Dla mnie, końcowy opis zmartwychwstania Łazarza jest przekonywującym fizycznym faktem a nie prostacką interpretacją. Ten krótki, dramatyczny opis do mnie przemawia i wystarczy być odrobinę rozgarniętym i umieć czytać ze zrozumieniem, by móc przekonać się, że Jan opisuje realne zdarzenie, które wykonało się w celu ugruntowania wiary. Wszystkie cuda, które czynił Jezus na oczach prostego ludu, służyły temu właśnie celowi. Na nic tu się nie zda zawiła argumentacja "uczonych w piśmie".
Rozciągnijmy trochę cytat, który podałeś na wcześniejsze wersy:
"Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz". Jezus usłyszawszy to rzekł: "Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą".
Jeśli ktoś wierzy w Jezusa, który potrzebuje wykazywać się swoją 'magiczną' siłą - to niestety wierzy w boga prostackiego. Bo powyższe słowa, w rozumieniu sceny na sposób czysto fizyczny, wykazują, iż choroba Łazarza spadła na niego tylko po to, by Jezus mógł zademonstrować swoją moc... "aby dzięki niej [chorobie] Syn Boży został otoczony chwałą".
Z reguły ogólnie chrześcijanie czy konkretnie katolicy nie mają większych problemów z orzekaniem co jest dobre a co złe, prawda? Potrafią doskonale stwierdzić jakie zachowanie jest moralnie złe w przypadkach tak skomplikowanych jak eutanazja, aborcja, czy teoretycznie prostszych jak homoseksualizm.
Czemu więc otwarcie nie pokusić się o ocenę zachowania Jezusa w przypadku choroby Łazarza? Śmiertelna choroba spadła na Łazarza po to tylko, aby Jezus (Bóg) został otoczony chwałą, poprzez wcześniejsze zademonstrowanie ludowi swoich "wskrzesicielskich" mocy... Takie postępowanie jawi się jako pyszałkowate i aroganckie - a w ostatecznym rozrachunku jako moralnie złe. Oczywiście wierzący unikają wszelkich ocen moralnych wobec czynów i słów Jezusa, tłumacząc to 'boskim planem', itp., ale nie zapominajmy, iż w okresie wskrzeszenia Łazarza, Jezus był wciąż także CZŁOWIEKIEM - moralne oceny nie są więc zabronione, a wręcz wskazane.
Pójdźmy dalej i na miejscu Łazarza postawmy kilkuletnią dziewczynkę (oczywiście zakładając, że Jezus 'miłował' ją jak Łazarza), która w wypadku podczas pracy w polu straciła nogę i zmarła z wykrwawienia, w bólu. Czy gdyby wtedy ze sprawą umierającej dziewczynki przyszli do Jezusa, a ten w odpowiedzi powiedziałby im: "Krwawienie to nie zmierza do śmierci, ale ku chwale Bożej, aby Syn Boży mógł ją za 4-dni wskrzesić, by został chwałą otoczony", to także uznawalibyście to jako zwykłe "zdarzenie, które wykonało się w celu ugruntowania wiary", moralnie dobre?
W istocie nikomu nic do prywatnych wierzeń - każdy wierzy w co chce. Można kultywować Jezusa-supermana, pysznego i żądnego poklasku bohatera o cudownych mocach. Ale trzeba odróżniać wiarę od faktów (a za taki podaje się tu wskrzeszenie Łazarza), bo o ile w tekst św. Jana można wierzyć na wiele sposobów, to już obwieszczanie tekstu św. Jana jako niepodważalnego faktu historycznego jest pospolitym gwałtem na rozumie.
"Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą"
Choroba Łazarza była chorobą duchową, kryzysem który prowadzi do POŻĄDANEJ śmierci (duchowej) w celu duchowego odrodzenia się w Bogu (ku jego chwale), poprzez jego Syna Jezusa (który tym samym objawia swoje synostwo).
Oczywiście był to zaplanowany proces inicjacji, korzeniami sięgający misteriów starożytnego Egiptu, gdzie nowicjusze w podobnych okolicznościach 'zmartwychwstawali' w Ozyrysie.
Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: "Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego!" Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: "Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć".
Powyższe słowa Tomasza Apostoła zyskują znaczenie tylko w kontekście misteryjnym i wyraża nadzieję uczniów na ich własną inicjację duchową. W interpretacji czysto fizycznej, słowa te tracą wszelki sens i stają się niezrozumiałe.
Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz
(...)
A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza.
(...)
A Żydzi rzekli: "Oto jak go miłował"
Jezus - w Ewangelii św. Jana odwieczny Logos - nie 'miłuje' ludzi z pobudek emocjonalnych. Rodzina Łazarza zasłużyć się musiała wysoko rozwiniętą duchowością, skoro Jezus przygotował w niej obrzęd misteryjny. Wszystko wskazuje na to, iż Jezus wyjątkowo miłował Łazarza (tak jak później wg Ewangelii św. Jana miłował samego Jana), bo Łazarz dojrzał do takiego poziomu duchowego, w którym możliwe było obudzenie w nim 'Logosa', pierwiastka boskiego. Po duchowym 'zmartwychwstaniu' Łazarz staje się pierwszym wtajemniczonym uczniem Jezusa.
A całun nie jest dowodem zmartwychwstania Jezusa?
Zabawne jest to, że argumentu za nieprawdziwością Całunu Turyńskiego dostarcza główna bohaterka tego tematu, czyli Ewangelia św. Jana (J 20;6)
Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu.
Jak widać według Jana, Jezus nie był zawinięty w całun (jak u pozostałych ewangelistów), lecz w płótna - z czego oddzielna chusta owijała głowę. Jeśli trzymać się wersji części kolegów wypowiadających się w tym temacie, to historyczna wartość ewangelii św. Jana jednoznacznie wyklucza prawdziwość całunu - niestety ale z "faktami historycznymi" się nie dyskutuje. Bo nie dopuszczam możliwości by Ewangelię św. Jana traktować wybiórczo, tj. pewne rzeczy traktujemy jako fakty (zmartwychwstanie Łazarza) a inne nie (opis techniczny płócien spowijających ciało martwego Jezusa).