Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czy bycie katolikiem to obciach?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
239 odpowiedzi w tym temacie

#76

zbyszek11.
  • Postów: 342
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano


sami się okłamują że są szcześliwi, zresztą ja nie będe tutaj nikogo nawracał :)
Nie potrafię ich po prostu zrozumieć, a chciałbym.

popieram twoje zdanie, ale zadaniem katolików jest nawracanie tych, którzy odeszli od BOGA.

Wasza glupota predzej zrazicie ludzi do wiary.

Nedzna prowokacja, mam nadzieje, ze szybko was zbanuja, idiotow tu nie chcemy.


nie jestem w żadnej zmowie w confidentem i proszę mnie nie obrażać przezywając bez idiotów bo ciebie zbanują .
  • 0

#77

CrAxMaN.
  • Postów: 223
  • Tematów: 18
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

[...] W ateizmie - przy założeniu braku reinkarnacji [...]


Reinkarnacja to nie jest założenie ateistyczne. Reinkarnacja to WIARA w powtórne narodziny. Ponadto wiara w reinkarnację nie wyklucza istnienia Boga/Źródła ;)

popieram twoje zdanie, ale zadaniem katolików jest nawracanie tych, którzy odeszli od BOGA.


Nie rozumiem tego. Właśnie to najbardziej katolicy burzą się gdy świadkowie Jehowy chcą nauczać... konkurencja ?
Z resztą z religia jest jak z reklamowanym produktem. Produkt dobry sam się reklamuje!

Rozumiem, że można wierzyć w Boga, ale nie rozumiem jak można sądzić, że jest on miłosierny i nas kocha. Jeśli istnieje siła wyższa i jest świadoma, to obchodzimy ją tak samo jak gracza obchodzą te małe ludziki co chodzą po ulicach miast w grach pokroju Sim City. I tak samo jak gracz w Sim City on sobie od czasu do czasu na swoje stworzenie spuści katastrofę naturalną czy dwie...



Bo ubierasz Boga/Źródło w cechy niedoskonałe - ludzkie. To my jesteśmy jego dziełem a nie On naszym! Właśnie po to tutaj na ziemi jesteśmy aby uczyć sie być tacy jak On. Jak już się tego nauczymy to wrócimy do doskonałego świata, w którym KAŻDY będzie odczuwał jego obecność czyli Czystą Bezwarunkową Miłość w RAJU/NiRVANiE...
  • 0

#78

limonka.
  • Postów: 920
  • Tematów: 29
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Zbyszek, takie pitu pitu o niczym. Miałam niejeden problem w życiu i poradziłam sobie dlatego, że wierzę w SWOJE możliwości, a nie "pomoc" boską, tak więc nie udał Ci się ten argument.
  • 0

#79

Inspring.
  • Postów: 169
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jestem Ateista a może lepiej Deistą, ale wolał bym się nie klasyfikować .

Chrzest , komunia , bierzmowanie , pewnie i ślub (bo babcia się zdenerwuje)
(chrześcijaństwo upadło by gdyby nie tradycja)

Interesowałem się wiarą na wiele sposobów , chciałem się dowiedzieć o co chodzi,

i niestety swierdzam że wiara jest płytka- wszystko opiera się na WIELKICH stwierdzeniach OGROMNYCH zamiarach , a fundamentem jest chęć władzy i pieniędzy łatwym sposobem * wiekszość księży *


Ostatnio na lekcji religii wdałem się w dyskusje z księdzem na temat duszy człowieka : i po długiej kulturalnej nazwijmy to dyskusji ksiądz powiedział "jesteś za młody, pogadamy za kilka, kilkanaście lat" ta odpowiedź zabiła we mnie resztkę wiary.. Czy żeby wierzyć trzeba być starym i w obliczu śmierci nagle zacząć biegać do kościoła ??

Po pół roku nie chodzenia do kościoła poszedłem tam(z cholera dobrym zamiarem , naprawde chciałem uwierzyć !!! ). i cały czas ogarniało mnie wrażenie że jestem JEDYNĄ osobą która słucha księdza (nawet on sam nie wiedział co gada) . Banda robotów wstaje i siada na wypowiadane komendy i powtarza co ważniejsze teksty (działa na podświadomości jak reklama proszku do prania za 9.99zł).. Kazanie o uciskających kobiece stopy butach powodujących zgodny.. (ROFL)
Gdzie jest DUCH tej wiary RADOŚĆ z przebywania z Bogiem ??!!

I teraz uprzedze wszystkich wierzących , byłem w kilku innych kościołach i spotkałem sie z tym samym WIĘC twierdzenie ze to może w tym jednym konkretnym jest zupełnie nieprawdziwe !!..

Bolesne ale prawdziwe. Jestem szczęśliwy bez wiary , zajmuje się pasjami poprostu życiem opracowałem swój własny kodeks opierający sie na jednym zdaniu - Rób swoje ale tak by nie szkodzić innym. i zawsze pamiętam "Życie jest zbyt krótkie, aby być małym"
IMO: być dobrym na swój sposób a co bedzie potem to i tak nam nie nie powie ..
  • 0

#80

zbyszek11.
  • Postów: 342
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Zbyszek, takie pitu pitu o niczym. Miałam niejeden problem w życiu i poradziłam sobie dlatego, że wierzę w SWOJE możliwości, a nie "pomoc" boską, tak więc nie udał Ci się ten argument.


Bo BÓG dał nam rozum abysmy sami rozwiązywali sami problemy, ale niektóre problem są mozliwe do rozwiązania tylko z BOGIEM ja nie wiem jakiego typu to był problem, ale BÓG nad tobą czuwa.
  • 0

#81

Inspring.
  • Postów: 169
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

zbyszek.. przepraszam ale bardziej tępej odpowiedzi od twojej nie widziałem //

a zapytam sie Ciebie , Dlaczego jesteś tego taki pewny ?? Chce samych faktów a nie chrześcijańskiej regułki i lania wody o niczym
  • 0

#82

limonka.
  • Postów: 920
  • Tematów: 29
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Buahahahhaah Bóg dał nam rozum... i kość ogonową. I wyrostek robaczkowy. I przeciwstawny kciuk.
To najbardziej zabawna wypowiedź, jaką czytałam na tym forum. Jednocześnie najbardziej naiwna. Zbyszek... God bless ya.
  • 0

#83

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ateista nie jest w stanie zaznać szczęścia po śmierci, gdyż wyparł się Boga. Postrzeganie szczęścia jako chwile w życiu ziemskim, nie jest jako takim błędem, ale w kwestii wiary jest nietrafne.


