Poniższe fragmenty pochodzą z książki Lesława Żukowskiego pt. "Największe kłamstwa i mistyfikacje w dziejach kościoła".
Mit o Chrystusie
Historyczny Jezus, żyd z Galilei, syn Józefa i Marii, założyciel kolejnej sekty na początku naszej ery, niewiele ma wspólnego z Chrystusem – ideą, na której zbudowano chrześcijaństwo. Ta idea kształtuje się stopniowo – przez około 40 lat od śmierci Jezusa – głównie w przekazach ustnych. Nauki Jezusa spisane wyrywkowo, krążą bardzo nieliczne. Dopiero z czasem, w miarę przekazywania ich z ust do ust, wzrasta fantastyczność opisów. Mitologizacja postaci Jezusa – człowieka i mesjasza postępuje i potęguje się wraz z rosnącym dystansem czasowym od historycznego Jezusa. Doskonale widać to w literaturze.
Najwcześniejsze zapiski dotyczące Jezusa były prawdopodobnie wyborami jego mów spisanych na żywo lub odtworzonych z pamięci. W roku 51 powstaje 1 list do Tesaloniczan pisany przez Pawła, a potem inne jego listy, około roku 70 – najstarsza Ewangelia Marka, w kilka lat później ewangelie Mateusza i Łukasza – po części wzorowane na Marku, po części na krążących zapisach o Jezusie. Łukasz pisze tez Dzieje Apostolskie o działalności świętych Piotra i Pawła. Wreszcie pod koniec I wieku pojawia się Ewangelia Jana, zaś nieco później Papiasz tworzy swoje Objaśnienia mów Jezusa, odnoszące się do pierwotnej wersji nauk proroka.
Daje wiele do myślenia, że Marek zaczyna swoją opowieść od momentu, gdy Jezus rozpoczął swe nauki, i w tekście Marka jest najmniej cudów. Mateusz i Łukasz elementów cudownych dodają już coraz więcej oraz opisują dzieciństwo mesjasza, najwięcej cudów natomiast zawiera najpóźniejsze dzieło – Jana.
Trzy pierwsze Ewangelie, określane wspólnym mianem „synoptycznych”, uznawane są za najstarsze, zatem najbliższe opisywanym wydarzeniom. Na ogół badacze przyjmują, że ich autorzy mogli widzieć żywego, działającego Jezusa. W przeciwieństwie do nich – Ewangelia Jana powstaje w okresie, gdy istnieje już ustabilizowana wspólnota i już wielu pamięta jeszcze Jezusa. Jego miejsce w świadomości wyznawców coraz bardziej zajmuje Chrystus, czyli boży pomazaniec, stopniowo idealizowany mesjasz, założyciel i prawodawca wspólnoty.
Chyba, więc nie dziwi fakt, że właśnie Ewangelia Jana została przez Kościół uznana za wzorcową i to do niej najczęściej się odwołuje uzasadniając swoje istnienie i funkcjonowanie.
Warto przyjrzeć się temu idealnemu obrazowi mesjasza i ewentualnie odnaleźć jego wzorce, aby prześledzić ewolucję idei od Jezusa – człowieka do Chrystusa – bóstwa.
Jezus – żydowski prorok lub mesjasz
Tak go widzą jemu współcześni i dlatego zwracają się do niego „Nauczycielu”, „Synu Człowieczy” lub „Synu Boży”. Wszystkie te tytuły są typowe dla mesjańskiego języka żydów i, wbrew późniejszym chrześcijańskim interpretacjom, nie maja nic wspólnego z uznaniem go za bóstwo. Byłoby to niewiarygodnym bluźnierstwem wobec judaistycznego monoteizmu. Taki punkt widzenia zdają się reprezentować Ewangelie Marka i Mateusza, a może nawet Łukasza, które opierają się na najstarszych, przypuszczalnie tylko częściowo spisanych, relacjach oraz na tradycji ustnej. Raczej w tym duchu należałoby, więc interpretować nawet tak z pozoru jednoznaczne wypowiedzi Jezusa, jak ta z Mateusza, gdzie Jezus nazywa siebie Synem Bożym, a Boga zwie Ojcem (Mt 11, 25-30). Przypomnijmy sobie jednak, że do dzisiaj wszyscy żydzi, chrześcijanie i muzułmanie zwracają się do Boga Jako do „Ojca” i nazywają siebie „dziećmi bożymi”, a przecież nikomu nie przychodzi do głowy uznawać się za prawdziwych potomków Boga. Uwidacznia się to zresztą już w następnych wersetach tej samej Ewangelii Mateusza (12, 15-21), gdzie Jezus przytacza fragment Księgi Izajasza opisujący mesjasza jako wybranego przez Boga, umiłowanego sługę, a zatem człowieka, chociaż wyjątkowego. Podobnie u Łukasza (18, 18-19) Jezus odróżnia jednoznacznie siebie od Boga mówiąc, że tylko Bóg jest dobry. Również Paweł w Listach (1. Tym 1, 1-2) wyraźnie rozróżnia Boga jako ojca i stwórcę świata oraz Jezusa zwanego już Chrystusem, co jest greckim odpowiednikiem mesjasza.
Pawłowe widzenie Jezusa ujawniają niektóre charakterystyczne zwroty i określenia. Na przykład, w 2 Liście do Tymoteusza (2, 8 ) powiada, że Jezus został wskrzeszony, co sugeruje działanie Boga stojącego ponad mesjaszem, ale nie ich równość. Mesjaństwo, nie boskość Jezusa opisują też Listy: do Filipian (2, 5-11; 3, 14), do Rzymian (2, 16) czy 2 List do Tesaloniczan (2, 1-12), według którego Jezus Chrystus ma przyjść ponownie dopiero po objawieniu się największego zła, które ośmieli się nawet wejść do Świątyni, miejsca absolutnie najświętszego. Przypomnijmy sobie, że takie zapowiedzi są jak najbardziej charakterystyczne dla żydowskiego mesjasza. Z drugiej strony Paweł rzeczywiście mógł tak pisać, ponieważ Świątynia Jerozolimska jeszcze stała. Natomiast wyobraźmy sobie, co musieli myśleć wcześni chrześcijanie po jej zburzeniu przez Rzymian i wprowadzeniu tam własnego kultu. Przecież to było wyraźne spełnienie wszystkich proroctw łącznie z tymi z Listów Pawła! Nie należy, więc dziwić się, że po roku 70 chrześcijanie na równi z tradycyjnymi żydami spodziewają się rychłego przyjścia mesjasza.
Generalnie, dopóki chrześcijaństwo zachowuje swój żydowski charakter, nie może być mowy o ubóstwieniu Jezusa. Przez dwa tysiąclecia ciągle od nowa będą pojawiać się myśliciele widzący w Jezusie Chrystusa, czyli mesjasza, ale nie ubóstwo. Na przykład w VII wieku arcybiskup Elipandus z Toledo głosi, że Jezus został adoptowany przez Boga, więc nie był jego prawdziwym synem. Podobne poglądy w najrozmaitszych wariantach będą ciągle żywe, ponieważ chrześcijanie usilnie próbują uprawdopodobnić historie znane z Nowego Testamentu i coraz liczniejsze stopniowo wypracowywane przez Kościół dogmaty.
Gnostycki wizerunek Jezusa
Sekta Jezusa bardzo wcześnie zetknęła się ze światem grecko – rzymskim i, podobnie jak cała żydowska kultura, pod jego wpływem uległa wielu przemianom. Żydzi stanęli przed niezwykle trudnym zagadnieniem, jak swoją opartą na wierze tradycję obronić przed chłodnym, ścisłym rozumowaniem hellenizmu, czyli przed filozofią.
Pierwszą taką próbą filozoficznej obrony judaizmu był neoplatonizm, który nie przypadkowo rozwinął się w Aleksandrii, na styku Wschodu i Zachodu, mieście greckim, a przecież znajdującym się w Egipcie i skupiającym liczną społeczność Izraelitów. Zakładał on, że wszystko we wszechświecie jest emanacją Absolutu – Boga – wszystko wysnuwa się z Boga i poprzez kolejne etapy (neoplatońskie emanacje albo gnostyckie eony) coraz bardziej oddala od swego boskiego źródła.
Oczywiście narastające oddalenie od bóstwa powoduje osłabienie i zanikanie elementów duchowych na kolejnych szczeblach owej „drabiny istnienia” aż do pojawienia się przeciwieństwa Boga – materii. A to już jest typowo gnostycki dualizm, przeciwstawienie świata ducha światu materii, zapożyczony z idei irańskich. Bóg nie oddziaływa, więc na świat sam, ale działa poprzez szczeble pośrednie, przy czym pierwszym pośrednikiem jest Logos – myśl, nauka, słowo. Przypomnijmy sobie, jak w żydowskiej Biblii właśnie słowo jest narzędziem Boga stwarzającego świat, a w Nowym Testamencie Chrystus jest zwany Słowem. Równolegle występuje Duch Święty, inna boska emanacja, która służy przekazywaniu i wypełnianiu woli Boga – Stwórcy, a zatem również pełni rolę pośrednika (DzAp 1, 8; 1, 16; 2).
Filozofia neoplatońska wydawał a się najbliższa biblijnej idei stworzenia świata przez Boga i dlatego stała się pomostem łączącym hellenistyczny racjonalizm z żydowskim kreacjonizmem. Oczywiście nie zadawalała ani religijnych ortodoksów, ani nader logicznie rozumujących myślicieli, ale w swym kształcie ogólnym, można powiedzieć wersji popularnej, była na ogół chętnie przyswajana dając poczucie rozwiązania fundamentalnej sprzeczności. Tak właśnie pojawił się gnostycyzm – luźny zbiór rozmaitych kierunków religijnych opartych na platonizmie i dualizmie, ale silnie akcentujący poznanie prawdy absolutnej poprzez uczucie, emocje czy przeżycie mistyczne. Wiele gnostyckich sekt rozwijało się na styku judaizm – hellenizm jeszcze przed Jezusem, a w II wieku dołączyły się również wpływy wczesnego chrześcijaństwa (Bazylides Syryjczyk czy Walentyn Egipcjanin). Należy pamiętać, że jest to epoka słabnięcia Rzymu, postępującej erozji gospodarki i powolnego, ale zauważalnego, rozkładu niewolnictwa. Okresy niepewności i głębokich zmian zawsze sprzyjają mistycyzmowi i stąd wydaje się zrozumiała popularność neoplatonizmu, w gruncie rzeczy zepsutej filozofii greckiej. Łatwiej też pojąć, dlaczego w Rzymie szerzą się wschodnie, akcentujące mistycyzm, irracjonalne religie gnostyckie, powstają dziesiątki najrozmaitszych sekt i przebąkuje się o nadchodzącym załamaniu istniejącego porządku, a nawet zbliżającym końcu świata. Kształtują się zaczątki żydowskiej kabały – czyli neoplatońskiego, opartego na judaizmie, mistycyzmu – powstają rozliczne formy magii i wróżenia.
W takiej dość dusznej, atmosferze wielu zwolenników zyskuje kult Mitry i inne systemy dualistyczne zapożyczone bezpośrednio z Persji, synkretyczne religie czczące, między innymi, egipska Izydę, judaistyczna sekta Jezusa, kult przeróżnych bogiń – matek symbolizujących seks i płodność, jak choćby Kybele z Syrii albo obdarzana wieloma piersiami Artemida.
Wzorem wschodnich monarchii teokratycznych rzymscy cesarze uznają się za bóstwa, istoty wcielone w człowieka, aby z nadania bożego rządziły państwem. Przyjmują górnolotnie brzmiące, pompatyczne tytuły w rodzaju „zbawiciel”, ”błogosławiony” albo po prostu „boski”.
Spróbujmy bez uprzedzeń i wstępnych założeń popatrzeć na koncepcję Chrystusa utrwaloną w Nowym Testamencie. Czy nie jest to najzwyklejszy w świecie neoplatonizm z jego teoria emanacji od Boga poprzez Jezusa Chrystusa aż do Ludu Bożego, czyli wyznawców?
Zwróćmy uwagę, że Dzieje Apostolskie czy Pawłowe Listy nakazują wierzącym zwracać się do Chrystusa, bo dopiero on ma bezpośredni dostęp do Boga znajdującego się na szczycie tej drabiny. Bardzo to przypomina kabalistyczny system sefirot, czyli kolejnych poziomów emanacji znanych z neoplatonizmu lub eonów. Siedem gnostyckich eonów, stanowiących kosmiczne siły albo ich personifikacje, pochodzi od dawnych siedmiu babilońskich planet – bóstw. Podobnie jak w Babilonie planety, w gnostyce eony są częściowo dobre i złe, ponieważ uosabiają siedem cnót i siedem grzechów (wyjaśnia to, skąd pochodzą chrześcijańskie cnoty i grzechy główne).
Kult Jezusa w wersji neoplatońskiej i gnostyckiej idealnie wpisuje się w rzymską rzeczywistość na przełomie er. Co więcej, w postaci niejako „zamrożonej” przez dogmaty, trwa do dziś w chrześcijańskich kościołach.
I od samego początku wykazuje dużą dozę nietolerancji, bo na przykład już w IV wieku chrześcijanin – neoplatonik Firmicus Maternus z Syrakuz nawołuje do prześladowania tak zwanych pogan, czyli tych, którzy nie akceptują tezy, że Jezus był Chrystusem, pierwotną emanacja Boga – stwórcy świata.
Jezus – hellenistyczny władca – bóg
Dopóki sekta Jezusa, choćby najbardziej popularna, pozostawała tylko jednym spośród licznych wyznań na religijnej mapie Cesarstwa Rzymskiego, mogła zachować idee zbliżone do nauk swego założyciela. Co prawda w zetknięciu z umysłowymi tradycjami Grecji i Rzymu uległa wpływom neoplatonizmu, ale była to raczej zmiana formy i stosowanego nazewnictwa, niż samej istoty ideologii. Wiara została przełożona na język filozofii. Prawdziwy przewrót dokona się dopiero po 313 roku, kiedy chrześcijaństwo przechodzi z pozycji sekty, której władza się boi i często nawet aktywnie tępi, na pozycje oficjalne uznawanej religii, a niedługo później – wyznania państwowego.
Cesarz Konstantyn Wielki zresztą wcale nie chrześcijanin, dąży do silniejszego zjednoczenia państw, i w nowej wierze dostrzega ideologię zdolna scementować cesarstwo szarpane wewnętrznymi sprzecznościami. W nowej sytuacji typowo sekciarski izolacjonizm i niechęć do organizacji politycznych muszą ustąpić miejsca poszanowaniu państwa i jego zasad. Państwo nie jest już czymś obcym, bo stało się „nasze”. Taka zmiana musi jednak kosztować, i to – jak się wkrótce okazało – całkiem sporo. Wizerunek Jezusa ulega, bowiem zasadniczej przebudowie i ma już niewiele wspólnego z Galilejczykiem żyjącym trzysta lat wcześniej. Zbliża się za to do idei Aleksandra Macedońskiego.
Ten twórca hellenistycznego świata został ubóstwiony, kiedy przyjął tytuł faraona, Dobrze wiedział, że wschodnie kraje są od wieków przyzwyczajone do rządów monarchów uznawanych za wcielenia (inkarnacje) poszczególnych bóstw. Nie możemy tu wykluczyć wpływów Indii i potężnego w tej epoce buddyzmu z ich doktryną wędrówki dusz, znanej jako reinkarnacja albo pod grecka nazwą metempsychozy (w chrześcijaństwie dyskutowano o możliwości reinkarnacji aż do Soboru w Konstantynopolu, który w końcu, w 553 roku, ja odrzuca). Równolegle jednak trwała jeszcze starsza tradycja władców – kapłanów z Mezopotamii i królów – bogów z Egiptu. Znacznie późniejsi tybetańscy lamowie, jako wcielenie Buddy, i hinduistyczne linie boskich nauczycieli, strażników świętej wiedzy duchowej przekazywanej zawsze najlepszym z najlepszych – to ciągle ten sam sposób myślenia o władzy jako danej od niebios. Dotyczy to również przełożonych poszczególnych gmin chrześcijańskich, czyli biskupów lub ogólniej kapłanów, którzy na przełomie II i III wieku ustalają, że przechowują niezmienny depozyt wiary i przekazują go w nieustającej sukcesji, poczynając od Jezusa i apostołów, następnym pokoleniom.
Aleksander chcąc zjednoczyć Wschód z Zachodem wpisuje się, więc w gotowy model władzy pochodzącej od bóstwa. Co prawda umarł przedwcześnie, zanim zdołał w pełni skonsolidować młode państwo, ale jego następcy kontynuują te tradycje. Seleucydzi w zachodniej Azji, Ptolemeusze w Egipcie, władcy Baktrii na Wschodzie i pomniejsi królowie w Azji Mniejszej – wszyscy uznają się przynajmniej za bożych pomazańców, jeśli nie samych bogów.
Wkrótce również cesarze rzymscy pod wpływem hellenizmu zaakceptowali ideę boskiego pochodzenia swojej władzy przypisując zarazem sobie cechy bogów. Jeżeli tak zorganizowane państwo oficjalnie przyjmuje jakąkolwiek religię, to religia ta musi coś zrobić z boskimi cesarzami, nie może ich tak po prostu pominąć. Dotyczy to także chrześcijaństwa.
Dlatego mesjasz Jezus stopniowo staje się bóstwem na wzór hellenistycznych władców – bogów. Nie jest trudno wyobrazić sobie sposób rozumowania chrześcijan w tej epoce. Po zburzeniu Jerozolimy i rozproszeniu żydów wspólnoty chrześcijańskie składają się przede wszystkim z nie – żydów. Dla nich jest oczywiste, ze władca ma cechy boskości, a skoro państwowa religią staje się chrześcijaństwo, chrześcijański mesjasz nie może być już tylko człowiekiem. Powinien dorównać królom zostając duchowym władcą państwa i zarazem bóstwem.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, iż dla tradycyjnie monoteistycznych żydów jest to bluźnierstwo tak straszne, że prawie z niczym nie da się go porównać. Ubóstwienie Jezusa Chrystusa ostatecznie utrwala więc – i tak już coraz głębszy – rozłam pomiędzy chrześcijanami i ortodoksyjnym judaizmem.
Jezus – synkretyczne bóstwo światłości
Po IV wieku chrześcijaństwo jako religia państwowa, mająca jednoczyć wielo wyznaniowe i wielonarodowe Cesarstwo Rzymskie, siłą rzeczy wchłania liczne elementy zapożyczone z innych wyznań. Chrystus, jako hellenistyczne bóstwo, nabiera coraz więcej cech rozmaitych bogów, co sprzyja upowszechnieniu jego kultu, ale oczywiście, ostatecznie zamazuje wizerunek tego prawdziwego Jezusa, proroka z Galilei.
Jezus Chrystus w ujęciu chrześcijańskim staje się jeszcze jednym ludowym herosem i nauczycielem ludzi porównywalnym z takimi postaciami, jak chiński cesarz Huang-ti, Mojżesz w Izraelu, Kukulcan u Majów… Praktycznie każda kultura ma swego legendarnego nauczyciela, za którym często kryje się jakiś prawdziwy geniusz z przeszłości. Nauczyciel taki dokonał podstawowych, kluczowych w danym rejonie świata wynalazków, ustanowił zasady etyczne, wprowadził prawo i założył panującą religię, a w wielu wypadkach zapoczątkował też organizację społeczną albo założył państwo.
Narodzinom Jezusa miały towarzyszyć szczególne okoliczności. Gwiazda wskazuje mędrcom (magom) miejsce, gdzie przyszedł na świat jego zbawiciel. Trzej mędrcy (mitraistyczni magowie?) udają się, więc do Galilei, aby złożyć dziecku symboliczne dary: mirrę, złoto i kadzidło. Mirra oznacza cierpienie i śmierć, bowiem używano jej do balsamowania zwłok. Złoto to symbol słońca, władzy i bogactwa, a kadzidło – oczyszczenia i uzdrowienia. Rozmaite niezwykłe wydarzenia powtarzają się w legendach o wszystkich ludowych herosach i nauczycielach ludzkości, ponieważ służą przekazaniu ich specjalnej roli, posłannictwa i opieki niebios. Żydowski Mojżesz, cudem zostaje uratowany od śmierci, a potem wychowuje się na dworze u faraona; zuluski Czaka od dzieciństwa walczy z przeciwnikami politycznymi; towarzyszą szczególne znaki narodzinom indyjskich Dżiny i Buddy, arabskiego Mahometa czy Sundżaty z Mali. Przykłady można mnożyć.
Większość ludowych bohaterów zaczyna swoją karierę od jakiegoś zagrożenia, nieszczęścia lub kalectwa, co wskazuje na spisek sił zła, które jednak, w ostatecznym rozrachunku, muszą przegrać. Sundżata z Mali urodził się kaleką, a jego rodzinę wymordowano. Czyngis Chan stracił wszystko i nastawano na jego życie. Mojżesza uratowano od śmierci puszczając noworodka na Nil w uszczelnionym koszyku. Remusa i Romulusa, założycieli Rzymu, od śmierci uratowała wilczyca. Jezusa chciał zabić Herod i dlatego rozkazał wymordować wszystkich niedawno urodzonych chłopców. Ostrzeżony przez anioła Jezus z rodzina ucieka wtedy do Egiptu.
Chrystus jest elementem dualistycznego systemu zapożyczonego z Iranu. Światło, słońce i dobro, reprezentowane przez Chrystusa, walczą z mrokiem, nocą i złem, uosabianym przez Szatana. W Iranie jest to walka Ahura Mazdy przeciw Arymanowi albo świetlistego Mitry przeciw wielkiemu bykowi oznaczającemu zmrok. W Rzymie podobne cechy ma kult Zwycięskiego Słońca.
Chrystus jest też kolejnym bóstwem, które co roku umiera przed zimą i zmartwychwstaje na wiosnę, symbolizując w ten sposób roczny cykl pór roku, podobnie jak grecka Persefona, syryjski Tammuz albo egipski Ozyrys. Persefona została niegdyś porwana przez boga piekieł, ale co roku powraca wiosną przynosząc nowe życie, zimę natomiast spędza w mrocznym królestwie podziemi. Wtedy panuje śmierć i smutek. Ozyrys zamordowany przez swego brata Seta, każdego roku zmartwychwstaje wiosną dostarczając światu energii do życia. Innana, sumeryjska bogini miłości i płodności, zstępuje do podziemnego świata umarłych, aby ich wskrzesić (czy nie podobnie myślą chrześcijanie o śmierci Jezusa?). Po trzech dniach, dzięki wodzie życia od najwyższego boga Enki, Innana zmartwychwstała. Podobne symboliczne opowieści znane są w większości kultur. Bóstwo światła, słońca i życia umiera albo składane jest w ofierze, aby znowu odrodzić się i zmartwychwstać wraz z nowym życiowym cyklem natury.
Właśnie dla podkreślenia tego związku z przyrodą ustalono, że narodziny Jezusa nastąpiły w momencie, gdy dzień wreszcie zaczyna się wydłużać, co oznacza zwycięstwo słońca nad zimową nocą. Prawdziwej daty narodzin Jezusa chrześcijanie nie znali, ponieważ nikt tego faktu nie odnotował (wbrew ludowej legendzie o trzech mędrcach), i początkowo narodziny Chrystusa świętowano 1 stycznia, kiedy to zaczynał się rzymski nowy rok. Potem narodziny przeniesiono na bardziej przemawiający do wyobraźni dzień zimowego przesilenia. Zauważmy też, że największe chrześcijańskie święto – Wielkanoc, czyli dawna żydowska pascha, to w gruncie rzeczy święto wiosny, odradzającego się życia. Każdego roku Chrystus sam siebie składa w ofierze, schodzi do podziemnego świata i zmartwychwstaje. Nie jest zresztą przypadkiem, ze w Europie zbiega się to z przedchrześcijańskimi wiosennymi zielonymi świątkami, ceremoniami i zabawami jednoznacznie służącymi uczczeniu i wzmocnieniu odradzającego się życia pól. Analogie z innymi kulturami są więc uderzające.
Podczas chrześcijańskich nabożeństw odbywa się rytualne spożycie chleba, zwanego hostią, i wina (tradycja przejęta z żydowskiej paschy) na pamiątkę ostatniej wieczerzy Jezusa i jego uczniów. Chrześcijanie, widzący w Jezusie mesjasza i interpretujący jego śmierć na krzyżu jako świadomą ofiarę paschalną, uznali, że chleb i wino symbolizują jego ciało i krew. A zatem, kiedy wyznawcy spożywają ten chleb i wino, symbolicznie spożywają Boga.
Nie jest to niczym nowym. Zjadanie duchowej siły jest stare jak sama ludzkość. Oczywiście na początku było to czysto fizyczne zjadanie innych istot, aby przejąć ich energię. Przypomnijmy sobie indiańskie albo eskimoskie rytuały po upolowaniu dużego zwierzęcia, kiedy myśliwy przepraszał i dziękował swojej ofierze. Na Syberii specjalnie hodowano świętego niedźwiedzia, który był potem rytualnie zjadany. W Indiach rolnicy kupowali niewolnika, aby go zabić na wiosnę i częściowo spożyć podczas zbiorowej orgii, co miało zapewnić płodność polom, ludziom i zwierzętom. Już neandertalczyk dokonywał prawdopodobnie rytualnego kanibalizmu, o czym świadczą czaszki rozbite w taki sposób, ażeby wydobyć z nich mózg. Ludy obu Ameryk, Oceanii i Afryki zachowywały kanibalistyczne zwyczaje czasem aż do XX wieku i zawsze chodziło o rytuał magiczno – religijny a nie zwyczajne jedzenie. Ofiara z bóstwa i spożycie go, z czasem tylko symboliczne, są typowymi elementami wielu religii.
Chrystus stał się bóstwem państwowym za sprawą Konstantyna Wielkiego. Sam cesarz czcił popularne w tym okresie na terenie Rzymu Zwycięskie Słońce – utożsamiane z Mitrą, monoteistycznym bóstwem pochodzącym z Iranu. Wcześniej zwracał się o opiekę do ubóstwianego patrona cesarzy – Herkulesa. W 310 roku ukazał mu się, zapowiadając długie rządy, bóg Apollo (też bóstwo solarne). W 312 roku – Konstantyn zobaczył na niebie znak Chrystusa, który pomógł cesarzowi wygrać bitwę. I mimo że sam nie był chrześcijaninem – ochrzczono go dopiero na łożu śmierci – to jednak cesarz Konstantyn jest właściwym twórcą podstaw chrześcijańskiej dogmatyki. Widząc popularność nowej religii, a prawdopodobnie również pod wpływem doznanego widzenia, przerywa w 313 roku prześladowanie chrześcijaństwa i zrównuje je w prawach z innymi kultami. Odbywa się to na zasadzie ugody z biskupami, którzy w zamian za tolerancję uznają milcząco boskość cesarza noszącego oficjalny tytuł „zbawcy”. Ma to daleko idące konsekwencje, ponieważ cesarz zostaje w ten sposób formalnym zwierzchnikiem chrześcijańskich wspólnot. Biskupowi Rzymu, Sylwestrowi I, nadaje dobra tworząc podwaliny przyszłego bogactwa Kościoła. Dla ujednolicenia świąt przestrzeganych na terenie cesarstwa, jako dzień wolny od pracy, poświęcony Zwycięskiemu Słońcu, ustala niedzielę, (która w wielu językach Europy nazywana będzie potem „dniem słońca”), zastępując sobotę świętowana dotąd przez chrześcijan razem z żydami.
Ostatecznym podsumowaniem dokonanych przez Konstantyna reform chrześcijaństwa jest zwołany na jego życzenie w roku 325 Sobór w Nicei. Ustala on „nicejski symbol wiary”, który w różnych kościołach obowiązywać będzie przez następne dwa tysiąclecia tworząc ich zasadniczą podstawę dogmatyczną. Dawny judaistyczny jedyny Bóg, którego pozycję systematycznie osłabiał kult Jezusa Chrystusa, przekształca się w Trójcę Świętą. Jest to rozwiązanie kompromisowe, godzące sprzeczne tendencje tak, aby mogło być zaakceptowane przez wyznawców rozmaitych religii.
Bóg Ojciec jest dawnym, monoteistycznym bóstwem odpowiadającym, na przykład, wyobrażeniom żydów.
Jezus Chrystus, wynik długiej ewolucji postaci historycznego Jezusa z Galilei, staje się panem świata i bóstwem światłości zaspakajający wiarę czcicieli światła, dualistów, wyznawców Zwycięskiego Słońca i chrześcijan. Uczestnicy Soboru ustalają w głosowaniu, że Jezus miał podwójną naturę, boska i ludzka, w tajemniczy sposób zjednoczone ze sobą, co ma ostatecznie zakończyć spory na ten temat. Tajne głosowanie rozstrzyga też genealogie Jezusa dopisaną do Ewangelii Mateusza. Zachowane dotąd dane o historycznym Jezusie zostają ocenzurowane, a największy udział w tworzeniu jego nowego, już zupełnie fantastycznego, wizerunku ma mitraizm. Oto przykład mitraistycznego tekstu religijnego: „Jeśli nie będziecie spożywać ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moja krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę”. Porównajmy te słowa z późniejszym tekstem Nowego Testamentu (na przykład Mt. 26, 26-28), wnioski nasuną się same. Znamienne, że wczesnochrześcijański myśliciel Tertulian przeklął te słowa widząc w nich zapożyczenie pogańskiego rytu.
I wreszcie trzeci składnik Trójcy to Duch Święty, raczej nieokreślona boska energia, wyraźnie nawiązująca do neoplatońskich emanacji. Ma ona jednak swoje dalekie korzenie w sumeryjsko – babilońskim duchu unoszącym się nad pierwotnymi wodami świata oraz w żydowskiej Biblii, gdzie często pojawia się duch zsyłany przez Boga, a potem w Ewangeliach i w Dziejach Apostolskich.
Oczywiście tak pojmowany jedyny Bóg, mimo formalnych deklaracji uczestników soboru, nie ma już wiele wspólnego z niemal czystym monoteizmem żydów. Dlatego też koncepcja Trójcy Świętej spotyka się potem z ciągłymi krytykami i zarzutami (choćby ze strony muzułmanów), że wprowadza wielobóstwo. Jednak, w gruncie rzeczy, idea trójcy nie jest niczym nowym. Podobne „sojusze” pomiędzy bogami znamy, na przykład, z Egiptu (trójca Re – Amon – Ptah), utożsamianie ze sobą różnych bóstw było nagminną praktyką w Grecji i Rzymie (Zeus – Jupiter, Afrodyta – Wenus), a inne trójce bogów stanowiących jedność pojawiały się także w hinduizmie (Brahma – Wisznu – Sziwa).
Jeszcze jedną konsekwencją Soboru Nicejskiego stało się ustalenie listy pism uznanych za święte, kanoniczne. Wszystkie inne odrzucono, ponieważ nie pasowały do założonego wizerunku Galilejczyka i jego nauk. Obraz prawdziwego Jezusa znika ostatecznie pod wizją Chrystusa – zbawiciela świata i bóstwa – lansowana w tych wybranych i zaakceptowanych tekstach.