Tytułem wstępu, żeby nie implikowano mi intencji jakie mi nie przyświecają zaznaczę, że uważam iż człowiekowi za pracę intelektualną jak i za każdą inną w zasadzie należy się należy się wynagrodzenie, w związku z czym autor powinien w pewnym zakresie mieć prawo do czerpania korzyści z własnego utworu.
Tym niemniej nazywanie szeroko pojętego tzw. „piractwa” kradzieżą jest jak mawiał klasyk nadużyciem semantycznym. JooqooL słusznie przytacza przepis kodeksu karnego dot. kradzieży, w myśl którego do znamion tego przestępstwa należy zabór cudzej rzeczy ruchomej w celu przywłaszczenia. Ale przytaczanie pojęcia kradzieży na gruncie prawa karnego nie jest konieczne z tego względu, że pojęcie to w prawie identycznym znaczeniu funkcjonuje w języku powszechnym. Według słownika języka polskiego kradzieżą nazywamy "potajemne zabranie cudzej własności" [przy czym własność odnosi się do rzeczy, czyli przedmiotu materialnego]. Także prawne i potoczne znaczenie pojęcia kradzieży są w zasadzie zbieżne.
Kradzież sprowadza się więc do bezprawnego pozbawienia kogoś władztwa nad rzeczą, do uszczuplenia jakichś jego istniejących materialnie aktywów. I o czym pisał już JooqooL na tym polega różnica pomiędzy kradzieżą a tzw. "piractwem", że
w przypadku "piractwa" pozbawia się kogoś nie aktywów a spodziewanej przyszłej korzyści. Nic mu nie ubywa, ale nie przybywa mu czegoś czego potencjalnie mogłoby mu przybyć. To nie jest kradzież.
Można dyskutować nad tym, czy to uczciwe czy nieuczciwe, słuszne czy nie słuszne, ale to nie jest kradzież. W ogóle dziwny jest ten spór, czy język polski jest ubogi w słowa? Jeśli chce się podkreślić swoją moralną dezaprobatę dla "piractwa" można je określić po prostu jako pozbawianie kogoś godziwych zysków, czy ogólnie jako szeroko pojętą nieuczciwość.
Przy czym jeżeli by traktować piractwo jako coś nieuczciwego, to należy zauważyć, że jest to nieuczciwość poza pewnymi wyjątkami dozwolona przez państwo (art. 23 i następne Prawa Autorskiego).
Jeżeli kogoś to co napisał JooqooL i moje powyższe uwagi nie przekonują to proszę przyjrzeć się następującemu przykładowi.
Wyobraźmy sobie, że ktoś prowadzi negocjacje w sprawie zawarcia umowy, ale robi to w złej wierze, tak naprawdę nie chce tej umowy zawrzeć tylko zwodzi druga stronę swoimi rzekomymi zamiarami aby odciągnąć ją od zawarcia rzeczywistej umowy z kimś innym. Po pewnym czasie podmiot rzeczywiście zainteresowany zawarciem umowy rezygnuje, np. nabywa to czego potrzebuje od kogoś innego. Efektem takiego działania jest pozbawienie osoby z którą prowadzono negocjacje w złej wierze jakichś korzyści (tzw. utraconych korzyści), czyli efekt jest ten sam jak przy "piractwie". Czy to byłaby kradzież?
Gdybyśmy konsekwentnie stosowali logikę zwolenników nazywania "piractwa" kradzieżą, jak najbardziej. Podobnie jak kradzieżą byłoby całkiem sporo przypadków dotyczących tzw. utraconej korzyści, które nam się z kradzieżą nawet nie kojarzą.
Nawiasem mówiąc za prowadzenie negocjacji w złej wierze ponosi się odpowiedzialność cywilną z tytułu tzw. culpa in contrahendo. Podobnie jak za bezprawne pozbawienie kogoś korzyści (utracone korzyści są jedną z postaci szkody). Ale jest to odpowiedzialność jak zwrócił uwagę JooqooL cywilna, a nie karna.