Więc wierzysz, aby być szczęśliwym po śmierci? Czy Bóg nie daje możliwości bycia szczęśliwym za życia, ciesząc człowieka tyloma pięknymi rzeczami? Czy takie szczęście to dla Ciebie za mało? Czemu liczysz na więcej? Ze strachu przed śmiercią, przed nieistnieniem w Bogu i przez Boga? A jeśli jest to piękne, naturalne, zgodne z Jego prawem, z Jego wolą, Jego doskonałą miłością?

Kto powiedział że każdego czeka nicość i marność?


Nikt nie powiedział :-) Otwórz Pismo np. na Hi 14, 10-12; Koh 9, 5. Możesz mieć jedynie nadzieję.

Kto zasługuje na zbawienie, tego się nie dowiemy. Bóg to wie, ja tego nie wiem.


I pięknie. Takie podejście mi się podoba.

Mówię po raz kolejny, że wszystko jest Bogiem. Sensem istnienia jest Bóg, gdyż on jest WSZYSTKIM (...) Najlepsze wyjaśnienie jest chyba takie (...) Jego wiedza zależy od tego, co TY zrobisz. Bóg nie ma planu. Warto pamiętać, że w Bogu nie ma " wcześniej " i " później " - w Bogu zawsze jest TERAZ, i Bóg też zawsze wie TERAZ. Nie jest natomiast tak, że " wcześniej wiedział ", lub " wie, co będzie ", te stwierdzenia są naznaczone piętnem czasowości, z której człowiek nie potrafi się wyzwolić, bo nie zna innego środowiska


Pytasz, w którym momencie się pysznisz. Posuwając się, jak wyżej, do twierdzeń, z których wnioskować można 100% pewność. A takiej nie masz. Bogu przypisuje się cechy polemizujące z Twoim oglądem sprawy, posuwasz się nawet do wypowiedzi niezgodnych z nauczaniem KrK. Skąd wiesz, że Bóg na pewno nie ma planu? Skąd wiesz, że Bóg nie może odczuć ludzkiego upływu czasu, jeśli jest wszechmocny, wszechmogący? Czy nieograniczenie nie byłoby zarazem Jego ograniczeniem? Jednak nikt nie mówił o braku sprzeczności... :-)

Ja nic nie muszę - mogę w tym momencie odrzucić Chrystusa, i zapomnieć zarówno o Dekalogu, jak i o święceniu dnia świętego czy spowiedzi. Jestem wolny, mogę to zrobić. Ale ponieważ jestem wolny, mogę tego nie zrobić, a zamiast tego szukać drogi do Boga, m.in. na niedzielnej Mszy Św. Obowiązek niedzielnej Mszy Św. w żaden sposób mnie nie zniewala, bo to jest MÓJ WOLNY WYBÓR. To jest mniej ważny aspekt. Ważniejsze opisałem przedtem. (...) w czym problem? Jest to równie ważne, jak to czy wierzysz w Boga. Robiąc to, wierzysz w dobro, a dobro to Bóg. (...) Moim zdaniem, nie jest.


Każdy człowiek chce mieć jak najlepiej, nikt, o ile nie wykazuje żadnych umysłowych zaburzeń, nie pragnie destrukcji, nie dąży do klęski, cierpienia. Każdy jest w pewnym stopniu konformistą, jest to jakby zapisane w genach, jako czynnik umożliwiający przetrwanie gatunku, a więc życie, co Twoim zdaniem równać się ma "taplaniu" się w Bożej miłości. Świadomie nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby skazać się na coś złego, czego można byłoby uniknąć. Jeśli ateistą nie jest człowiek zbuntowany i ograniczony (buntem i zaślepieniem się z tym wiążącym, celowym lub nieświadomym), postępuje on w zgodzie ze sobą i problemu by nie było. Ale jeśli wiara i odprawianie religijnych rytuałów mają się ze zbawieniem, zaprzeczeniem nieistnienia, łączyć, to czy człowiek-konformista nie jest zmuszony do ich kultywowania, uczestnictwa we mszy św., modlitwy, aby dostąpić tej łaski? Człowiek jest zmuszony do nadziei i starania poprzez genetyczne obciążenie konformizmem i popędem do przedłużenia gatunku, a tym samym wszystek społecznych (oraz aspołecznych) instynktownych zachowań, jeśli tylko do siebie pogląd o życiu po śmierci dopuszcza. Naturalne, iż jeśli nie wykazuje postawy stricte nihilistycznej, zależy mu na duszy, zbawieniu. Lecz jeśli nie potrafi wykrzesać z siebie wiary...?

OMG, gdzie ja nawracam? Czy dyskusja na tematy teologiczne, to od razu nawracanie? Napisałem wcześniej, mam nadzieje że zapoznałeś się z tym, że NIE MAM zamiaru nikogo nawracać.


Pisałem tego posta dość ogólnie. Bardziej chodziło mi o post Zbyszka11:

zadaniem katolików jest nawracanie tych, którzy odeszli od BOGA


  • 0

#84

Ivellios.

    ÓSMY ZMYSŁ

  • Postów: 1625
  • Tematów: 401
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 109
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Komunikat: Confident i zbyszek11 otrzymują 3 dni urlopu za obrażanie i prowokowanie innych użytkowników.
  • 0



#85

Rockyyy.
  • Postów: 276
  • Tematów: 23
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Komunikat: Confident i zbyszek11 otrzymują 3 dni urlopu za obrażanie i prowokowanie innych użytkowników.


Chyba najbardziej niesprawiedliwy urlop jaki widziałem na tym forum, odkąd tu jestem.

Zbyszek, takie pitu pitu o niczym. Miałam niejeden problem w życiu i poradziłam sobie dlatego, że wierzę w SWOJE możliwości, a nie "pomoc" boską, tak więc nie udał Ci się ten argument.


Problemy nie są problemem ;)

Są jednak takie sytuacje w życiu, które bez Boga są nierozwiązywalne. Szkoła, porzucenie przez dziewczyne/chłopaka, inne tego typu - w obliczu prawdziwych życiowych tragedii stają się niczym. I wtedy u każdego bez wyjątku - Dawkinsa, Agnosiewicza czy innych sprawdza się stare powiedzenie "Jak trwoga to do Boga". Życzę Ci z całego serca abyś jak najpóźniej się o tym przekonała, bo to nic przyjemnego.

Kazik Staszewski:

"Autor tekstu: oprac. Mariusz Agnosiewicz; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,1565
PN: Panu Bóg nie jest potrzebny?
KS: Na razie nie jest. Oczywiście ja tu się mądrzę, a kiedy mojego syna napadli i zadzwonił do mnie ze szpitala, to pierwsze, co zrobiłem, to zacząłem się modlić, żeby Jarkowi nic się nie stało. Ja się tu mądrzę, bo teraz mam zharmonizowane i szczęśliwe życie, Bóg nie jest mi potrzebny, ale nie mam zielonego pojęcia, czy tak samo będzie jutro, pojutrze."

