Być może było tak, że zawiśnięcie chłopaka i pojawienie się zająca zbiegło się w czasie, jako bezpośrednia przyczyna i skutek.
Wyboraźcie sobie, chłopak stoi na jakimś pniaku pod gałęzią, z paskiem na szyji. Wówczas, z pobliskich krzaków wybiega zając - przestraszył go szelest gałęzi bo bohater wieczoru właśnie stracił równowagę.
Dzieci zauważywszy zwierze rzucają się w pogoń bo przecież dla dorastających chłopców złapanie zająca to frajda. Jeszcze nie wiedzą, że kolega jest już w śmiertelnym niebezpieczeństwie - myślą, że wciąz stoi na pniaku. Któryś z nich zauważył, że kolega już wisi(to on jest źródłem informacji, że zając pojawił się gdy kolega "już zawisł") ale z widząc pniak blisko jego stóp uznał, że dziecko sobie poradzi i pobiegł za resztą - wystarczyło przecież by kolega "tylko" trochę mocniej wyciagnął stopę i ponownie stanąłby pewnie na podpórce.
Nie można oczekiwać większego pomyślunku po kimś kto dobrowolnie postanowił wziąć udział w tak niebezpiecznej zabawie. Chłopcy nie zdawali sobie sprawy jak łatwo mogą zginąć. Sama w ich wieku nie byłam mądrzejsza. Np. skoczyłam swego czasu z balkonu z parasolem w roli spadochronu.
Ofiara szamocze się na sznurze, próbując odzyskać równowagę, dosięgnąć chybotliwego pniaka. Niestety - zamiast stanąc na podpórce tylko odkopuje ją dalej, poza zasięg swoich stóp. Już nic nie może mu pomóc.