(...)
Stało się tak głównie z powodu pogłosek mówiących, iż przeżył przez ponad sześć miesięcy medytując pod świętym dla buddystów drzewem Bodhi, bez picia i jedzenia oraz załatwiania innych podstawowych potrzeb fizjologicznych. (...)
Shanta Raj Subedi, burmistrz Bara poprosił naukowców, lekarzy i religioznawców o zbadanie fenomenu chłopca, jednak sam zainteresowany pozwolił im na zbliżenie się na niespełna 5 metrów. Wszyscy pielgrzymi przybywający do tego miejsca mogą się zbliżyć jedynie na odległość 50 metrów. Dziennie miejsce medytacji Banjana odwiedzało nawet 10 000 osób. Szacuje się, że miejsce to odwiedziło już ponad 100 000 osób.
Patrz post wyżej: medytował przez pół roku, ale tylko przez 10 dni ktoś mógł go odwiedzać? Do tego naukowcy mieli prawo zbliżyć się na co najwyżej 5 metrów, co oznacza, że nie można wykonać większości testów, jak chociażby pomiarów temperatury za pomocą termometru, nie wspominając o, na przykład, pobieraniu próbek krwi.
Z drugiej strony patrząc - ponoć jedynie z samego wyglądu da się zdiagnozować różne choroby (tak ponoć zdiagnozowano niewydolność nerek u Bin Ladena), ale mimo wszystko - zdjęcie nie zastąpi porządnych, rzetelnych testów laboratoryjnych, które mogłyby potwierdzić, że na przykład dzieciak nie jadł nic od x miesięcy.
Tak swoją drogą, te zakazy w stylu "pielgrzymi nie mogą się zbliżyć na odległość mniejszą niż 50 metrów" jakoś tak mimowolnie kojarzą mi się z arogancją i nadmiernym wywyższaniem się. Taki "oświecony", a jednak każe siebie traktować jak świętą krowę.
W nocy towarzysze 15-latka zasłaniają go kurtyną, przez co lekarze nie mogą potwierdzić jego breatharianizmu. Określili jednak stan chłopca jako "słaby".
Zagadka rozwiązana, przez 16 godzin medytuje (albo udaje), a później zasłaniają go kurtyną, dzięki czemu może jeść i wydalać, pozostając ukryty przed wzrokiem postronnych obserwatorów.
Ram Bahadur Banjan medytował w Katmandżu, 250 km od miejsca narodzin Buddy, Kapilavastu, nieustannie od 16 maja 2005 roku. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, owinięty szatą od pachy do ramienia, w takiej samej posturze jak Budda na obrazach. 11 marca 2006 rano zanotowano nieobecność medytującego; nikt nie potrafi powiedzieć gdzie się znajduje. Wg informacji podanych 20 marca 2006 przez serwis Nepalnews.com, młody człowiek pojawił się na chwilę dzień wcześniej, w lesie bliskim miejsca jego medytacji, obiecując, że wróci tam za sześć lat.
Czy jeśli ja "tajemniczo" zniknę (czyli pewnego dnia wyjdę z domu i zaszyję się w jakimś lesie albo pod przybranym nazwiskiem wyjadę do innego kraju), a przedtem powiem, że wrócę w 2012, też będę mógł być drugim Buddą? Proszęproszęproszęproszę?! xP
Nie rozumiem dlaczego sie tak bulwersujecie, wnioskuje ze dla Was siedzenie w ogniu, no dobra 10 cm od ognia z przodu i z tylu przez pol godziny nalezy do zadan przyjemnych i naturalnych?
Patrz wyżej, problemem był poziom (a raczej - brak poziomu) pierwszego posta. Poza tym, tak jak napisałem poprzednio - skoro twierdzi, że jest taki ognioodporny, to dlaczego nie oblał się benzyną i nie podpalił? Byłoby to z pewnością o wiele bardziej przekonywujące niż stanie tuż przy jakimś małym ognisku.
Poza tym nie wiadomo, czy po tym siedzeniu tuż przy ogniu nie miał żadnych odparzeń etc. A że nie jest to zadanie "przyjemne i naturalne"? Cóż, wystarczy odrobina samoopanowania.