Więc wierzysz, aby być szczęśliwym po śmierci? Czy Bóg nie daje możliwości bycia szczęśliwym za życia, ciesząc człowieka tyloma pięknymi rzeczami? Czy takie szczęście to dla Ciebie za mało? Czemu liczysz na więcej? Ze strachu przed śmiercią, przed nieistnieniem w Bogu i przez Boga? A jeśli jest to piękne, naturalne, zgodne z Jego prawem, z Jego wolą, Jego doskonałą miłością?


Oczywiście, że daje. Świat i człowiek są przecież Jego tworami. Ty także pochodzisz od Niego.

Osobiście chociaż jestem Chrześcijaninem - wcale nie wierzę w "raz postanowione umrzeć i sąd"(to w liście do Hebrajczyków tak zostało napisane, nie są to słowa Jezusa). Wierzę że mamy wiele żyć i że każde jest dla nas nauką, by w końcu osiągnąć doskonałą jedność z Bogiem. Uważam, że ten wspaniały, piękny świat jest dla duszy szkołą. Dlatego uważam że śmierć nie istnieje. Moim zdaniem to my nazwaliśmy przejście w inny, wyższy wymiar, śmiercią, a w rzeczywistości jest to po prostu droga do innego świata.

Pytasz, w którym momencie się pysznisz. Posuwając się, jak wyżej, do twierdzeń, z których wnioskować można 100% pewność. A takiej nie masz. Bogu przypisuje się cechy polemizujące z Twoim oglądem sprawy, posuwasz się nawet do wypowiedzi niezgodnych z nauczaniem KrK. Skąd wiesz, że Bóg na pewno nie ma planu? Skąd wiesz, że Bóg nie może odczuć ludzkiego upływu czasu, jeśli jest wszechmocny, wszechmogący? Czy nieograniczenie nie byłoby zarazem Jego ograniczeniem? Jednak nikt nie mówił o braku sprzeczności... :-)


Cóż, ja też za herezje pewnie spłonąłbym na stosie ;)

Powiem tylko tak: Kościół Katolicki nie jest żadnym wyznacznikiem. Dla nas, wierzących, wyznacznikiem jest Jezus Chrystus i tylko on.

Natomiast nikt z nas tak naprawdę nie może powiedzieć czy Bóg ma plan czy go nie ma. Zrozumienie ludzkim rozumem Boga jest rzeczą po prostu niemożliwą. On zaś wie o nas wszystko - "modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani: 8.Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie". Co do czasu - Bóg może wszystko, ale ja wątpie czy odczuwanie "ludzkiego upływu czasu" jest mu do czegoś potrzebne ;)

Każdy człowiek chce mieć jak najlepiej, nikt, o ile nie wykazuje żadnych umysłowych zaburzeń, nie pragnie destrukcji, nie dąży do klęski, cierpienia. Każdy jest w pewnym stopniu konformistą, jest to jakby zapisane w genach, jako czynnik umożliwiający przetrwanie gatunku, a więc życie, co Twoim zdaniem równać się ma "taplaniu" się w Bożej miłości. Świadomie nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby skazać się na coś złego, czego można byłoby uniknąć. Jeśli ateistą nie jest człowiek zbuntowany i ograniczony (buntem i zaślepieniem się z tym wiążącym, celowym lub nieświadomym), postępuje on w zgodzie ze sobą i problemu by nie było. Ale jeśli wiara i odprawianie religijnych rytuałów mają się ze zbawieniem, zaprzeczeniem nieistnienia, łączyć, to czy człowiek-konformista nie jest zmuszony do ich kultywowania, uczestnictwa we mszy św., modlitwy, aby dostąpić tej łaski? Człowiek jest zmuszony do nadziei i starania poprzez genetyczne obciążenie konformizmem i popędem do przedłużenia gatunku, a tym samym wszystek społecznych (oraz aspołecznych) instynktownych zachowań, jeśli tylko do siebie pogląd o życiu po śmierci dopuszcza. Naturalne, iż jeśli nie wykazuje postawy stricte nihilistycznej, zależy mu na duszy, zbawieniu. Lecz jeśli nie potrafi wykrzesać z siebie wiary...?


Zgadzam się, ale tylko w połowie. Osobiście doznałem prawdziwej, wspaniałej miłości jaką Bóg darzy człowieka i wiem jedno - żadne uczucie jakie istnieje na ziemi nie jest w stanie zrównać się z nią.

Natomiast konformiści - taki człowiek, który chodzi do Kościoła "na wszelki wypadek", a nie wierzy - czy można go nazwać wierzącym? Moim zdaniem nie. Sam robię troche inaczej - nie chodzę do Kościoła, a wierzę ;)

Co jeżeli nie potrafi wykrzesać z siebie wiary? To znaczy że może słabo widzi ;) . Każdego dnia, wszędzie - na ulicy, w pracy, w szkole, w autobusie, tramwaju, metrze - spotykamy tysiące ludzi - w każdym człowieku można dostrzec Boga. Czy doprawdy prawdziwa niezwykłość istnienia nie jest dowodem na istnienie istoty Wyższej, która to wszystko stworzyła? Wystarczy spojrzeć na świat, żeby zrozumieć, że coś tak niesamowietego po prostu nie mogło się stworzyć samo. Doskonałe zaplanowanie, niezwykła skomplikowaność musząca zajść aby powstało życie we wszechświecie.

"Ciekawy art:

Bóg w genach? "Jedni znajdują je w mózgu, inni w genach, ...

Bóg w genach?
"Jedni znajdują je w mózgu, inni w genach, jeszcze inni w zjawiskach fizycznych. Gdziekolwiek kryje się Bóg, nie ulega wątpliwości, że wiara w niego jest człowiekowi bardzo potrzebna.

W kuchni między garnkami, wśród chorych i cierpiących, w wirtualnych labiryntach internetu... Ludzie szukają Boga wszędzie. Wydawało się, że rozkwit myśli naukowej spowoduje załamanie się wiary i zanik wyższej duchowości. Bóg nie byłby już jedynym wytłumaczeniem różnych niezrozumiałych zjawisk występujących w naturze, ponieważ nauka zdołała je wyjaśnić. Jednak dwieście lat później 98 procent ludzi na świecie deklaruje wiarę w siłę wyższą, a 50 procent nazywa tę siłę Bogiem.

W tej sytuacji nauka nie ma innego wyjścia, jak poddać się i rozpocząć poszukiwania. Badacze szukają Boga między cząsteczkami materii. Niektórzy naukowcy analizują komórkową strukturę mózgu gatunku Homo sapiens, inni badają efektowne, podwójne spirale DNA. W którym punkcie biochemii znajduje się świątynia Najwyższego? I dlaczego w Niego wierzymy?

