Zaczęłam od bardzo kontrowersyjnych nowych przepisów wprowadzonych w Norwegii to teraz przytoczę coś z USA.
Przepisy ograniczające dostęp do aborcji w USA raczej nie powstrzymają Amerykanek przed usuwaniem ciąży – skłonią je tylko do szukania ryzykownej pomocy u internetowych sprzedawców.
"Natrafiłam na wasze instrukcje dotyczące przyjmowania tabletek poronnych i postanowiłam je zastosować przy domowej aborcji. Tabletki kupiłam online. Połknęłam je dwa i pół tygodnia temu. Od tamtej pory miewam skurcze i krwawienia, czasem łagodne, a czasem silne. Proszę o poradę, co mam zrobić, żeby szybciej dojść do siebie".
Peg Johnston ocenia, że do jej kliniki aborcyjnej co miesiąc przychodzi tego rodzaju e-mail. Akurat ten zacytowany nosi datę 11 maja i jest podobny do innych. – Rozmawiając z nimi wyczuwasz, jak wielka jest ich desperacja – opowiada Johnston. – Te kobiety są w ciąży i nie chcą czuć się zrozpaczone. Zrobiłyby wszystko, by się tak nie czuć.
W pięć lat po zaostrzeniu antyaborcyjnych przepisów w Ameryce właściwie nie ma się czemu dziwić. Jak wielu innych działaczy na rzecz prawa kobiet do usuwania ciąży Johnston zastanawia się, czy wzrost zapytań o domową aborcję wynika ze zwiększonej surowości legislatora. Na południu Ameryki ciężarne coraz częściej zażywają na własną rękę misoprostol, środek poronny podawany w USA jedynie w warunkach szpitalnych, a jednak do kupienia, tanio, w meksykańskich aptekach. Do tego w internecie krążą mity dotyczące poronnych właściwości niektórych ziołowych mieszanek i produktów spod lady, z których część stwarza istotne zagrożenie dla zdrowia.
Emily Rooke-Ley, prowadząca telefon zaufania dla małoletnich dziewczyn pragnących poddać się aborcji w Teksasie, rozmawiała ostatnio z nastolatką, której nie stać było na zabieg, dlatego przyjmowała "gigantyczne ilości witaminy C".
Rooke-Ley odbiera telefony od osób zainteresowanych substancjami, które oznaczono jako niebezpieczne dla ciężarnych.
– "A co będzie, jeśli wypiję tego całą butelkę?" – przywołuje częste pytanie Sue Postal, która niedawno zlikwidowała swoją klinikę w Toledo.
Inne dziewczyny podejmują jeszcze bardziej drastyczne środki, jak młoda pacjentka kliniki Postal, którą w brzuch bił jej chłopak, ze wszystkich sił i na jej wyraźne życzenie.
Kiedyś działacze na rzecz aborcji przywoływali tego typu historie przestrzegając przed zaostrzeniem stanowych przepisów w sprawie usuwania ciąży. Po 2010 roku 38 amerykańskich stanów przegłosowało ponad 300 obostrzeń prawa w tej dziedzinie, co doprowadziło do zamknięcia dziesiątek klinik aborcyjnych w południowej, zachodniej i środkowozachodniej części USA. (…) Według opublikowanego na jesieni raportu między 100 a 240 tys. kobiet w wieku rozrodczym w Teksasie, gdzie walka o aborcję jest wyjątkowo zacięta, spróbowało usunąć ciążę w domowych warunkach.
– Te historie mówią o rozpaczy, nie o sile tych osób – podkreśla Sarah Roberts, z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco, badająca skutki zamykania klinik aborcyjnych na południu USA, której udało się dotrzeć do niektórych kobiet mających za sobą próbę samodzielnie wywołanego poronienia. Jedna z nich w tym celu zażyła dużą dawkę ecstasy. – To opowieści o kobietach przeglądających domowe apteczki i połykających, co tam mają, historie kobiet przyjmujących nielegalne substancje w nadziei, że w ten sposób zakończą ciążę.
W siedmiu stanach osoba dokonująca aborcji podlega odpowiedzialności karnej, a w trzydziestu siedmiu środki poronne może podawać jedynie lekarz. Ale nawet tam, gdzie wywoływanie u siebie poronienia nie jest w zasadzie praktyką nielegalną, prokuratorzy powołują się na wszelkiego typu przepisy – o wykorzystywaniu dzieci, praktykowaniu medycyny bez uprawnień, posiadaniu nielegalnych substancji, a nawet o zabójstwie – by penalizować kobiety dopuszczające się aborcji. Koniec końców osobę przerywającą ciążę można w USA oskarżyć o pogwałcenie 40 różnych ustaw, podsumowuje Jill Adams, badaczka z Centrum Praw Reprodukcyjnych i Prawa w Berkeley Law. (…)
June Ayers, prowadząca klinikę w Montgomery w stanie Alabama, wspomina, jak to przed laty pytano ją, czy można poronić po irygacji z Sani-Flush – płynu do czyszczenia toalet. Ostatnio jednak internautki interesują się głównie tabletkami, które można kupić online. – Wczoraj pewna osoba wypytywała mnie, co z tego, co proponują w sieci, mogłaby użyć – opowiada Ayers. – Z jej głosu wyczytałam desperację. Pragnęła ze wszystkich sił, bym powiedziała jej, że może dostać to, o czym czytała w internecie (…).
