W świecie duchowym chyba nic nie ma wyglądu, wygląd objawia się tylko w materii?
Uważam, że w świecie duchowym 'wygląd' to nic innego jak uczucia + skutki działań, które da się obserwować wokół nas.
Dlatego wszystkie wizerunki Boga kreowane przez wszystkie religie to tylko przenośnia, tak, aby dało się Go jakoś przedstawić (narysuj coś, co nie wygląda, np miłość - musisz użyć metafory) - a to wcale a wcale nie musi oznaczać, że Bóg tych religii jest nieprawdziwy - tak jakby Twój rysunek miłości przedstawiał nie tą co trzeba miłość 
To nie do końca tak jak piszesz.
"Kult oddawany Krysznie przez bhaktów - jak nazywają siebie członkowie ISCON-u - jest klasycznym bałwochwalstwem. Krysznaici w każdym z domów mają posąg swego bożka, któremu są zobowiązani składać ofiary z owoców, kwiatów itp. Są również zobowiązani do wielogodzinnego powtarzania mantr (np. mantry Hare Kryszna). Takie wielogodzinne mamrotanie prowadzi do całkowitego znużenia i niezdolności do samodzielnego myślenia. Do repertuaru rytuałów praktykowanych w ruchu krysznaickim należy również bicie pokłonów przed posągiem. Proszę sobie wyobrazić grupę młodych ludzi, ubranych w barwne wschodnie stroje, kłaniających się kawałkowi drewna (równie niepojęte może być kłanianie się rzeźbie żyjącego człowieka - przyp. Mariusz Agnosiewicz.)! To po prostu niepojęte, do czego zdolny jest młody człowiek, szukający sensu w życiu, jak łatwo i do jakiego stopnia można go zniewolić."
To przykład. W religii katolickiej ludzie robią ołtarzyki przy rogach, składają kwiaty i zamiast modlić się do Boga, modlą się do obrazów. Nie każdy, oczywiście, ale większość.
Gdyby mnie ktoś zlecił zilustrowanie Boga, namalowałabym góry, kosmos, bądź malownicze jeziora.. To też jest coś materialnego, a ja cały świat utożsamiam z Bogiem. Nie chcę sprowadzać Go do osoby, postaci z twarzą..
Święte słowa, nadają się na przyklejenie na górę tematu. Tylko nie wiem, dlaczego stały się powodem rozłamu, odejścia od Kościoła - żaden ksiądz Ci tym słowom nie zaprzeczy 
To proste, Kościół mówi jedno, a drugie robi..
A Kościół nigdy nie był doskonały
Racja
Kościół to moim zdaniem nie wierzenie we wszystko, co powie proboszcz na kazaniu, tylko POMOC w rozwoju duchowym.
No jak? Skoro idę do Kościoła, chcę usłyszeć tam prawdę i szczere nauki. Mam sobie wybierać w co uwierzę proboszczowi, a w co nie? To się mija z celem. Mogłabym równie dobrze poczytać Pismo Święte w domu i sama wygłosić sobie kazanie. Kościół zamiast pomagać w rozwoju duchowym, blokuje go. Przynajmniej w moim przypadku..
Bierzesz to, co Ci pomaga, korzystasz z darów Kościoła, a nie na ślepo. Trzeba myśleć, wszystko co się robi bezmyślnie jest bez sensu 
Masz słuszność. Właśnie dlatego, że dużo myślałam, przestałam uczęszczać na msze

Modlę się dalej: w domu, w pracy, na uczelni, w drodze do sklepu.. Z tymże najczęściej zmawianą przeze mnie modlitwą (pomijając wszelkie afirmacje) jest ta do Anioła Stróża, którego uważam za najbliższego opiekuna.
Jak coś Ci nie pasuje do Twoich poglądów, weź poprawkę, nie wszystko musi, Kościół nie jest nieomylny, Kościół jest biednym, tak samo jak człowiek niedoskonałym tworem człowieka
Właśnie - człowieka. Jezus mówił wyraźnie, że Królestwo Boże jest w nas i nie potrzebujemy 'domów z kamienia'.
Kościół również nie zna całej Prawdy i również ma prawo do złej interpretacji - Kościół to ludzie, a któż z nas nie robi błędów?
Tego nie skomentuję

Albo może jednak.. Czym są wg Ciebie dogmaty, skoro piszesz, że Kościół nie zna całej prawdy? Owszem, ludzie popełniają błędy, ale mówiąc o całym Kościele, można zinterpretować Twoje słowa tak, że każdy dogmat traci swą niepodważalność.
Jeśli zaś tych "błędów" jest tak dużo, że stwierdzasz, że katolicyzm bardziej Ci szkodzi niż pomaga rozwijać się duchowo - wtedy odejdź, nie ma rady. Ale nigdy na siłę, nie pojmuję, z czego wziął się pogląd, że idziemy jak te bezmyślne zombie za proboszczem. Jakiś szalony papież go wykreował, na zgubę Kościoła..
Katolicyzm mi nie szkodzi, lecz przeszkadza. Blokuje we mnie swobodne myślenie. Wyznając bez reszty prawdy głoszone przez Kościół, musiałabym odrzucić wiele własnych przemyśleń. Moje poznawanie świata i samej siebie kłóci się z wiarą katolicką.
A z bardziej przyziemnych spraw: spójrz na ludzi podczas mszy. Rozejrzyj się wokół. Każdy wystrojony jak ta lala i tylko patrzy, próbując dopatrzeć się plamy na spodniach czy swetrze swojej sąsiadki, by po południu przy kawie sprzedać komuś tę nowinkę. Zwróć uwagę na osoby, które idą do Komunii - jakby szli na ścięcie

Wracając od ołtarza, na ich twarzach maluje się śmiertelna powaga, żeby nie powiedzieć smutek - HALO, człowieku! Właśnie przyjąłeś Ciało Chrystusa, swojego Pana! Powinieneś się radować! Nie mówię tu oczywiście o skakaniu ze szczęścia, ale lekki czy większy uśmiech powinien samoistnie pojawić się na twarzy.
Gdyby po mszy zrobić ankietę z treści kazania, wynik byłby tragiczny. Za to każdy zapamiętuje ogłoszenia duszpasterskie - w sensie długości ich trwania - i błysk w oku księdza, gdy ten nawoływał do wrzucania pieniędzy na tacę. Zauważ, że większość 'praktykujących' to dewoci. W kościele siedzą w pierwszych ławkach, a gdy tylko przekroczą próg świątyni, już można usłyszeć falę krytyki pod adresem księdza, pani z ławki obok czy tego, że "Ku*wa! Myślałem, że ta msza nigdy się nie skończy!".
Nasze nastawienie jest złe, bo idziemy na msze jak te zaślepione owieczki? W dużej mierze owszem, ale może problemem jest jednak ta druga strona? Mam na myśli złe podejście do Ewangelii i przekazywania nauk.
Większość z nas nie umie modlić się inaczej, niż poprzez dosłowne 'klepanie' wyuczonych bezmyślnie (czyt. nie wnikając w treść) wersów. Chyba nie o to chodziło Jezusowi podczas Ostatniej Wieczerzy?