Zgodzę się ale rozwiń proszę, nie jestem pewien czy rozumiem to tak jak ty.Nie można kochać siebie bezpośrednio . Kochając kogoś kochamy siebie i jakość naszych kontaktów z wszystkimi ludźmi i wszystkimi istotami jest bezpośrednim odbiciem naszego wnętrza i stopnia rozwoju duchowego. Nienawidząc kogoś nienawidzi sie siebie. Kochając kogoś kocha sie siebie. itd.
Pisałem to już. Bóg to my kochając siebie , kochamy Boga. Miłość i akceptacja samego siebie to rzecz moim zdaniem najistotniejsza rzecz ,na początku rozwoju kiedy jeszcze posiada sie ego(lub gdy sprawuje nad jednostką kontrolę , a nie jest jej sługa) . Człowiek może mówić i myśleć , że siebie kocha , ale gdy obraża innych , gdy ocenia innych ludzi , gdy uważa , że jest nie lubiany , nie akceptowany i jak postrzega to za coś negatywnego , to tak naprawdę pokazuje , że gdy on czuje się nie akceptowany przez otoczenie , to on tak naprawdę siebie nie akceptuje. Po tym jaki ma stosunek do innych ludzi to pokazuje sie co w nim "siedzi".W tym przypadku tak jak w każdym innym wnętrze takiego człowieka wypływa na zewnątrz . Taka miłośc egoistyczna tylko do siebie będzie niepełna i pusta.
Jeśli ktoś jest pokłócony z sąsiadką , i gdy on się w końcu z nią pogodzi . To on się uzdrowi sam siebie w relacji Ja(On)- sąsiadka.
Gdy naprawdę siebię kochasz to chcesz przelewać tą milość na cały świat. I nie ma znaczenia kim jest ten ktoś i jak się on zachowuje . kochając taką osobę kochamy naprawdę swoją cząstke często błądzącą .Właśnie często to ta milość uzdrawia , bardzo podobnie jak w hawajskim hooponopono.
Gdy ktoś nie akceptuje kogoś np , innej rasy , innego wyznania, to jest tak jakby on nie akceptował samego siebie, a to z kolei przerzuca się na rozwój i pokazuje jego wewnętrzne rozdarcie.
To nie tak , że to cały świat ma nas kochać , ale to my mamy kochać cały świat.
Niewiem czy jakoś dokładnie i po kolei opisałem to , ale jestem zmęczony. Jak będzie nadal nie zrozumiałe , to postaram sie dużo dokładniej i jakoś po kolei wszystko wyjaśnić.
Namaste:)