I osoby pobierające utwory z internetu również ponosiłyby odpowiedzialność cywilną (a nie karną jak się wielu wydaje) za powodowanie szkody w postaci utraconych korzyści, gdyby nie art. 23 Prawa Autorskiego, który uchyla bezprawność takiego działania (poza np. programami komputerowymi). Ustawodawca na to pozwala (z zastrzeżeniem kontrowersji wynikających z art. 35 ustawy). Czyli co? Ustawodawca złodziej?
No cóż, gdyby nie instytucja dozwolonego użytku to np. pożyczając kupioną przez siebie książkę komuś z najbliższej rodziny też łamali byśmy autorskie prawa majątkowe, czyli jak chcieliby niektórzy bylibyśmy złodziejami.
Ale uzasadnieniem ustawowego legalnego dostępu do utworów bez zgody autora jest np. potrzeba dostępu do dóbr kultury. A straty poniesione przez twórców mają być wynagradzane opłatami jakie uiszczają organizacjom zbiorowego zarządzania prawami autorskimi wytwórcy urządzeń służących do kopiowania tego i owego.
Odnosząc się do pojęcia "piractwa" należy zauważyć, ze tym mianem określa się cały szereg zjawisk, które nie mają ze sobą wiele wspólnego. I tak "piractwem" jest sprzedawanie na bazarze kopii utworu, co zasadniczo rzecz biorąc jest przestępstwem i niewątpliwie jest pozbawianiem autora zysku w celu czerpania z jego utworu własnych korzyści finansowych, ale "piractwem" nazywa się także np. ściąganie filmów z internetu, które nie tylko w ogóle nie jest przestępstwem, ale zasadniczo rzecz biorąc jest w zasadzie legalne. Niektórzy twierdzą, że w przekazie kierowanym do opinii publicznej przeważa raczej dezinformacja nad informowaniem co faktycznie wolno a czego nie wolno, w szczególności nie informuje się ludzi co im wolno. Tym niemniej to niekoniecznie musi być "spisek", bo media uczestniczą w takiej dezinformacji w tematach związanych z prawem na co dzień nawet gdy nie sposób twierdzić, że ktoś miałby w tym jakiś interes. Wynika to być może z zadziwiającej niechęci wielu dziennikarzy do zdobywania informacji na tematy jakimi się zajmują.
Podsumowując, jest po prostu tak, że słuszne interesy twórców i szerzej, osób dysponujących majątkowymi prawami autorskimi są przez prawo chronione, ale z licznymi zastrzeżeniami, nie bezwzględnie i w żadnym wypadku nie jest to żadna "własność" (ta nieszczęsna potoczna nazwa "własność intelektualna" wprowadza głównie chaos do tematu).
Pra geneza praw autorskich to XV wiek, kiedy to w związku z wynalezieniem druku zaczęto chronić prawa... drukarzy i księgarzy (a nie autorów). Prawa autorów zaczęto chronić w pewnym tylko zakresie w dopiero od XVIII wieku i początkowo chyba tylko w Anglii. To co? Przed XVIII wiekiem to sami złodzieje byli?
Dobrze, że prawa autorów są chronione, ale jak już pisałem to nie jest własność i ochrona praw autorów nie może być upodabniana do bezwzględnej ochrony własności.
Są liczne powody przemawiające za ochroną praw autorów do ich utworów, poza już wspomnianymi także i ten, że jest ona bodźcem ekonomicznym postępu technicznego (podobnie jak nadmierna ich ochrona, szczególnie w prawie patentowym, jest z kolei hamulcem). Ale ochrona ta powinna również podlegać ograniczeniom.
Obecnie niestety jak się wydaje mamy do czynienia z dążeniem ku nadmiernej ochrony i to może nie tyle praw autorów, co praw wydawców (co nie znaczy, że i im za och pracę nie należy się nagroda). Pretekstem jest właśnie walka z "piractwem". Niektórzy zwracają także uwagę, że np. prawo patentowe w obecnej postaci prowadzi do powstawania monopoli i godzi w wolną konkurencję (co oczywiście nie oznacza, że sama idea ochrony wynalazku przez patent jest niesłuszna)
Użytkownik Trajan edytował ten post 18.09.2009 - 00:36