Tatik, zdaje się, że "pomyliłeś" USA z Kanadą.Nieźle....powód to tylko powtórka z historii:
Obozy koncentracyjne w USA
W innym wątku pozwoliłem sobie zapytać po co komu 52 miliony Amerykanów za cholernie kosztowną druciana siatką w cholernie kosztownych barakach pilnowanych przez cholernie kosztownych strażników i karmionych cholernie kosztownym jedzeniem. Jakoś nikt tego wątku nie podjął...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Poetyka tego forum ma w sobie coś, co byłoby śmieszne, gdyby nie było tragiczne. Odpowiadając na pytanie "czy USA może upaść" użytkownicy spierają się o jakieś obozy koncentracyjne, reptalian, stan wyjątkowy, przejmowanie władzy dyktatorskiej (ciekawe po co, kto coś by na tym skorzystał? - jakoś nikogo ta kwestia nie interesuje). Już nieco poważniej wyglądają debaty w okół perturbacji na rynkach finansowych, ale i tak rzadko kto wychodzi poza "wprowadzą stan wyjątkowy".
A tymczasem prawdziwymi zagrożeniami dla USA nikt się nie przejmuje, nikt nie zwraca na nie uwagi. A Stany Zjednoczone są na drodze do czegoś w rodzaju upadku i ich sytuację można porównać do sytuacji państw Europy zachodniej. Chodzi oczywiście o imigrantów.
Stany Zjednoczone są zalewane potokami imigrantów, głównie z krajów III świata. Ich ilość stale się zwiększa, w wielu stanach przestają powoli być "mniejszością" i prognozuje się, że wkrótce amerykanie mający przodków z Europy staną się mniejszością.
Gdy zwraca się uwagę na ten stan rzeczy często w charakterze kontrargumentu przytacza się genezę USA, czyli to, że kraj powstał na skutek ucieczki emigrantów z Europy i w związku z tym emigranci mogą tylko wzmocnić Amerykę. I tu dochodzimy do sedna problemu. Emigranci z Europy, którzy tworzyli i zasilali potencjał ludnościowy USA w XIX wieku byli Europejczykami, przybywali do Ameryki w poszukiwaniu lepszych warunków bytowania i oni w zasadzie pomimo wielu dzielących ich do dzisiaj różnic asymilowali się, stawali się Amerykanami tworząc jedną wspólną kulturę w ramach jednego pańśtwa. Działały tam mechanizmy, które były w stanie te rzesze ludzi połączyć wspólnym językiem, wartościami, itd. tworząc fundament pod istnienie narodu zamieszkującego Stany.
Natomiast dzisiejsi emigranci w ogóle się nie asymilują, nie znają i wręcz nie chcą znać języka angielskiego. W ogóle nie utożsamiają się z USA, chcą tam tylko zarabiać dolary. Nie łącza ich z Amerykanami żadne wspólne wartości, wspólna kultura, wspólny język, nic! O żadnej asymilacji w ogóle nie może być mowy. Miliony Latynosów posługują się tylko i wyłącznie językiem hiszpańskim, a jest ich tak dużo, że staje się to poważnym problemem w życiu codziennym Amerykanów. Już nie można się dogadać z ekspedientką czy pracownikiem, bo on nie włada językiem angielskim. Latynosi mają własne radia, telewizje, zażądali nawet, żeby hiszpański stał się drugim językiem urzędowym!
Czyli mamy sytuację, w której milionowych rzesz mieszkańców USA nie łączy z tym krajem nic, poza walutą urzędową. Jest to zjawisko niezwykle niebezpieczne, bo rozsadza strukturę ludnościową pańśtwa. Żaden kraj po zalaniu takimi ilościami obcej ludności, która nie chce się asymilować, a chce w jego granicach budować coś w rodzaju własnego "państwa w państwie" nie byłby w stanie zachować swojej tożsamości i kultury i pozostać tym, czym był wcześniej. A do tego wielu imigrantów (np. z państw arabskich) uważa USA za wroga, co uniemożliwia jakąkolwiek asymilację i powoduje, że Amerykanie mają wrogów we własnych granicach.
Zjawisko to omawia m. in. Patrick Buchanan w swojej książce "Śmierć Zachodu", pisze on, że USA stoją na skraju "bałkanizacji". Kraj na skutek przemian w strukturze ludnościowej nie jest w stanie bronić swojej tożsamości i w perspektywie czasu grozi mu przekształcenie się w wielkie państwo III świata. Zjawisko to występuje oczywiście nie tylko w USA, w Europie dostrzegamy je na różną skalę w W. Brytanii, Francji, Niemczech, czy Włoszech, ale chyba nie jest to tak gigantyczny zalew jak w USA.
