Oglądając reklamy, filmy, czytając książki czy gazety, a także obserwując ludzi, mam wrażenie, że nikt tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że umrze i z tego, że najprawdopodobniej nie jest tylko kupą mięsa, której celem jest reprodukcja i zarabianie pieniędzy w celu utrzymania wyprodukowanej, czasem przypadkowo, rodziny. Babrzą się bezmyślnie w tych pieniądzach, usprawiedliwiając chęcią życia w luksusach postępowania, których człowiek z prawidłowo ukształtowaną moralnością nie mógłby zrobić w innych przypadkach niż skrajna potrzeba jedynie przeżycia.
I znowuż, powtarzając codzienny rytuał przeglądania mediów, zauważam szerzący się kult głupoty i zniewolenia. Głupocie nadaje się plakietki od "na topie" po "człowiek nauki" czy "przewodnik duchowy". Zapomina się o prawdziwych wartościach, zastępując je materializmem zasysanym przez każdego z osobna, nawet tych, co uważają się za wielce oświeconych. Rodziny spędzające wolny czas w centrach handlowych, brak szacunku do samego siebie dla odrobiny szpanu, ślepe dążenie w badaniach do odkrycia tego co oczywiste, bez potrzeby odpowiedzi na pytania podstawowe, czy traktowanie jako zaszczytne należenie do wielkiej organizacji religijnej- to wszystko jest tym za co ten świat powinien runąć. Ale jest też coś co zauważyłam dopiero dzisiaj, chociaż zapewne jest to oczywiste i już niejeden z was widział to przede mną.
Słysząc słowo rząd, samoistnie nasuwa mi się pierwsze skojarzenie: grupa ludzi, która zna się lepiej ode mnie na organizacji i tym samym potrafi sprawić, że nie będę musiała martwić się o rzeczy, o które musiałbym, gdyby grupa ta nie istniała. Wracając myślami do rzeczywistości: rząd to grupa ludzi, która istnieje bo ludzie są jeszcze na tyle nierozgarnięci, że potrzebują nad sobą kogokolwiek, żeby móc w ogóle funkcjonować.
I tak oto, zamiast idealnych przewodników mamy w rządzie najgorszych patałachów, którzy są bo ktoś tam musi być.
W ten sposób tworzone jest państwo, w którym ludzie wrażliwi nie mają możliwości godnego bytu i potrzebują ciągłej opieki kogoś bardziej obytego.
Niestety należę do tych osób wrażliwych. Nie jestem z tego dumna i cały czas staram się to naprawiać na własną rękę. Gdy byłam dzieckiem z wielkim stresem wiązało się dla mnie kupienie cukierka, teraz jest trochę lepiej, chociaż załatwianie spraw urzędowych wiąże się dla mnie dalej z wielce nieprzyjemnymi odczuciami. To samo dzieje się w przypadku uczęszczania na wizyty lekarskie- mam to szczęście, że choruję rzadko, jednak drugą stroną medalu jest to, że jak już mi się to zdarzy, to jest to coś przewlekłego co utrudnia życie. Do tej pory, kiedy tylko się dało, wykorzystywałam w celu załatwiania formalności rodziców. System był dobry, ale do momentu kiedy nie zaczęłam studiować i mieszkać sama 90km od domu. W takich sytuacjach w nieoczekiwanych momentach mogą dziać się przeróżne wariacje w organizmie. W tym przypadku także z mojej winy, bo unikam wizyt lekarskich tak długo jak tylko mogę. Od kilku lat mam problemy z układem pokarmowym- tłumaczyłam to stresem i złą dietą. W ostatnich dniach problem się zaostrzał i dziś właśnie, jako że czują się naprawdę okropnie, postanowiłam pójść do lekarza. Nie poszłam na zajęcia, bo nie byłam w stanie, ale swoje pierwsze kroki skierowałam na przychodnię uniwersytecką. Nigdy tam nie byłam, musiałam założyć kartę. Okazuje się, że już nie wystarczy legitymacja studencka, a potrzebne jest zaświadczenie o ubezpieczeniu, które załatwia się nie wiem gdzie, nie wiem jak i nawet nie chciało mi się myśleć o tym z bolącym brzuchem i zawrotami głowy. Wówczas miałam ochotę umrzeć kobiecie przed okienkiem, żeby zobaczyła w jak beznadziejnym systemie musi uczestniczyć.
W tej chwili oczywiście sięgnęłam po pomoc rodziców, którzy muszą się do mnie fatygować. Jest mi wstyd, ale nic nie poradzę, stres spotęgował mój problem i teraz nie za bardzo nawet jak mam się ruszyć z mieszkania. Po karetkę też nie chcę dzwonić, bo nawet nie mam gorączki, a podejrzewam, że dopóki nie zacznę rzygać krwią, nie ma sensu, bo dostanę kwitek za bezpodstawne wezwanie pogotowia.
Z tym światem jest coś nie tak. Niczego tym stwierdzeniem nie odkryłam, ale nawet w państwie gdzie nie ma wojny, ciężko czuć się bezpiecznie. Zwracając się do pracownika ośrodka zdrowia liczyłam na pomoc, bo w takim celu zmierzają tam ludzie nie do końca czujący się na siłach, a otrzymałam odpowiedź, że zanim poczułam się źle, powinnam załatwić jakiś kwit, bo inaczej nikt nie udzieli mi pomocy. Stan depresyjny, który ogrania mnie w tej chwili jest związany zarówno ze stanem zdrowia jak i z tym co widzę- powinien w końcu nadejść oczyszczający koniec, może wtedy w końcu komuś będzie żyło się lepiej.
U¿ytkownik co¶_innego edytowa³ ten post 03.01.2012 - 10:34