeszłości. Gwarancje konstytucyjne dla rodziców o jakich była wcześniej mowa ustanowiono właśnie po to ażeby takie sytuacje nie miały miejsca, mają one być barierą jakiej państwu przekraczać nie wolno.
Garść informacji o nauczaniu religii.Wszyscy bardzo chętnie wypowiadają się na temat nauczania religii i snują wizję czego to nie powinno się zakazywać, czy jakich to reform nie należałoby wdrażać, ale można odnieść wrażenie że im mniej ktoś wie o relacjach pomiędzy państwem a Kościołem w kontekście nauczania religii tym więcej wypowiada ostrych i skrajnych sądów i tym bardziej jest przekonany o słuszności swoich racji. Swoją drogą nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zaskakująco często głos zabierają sami zainteresowani – czyli uczniowie, którzy jak wiadomo są już ekspertami od wszystkiego i na wszystkim najlepiej się znają.
Przypomnijmy zatem kilka faktów.1. Rodzice mają prawo do tego, ażeby ich dzieci były uczone w szkole religii. Wynika to przede wszystkim z art. 53 ust. 4 Konstytucji RP, który stanowi: „religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole ”. Jak widać nauczanie religii w szkołach publicznych ma swoje wyraźne konstytucyjne podstawy. Jednakże w myśl tego przepisu państwo nie musi gwarantować każdej istniejącej religii możliwość nauczania jej w szkołach publicznych, byłoby to zresztą niemożliwe do przeprowadzenia.
Relację pomiędzy daną religią a państwem polskim są określane w ustawach uchwalanych na podstawie umów zawartych przez Radę Ministrów z właściwymi przedstawicielami religii (art. 25 ust. 5 Konstytucji). Związki wyznaniowe które zawarły takie umowy z Polską nazywamy związkami wyznaniowymi o uregulowanym statusie prawnym i jak wynika z art. 53 ust. 4 ustawy zasadniczej tylko takie mają potencjalną możliwość nauczania swojej religii w szkołach publicznych. Związków wyznaniowych o uregulowanym statusie jest obecnie w Polsce piętnaście, ich lista znajduje się tu:
http://www.mswia.gov...bnych_usta.htmlTakże jeżeli ktoś pisze, że:
jeśli religia katolicka jest w szkołach, to powinien być także islam, judaizm, voodoo, hindi
to powinien sobie uświadomić, że nie ma ku temu przeszkód, polskie prawo stwarza taką możliwość. W Polsce w szkołach publicznych uczy się nie tylko religii katolickiej ale i np. prawosławnej (ustawa o stosunku Państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego).
2. Nauczanie religii katolickiej w szkołach publicznych odbywa się na podstawie art. 12 ust. 1 Konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską i na podstawie m.in. art. 18 ust. 1 i w szczególności art. 19 ust. 2 ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej.
Zasady nauczania religii w szkołach publicznych normuje Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach wydane na podstawie art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty
Przypomnijmy, że Konkordat jest ratyfikowaną umową międzynarodową (a zatem w hierarchii źródeł prawa znajduje się zaraz po Konstytucji ponad ustawami), wspomniany art. 12 stanowi w ust. 1: „uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych. ”
Reasumując – Rzeczpospolita Polska już w Konstytucji zagwarantowała prawo rodziców do posyłania dzieci na lekcje religii w szkołach publicznych, a dodatkowo jest zobowiązana umową międzynarodową do gwarantowania Katolikom nauczania religii katolickiej w szkołach publicznych. Don Corleone napisał:
Ja chcę praw równych
Jak to „praw równych”??Równych praw może domagać się ten, kto jest jakichś sobie należnych praw niesłusznie pozbawiony pozbawiony. Ateiści natomiast nie zostali pozbawieni w Polsce żadnych praw. Tym niemniej co jakiś czas niektórzy z nich twierdzą tak jak Don Corleone, że nie mają równych praw. Dlaczego?
Bierze się to z nieznajomości przysługujących sobie i innym praw, z niezrozumienia pojęcia „dyskryminacji”, z niezrozumienia zasad konstytucyjnych a bardzo często także z postawy totalniackiej polegającej na pomyleniu ze sobą własnych nieco zamordystycznych projekcji i oczekiwań związanych z rzeczywistością, z tą rzeczywistością właśnie.
Zacznijmy od kwestii poruszonej przez jednego z przedmówców:
Tekeeus napisał:
Od kiedy zajęcia z religii są obowiązkowe? Sam znam znalem w czasach szkolnych kilka osób które nie chodziły na religię i jakoś afery z tego nie było.
Szkopuł polega na tym, że aby nie chodzić na te zajęcia, rodzice muszą wyrazić pisemną zgodę. Część o tym nie wie, inni wychodzą z założenia, że lepiej się nie wyróżniać, z kolei inni mają to gdzieś.
Ciekawy punkt widzenia – będziemy likwidować prawo do dobrowolnego nauczania religii w szkole bo są osoby na tyle zagubione w świecie, że nie zdołały nawet dowiedzieć się że mogą złożyć odpowiednie oświadczenie, albo mają to gdzieś...
Pomysł żeby ograniczać uprawnienia jednych z powodu ignorancji albo „tumiwisizmu” innych jest... ekhm... dość osobliwy... Aż się prosi żeby zadać pytanie, czy to działa tylko gdy chodzi o religię, czy w ogólnie? Bo gdybyśmy mieli ograniczać czyjeś prawa z powodu tego, że inni nie wiedzą jak korzystać ze swoich praw albo mają to gdzieś to niewiele by nam praw zostało.
Podobnie z tymi, którzy nie chcą się wyróżniać. Czy taka ich ochrona działa ogólnie czy tylko w przypadku nauczania religii? Bo jeżeli ogólnie, to mamy bardzo ciekawą sytuację, w takim ujęciu np. zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych po spożyciu alkoholu dyskryminuje osoby, które z powodu słabej woli nie chcą odmawiać wypicia napoju wyskokowego.
Powiedzmy sobie szczerze, to że są ludzie którzy nie wykazali nawet tyle zainteresowania żeby dowiedzieć się w szkole swoich dzieci jak nie posyłać ich na lekcję religii, czy też maja to gdzieś albo nie chcą się wyróżniać, nie może być argumentem za pozbawianiem rodziców prawa do nauki ich dzieci religii w szkołach publicznych.
Tekeeus napisał również:
Szkoda tylko, że polskie prawo mówi coś o... Jak to się tam nazywało? A, pamiętam - wolność wyznania całkowita świeckość rządu, służb publicznych (w tym szkół) etc.
Powyższy cytat jest dobrym przykładem całego szeregu nieporozumień. Implikacje pomiędzy wolnością wyznania a niechęcią do nauczania religii w szkołach publicznych pozostaną jak na razie tajemnica autora. „Całkowita świeckość rządu” - tu nasuwają się pewne wątpliwości co właściwie oznacza owo wyrażenie, w każdym razie puki co nasze rządy są całkowicie świeckie bo nie zasiada w nich żadna osoba duchowna. Ale duchowni nie zostali pozbawieni praw politycznych więc mogą zasiadać w ławach poselskich czy w Radzie Ministrów. Natomiast całkowita świeckość służb publicznych przy szerokim rozumieniu pojęcia służby publiczne byłaby postulatem tragicznym w skutkach, bo trzeba by pozamykać szpitale, domy pomocy społecznej itp. instytucje prowadzone przez związki wyznaniowe.
W istocie nie ma czegoś takiego jak „całkowita świeckość” rządu czy służb publicznych cokolwiek miałoby to oznaczać. Mamy natomiast do pewnego co najmniej stopnia nielogiczne pojęcie bezstronności światopoglądowej (ideologicznej) i filozoficznej, a także pojęcie neutralności religijnej,
które jednak wbrew chciejstwu wojujących ateistów i antyklerykałów nie oznacza rugowania religii z przestrzeni publicznej.
Dziwne przekonanie, że bezstronność ideologiczna i pojęcie państwa świeckiego oznaczają rugowanie wszelkich elementów życia religijnego z przestrzeni publicznej ma z jednej strony podłoże ideologiczne a z drugiej bierze się z ignorancji i niezrozumienia co właściwie oznaczał dawny "sojusz tronu z Kościołem" będący przeciwieństwem postulowanej bezstronności religijnej. Jako że wojujący ateiści i antyklerykałowie nierzadko nie uczą się historii lub uczą się jej po łebkach nie wiedzą czym był tzw. „drugi stan” we francuskich Stanach Generalnych, obawiam się, że rzadko znają strukturę feudalizmu europejskiego i pozycję jaką zajmowało w nim duchowieństwo nie mówiąc już o stanowości prawa, musieli coś słyszeć o sporze o inwestyturę ale nie wygląda na to żeby wyciągnęli z niego wnioski. W każdym razie jak chodzi o genezę bezstronności religijnej państwa to chyba raczej bliższe niektórym z nich są prymitywne antyklerykalne hasła niektórych „autorytetów moralnych” doby oświecenia niż realny charakter sojuszu tronu z Kościołem, dlatego też nie wiedząc na czym polegała pozycja duchowieństwa w dawnych ustrojach i formacjach społecznych sądzą, że obecność krzyża w Sejmie jest złamaniem zasady bezstronności religijnej państwa (np. obecność krzyży w szkole ma nawet wyraźną podstawę prawną). Zresztą ci sami ludzie, gdyby zastosować ich tok rozumowania i powiedzieć im że stawianie przez państwo pomników komukolwiek czy ku czci czegokolwiek, czy też np. nadawanie salom w Sejmie nazw od nazwisk słynnych polityków jest wedle ich toku rozumowania złamaniem zasady bezstronności światopoglądowej, to słusznie popukali by się w czoło. Dlatego przychylam się do opinii, że główną przyczyną zacietrzewienia co niektórych jest ideologia właśnie.
Z tą ideologią koresponduje współczesna propaganda i mitologia państwowa w rodzaju często powtarzanych pojęć typu „państwa neutralnego światopoglądowo” (co jest logicznym absurdem, bo już ustanowienie np. zakazu kradzieży jest przejawem jakiegoś światopoglądu, zresztą tak samo jak sam pogląd że istnieje coś takiego jak państwo). A także faszystowska działalność niektórych krajów, jak np. Francji która w fanatycznej walce o „świeckość państwa” zakazuje noszenia na sobie już nie tylko emblematów religijnych ale i strojów zwyczajowych dla Muzułmanów, przy okazji takich eskapad tym faszystom gęby się nie zamykają od gadania o wolności co w świetle ich decyzji byłoby śmieszne, gdyby nie było tragiczne. W każdym razie i tam wszystko zaczęło się od zwykłego antyklerykalizmu, niech więc to będzie przestrogą.