Kolejnym zagrożeniem jest to, że kraj w ramach białej populacji jest zamieszkały przez dwa "narody". Chodzi o podział ideologiczny na przedstawicieli tradycyjnej kultury kraju i rzesze ludzi - dzieci lewackiej rewolucji lat 60tych - lewicowców, "postępowców", rewolucjonistów. Podział ten (widoczny także w Europie) jest tak silny, że mówi się wręcz, że kraj zamieszkują dwa różne narody. Lewicowi rewolucjoniści często dominują, przejmują instytucje państwowe, kulturalne, edukację itd. A ich ideologia, sposób działania itd. są żywym odzwierciedleniem poglądów towarzyszy Gramsciego i Marcusa. Traktują kulturę białego człowieka - czyli to wszystko co stworzyła cywilizacja zachodu - jako swojego wroga. Jako aparat opresji, który dławi ich hamburgerową wolność, równość i "powszechną szczęśliwość" jaką cieszyłaby się ludzkość, gdyby nie "kajdany" kultury. I z kulturą swojej cywilizacji walczą na każdym froncie z niemałymi sukcesami. Ich celem jest dekonstrukcja kultury białego człowieka i zastąpienie jej... w zasadzie nie wiadomo czym, bo nie są w stanie przedstawić żadnej alternatywy, ale akcentują szczególnie mocno tzw. multikulturalizm i polityczną poprawność (co rzecz jasna uniemożliwia krajowi jakąkolwiek reakcję na zagrożenie ze strony rzesz imigrantów). Murzyńskie tam tamy i lepianki na pustyni są wedle tych założeń tym samym co koncerty Bacha, Mozarta, czy gotyckie katedry, bo niedopuszczalna jest według nich gradacja kultur. Dekonstrukcję kultury opartej na wartościach, arystotelesowskim pojęciu prawdy i chrześcijaństwie i zastąpienie ich "powszechną równością" opartej na dogmatycznych założeniach, że nie ma żadnych norm, nie ma uniwersalnych wartości itd. Stąd no. walka z chrześcijaństwem przy jednoczesnym afirmowaniu nihilizmu i hedonizmu. Słowem rozwalają kulturę swojego kraju, niszczą fundamenty na jakich stworzono ich kraj i które zespalały mieszkańców Ameryki pozwalając im stworzyć to państwo, które zresztą traktują jako swojego wroga. Niszczą także autentyczną wolność (własność prywatna, polityczne samostanowienie, wolność sprzężona z odpowiedzialnością) i zastępują ją czymś co nazywam "wolnością hamburgerową", polegającą tym, że można się do woli napychać hamburgerami i oglądać twardą pornografię (obie wypowiedzi autentyczne). Wolnością nie jest już realny wpływ na politykę, nie jest nią już możliwość bogacenia się i decydowania o swoim życiu i majątku z jednoczesną odpowiedzialnością za swoje czyny i ich konsekwencje. Nie, dziś wolnością jest możliwość pokazania gołego tyłka na paradzie homoseksualistów, a o żadnej odpowiedzialności za swoje wybory i odpowiedzialności za całe społeczeństwo nie może być mowy. Słowem utożsamiają nihilizm z wolnością, pojmują wolność infantylnie jako "róbta co chceta". Nomen omen takie zafałszowane pojmowanie wolności jest dziś powszechne na całym świecie. Jest w tym odrobina konsekwencji, bo prawdziwa wolność jest nie do pogodzenia z powszechną równością.