Andrew Newberg, badacz z Uniwersytetu Pensylwanii, który zatytułował swoją najnowszą książkę "Why We Believe What We Believe" (Dlaczego wierzymy w to, w co wierzymy), twierdzi, że nasz mózg "jest w zasadzie wierzącą maszyną, ponieważ nie ma innego wyboru".

Z kolei Dean Hammer, genetyk z National Institutes of Health (Narodowego Instytutu Zdrowia USA) w swojej książce "The God Gene" (Boży gen) pisze, że "nasza duchowość jest częścią naszego elementarnego dziedzictwa. To właściwie instynkt. (...) Mamy genetycznie zakodowaną predyspozycję do wiary w Boga i przeżyć duchowych". Hammer opiera swoje twierdzenie nie tylko na własnych badaniach, ale także na wynikach ankiety przeprowadzonej przez jego instytucję. Ponad jedna trzecia respondentów twierdziła, że doświadczyła kontaktu z potężną siłą duchową w takiej czy innej formie. Warto dodać, że w tym samym czasie, kiedy obserwuje się rozkwit wiary, nastąpił znaczny odwrót od praktyk religijnych. Ten fakt uzmysławia nam po raz kolejny, że religia i duchowość to nie to samo, choć często są ze sobą utożsamiane.

Ze wszystkich dziedzin nauki najwięcej przesłanek na temat prawdopodobnego miejsca pobytu Boga ma neurologia. Od kilku lat słyszy się nawet o jej nowym dziale, którego nazwa mówi sama za siebie: neuroteologia. Oczywiście rzeczywistość zmienia się zależnie od tego, kto na nią patrzy ? wyniki doświadczeń dla jednych stanowią dowód na istnienie Boga, podczas gdy inni powołując się na nie, twierdzą, że Najwyższy Byt to tylko jeszcze jeden produkt naszej wyobraźni. Najostrożniejsi z nich mówią: "Jesteśmy biologicznie zdeterminowani do starań o znalezienie w naszym życiu jakiegoś sensu. Jednak to, czy Bóg jest wyłącznie wytworem naszego mózgu, czy nie, nie zostało jeszcze naukowo stwierdzone". Tak właśnie napisał nam w e-mailu Andrew Newberg.

Newberg ma doświadczenie w badaniu czynnika boskiego w ludziach. Zarejestrował już obrazy mózgów wielu mnichów różnych wyznań i innych ochotników w stanie medytacji i głębokiej modlitwy. W ten sposób zaobserwował, że w kulminacyjnym momencie zachodzą równocześnie różne zjawiska na poziomie neuronalnym. Zwiększa się aktywność płatów czołowych, odpowiedzialnych za skupienie uwagi. W tym samym czasie badany osiąga głęboką koncentrację. Obserwuje się także zwiększoną aktywność układu limbicznego, czyli struktury związanej z emocjami i z pamięcią.

Jednak najbardziej zaskakującym odkryciem był fakt, że w tym samym czasie zmniejsza się aktywność płatów ciemieniowych, czyli obszarów znajdujących się w obu półkulach mniej więcej na czubku głowy. Można powiedzieć, że tutaj mieści się jaźń, to tu jest zakorzenione poczucie indywidualności. Zmniejszenie aktywności tego obszaru podczas głębokiej medytacji lub modlitwy daje efekt zatarcia granic między świadomym "ja" a otoczeniem i prowadzi do poczucia zjednoczenia ze wszechświatem, całkowitej do niego przynależności. Dokładnie tak, jak to opisują ci, którzy osiągnęli stan głębokiej, mistycznej transcendencji duchowej.

Jednym z pionierów poszukiwania Boga w labiryncie neuronów jest Michael Persinger, neurobiolog z Laurentian University w Kanadzie. Dwadzieścia lat temu napisał książkę zatytułowaną "Neuropsychological Bases of God Beliefs" (Neuropsychologiczne podstawy wiary w Boga). Persinger szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego osoby o różnych wyznaniach, kulturach i pozycji społecznej mogą doświadczać tak podobnych stanów oświecenia. W tym celu zaczął poddawać mózgi ochotników działaniu słabego, ale precyzyjnie umiejscowionego pola elektromagnetycznego. Próbował znaleźć obszar mózgu i taką konfigurację elektromagnetyczną, która umożliwia niektórym ludziom doświadczanie obecności bytów nadnaturalnych. 80 procent osób, które założyły słynny "boski hełm" ("the God helmet"), twierdziło, że przeżyło spotkanie z Bogiem. Ci, którzy już wcześniej tego doświadczyli, mówili, że odczucia generowane przez hełm były takie same jak te w stanach osiąganych spontanicznie.

Sam Persinger, choć niewierzący, doświadczył wrażenia kontaktu z Bogiem, gdy aplikował pole elektromagnetyczne innej osobie. Zdaniem tego neurobiologa Bóg mieszka w płatach skroniowych, czyli obszarach mózgu znajdujących się nad uszami. Wnioski Persingera zakwestionowano, kiedy grupa szwedzkich badaczy nie osiągnęła tych samych wyników. Polemika nie została jednoznacznie rozstrzygnięta.
Najbardziej zagorzali zwolennicy teorii Darwina zastanawiają się zapewne, jakie znaczenie z punktu widzenia ewolucji może mieć dla człowieka zdolność doświadczania stanów mistycznych. ? Mózg ma dwie podstawowe funkcje: utrzymanie nas przy życiu i umożliwienie nam doświadczania autotranscendencji. Przez całe życie pomaga nam zmieniać się i przystosowywać do nowych warunków. Religia i duchowość również spełniają te podstawowe funkcje, toteż zapewniają jednostce znaczne korzyści ? mówi Newberg. Tak samo uważa Dean Hammer: ? Sądzę, że najważniejsza rola, jaką spełniają boże geny w procesie selekcji naturalnej, to wyposażenie ludzi we wrodzone poczucie optymizmu. A optymizm, jak twierdzi, "sprawia, że człowiek jest zdrowszy i żyje dłużej".

Rzeczywiście, większość osób, które przeżyły takie mistyczne doświadczenie, twierdzi, że ich życie stało się lepsze i zmieniło się ich postrzeganie świata. Zdaniem Hammera dzieje się tak dlatego, że owe osoby musiały zastanowić się nad tym, co w życiu najważniejsze: nad własną świadomością. (...) ? Bez niej nie wiedzielibyśmy, kim jesteśmy ani dokąd zmierzamy. A jednak nigdy o niej nie myślimy. W tym miejscu warto również wspomnieć o badaniach, które wykazały, że medytacja i wierzenia religijne mają pozytywny wpływ na zdrowie i długość życia.

