A może ten pilot był prawdziwym psychopatą i wszystko dokładnie zaplanował i zaczął się szkolić na pilota tylko w tym celu? Przecież miał bardzo krótki staż pilotowania. Być może marzył o tym, że będzie "panem życia i śmierci" za sterami samolotu i wszystko musiało pójść idealnie zgodnie z planem.
Bardzo ciekawa teoria. Może to nie do końca tak, że gość postanowił się szkolić tylko w tym celu, aby kiedyś rozwalić samolot ze stu pięćdziesięcioma osobami na pokładzie, ale (jeżeli był psychopatą) mógł szkolić się właśnie dlatego, aby móc wykonywać zawód polegający na "trzymaniu w rękach" losu dużej liczby istnień. Tak się składa, że droga do takich zawodów nie jest prosta. Aby zostać pilotem liniowym, lekarzem czy choćby dotrzeć do takiego stanowiska, w którym ma się po sobą dużą liczbę osób i prawo do zarządzania nimi - potrzeba długich lat i ciężkiej pracy. Droga "from zero to ATPL" (ATPL - licencja pilota liniowego) jest naprawdę długa i wymagająca wielu poświęceń, również finansowych. Już zdobycie licencji turystycznej PPL(A) wraz z uprawnieniami (licencja radiooperatora, uprawnienie do lotów IFR - według instrumentów) to są naprawdę spore pieniądze. A to wszystko raptem początek - taka licencja to coś jak powietrzne prawko kategorii B. Do etapu prawego fotela w samolocie liniowym dochodzą więc przede wszystkim pasjonaci zdolni do tych poświęceń. I tu właśnie zaczyna się ta podniesiona przez Ciebie "creepy" kwestia - nie można wykluczyć, że na stu normalnych, którymi rządziła pasja, przynajmniej jeden to taki, którym rządziło zaburzenie. A jak wiemy, psychopatia powoduje, że cel uświęca środki. Lubicz mógł się zapożyczyć po czubek głowy, aby tylko dostać licencję. Kiedy dziewięćdziesięciu dziewięciu pilotów szkoliło się, bo chcieli zdobyć swój ukochany zawód, ten jeden mógł się szkolić właśnie po to, aby móc być tym, od którego zależy cudze życie. A samobójstwo? Lubicz na początku swojej kariery pilota wcale nie musiał myśleć o tym, że kiedyś rozwali Airbusa o zbocze góry, ale kiedy już dano mu tego Airbusa "do ręki" to w jego chorym umyśle mógł zacząć kiełkować plan opisany jako wyjście awaryjne od wszelkich problemów - po co się wieszać, skakać z mostu czy położyć głowę pod pociągiem? Przecież doskonałe narzędzie do zabicia się daje mu jego pracodawca. Pojawią się problemy? Kapitan czasem wychodzi do toalety, a po 11 września wprowadzili tyle tych nowych zabezpieczeń przed dostaniem się do kokpitu... Wystarczy ich użyć, a potem? Potem jednym ruchem przekręcić jedną gałkę na pulpicie. I czekać. A ludzie na pokładzie? Najstraszniejsze jest właśnie to, że psychopatia wyklucza coś takiego jak empatia. Podwójne okropieństwo tego zdarzenia opiera się właśnie na tym, że jeśli facet faktycznie był psychopatą, to słyszał dobijanie się do drzwi, później krzyki ludzi, ale właśnie siedział z tym swoim miarowym oddechem i patrzył przez okno jak rośnie zbocze góry, a potem GPWS wydziera się "pull up". Rzecz tak straszna, że ciężko ją objąć umysłem normalnego człowieka.