Jak przed przemianą wyglądało wasze chrześcijańskie życie? Ilu z was może powiedzieć: "Tak, starałem się w swoim życiu naśladować Jezusa Chrystusa. Starałem się być podobnym do Niego"?
Tak, starałem się. Pamiętam, że już jako 5-latek chodziłem na zajęcia z religi, które odbywały się w przykościelnej salce. Wspominam je bardzo dobrze - na koniec otrzymałem ewangelie św. Łukasza (jakby nie było mój patron). Potem komunia, spokojny i grzeczny chłopak, niemal pupil katechetki. Dzięwieć pierwszych piątków poszło jak spłatka, chociaż miałem kryzys przy ósmym. Potem bierzmowanie. Przez cały ten czas modliłem się - ale nigdy nie używałem modlitw z książeczki. To było dla mnie puste klepanie, wolałem używac własnych słów. W tym czasie trzy razy proponowano mi zostać ministrantem (nie żebym jakiś urodziwy był) i raz lektorem. Nie poczułem powołania. Pamiętam, że mniej więcej wtedy umarł Stanisław Lem. Bardzo mnie wtedy poruszył jego słowa "Boga nie ma a religie wymyślili ludzie, którzy boją się śmierci". To był cios w potężne fundamenty mojej wiary i ogromne zaskoczenie - jak w ogóle można coś takiego twierdzić, do cholery!? Bierzmowanie dostałem bezproblemowo, cały ten test od księdza to jakiś żart po prostu był. Ale duch święty mnie nie wzmocnił. Zawsze chciałem sięgnąć po książki Lema, ale dopiero jego śmierć była bodzcem do tego. W tym samym czasie rozwijając swoje zainteresowania dotyczące starożytnego Rzymu dotarłem do książek prof. Krawczuka traktujących kolejno o Konstantynie, Konstancjuszu i Julianie Apostacie. To nie był wizerunek kościoła jakiego mnie nauczano. Ale Krawczuk, tłumaczyłem sobie, to ateista, minister w rządzie komunistów, "piewca pogaństwa". Lem jednak działał, każda jego książka była jak trucizna w żyle, niszcząca moje dotychczasowe poglądy. Oswajałem się z Ateizmem, już mi się nie wydawał taki straszny jak kiedyś, z wielkiego zła stał się zwykłym sposobem postrzegania świata. W końcu doszedłem do wniosku, że Boga nie ma - i wcale mnie to nie przeraziło.
Czy w jakiś sposób zmieniło to moje zachowanie, system moralny itd? Przyznam się, że nie wiem, choć wątpie. Jako Ateista czuję się jednak lepiej zewnętrznie. Mówie sobie - Łukasz musisz to zrobić i już. I mam większą siłe, większą motywacje niż wtedy kiedy byłem katolikiem. A w przyszłość patrze z nadzieją i optymizmem.
Edit.
Wielki wybuch był czymś takim jak powstanie nowej komórki w ciele człowieka.Mój pomysł wywodzi się z tego że cały świat działa cyklicznie . coś powstaje coś ginie . Równowaga musi być zachowana.
Kiedyś wspominał o takiej teorii mój nauczyciel chemii. Spytałem się go, czy to możliwe, że możemy być atomem czyjegoś "gówna*". Odpowiedział: "tak"
*użyłem łągodniejszego określenia, ale sens ten sam.