Prace Hammera nad poszukiwaniem bożego genu zaczęły się od badań na bliźniętach. Badania te wykazały, że pary bliźniąt częściej mają zbieżne poglądy w sprawach wiary niż rodzeństwa niebliźniacze. Po przeanalizowaniu fragmentów DNA badacz zidentyfikował gen znany jako VMAT2. Jak wszystkie pozostałe geny, występuje on w wielu odmianach, które różnią się między sobą poszczególnymi elementami. Hammer doszedł do wniosku, że osoby mające określoną odmianę tego genu wykazują większe zainteresowanie sprawami duchowymi, większą skłonność do tego, co nazywa autotranscendencją. Co ciekawe, ten domniemany boży gen odsyła nas znów do obserwacji mózgu, ponieważ VMAT2 odpowiada za gospodarkę kilku bardzo ciekawych neuroprzekaźników, między innymi dopaminy i serotoniny. Te dwa związki kojarzone są z uczuciem przyjemności i szczęścia, a także z ich negatywnymi odpowiednikami: uzależnieniem i depresją.

Hammer nie jest jedynym specjalistą, który powiązał podwójną spiralę DNA z Bogiem. Szanowany naukowiec Francis Collins, kierujący publicznym konsorcjum, w którym wyizolowano ludzki genom (chodzi o National Human Genome Research Institute, Narodowy Instytut Badań nad Ludzkim Genomem ? przyp. Onet), twierdzi, że odnalazł Boga badając kod genetyczny, ponieważ coś tak skomplikowanego mogło być tylko dziełem Stwórcy. Nie znaczy to, że kwestionuje on dowody na prawdziwość ewolucji, ale jego zdaniem teoria Darwina nie kłóci się z istnieniem wyższej inteligencji.

Kolejny poszukiwacz boskiego pierwiastka to Gregg Braden, inżynier pracujący nad rozwojem astronautyki i internetu. Zgrabnie połączył on naukę z tradycjami duchowymi i również znalazł dowody na istnienie Boga w podwójnej spirali DNA. W swojej książce "The God Code" (Boski kod) opisuje własne badania nad kabałą i alfabetem hebrajskim oraz nad analogią między nimi a pierwiastkami chemicznymi tworzącymi kod genetyczny. Braden twierdzi, że imię Boga jest wpisane w DNA w każdej z naszych komórek: Bóg jest wewnątrz nas.

Wielu przedstawicieli świata nauki nie chce nawet słyszeć ani mówić o Bogu. Jedni są zdania, że to całkowicie odrębna dziedzina, inni natomiast uważają, iż Bóg i nauka wzajemnie się wykluczają. Do tych ostatnich należy zagorzały ateista i gorliwy uczeń Darwina, Richard Dawkins. Ten brytyjski biolog atakuje Boga używając całego dostępnego arsenału środków i broni teorii ewolucji, która jego zdaniem jest odpowiedzią na najważniejsze pytania dotyczące życia. Jego najnowsza książka nosi tytuł "The God Delusion" (Bóg urojony). Dawkins mówi nie tyle o duchowości, co o religii ? uważa ją za zagrożenie dla nauki i racjonalnych umysłów.

Dean Hammer, który wspomina o nim w kilku rozdziałach swojej książki, pisze: "Jak na ironię w końcu okazuje się, że Dawkins ma także swoją religię ? jest nią nauka ? ponieważ kieruje się w niej bardziej wiarą niż logiką". Andrew Newberg z kolei twierdzi, że "skoro jesteśmy zdeterminowani przez nasz mózg, to wszyscy, począwszy od największej dewotki, aż po najbardziej zatwardziałego ateistę, w coś wierzymy. Po prostu każdy z nas wierzy w coś innego".

Mówiąc o naukowym poszukiwaniu Boga, nie sposób nie wspomnieć o fizyce. Michael Faraday, odkrywca zjawiska indukcji elektromagnetycznej, mówił, że "każdą materię utrzymuje na swoim miejscu jakaś siła. Musimy założyć, że za tą siłą kryje się świadomy i inteligentny umysł". Prawie dwieście lat później fizycy nadal próbują udowodnić istnienie tak zwanej boskiej cząsteczki, czyli bozonu Higgsa. Ta nieuchwytna cząsteczka miałaby istnieć jedynie przez około dziesięć sekund po Wielkim Wybuchu, ale możliwe, że podczas swego króciutkiego istnienia dała początek wszelkiej materii. Choć fizycy szukają dowodu na jej istnienie już od lat 60., jeszcze go nie odnaleźli. Do Boga można trafić jedynie przez modlitwę.

Niektórzy zwolennicy metafizyki twierdzą, że Bóg zstąpił z nieba i teraz budzi się w każdym człowieku. Może zatem powinniśmy szukać go w naszych własnych uczynkach"."

http://korwin-mikke....46,0,forum.html




Po pół roku nie chodzenia do kościoła poszedłem tam(z cholera dobrym zamiarem , naprawde chciałem uwierzyć !!! ). i cały czas ogarniało mnie wrażenie że jestem JEDYNĄ osobą która słucha księdza (nawet on sam nie wiedział co gada) . Banda robotów wstaje i siada na wypowiadane komendy i powtarza co ważniejsze teksty (działa na podświadomości jak reklama proszku do prania za 9.99zł).. Kazanie o uciskających kobiece stopy butach powodujących zgodny.. (ROFL)
Gdzie jest DUCH tej wiary RADOŚĆ z przebywania z Bogiem ??!!


A po co Ci Kościół? Możesz samemu poznać Boga, on wcale nie mieszka w Kościele jak to uczą. Bóg jest wszędzie, a żeby Go lepiej poznać i zrozumieć możesz przeczytać Ewangelie. Nie mówię, że Bóg jest Katolicki, Chrześcijański, Mułzumański czy Indiański. Bóg to Bóg wszystkiego. Ale Ewangelie to wspaniałe świadectwo o tym jaki on jest naprawdę, przekazane przez Jego syna Jezusa.


Bo ubierasz Boga/Źródło w cechy niedoskonałe - ludzkie. To my jesteśmy jego dziełem a nie On naszym! Właśnie po to tutaj na ziemi jesteśmy aby uczyć sie być tacy jak On. Jak już się tego nauczymy to wrócimy do doskonałego świata, w którym KAŻDY będzie odczuwał jego obecność czyli Czystą Bezwarunkową Miłość w RAJU/NiRVANiE...


Zgadzam się w 1000% ;)
  • 0

#86

Inspring.
  • Postów: 169
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wierzący swoje Ateiści swoje ...

Nie mam zamiaru wierzyć w nic czego nie widziałem .
Ewangelie napisać mógł napisać ktokolwiek opisując kilka historyjek które można zinterpretowac jak sie podoba..
nic trudnego ....

