W latach '30, przed wojną, moją miejscowością wstrząsnęło pewne wydarzenie - 12-latek powiesił się na pasku od spodni w towarzystwie swoich kolegów. Nie raz słyszałam tą historię od mojej babci. Chłopak który się powiesił chodził z nią do jednej klasy. A było to tak:
Grupka chłopaków wpadła na genialny pomysł - zobaczą jak to jest, kiedy się człowiek wiesza. Po kolei mieli się wieszać na niskiej gałęzi, a reszta miała "ratować". Jak idzie się domyśleć, pierwszy ochotnik zmarł. Na moje pytanie: "Dlaczego Ci chłopcy go nie uratowali?" babcia odpowiadała: "Bo diabeł nie pozwolił". Zawsze myślałam, że po prostu dlatego, że reszta chłopców nie dała rady odwiązać paska czy coś.
Była dziś u nas sąsiadka, córka jednego z chłopców, który tam był. Podczas komentowania samobójstwa pewnego pijaczka z okolicy, wspomniała właśnie o tamtych wydarzeniach. Podobno, kiedy tamten chłopak już zawisł, pojawił się niedaleko zając. Reszta za tym zającem pobiegła i zostawiła swojego kolegę... Sąsiadka mówiła, że ojciec opowiadał, że w ułamku sekundy zapomniał o wszystkim i musiał za nim biec. Kiedy zwierzę uciekło, znikło im z oczu, dopiero wtedy przypomnieli sobie o koledze. Oczywiście było już za późno...
Co o tym sądzicie? Dość dziwna historia z tym zającem (o ile prawdziwa).. A może coś w tym jest, że w takich sytuacjach "diabołek widełki w oczy wtyka"?