Ostatnio gruchnęła wieść, że Google wie o nas więcej niżbyśmy chcieli.
Nie jest to jakaś nowość, bo już rok temu pojawiły się alarmistyczne tytuły dotyczące śledzenia nas przez Google Maps.
Przykładowo, w tym artykule Aplikacja Google Maps bezustannie nas śledzi można było przeczytać, co następuje:
Ostatnio pojawiła się bardzo kontrowersyjna informacja o niezwykle popularnej aplikacji Google Maps. Tak więc, jeśli macie konto Google i zainstalowaną na smartfonie tę aplikację, to możecie być pewni, że koncern śledzi każdy Wasz ruch. Jeśli nie wierzycie, to możecie zobaczyć swoje wycieczki, które odbyliście w ciągu ostatnich 30 dni, pod tym adresem.
Sprawdziłem i z przykrością stwierdziłem, że przez ostatnie 30 dni byłem wyjątkowo nieaktywny, bo żadnych informacji na swój temat nie znalazłem.
Tym razem jednak Google Maps miało nas zaatakować w inny sposób.
Kilka dni temu znalazłem artykuł o bardzo frapującym tytule Google Maps - wpisz swoje imię. Zaskoczony?
Stało w nim mniej więcej to, że wystarczy wpisać swoje nazwisko w Google Maps, a ten sprytny program pokaże nam gdzie często bywamy albo z jakim miejscem jesteśmy szczególnie związany.
Podobno wywołało to panikę w USA.
Amerykańscy dziennikarze z przerażeniem stwierdzili, że po wpisaniu swoich imion i nazwisk, popularna usługa Google usłużnie pokazuje miejsca, w których często przebywają lub, z którymi dana osoba jest w jakiś sposób związana. Problem jest o tyle poważny, że takie wyszukiwanie może przeprowadzić każdy, znający nazwisko osoby, której miejsce pobytu go interesuje. Nie jest wymagane żadne uwierzytelnianie, podanie hasła - nic. Po prostu wpisujesz imię i nazwisko a Google Maps pokazuje miejsce, gdzie dana osoba przebywa często.
Nie oparłem się pokusie i ponownie sprawdziłem co Google Maps wie o mnie i mojej rodzinie.
Cóż - wie niewiele.
Zaledwie to, co sam udostępniłem i co poprzez reklamę próbuję rozpowszechnić. O mojej żonie wie podobnie mało - tylko tyle, gdzie jest zatrudniona, a o córce, to już zupełnie malutko - zaledwie tyle, że chodziła do szkoły podstawowej numer taki to a taki.
Zabawa była przednia, bo pozostałych członków rodziny rozrzuciło już po całym kraju - w miejsca, w których z pewnością nie byli (a podejrzewam, że o ich istnieniu nawet nie wiedzieli). Może dlatego, że z internetu i smartfonów nie korzystają, lub korzystają w ograniczonym zakresie.
Tak więc, wygląda na to, że strach ma wielkie oczy i nadal żyjemy w czasach, w których jeśli czegoś sami o sobie nie udostępnimy, to nikt inny tego za nas nie zrobi.
Tak, że spoko loko.
A Amerykanie?
No, cóż - niech panikują albo ograniczą chwalenie się na każdym portalu społecznościowym, że akurat zjedli hot doga w knajpie X, zrobili siku na stacji benzynowej Y albo przejeżdżali przez wiochę Z.
Bo można żyć nie robiąc tego.
Czego i Wam wszystkim życzę.
Użytkownik pishor edytował ten post 26.05.2015 - 16:31