Przykłady tamtejszej polityki są czasem wręcz nie do pomyślenia. Szczególnie bulwersują te z dziedziny edukacji - tak ważnej dla rewolucjonistów, bo pozwalającej kształtować młode umysły od samego początku w duchu dogmatów politycznej poprawności i całej tej kontr kultury. Na przykład usuwanie ze szkół lektur kanonicznych dla ich kultury (ponieważ uczą dzieci amerykańskiej kultury, którą należy wykorzenić, a np. "Przygody Hucka" są... rasistowskie). Za rasistowską została uznana także książka "Zabić Drozda" opowiadająca o adwokacie, który wbrew przeciwnościom losu i ostracyzmowi broni przed sądem niewinnie oskarżonego murzyna. Książka opowiada o heroicznej walce z rasizmem co jest oczywiste dla każdego kto miał ją w rękach, ale mimo to została uznana za rasistowską gdyż promuje "zinstytucjonalizowany rasizm" SIC! Takich przykładów jest mnóstwo - ot choćby aresztowanie mężczyzn którzy rozdawali Biblię na ulicy (a Biblia w USA i tak została już ocenzurowana w myśl polit. poprawności). Czy przymus "busingu". "Busing" miał być instrumentem walki z powstawaniem jednorodnych etnicznie szkół. Tzn. w pewnych dzielnicach mieszkali biali, w innych czarni i dzieci chodziły do szkół w swoim okręgu, czyli w jednych była większość białych a w innych czarnych. Postępowcy orzekli, że nie, nie, tak być nie może! Musi być multikulti i wszędzie po równo. W związku z czym część dzieci w dzielnicach białych wsadzano w autobusy i wożono do dzielnic zgodzie w szkołach była większość czarnych i odwrotnie. Efekty były co najmniej dwa - po pierwsze dzieci spędzały w autobusach czasem po kilka godzin, bo wożono je na wielkie odległości, a po drugie szkoły były często ważnym elementem lokalnych społeczności, gdyż skupiały całe rodziny, sąsiadów itd. którzy wspólnie np. zarządzali szkołą i tą jakże ważną dla lokalnych grup ludności pp prostu zniszczono. Absurd opanował wiele dziedzin życia w USA, od szkół, poprzez uniwersytety, instytucje rządowe, Sąd Najwyższy (co ma tragiczne wręcz skutki) i oczywiście prawodawcę.
Nie mniej poważnym zagrożeniem jest dominacja rewolucjonistów w mediach, które wbrew nadziejom Aquili niestety nie są tym co chcielibyśmy rozumieć pod pojęciem "wolnych mediów". Znakomita większość mediów działa zgodnie z postmodernistycznym podejściem do wartości - dobre i słuszne jest to, czego my chcemy i sprawiedliwie jest, gdy ktoś z "naszych" triumfuje. A jeśli fakty przeczą naszym tezom, czy oczekiwaniom? To tym gorzej dla faktów! Dlatego nie możemy dziś traktować mediów jako instytucji kontrolującej polityków, gdyż często (choć nie zawsze) nie zamierzają one takiej funkcji spełniać a służą jako oręż w walce ideologicznej. Ile jest w mediach tematów tabu, ile propagandy, jak często promują prymitywizm i głupotę, jak często spłycają debatę publiczną, wręcz uniemożliwiają przebicie się jakimkolwiek poważnym dyskusjom, gdyż są nastawione na "show". Miało miejsce kiedyś spotkanie poświęcone "zwrotom" "żydowskiego majątku", media obecne na spotkaniu transmitowały wypowiedzi polityków, a gdy głos miała zabrać prof. prawa cywilnego, która mogłaby podjąć wreszcie wątek merytoryczny to... TV przerwało relację, bo to już nie byłby show, lepiej pokazać jak polityk bredzi swoje farmazony.
Uświadommy sobie, że mówimy o instytucjach kreujących świadomość mas, to media nadają ton debacie publicznej, to dziennikarze filtrują tematy i zagadnienia jakimi interesują się masy. Naiwnością byłoby sądzić, że nie są przez to tematem żywego zainteresowania wielkich tego świata, różnych koterii i "układów" (w których również uczestniczą) a także służb specjalnych. Media są narzędziem sprawowania rządu dusz w demokracji (choć w dzisiejszych czasach demokracje są raczej partiokracjami). I jako tak ważny instrument są z powodzeniem wykorzystywane, nie do pomyślenia jest więc, że różne istniejące zakulisowe siły nie zamierzają mediami się posługiwać. Ale pamiętajmy też, że np. Bush wygrał wybory pomimo nieustannej nagonki ze strony lewicowych mediów.
Reasumując - mamy obecnie sytuację, w której Stanom Zjednoczonym zagrażają rzesze imigrantów rozsadzających kraj od środka, a kultura, prawne i polityczne instytucje tego kraju jest niszczona przez lewicujące elity co uniemożliwia jakąkolwiek obronę przed bałkanizacją o jakiej pisze Buchanan. Tak wygląda upadek USA a nie tam żadne obozy koncentracyjne.
