Jakie to okropne. Jak bym była na takim targowisku to bym te wszystkie bidulki kupiła i przygarnęła. Kocham zwierzęta i nie cierpię tych co je zabijają. Naprawdę
I niestety myśląc w ten sposób duża ilość ludzi nieświadomie bardzo zwierzętom szkodzi...
Po 1. Żyjemy w czasach, w których nie zabijanie zwierząt nie jest możliwe. I nie mówię tu o pozyskiwaniu mięsa czy skór. Zabijanie zwierząt (lub raczej gospodarka zwierzętami) jest po prostu wpisane w cywilizację techniczną jakiej jesteśmy częścią. Nasza obecność i ekspansja na każdym kroku koliduje z dziką przyrodą. Sama produkcja rolna, istniejąca po to, byśmy mieli co jeść (w tym i wegetarianie sprzeciwiający się zabijaniu zwierząt) pochłania rokrocznie miliony ofiar w zwierzętach. Od najmniejszych - stawonogów, poprzez małe ssaki (nornice, myszy polne itp), ptaki (kuropatwy, czy dropie, które doszczętnie w polsce wytepiliśmy), kończąc na dużych ssakach takich jak dziki czy sarny. Samych dzików w polsce odstrzeliwuje się rocznie ok. 300 000 sztuk, czyli ok 100% populacji. Głównie ze względu na olbrzymie szkody w rolnictwie, jakie dziki powodują. A i tak ciągle ich przybywa...
Po 2. Ratowanie zwierząt skazanych na śmierć, jakkolwiek można uznać za chwalebne, tak często jest wynikiem krótkowzroczności i rzadko prowadzi do czegoś dobrego. Przykładowe zwierzęta na targach nie są dzikimi zwierzętami. Ktoś po ich wykupieniu musiałby się nimi zająć i zapewnić im godny byt. Ze względu na skalę zjawiska jest to oczywiście praktycznie niemożliwe, dlatego często różnoracy "obrońcy zwierząt" robią najgorszą rzecz z możliwych - wykupują udomowione zwierzęta i wypuszczają je na wolność. Jest to tragiczne z dwóch względów. Po 1. udomowione zwierze nie potrafi poradzić sobie samo i albo szybko zdycha albo robi się natarczywe względem ludzi i wręcz agresywne (przez co również szybko zdycha "zaciukane" przez miejscowych). Po 2. wypuszczanie udomowionych zwierząt (lecz obcych dzikich także) jest często tragiczne w skutkach dla lokalnej fauny i flory. Hordy zdziczałych psów stanowią ogromne zagrożenie dla zwierzyny, a także dla samych ludzi. Wypuszczane masowo w Polsce żółwie ozdobne zaczynają się aklimatyzować i zajmują niszę po naszym żółwiu błotnym, potencjalnie mogąc wypierać ten zagrożony gatunek z jego ostatnich refugiów. Zwierzęta futerkowe (szopy, jenoty) wypuszczane przez "obrońców zwierząt" z ferm na wolność już teraz stanowią w polsce ogromny problem, przyczyniając się do dziesiątkowania ptasich lęgów (głównie w zachodniej i północno wschodniej części kraju).
To samo tyczy się zwierząt potrąconych przez samochody itp. Niestety, przyroda rządzi się swoimi surowymi prawami. Jednakże - dura lex, sed lex. Dlatego zwierze po wypadku komunikacyjnym (lub innym), jeżeli odniosło ciężkie obrażenia w postaci licznych złamań, obrażeń wewnętrznych itp. (a w znakomitej większości przypadków tak jest), powinno się po prostu dobijać na miejscu (najbardziej humanitarną w tym przypadku metodą, czyli strzałem w łeb) w celu skrócenia jego cierpień. Jakiekolwiek próby ratowania go nie mają zwyczajnie sensu, gdyż sam transport połamanego zwierzęcia, zabiegi medyczne itp. często dostarczają tyle stresu i bólu, że zwierzę zwyczajnie zdycha z przemęczenia i odniesionych obrażeń. A nawet, gdyby udało się takie zwierze "przywrócić do życia" i zrehabilitować, to staje się one niezdolne do życia na wolności i do końca swoich dni uzależnione od człowieka. I tutaj wracamy na początek tego punktu...
Niestety, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest takie, jakie byśmy chcieli. Dokarmianie dzikich zwierząt czy rzucanie kaczkom w mieście chleba wydaje się ok, póki nie zastanowimy się nad konsekwencjami takiego postępowania. Bardzo przykrymi w większości, ale bynajmniej nie dla nas, a dla zwierząt, którym chcieliśmy "pomóc"....