Trzeba zacząć od tego, że demokracja jako fakt polityczny nie istnieje. Mitem jest, że lud, całość obywateli, społeczeństwo może
rządzić. Rządzić zawsze będzie tylko grupa, która nie będzie oczywiście zwracać uwagi na żadne referenda czy wybory, gdyż sama je organizuje (jak ujął to tow. Stalin: "nieważne, kto głosuje - ważne, kto liczy głosy", a p. Michalkiewicz jeszcze dosadniej: "ale ważniejsze, kto przygotowuje wyborcom alternatywy").
Demokracja pozostaje zatem w sferze rzeczywistości możliwa jako: sposób wybierania grupy trzymającej rzeczywistą władzę (patrz słowa wyżej), lub/a także zarazem jako sposób dochodzenia do prawdy, norm, prawa ("większość ma rację").
Tak się przedstawia rzeczywistość, zgodnie z którą władza "ludu" z konieczności jest totalna. Wymaga ona wychowania społeczeństwa odgórnie w duchu totalitarystycznym, gdzie każdy ma "swoje zdanie" na temat wszystkiego - tylko nie na temat fundamentu systemu i jego sensu. Proszę bardzo, dyskutujcie "do woli" na temat wysokości emerytur, na temat budowy elektrowni atomowej (z całą powagą mierzy się "sondaże", gdzie sprzątaczka nie umiejąca dodawać znaczy tyle samo co inżynier, który zbudował 10 elektrowni atomowych). Tylko nie na temat samego systemu. Ludzie, którzy tego się pojmują, są przez totalną "władzę" (grupę, która sama sobie daje władzę pod pozorem demokracji rozumianej jako władza spoleczeństwa) zepchnięci na margines dyskursu publicznego a wejście do życia politycznego mają absolutnie zakazane - w tę myśl każda partia polityczna w III RP
musi być demokratyczna, dlatego w życiu politycznym obecnego świata nie ma absolutnie szeroko pojętej strony prawicowej, która z definicji jest antydemokratyczna. Można mówić, można krzyczeć, ale prawdziwa opozycja praktycznie nie istnieje w przestrzeni publicznej a już zwłaszcza politycznej. Na przykład w liberalizmie późnych monarchii europejskich tkwiło ziarno ich upadku, gdyż często pozwalały działać organizacjom antymonarchistycznym, z rzadka interweniując, gdy obca ideologicznie grupa otwarcie podejmowała się działalności terrorystycznej i antypaństwowej.
Demokracja - to ciągły konflikt, ciągłe zmiany, ciągłe "reformowanie", ciągłe "badanie opinii publicznej". To stan permanentnej wojny na tematy nieistotne, i na które nikt z prawdziwej władzy nie zwróci oczywiście uwagi, gdyż społeczeństwo nie ma w rzeczywistości na realną politykę żadnego wpływu. Można zbierać podpisy i pikietować o obniżenie wieku emerytalnego, o ukaranie mamy Madzi, ale nie ma możliwości, np. przeciwstawienia się ekspansji podatkowej państwa. W demokracji parlamenty (które są instytucją monarchistyczną) utraciły swoje pierwotne znaczenie i sens, który polegał na powstrzymywaniu państwa przed coraz większym obciążaniem poddanych. W demokracji to parlamenty przodują w nakładaniu coraz wyższych tych obciążeń.
Lud ma jednak złudzenie, że na coś wpływa (elektrownie atomowe, aborcja, itd.), lecz kwestie dotyczą własnie totalitarnego ustawiania życia jednostki i wspólnot odgórnie (gdyż to państwo będzie przecież egzekutorem "woli ludu"). Są to też kwestie ściśle ideologiczne, zatem wzbudzają wielkie, negatywne emocje (co widać po formie odpowiedzi na moją wypowiedź - nawet neutralny głos z innej strony jest poddawany emocjonalnej krytyce i próbom upodlenia autora), które są zamierzone i sprowadzają się do wspomnianego przeze mnie permanentnego stanu konfliktu.
Reasumując, demokracja nigdy się nie ziści w formie "ludowładztwa", gdzie "każdy rządzi", a jest jedynie delikatną nadbudową na normalną władzę, która za nic ma te wszystkie referenda. Stanowi za to piękną wymówkę ("to Polacy <wszyscy> wybrali Komorowskiego", "Lech Kaczyński prezydentem WSZYSTKICH") do legitymizacji i działa to na takiej samej zasadzie jak w komunizmie sowieckim, w którym wybory i referenda się nie kończyły nigdy. Różnica polega na ideologicznych przybudówkach i represyjności (która jest tylko cechą, nigdy istotą) danej demokracji, która zalezy od cech trzeciorzędnych. Tak jak jedynowładztwo rosyjskie było o wiele bardziej represyjne od monarchii zachodnich, tak samo demokracja pod postacią zmodyfikowanego komunizmu marksistowskiego przyjęła o wiele bardziej represyjną formę. Osobiście uważam, że nie musi to też od tego zależeć, w końcu narodzinom europejskiej demokracji pod koniec XVIII wieku we Francji towarzyszyło takie ludobójstwo i represjonizm, jakiej chrześcijańska, monarchistyczna Europa nigdy nie zaznała w swej historii. Ale to na marginesie.
W każdym razie: komunizm sowiecki byl ustrojem ideologicznie demokratycznym, a wspomniana wyżej kolektywizacja była represyjnym efektem wprowadzenia totalizmu wobec wszystkich. Ludzi chcących się "wymknąć" budowania "władzy proletariatu", okrzykiwano agentami obcych ustrojów, "pasożytami" i oczywiście mordowano, nieważne nawet, że mogli być przekonanymi komunistami. Jednocześnie w dyktaturze Pinocheta nie zaganiano kolbami ludzi do urn i nie przeprowadzano akcji "rozkułaczania" czy tworzenia "kolektywów" robotniczych.
Problem tutaj polega na tym, że mamy do czynienia ze wzajemnym i nierozerwalnym, sztucznym połączeniem słowa "demokracja" ze znaczeniem słowa "liberalizm" (klasyczny - rozumiany jako wolność od przymusu, nie jest to okreslenie ideologiczne w kategorii socjalizmu czy liberalizmu oświecenia), niekonsekwentnie jednak. Wolność ujmuje się tutaj właśnie we wspomnianych przeze mnie sprawach mało istotnych dla władzy (elektrownie, prawo, aborcja), na które i tak nie zwróci uwagi, gdy nie będzie w tym widzieć interesu, a które prowadzą mimo wszystko do totalizmu życia w demokracji.
Żeby nie być gołosłownym co do realności demokracji jako "samorządu". Proszę spojrzeć jak polska władza pogardliwie traktuje referendum ws. odwołania prezydent Warszawy. Zamiast zachęcać wszystkich do wzięcia udziału i podbudowania swojej pozycji, przewrotnie namawia do... zignorowania najbardziej podstawowego w teorii narzędzia "realnej" demokracji. Co do wyników tej demokratycznej hucpy, musimy jednak poczekać do wyników.
Drugim przykładem może być wprowadzanie coraz śmielszych represji wobec licznych przeciwników "małżeństw homoseksualnych", które władza we Francji totalitarnie chce narzucić całemu społeczeństwu, nie oglądając się na żadne demonstracje, podpisy i referenda.
Użytkownik Mr. Mojo Risin' edytował ten post 13.09.2013 - 23:26