Chce być dobrym człowiekiem ale nie zamierzam wierzyć w nic czego nie jestem w 100% pewny ..

Co do powiedzenia "jak trwoga to do Boga" , zgadzam sie z nim , ale działa ono tylko dlatego że tak zostaliśmy wychowani..

Nie ma co się więcej rozwijać , każdy ma swoje racje .
Wolał bym jednak nie być nawracany , jak już to nawrócę się sam:)
  • 0

#87

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Chyba najbardziej niesprawiedliwy urlop jaki widziałem na tym forum, odkąd tu jestem.


Tak, zwłaszcza Confidenta, który nie tylko nikogo nie obrażał, lecz w porównaniu ze Zbyszkiem zachowywał się moim zdaniem wiele razy bardziej kulturalnie.

Są jednak takie sytuacje w życiu, które bez Boga są nierozwiązywalne (...) I wtedy u każdego bez wyjątku (...) sprawdza się stare powiedzenie "Jak trwoga to do Boga".


Rockyyy, wydaje mi się, że trochę za bardzo generalizujesz. To świadczy o wewnętrznej duchowej sile, nie wierzę, że każdy w obliczu tragedii zwraca się ku duchowej sile, prosi o pomoc, ratunek, miłosierdzie, pociechę. Jeśli taki Kazik Staszewski, Agnosiewicz bądź Dawkins w bardzo trudnej sytuacji zwróci się ku Bogu, znaczy to, że primo został tak wychowany, wytresowany, a więc takie zachowanie tkwiło gdzieś w jego podświadomości bądź - jak dowieść próbuje część naukowców m.in. z przytoczonego przez Ciebie artykułu z Onetu - nadświadomości, świadomości zbiorowej, wspólnych wzorców postępowania, zaś secundo - że taka osoba żyje w jakimś wewnętrznym chaosie, nie zna siebie, działa wbrew sobie, podąża za pierwszym lepszym sygnałem swego ciała czy umysłu bez zrozumienia nie tylko, co on na prawdę oznacza, lecz powodu wysyłania takich sygnałów. Nie rozumie siebie samego, żyje targana sprzecznościami, ulotna, nieświadoma. Człowiek racjonalny, obserwujący swoje myśli i zachowania, próbujący je zrozumieć, poznać siebie, utajone motywy swego postępowania etc., nie oszukuje siebie, jeśli czuje potrzebę wiary w wyższy byt - wierzy. Jeśli tak jak ja odrzuca tego rodzaju teorie, odrzuca z ogromną pewnością, świadomością, że nawet jeśli jakiś wyższy byt, Bóg istnieje, to on tego bytu nie potrzebuje, nie widzi w człowieku, przyrodzie Jego przejawów i nie czuje potrzeby ich zobaczenia. Jeśli stara się siebie zrozumieć i odrzuca możliwość istnienia Boga, czyni to, gdyż wie, że tego nie potrzebuje i nawet kiedy dochodzi do tragedii, śmierci kogoś bliskiego, utraty jakichś materialnych dóbr, choroby, czegokolwiek - nie zmieni zdania, oglądu sprawy, bo nie będzie odczuwać takiej potrzeby. Zakładasz, że człowiek na prawdę się nie pozna, że nie ma takiej możliwości - trudno pisać o całkowitym poznaniu, ale taki człowiek mojego pokroju, podążający za naukami Gurdżijewa, Freuda i Junga, myśli, zadaje sobie pytania, kiedy coś go w sobie zdziwi, przygląda się temu, analizuje daną kwestię aż do zaspokojenia ciekawości. W trakcie takiej analizy wychodzą na jaw ukryte motywy, jakieś cienie w podświadomości. Z samym sobą nie ma miejsca na wstyd. Nie wiesz, co można odkrywać, o czym można myśleć - możesz patrzeć na to jedynie ze swojego, ciasnego, bo ograniczonego twoją własną osobą, punktu widzenia. Ja także nie wiem, nie mogę pojąć, jak bardzo można wiedzieć, przewidywać siebie i pracować nad sobą w celu wewnętrznego rozwoju. Wszak przyznasz, że ten zachodzić może przez całe życie. Dla niektórych poruszane zagadnienia mogą być łatwe, proste. Takie myśli mogą być jednymi ze stosunkowo pierwszych. Dlaczego nie wierzę? Czy jest szansa żebym uwierzył? Czy potrzebuję czegokolwiek do zmiany stanowiska? Jeśli tak, to czego? I wypływa, że jak ktoś jest ograniczony tak jak ja, to nic go do proszenia o Boga nie zmusi.

