Brałam już udział w kilku takich rozmowach i nigdy nie byłam do końca pewna, czy samobójstwo uważam za akt odwagi czy tchórzostwa. I im więcej o tym rozmyślam, tym częściej dochodzę do wniosku, że nie jest to ani jedno, ani drugie. Mogłabym z pełną świadomością tego, co piszę, nazwać samobójstwo wynikiem głupoty. Głupoty człowieka, który nie jest w stanie docenić piękna świata i tego, jak cenne jest życie.
Każdy ma problemy, jednen większe, inne mniejsze, ale problemy nie są barierami nie do przejścia. Wyjście można znaleźć z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji. Slogan 'myśl pozytywnie' zdaje się być czasami makabrycznie ironiczny, w momencie gdy świat sypie się na głowę. Ale czy w tym naprawdę nic nie ma? Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że jest źle [podkreślam 'wydaje mi się', bo ktoś inny stwierdziłby, że sytuacja jak każda inna], albo gdy faktycznie jest, trochę się pomartwię, ale zawsze dochodzę do wniosku, że nie ma po co martwić się na zapas. Na zapas trzeba się cieszyć i to powiedział mi kolega parę tygodni temu. Dochodzę do wniosku [w tych niby sytuacjach bez wyjścia], że obojętnie co by się nie stało i tak może być gorzej, ale może też być lepiej i tej wersji staram się trzymać. Ludzie, którzy mnie trochę znają [choćby parę osób z forum, dzięki rozmowom przez gadu] wiedzą, że wiecznie sieję defetyzm. Ale taki paskudny, najczarniejszy. Ale nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. Z tego, że świeci słońce, że wieje bardzo przyjemny wiatr, że mogę sobie pooglądać głupi program w telewizji, bądź przeczytać książkę. Nigdy,
PRZENIGDY [!!!!!!!!!!!!] nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym z własnej woli zakończyć swój piękny żywot. Nie po to przyszłam na świat, nie po to moja biedna Mama Mango męczyła się, żeby mnie urodzić [
], żebym miała zmarnować te kilka godzin jej cierpienia i bólu
Od czegoś są psychiatrzy i psychologowie, trzeba sobie tylko znaleźć takiego, w którego towarzystwie będzie się czuło swobodnie, po czym spróbować złapać życie za rogi i oswoić to, co wydaje się nie do oswojenia.
Trzeba być naprawdę
skończonym kretynem żeby z własnej woli pozbawiać się radości z samego życia. [No dobra, ludzie z depresją nie odczuwają radości, a już na pewno nie z życia, ale jest sto miliardów innych rzeczy, które mogą tę radość dawać]. Nie odwaga - odwagę trzeba mieć, by stanąć twarzą w twarz z problemami. Nie tchórzostwo - bo jednak trzeba się nie bać żeby zrobić sobie krzywdę.
Głupota.