Kobiety w Sieci (Women on Web), organizacja non-profit zajmująca się dostarczaniem środków poronnych do krajów, gdzie aborcja jest nielegalna – USA do tej grupy nie należy – tylko w 2015 roku odebrała 620 maili od Amerykanek.
Założycielka Kobiet w Sieci, Rebecca Gomperts, twierdzi, że po pomoc zwracają się zwłaszcza uboższe osoby, których nie stać na zabieg przerwania ciąży.
Brakuje danych dotyczących liczby kobiet sięgających na własną rękę po tabletki poronne. Później te osoby proszą Johnston o poradę, stawiając ją, oraz innych pracowników klinik aborcyjnych, wobec etycznego dylematu. Bo gdy leki pochodzą z niepewnego źródła, trudno powiedzieć, czy klientka kupiła to, co je obiecywano. Johnston sądzi jednak, że jeśli ktoś jest tak bardzo zdesperowany, że zamawia środki poronne w sieci, odmawianie informacji na ich temat nie ma sensu. – W tej sytuacji sądzimy, że powinniśmy być dla tych kobiet najlepszym źródłem wiedzy – podkreśla.
Dlatego National Network of Abortion Funds, sieć organizacji non-profit wspierająca ubogie kobiety w dostępie do aborcji, prowadzi portal, na którym doradza Amerykankom jak bezpiecznie zaopatrzyć się w meksykański misoprostol i jak powinny wyglądać tabletki (w Ameryce Środkowej misoprostol sprzedawany jest jako lek na wrzody żołądka). Strona odsyła również do drobiazgowych instrukcji dotyczących przyjmowania tabletek w domu.
Część kobiet korzysta jednak z niesprawdzonych metod. Blair Cushing, lekarka pracująca w 2014 roku w centrum planowania rodziny w Teksasie, niedawno publicznie opowiedziała o wzroście przypadków domowych aborcji, do jakiego doszło po przyjęciu najsurowszych przepisów antyaborcyjnych w skali całego kraju. Jedną z pierwszych pacjentek, jakimi zajmowała się Cushing, była 15-letnia dziewczyna. Badanie wykazało, że pacjentka padła ofiarą seksualnego wykorzystania. Lekarka usunęła z dróg rodnych nastolatki czop z materii organicznej: – Wyglądało to jak kula brudnej trawy – opowiada. Dziewczynę wprowadzono w błąd mówiąc jej, że poroni, jeśli będzie wkładać sobie do pochwy rośliny określonego rodzaju.
Chociaż osoby świadczące usługi aborcyjne oraz obrońcy praw kobiet uważają, że są świadkami wzrostu liczby ryzykownych, sprowokowanych poronień, nie sposób stwierdzić, jaka byłaby skala tego zjawiska. Daniel Grossman, jeden z autorów teksańskiego raportu, od lat stara się wyjaśnić wątpliwości w tej sprawie. Ustalił, że w grupie kobiet, które wywołały u siebie poronienie, wiele nie stać było na aborcje, bądź sądziły, że je na nią nie stać. Pozostałe brały sprawy we własne ręce, gdyż zależało im, żeby wszystko odbyło się w domu, nie ufały lekarzom albo kierowały się względami kulturowymi – zgodnie z przeświadczeniem, że tak postępują inne kobiety w ich społeczności. Na domową aborcję częściej decydowały się imigrantki. (…)
Dostępne badania mają jednakże ograniczony zakres. Raport o sytuacji w Teksasie nie podaje liczby kobiet, które w danym roku poddały się aborcji, nie ustalono także, czy liczba ta zmieniała się w czasie. Brakuje twardych danych: uczestniczki badania pytano jedynie, czy znają kogoś, kto spróbował samodzielnie usunąć ciążę. – W tej niesłychanie trudnej materii trudno o precyzyjne ustalenia – zgadza się Liza Fuentes, naukowiec z Ibis Reproductive Health, która nadzorowała teksańskie badanie. – Nie znamy historii tych kobiet, nie wiemy, czy sobie poradziły (…).
Roberts od lat bada, czy surowe prawodawstwo raczej skłania kobiety do utrzymania niechcianej ciąży, czy jedynie opóźnia chwilę aborcji. Zastrzega, że przebadała niewielką liczbę osób. Na tej podstawie ustaliła, że 2-8 proc. uczestniczek badania przynajmniej raz w życiu próbowało przerwać ciążę. Uzyskane przez Roberts wyniki wskazują, że jeśli ktoś rzeczywiście zdecydował się na aborcję, swój plan wykona mimo obostrzeń prawa. – Wszystko na to skazuje – zauważa badaczka. – Kobiety naprawdę pragnące aborcji najczęściej znajdą sposób, by ją przeprowadzić.