Dwa lata temu umarł mój wujek. Płakałem, dla czternastolatka była to duża tragedia. Trochę się obwiniałem, bo padło między nami wcześniej kilka niemiłych słów, trochę współczułem mu i bolałem nad jego cierpieniem. Był to stary, siedemdziesięcioletni prawie mężczyzna, który całe swoje życie pracował fizycznie, palacz i "umiarkowany" pijak (uzależniony na tyle, iż raz na tydzień czuł potrzebę wypicia małej ilości dość wysokoprocentowego alkoholu). Kilka lat przed śmiercią jego żona wniosła podanie o rozwód w wyniku czego nastąpiło małe, pozornie zgodne z prawem "oszustwo" i został bezdomny, zamieszkał z trzy lata młodszą siostrą, a moją ciotką. Jego los dopełnił złośliwy nowotwór jelita, który dał przeżuty na inne organy, w końcu na płuca. Zmarł, nie mogąc nabrać kolejnej porcji tlenu. Zadawałem sobie pytania, dlaczego musiał tak cierpieć, skoro całe jego życie nie było usłane różami; prosiłem, sam nie wiem co lub kogo, choć nie wznosiłem błagań ku żadnej konkretnej wyższej istocie, zapewniałem bardziej siebie, siebie samego prosiłem o zaakceptowanie możliwości istnienia osobowego Boga w postaci, w jakiej przedstawia go Kościół Rzymskokatolicki. Mówiłem sobie w myślach: "oby był Bóg, który zrekompensuje mu cierpienia, jakich zaznał za życia, gdyż nie zasłużył na nie". Teraz z perspektywy czasu, zapytałbym tego chłopca, którym byłem, czy to Bóg nie mógł wujkowi tych cierpień zesłać? Czy wujek nie mógł na nie zasłużyć? Czy nie był to krzyż, jaki musiał udźwignąć? Czy nie była to część Bożej miłości, Bożego planu? Może dusza wujka "wymyśliła" sobie te cierpienia, gdyż potrzebowała tego do osiągnięcia wyższego stopnia rozwoju, a w konsekwencji osiągnięcia nirwany? - Są to oczywiście tylko gdybania, wiecie wszyscy, którzy zdążyliście mnie już trochę poznać, iż jako człowiek o otwartym umyśle potrafię coś w pewnych założeniach, w pewnej konwencji rozpatrywać, mimo że w rzeczywistości wcale się z tym nie zgadzam, wcale w to nie wierzę. Tak też jest w tym przypadku. Nie mogłem na prawdę wykrzesać z siebie myśli o możliwości istnienia Boga, nie mogłem uwierzyć w to założenie, mimo że w ten sposób ukoiłbym ból. Mimo że ten konformizm pomógłby mi, pozwoliłby mi być szczęśliwszym. Lecz dzięki temu stałem się silniejszy. Zaakceptowałem myśli o prawdziwości jedynie tego życia, jedynego, jakie na pewno mamy możliwość przeżyć, nieważności cierpień w obliczu stosunkowo rzadkich chwil szczęścia, dla których warto trwać. Nie mogę poradzić niczego na absurdalność cierpienia, więc jestem zmuszony ją po prostu zaakceptować. Wiem, czemu istnieje ból, jaką pełnić ma on rolę i pogodziłem się z tym. Nieważne, że wujek cierpiał. Już nie cierpi. Przed śmiercią jego mózg wysłał mu przed oczy wspomnienie o matce, umarł chyba nawet szczęśliwy. Uważam, że jest to piękne, choć ukazuje kruchość człowieka, jego umysłu, tak jak przykład zwracania się do Boga w stanie przysłowiowej "trwogi". Nie każdy musi być tak samo słaby, nie każdy potrzebuje takiego samego wsparcia psychicznego. Doszedłem właśnie do wniosku, że nawet jeśli myślę się w kwestii duchowego rozwoju i jego wpływu na świadomość, a więc pewność braku wykazywania kiedykolwiek potrzeby wiary w boga, to ze względu na różną "stałość" emocjonalną, wrażliwość, siłę tej psyche sytuacja, w której jeden ateista załamie się i zacznie się modlić, nie musi skończyć się tym samym dla innego ateisty. Ba, wierzący, który znajdzie się w tej samej sytuacji, może zamiast wziąć przykład z pierwszego ateisty, odwrócić się od boga i zwątpić w jego istnienie. To jest materia tak delikatna, zależna od tak ogromnej liczby czynników, że chyba nie sposób w ogóle założyć wszystkich możliwych sytuacji dla każdego z 6 miliardów ludzi; liczba ta szła by pewnie w googole.

Można rozpatrywać pewne najbardziej popularne możliwości, uogólniać, ale to, co zrobiłeś, Rockyyy, wydało mi się jednak trochę niewłaściwe. Nie znasz nikogo poza samym sobą i możesz jedynie, sadząc po sobie i pewnych przykładach, pewnych wzorcach, znanych Ci szablonach myśli i zachowań, obrazach innych, jakie w sobie namalowałeś, przypuszczać, iż duża cześć ludzi w obliczu tragedii, załamania, kryzysu zwróci się ku Bogu. Lecz pewności mieć nie sposób. Wydaje mi się to wręcz absurdalne.

Wątpię, czy odczuwanie "ludzkiego upływu czasu" jest Mu do czegoś potrzebne


I znowu: pewności mieć nie sposób :-D

Osobiście doznałem prawdziwej, wspaniałej miłości jaką Bóg darzy człowieka i wiem jedno - żadne uczucie jakie istnieje na ziemi nie jest w stanie zrównać się z nią. (...) Natomiast konformiści - taki człowiek, który chodzi do Kościoła "na wszelki wypadek", a nie wierzy - czy można go nazwać wierzącym? Moim zdaniem nie (...) Co jeżeli nie potrafi wykrzesać z siebie wiary? To znaczy, że może słabo widzi


Nie o to mi chodziło. OK, wypełnianie religijnych obowiązków bez wiary wydaje Ci się bezsensowne i niepotrzebne tak samo jak mi. Poruszaliśmy już ten temat; wiem, że życzysz mi zbawienia, uważasz, że dobre uczynki do tego wystarczą i że postępując w zgodzie z naukami Chrystusa, respektując i wierząc w ich dobroć, prawidłowość, nawet taplając się materializmie i pewności posiadania tylko tego, jednego życia, już wierzę w Niego i mam na zbawienie szansę. Chciałem dyskutować z Katolikami, którzy uważają, że bez wiary i obowiązku uczestniczenia we Mszy św. i przykładnej modlitwy ("Pater Noster", "Ave Maria") skazuję się na mrok i jezioro ognia. A nie chcę tego oraz jestem pewny, jak już pisałem, że nikt inny o zdrowych zmysłach również tego nie pragnie. Zachodzi moralny konflikt, który Ty ładnie, efektownie dla własnych potrzeb rozwiązałeś. Konflikt między większym a mniejszym złem: kłamstwem i życiem w sprzeczności z częścią wyznawanych przez siebie poglądów, ideałów itp. Jest to przymus wyboru któregoś z "żyć": doczesnego lub wiecznego, na które pewności większość z ludzi nie ma. I co zrobić? Jak żyć, żeby nie pogrążyć się w wiecznym cierpieniu bądź nicości, której można uniknąć? - Znów pytania hipotetyczne. Mnie to nie boli, dobrze jest mi z moimi przemyśleniami, odrzuceniem katolickich doktryn, które jedynie sprawiają ból, jeśli nie tej części mnie, która ma wierzyć i wypełniać obowiązki wierzącemu przynależne, to tej, która potrafi współczuć innym. Tej, która posiada zdolność empatii. Jednakowoż lubię je zadawać, choćby z motywacji tej strony mojej osoby, która jakąś awersję do Kościoła czuje i która cieszy się porażkami, w tym przeczeniem sobie kolejnych zapytanych wiernych itd. Ale potrafię także zastanowić się, co jeśli przyjąć dane założenie; pogdybać. Ciekawi mnie, czy jeśli nie byłoby tak i tak, to czy nie byłbym mimo wszystko skazany na to i to. Czy zmiana "A" na "Z" nie pociągnęłaby za sobą w konsekwencji zmianę "B" na "Y" lub "X".

Może jestem ślepy, ale nie potrafię zobaczyć Boga. Nigdzie. Nie żałuję jednak tego, tak na prawdę nie czuję takiej potrzeby. Widzę piękno cholernego przypadku, dostrzegam przyczyny i skutki rozwoju takich a nie innych założeń. Odczuwam potrzeby takich a nie innych zachowań i staram się zrozumieć, co mnie do nich motywuje, dlaczego się tak a nie inaczej zachowuję. Nie będę się okłamywał, robił niczego wbrew sobie i wierzę, że jest to ważne i właściwe. Nie chce się do niczego zmuszać, ale próbuję zrozumieć, czemu innym takie zmuszanie wydawać może się czymś wartościowym. Czy w ich myśleniu nie zachodzi jakaś pozornie nie widoczna sprzeczność? Czy się nie mylą?