Do tego dochodzi fakt, że USA przekształciły się z republiki jaką były od swego początku w demokrację. A demokracja implikuje socjalizm, tak więc w USA od lat 20-stych XX wieku mamy do czynienia z tworzeniem gospodarki coraz bardziej socjalistycznej. Nie zagłębiając się za bardzo w temat zaczęło się na dobre od kryzysu z 1929 roku, który dzięki genialnym posunięciom prezydentów Herberta Hoovera i Franklina Delano Roosevelta przekształcił się w wieli kryzys. Obaj panowie, kompletni abnegaci ekonomiczni, zapragnęli uratować kraj przed kryzysem za pomocą interwencjonizmu. Efekt był taki, że kryzys, który po jakimś czasie rozszedłby się "po kościach" dzięki zmiażdżeniu etatyzmem nóg osłabionej gospodarki stał się kryzysem jaki dziś nazywamy "wielkim" i rozlał się on na cały świat. Dlatego jak słyszę, że F. D. Roosevelt uratował kraj przed kryzysem, to nie wiem czy mam śmiać się czy płakać.
W skrócie polegało to na tym, że poprzez swoje genialne pomysły wywoływali kolejne katastrofy, które potem za pomocą kolejnych genialnych pomysłów usiłowali naprawiać co przynosiło jeszcze gorsze konsekwencje. I tak w okresie gdy sporej liczby mieszkańców nie stać było na wyżywienie Roosevelt... niszczył gigantyczne ilości żywności aby ograniczyć jej podaż i sztucznie podnieść jej cenę. Podniósł podatki, co uczyniło inwestycje jakich łaknęła gospodarka jeszcze bardziej nieopłacalnymi, nakazał przymusową sprzedaż złota po zaniżonych cenach, podnosił koszty prowadzenie przedsiębiorstwa poprzez usztywnianie prawa pracy, regulowanie płac. itd.
Druga połowa XX wieku w USA to okres wielu ogromnych programów socjalnych, rozwijającego się w USA etatyzmu, ograniczaniu wolnego rynku. Efekt? Gigantyczne ilości środków wyrzucanych w błoto na bzdurne programy, które dodatkowo demoralizują ludzi - nawet w USA w pewnym momencie bardziej dzięki zasiłkom opłacało się siedzieć przed telewizorkiem niż pracować. Co powodowało m. in. upadek etosu uczciwej pracy, która była "dla frajerów". Dziś "american dream" to już nie pucybut, który dzięki ciężkiej pracy i konsekwencji zostaje milionerem. Dziś amerykański sen to łatwe i szybkie pieniądze, zdobyte możliwie najmniejszym wysiłkiem (wygrane itd.), które można szybko wydać na coś przyjemnego.
Przemianom ekonomicznym towarzyszy skupianie władzy w rękach rządu federalnego, postępujące od wojny secesyjnej, której prawdziwym powodem był konflikt o wpływy w rządzie federalnym a nie żadni niewolnicy. Południe nie chciało się dać zdominować północy, legalnie wystąpiło z Unii i zawiązało Konfederację a Lincoln wysłał na nich wojsko, bo prawo jest prawem, ale sprawiedliwość i słuszność historyczna musi być po stronie Unii.
Republika jaką była Unia powoli przekształcała się w demokrację, rząd federalny przy niemałej pomocy kumulował w swoich rękach coraz więcej władzy, przy pomocy Sądu Najwyższego olewając Konstytucję. Oczywiście zjawiska ekonomiczne i polityczne są ze sobą sprzężone - a efektem tego jest dzisiaj twór, jakiego Ojcowie założyciele by nie poznali. Przy czym ich system polityczny mimo iż się degeneruje, jest i długo będzie nieporównywalnie lepszy choćby od naszego - o tym też pamiętajmy!
Takie są autentyczne przesłanki ku twierdzeniu, że z USA dzieje się coś niedobrego, kraj się degeneruje, być może nawet upada. Tym się należy przejmować, a nie reptalianami.
Oczywiście takie zjawiska są wspólnym mianownikiem całego zachodu (upadają nie tyle Stany co cała cywilizacja zachodu) i w Europie pod wieloma względami jest o wiele gorzej. Choćby w socjalistycznej gospodarce. Dlatego jak czytam wyrazy radości jednego z forumowiczów, który się cieszy, że mieszka w UE, a nie w Stanach to przychodzi mi na myśl radość Rosjanina, który czyta o nieszczęściu robotników w kapitalizmie (jak wiadomo w ZSRR robotnicy byli właścicielami fabryk, a w USA zaledwie samochodów), a przecież on jest bezpieczny na Syberii w gułagu.
"Kryzys" w USA - ciekawy komentarz: http://gwiazdowski.blogbank.pl/