0
13 sierpnia 2011 - Latanie, kradzież i upadek "samolotu papieskiego"
Napisane przez
Ana Mert
,
13 August 2011
·
1484 wyświetleń
Śniło mi się, że jestem potrafiącą latać złodziejką czy kimś takim. Postanowiłam polecieć na wyłożony klejnotami dach jakiejś wysokiej katedry. Dolecenie tam nie sprawiło mi większego trudu jednak już na samym dachu musiałam trzymać się kurczowo piorunochronu. Dach był bowiem tak stromy, że bałam się, że spadnę i nie zdążę wzbić się w powietrze zanim uderzę w ziemię. Jedną ręką zaczęłam wydłubywać kamienie szlachetne z dachu i wkładać je do worka. Gdy ten zapełnił się w połowie zauważył mnie jakiś gościu na dole i zaczął szukać drabiny by dostać się na dach i mnie złapać. Wzbiłam się w powietrze z zamiarem ucieczki ale szybko zdałam sobie sprawę, że z ciężkimi kamieniami nie polecę wystarczająco wysoko - gościu zrezygnował z drabiny i pobiegł po broń z której teraz do mnie strzelał. Wysypałam więc z worka część kamieni i wzbiłam się na wysokość najwyższych drapaczy chmur. Oddalając się usłyszałam jeszcze jak gościu woła "Jeszcze cie złapię!" i biegnie do samochodu. Teraz mnie śledził czekając aż w końcu wyląduję. Robiłam wszystko by go zgubić. W końcu gdy wydawało mi się, że mi się udało podleciałam blisko mojego domu i "obudziłam się".
Znajdowałam się już w innej rzeczywistości, byłam we własnym domu i byłam sobą, byłam przekonana, że to rzeczywistość i sen się zakończył. Czułam jednak, że postać "ze snu" wciąż jest blisko i wciąż mnie goni. Musiałam uciekać. Wybiegłam na balkon, jednym susem wskoczyłam na barierkę (moce ciągle działały choć dużo słabiej) i zeskoczyłam z niego próbując wzbić się w powietrze. Nie za bardzo mi się to udało ale przynajmniej złagodziłam upadek. Na ulicy zobaczyłam nadjeżdżające znajome auto. Uciekłam do ogrodu wciąż próbując wzbić się w powietrze. Udało mi się osiągnąć max wysokość 2m. Nagle zdałam sobie sprawę "A jakie to ma znaczenie? To był sen, nie jestem tamtą postacią, to był inny świat, gościu nie może mi nic udowodnić, sam pewnie też dopiero co się obudził i goni mnie przez wspomnienia ze snu." i postanowiłam pozwolić się złapać.
Stanęłam w miejscu, odwróciłam się, poczekałam aż gościu wysiądzie z auta i podbiegnie do mnie a wtedy zapytałam "Dlaczego mnie pan goni?" zaczął opowiadać historię kradzieży jednak nie zgadzały się pewne szczegóły - np. w jego wersji on stał na dachu a nie na ziemi a ja nagle nadleciałam i zaczęłam kraść. "Opowiada pan mój sen! Mi też się to śniło choć szczegóły się różniły." powiedziałam i zaczęłam opowiadać moją wersję ciągle powtarzając, ze był to tylko sen. Do gościa chyba to dotarło.
Nagle z południa nadleciał niezidentyfikowany obiekt latający nazwany przeze mnie w myślach "nic dobrego" (nie dokładnie tak, nazwa składała się z jednego wyrazu, ale znaczenie było takie samo - "coś co nie jest dobre"). Obiekt nadleciał z dużą szybkością. Miał kolor biało-czerwony i żółty napis "Mea pope ....". Był czymś w rodzaju helikoptera tylko bez skrzydeł, a może był to poduszkowiec? W przedniej części miał ruchomą część podobną do steru w motorówkach (ta deska z tyłu co odpowiednie kieruje wodę). Zapytałam towarzysza "Co to może być?" a w odpowiedzi uzyskałam "Wygląda na samolot papieski".
Nagle samolot papieski runął w dół, przejechał przez ogródek sąsiadów, rozwalił płot, skręcił i wjechał na tory znajdujące się za ogrodzeniem mojego domu (w rzeczywistości torów tam nie ma ale już niejednokrotnie śniło mi się, że w tamtym miejscu są tory). Zaglądnęłam przez drzewa w stronę samolotu i z ulgą spostrzegłam, że kadłub nie jest naruszony a pasażerowie i piloci są przytomni. Były tam 4 albo 5 osób. 2 dorosłe, zdrowe w białych fartuchach i 2 lub 3 dzieci cierpiących na zespół downa. Nagle samolot coś teleportowało z torów na pobocze a mój towarzysz wylazł na tory i zaczął robić zdjęcia w miejscu gdzie przed chwilą był samolot, był fotoreporterem. "Nie łaź po torach bo cię pociąg przejedzie!" - zawarczałam ale nie słuchał. "Mówię poważnie, tu jeżdżą jak wariaci, nie patrzą ani nie trąbią." dodałam i odepchnęłam gostka na pobocze. Wtedy nadjechał pociąg i przejechał tuż koło nas. "Mówiłam" - skwitowałam zdarzenie ale gościu nadal nie za bardzo mnie słuchał. Poszedł na drugą stronę torów do samolotu i wyprowadził z wraku ludzi cały czas robiąc zdjęcia. Następnie jakby nigdy nic... zaczął prowadzić ich po torach. Widząc to i wiedząc, że cała grupa idzie tam jak ślepcy nie przejmując się pociągami sama wylazłam na tory i zaczęłam machać do pociągów wskazując na grupę ludzi za sobą i gestem pokazując "STOP! STOP!". Pociągi nadal jechały jak chciały ale przynajmniej zwalniały dostatecznie by grupa zdążyła się rozproszyć tak, że pociągi jeździły między nimi.
Później sen się urwał. A ja się obudziłam. Tym razem naprawdę.
Znajdowałam się już w innej rzeczywistości, byłam we własnym domu i byłam sobą, byłam przekonana, że to rzeczywistość i sen się zakończył. Czułam jednak, że postać "ze snu" wciąż jest blisko i wciąż mnie goni. Musiałam uciekać. Wybiegłam na balkon, jednym susem wskoczyłam na barierkę (moce ciągle działały choć dużo słabiej) i zeskoczyłam z niego próbując wzbić się w powietrze. Nie za bardzo mi się to udało ale przynajmniej złagodziłam upadek. Na ulicy zobaczyłam nadjeżdżające znajome auto. Uciekłam do ogrodu wciąż próbując wzbić się w powietrze. Udało mi się osiągnąć max wysokość 2m. Nagle zdałam sobie sprawę "A jakie to ma znaczenie? To był sen, nie jestem tamtą postacią, to był inny świat, gościu nie może mi nic udowodnić, sam pewnie też dopiero co się obudził i goni mnie przez wspomnienia ze snu." i postanowiłam pozwolić się złapać.
Stanęłam w miejscu, odwróciłam się, poczekałam aż gościu wysiądzie z auta i podbiegnie do mnie a wtedy zapytałam "Dlaczego mnie pan goni?" zaczął opowiadać historię kradzieży jednak nie zgadzały się pewne szczegóły - np. w jego wersji on stał na dachu a nie na ziemi a ja nagle nadleciałam i zaczęłam kraść. "Opowiada pan mój sen! Mi też się to śniło choć szczegóły się różniły." powiedziałam i zaczęłam opowiadać moją wersję ciągle powtarzając, ze był to tylko sen. Do gościa chyba to dotarło.
Nagle z południa nadleciał niezidentyfikowany obiekt latający nazwany przeze mnie w myślach "nic dobrego" (nie dokładnie tak, nazwa składała się z jednego wyrazu, ale znaczenie było takie samo - "coś co nie jest dobre"). Obiekt nadleciał z dużą szybkością. Miał kolor biało-czerwony i żółty napis "Mea pope ....". Był czymś w rodzaju helikoptera tylko bez skrzydeł, a może był to poduszkowiec? W przedniej części miał ruchomą część podobną do steru w motorówkach (ta deska z tyłu co odpowiednie kieruje wodę). Zapytałam towarzysza "Co to może być?" a w odpowiedzi uzyskałam "Wygląda na samolot papieski".
Nagle samolot papieski runął w dół, przejechał przez ogródek sąsiadów, rozwalił płot, skręcił i wjechał na tory znajdujące się za ogrodzeniem mojego domu (w rzeczywistości torów tam nie ma ale już niejednokrotnie śniło mi się, że w tamtym miejscu są tory). Zaglądnęłam przez drzewa w stronę samolotu i z ulgą spostrzegłam, że kadłub nie jest naruszony a pasażerowie i piloci są przytomni. Były tam 4 albo 5 osób. 2 dorosłe, zdrowe w białych fartuchach i 2 lub 3 dzieci cierpiących na zespół downa. Nagle samolot coś teleportowało z torów na pobocze a mój towarzysz wylazł na tory i zaczął robić zdjęcia w miejscu gdzie przed chwilą był samolot, był fotoreporterem. "Nie łaź po torach bo cię pociąg przejedzie!" - zawarczałam ale nie słuchał. "Mówię poważnie, tu jeżdżą jak wariaci, nie patrzą ani nie trąbią." dodałam i odepchnęłam gostka na pobocze. Wtedy nadjechał pociąg i przejechał tuż koło nas. "Mówiłam" - skwitowałam zdarzenie ale gościu nadal nie za bardzo mnie słuchał. Poszedł na drugą stronę torów do samolotu i wyprowadził z wraku ludzi cały czas robiąc zdjęcia. Następnie jakby nigdy nic... zaczął prowadzić ich po torach. Widząc to i wiedząc, że cała grupa idzie tam jak ślepcy nie przejmując się pociągami sama wylazłam na tory i zaczęłam machać do pociągów wskazując na grupę ludzi za sobą i gestem pokazując "STOP! STOP!". Pociągi nadal jechały jak chciały ale przynajmniej zwalniały dostatecznie by grupa zdążyła się rozproszyć tak, że pociągi jeździły między nimi.
Później sen się urwał. A ja się obudziłam. Tym razem naprawdę.