Nie zgadzam się ze wszystkimi wnioskami cytowanych w artykule badaczy. Wiara w Boga na pewno jest pomocą, pociechą, a optymizm to czynnik zdolny do przedłużenia ludzkiego życia, ale jedno z drugim nie musi być na stałe związane. Mogę być szczęśliwy, odrzuciwszy wiarę w Boga. Mogę cieszyć się, że pomagam innym, że ich uszczęśliwiam, cieszyć się wspólnym szczęściem i piękną pogodą, pięknym widokiem, wspólnym, przyrządzonym przeze mnie z miłością posiłkiem, samym dawaniem radości, być radosnym chwilą, nie żałować, że żyję społem ze świadomością, że za jakiś czas wszystko to zniknie, ja również i nikt nie będzie o mnie pamiętać. O mnie prawdziwym, o moich uczuciach, o cieple mego ciała, sile uścisku dłoni i dźwięku mego głosu. Taka świadomość nie musi sprawiać bólu, jeśli odpowiednio się na to nie spojrzy. Nie musi napełniać strachem, przerażać bezsensem czy czymkolwiek innym. Potrzeba wiary poza uwarunkowaniem genetycznym i nadświadomością, wspólnymi archetypami zależy od tak wielu innych czynników, że aż dziw, iż ci profesorowie, doktorzy, magistrowie o nich zapominają i tak uogólniają poruszane problemy, spłycają do takiego stopnia. A co i rusz, gdy krytycy piszą o niskim poziomie intelektualnym Zachodu, porusza się głos sprzeciwu, tezy takie dyskredytujący. Kiedy Zachód ma takich naukowców, trudno dziwić się tym pierwszym...

Nie słyszałem wcześniej o czymś w kwasie dezoksyrybonukleinowym, co ma bardziej konkretnie wskazywać na istnienie Boga w człowieku. Czy to serio coś nowego, innego niż zwykle przytaczane "porządek", "doskonałość połączeń" etc.? Bo trudno uwierzyć mi w boskość protein czy aminokwasów, choć dostrzegam ich piękno, udaną kompozycję itp., które zrzucam na wspaniałość doboru naturalnego, ewolucji.

Ewangelie napisać mógł napisać ktokolwiek opisując kilka historyjek które można zinterpretować jak się podoba.. nic trudnego


Oj, tutaj również bym polemizował! Jak staram się udowodnić w swojej debacie, Ewangelie to zbiór połączonych "mów Pańskich", które funkcjonowały we wczesnej formie jakiś czas przed "właściwymi" narodzinami Jezusa. Nie napisał ich, nie wymyślił ich jakiś szaleniec, czy zbiór zwykłego "plebsu", lecz żydowscy gnostycy - filozofowie i teolodzy, studiujący Pismo i święte księgi innych narodów, zaznajomieni z wieloma tradycjami, legendami, opowieściami, jakie krążyły po całym zhellenizowanym świecie. Ewangelie powstały ze specjalnie dobranych i wyselekcjonowanych myśli, ważnych dla setek ludzi w różnym okresie czasu (średnio 200-300 letnia tradycja, lecz niektóre jej elementy są wiele starsze). Nie powinieneś odnosić się do tego w tak lekceważący sposób, nawet jeśli Ewangelie wydają ci się trywialne, niewartościowe, choćby ze względu na szacunek, jaki winno się wykazywać pięknym antycznym myślom filozoficznym, które wywarły tak ogromny wpływ na świat w którym przyszło także Tobie obcować, iż korzysta się z ich dorobku również i dziś, choćby nie do końca świadomie.
  • 0

#88

Don Corleone.

    Dispositif

  • Postów: 1116
  • Tematów: 68
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Są jednak takie sytuacje w życiu, które bez Boga są nierozwiązywalne. Szkoła, porzucenie przez dziewczyne/chłopaka, inne tego typu - w obliczu prawdziwych życiowych tragedii stają się niczym. I wtedy u każdego bez wyjątku - Dawkinsa, Agnosiewicza czy innych sprawdza się stare powiedzenie "Jak trwoga to do Boga". Życzę Ci z całego serca abyś jak najpóźniej się o tym przekonała, bo to nic przyjemnego.


Czyli musisz mieć niską samoocenę, jeżeli uważasz, że z problemami nie poradzisz sobie sam. Ateistów to różni od wierzących, że nie potrzebują zmyślonych Fisiów.

Pozdrawiam urlopowiczów :papapa: .
  • 0



#89

maribot.
  • Postów: 223
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czyli musisz mieć niską samoocenę, jeżeli uważasz, że z problemami nie poradzisz sobie sam.

A ty musisz być naprawdę zadufany w sobie wierząc że ze wszystkim sobie poradzisz sam.

Co do rozmowy z Biblii jak tylko zacytuję pewnego profesora "Nie rozmawiam o Biblii z nikim kto nie zna hebrajskiego, aramejskiego, greki"
Biblia to nie jest zwykła książeczka napisana kilkanaście lat temu lecz kilkuset letnia księga która przeszła wiele przekładów i uproszczeń z języków antycznych a takie forumowe przerzucanie się cytatami przez osoby które nie mają o nich zielonego pojęcia prowadzi tylko do tego że Księga ta pozostaje jeszcze bardzie niezrozumiała.
  • 0

#90

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

A ty musisz być naprawdę zadufany w sobie wierząc że ze wszystkim sobie poradzisz sam.


Cóż, jeśli do samodzielności potrzeba być zadufanym :-)

Co do rozmowy z Biblii jak tylko zacytuję pewnego profesora "Nie rozmawiam o Biblii z nikim kto nie zna hebrajskiego, aramejskiego, greki"


Uważasz, że ten profesor w myśl swojej zasady dobrze robi? Sam ogromnie chciałbym z nim porozmawiać, zapewne dowiedziałbym się wielu fascynujących rzeczy. Chciałbym nauczyć się zasad hebr., aram., gr. Grecki alfabet już znam i czytać umiem, problemy gramatyczne wydają mi się ogromnie zajmujące; w ogóle - lubię się uczyć języków obcych. A bardzo dobrze uczy się na źródłach, lekturach, czytankach - choćby na takim Piśmie św. Ale jeśli ta wiedza będzie hermetyczna, nie przyczyni się to do zwiększenia zrozumienia treści tam zawartych, można będzie zaś zaobserwować proces przeciwny. Jeśli widzicie ludzi zainteresowanych, edukujcie ich choćby przez te nieszczęsne rozmowy, zamiast narzekać i zarzucać im laicyzm, nieoczytanie, których rzeczywiście chcą się pozbyć.
  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych