Popieram eutanazję, ale ShadowLady86 myli się, mówiąc że eutanazja zawsze odbywa się za zgodą chorego. Słyszałaś o czymś takim jak śpiączka? Jeśli nie ma większych szans na przebudzenie, a trwa ona długo to rodzina ma prawo decydować o odłączeniu od aparatury (czyli o eutanazji).
Oczywiście że słyszałam
Mój poprzedni post poruszała temat eutanazji na prośbę chorego. Śpiączka to osobna sprawa. Właściwie to chyba najtrudniejszy temat do dyskusji.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Chory ulega wypadkowi, na skutek którego zapada w śpiączkę. Śpiączka, jest reakcją obronną mózgu. Wyłącza on pewne swoje partie, żeby ich nie obciążać i skupić się na regeneracji. Czasem lekarze poddają pacjenta śpiączce fizjologicznej w tym samym celu.
Jednak czasem zdarza się, że organizm nie może "naprawić" swojego mózgu, tym samym nie budzi się. Lekarze nie maja szans na określenie, czy pacjent obudzi się jutro, za 10 lat, czy nigdy.
W czym problem? w czasie całego proces ciało chorego normalnie się rozwija, zmienia się. Wyobrażacie sobie 10 latka, który zapadł w śpiączkę i budzi się po latach w ciele dwudziestoletniego mężczyzny? Jego umysł jest dalej na poziomie dziesięciolatka, dalej myśli i zachowuje się jak on. Jego rodzice muszą go wychowywać, przez dłuższy czas nie może się odnaleźć a społeczeństwie.
No ale to najmniejszy problem. Zakładając, że taka osoba ma kochających i wyrozumiałych rodziców, rodzina może dalej żyć szczęśliwie. Rodzice będą się cieszyć, że odzyskali dziecko. Gorzej z tak zwaną kondycją psychiczna osób bliskich. Rodzina czeka, aż ich bliski się wybudzi wiele lat, nie mogąc w tym czasie się odnaleźć. Nie wiem czy ktoś z was interesuje się psychologią, ale bardzo ważnym etapem jest okres żałoby. W tym czasie rodzina ma czas, by pożegnać bliskiego, pogodzić się z bólem. A co jeśli bliski jest w śpiączce, żyje, a jednak go nie ma? Nie ma się z czego cieszyć, ale nie można też płakać. Czy można żyć wiele lat tylko nadzieją? Czasem nadziei po prostu nie ma, ale lekarze boją się powiedzieć o tym rodzinie z wiadomych powodów. W naszym społeczeństwie uważa się, że póki serce bije itd. to to jest życie. Ale czy nazbyt często nie mylimy życia z egzystencją?
Ostatni problem jest znowu natury technicznej.
Ciało chorego ciągle wykazuje aktywność fizjologiczną. Trzeba go karmić, kąpać, u kobiet normalnie występuje menstruacja. Może normalnie zachorować np. na grypę i trzeba go leczyć. A co się z tym wiąże już wiemy, głównie pieniądze. W państwach, gdzie służba zdrowia jest sprywatyzowana i ma się lepiej niż dobrze, nie jest to problemem. Ale w Polsce, kraju gdzie profesor Religa jest ministrem zdrowia, a pieniędzy nie ma na szkiełka laboratoryjne, taki pacjent ma na prawdę ciężko
Oczywiście żaden lekarz-katolik nie zgodzi się na eutanazje takiego pacjenta, ale albo rodzina biedzie musiała płacić za pielęgnowanie bliskiego (a przecież nie każdego stać), albo wkrótce taki pacjent "umrze śmiercią naturalną". I proszę mi nie pisać, że opowiadam historię rodem z horrorów.
Podsumowując. Dla rozwiązania całej spraw, potrzebne są ścisłe regulację prawne eutanazji. Kiedy jak i w jakich przypadkach... Ale oczywiście w naszym katolickim kraju (nie mam nic do katolicyzmu, chodzi mi o pewne dewiacje niektórych polityków) niektóre tematu pozostają w sferze tabu. I nie tyka się ich nawet dwumetrowym kijem.