
Gdy Henry Thomas i jego żona Lily, para 70-latków z Ebber Vale w Walii, nie pojawili się na proszonym niedzielnym obiedzie, zaniepokojeni tym faktem dwaj synowie brata Henryego postanowili zbadać sprawę… Drzwi były zamknięte. Nikt nie odpowiadał ani na natarczywe pukanie, ani na dźwięk dzwonka. Wyważyli drzwi i ich oczom ukazał się straszny widok. W salonie pełnym dymu znaleźli swego stryja i stryjenkę martwych. Ich ciała były zwęglone, choć ten diabelski żar nie uszkodził ich ubrań ani niczego innego!

Ciała Henry’ego Thomasa i jego żony były zwęglone, choć diabelski żar nie uszkodził ich ubrań ani niczego innego!
Oparty plecami o biurko, Henry Thomas siedział na podłodze przy nim leżała jago małżonka, Jej prawa ręka spoczywała na kolanie męża. Przybyła na miejsce policja i personel karetki pogotowia nie wierzyli własnym oczom Patolog badający ciała, dr John Andrews, stwierdził, że nigdy jeszcze nie spotkał się z takim przypadkiem.
Jako przyczynę zgonu władze podały początkowo pożar na skutek wypadnięcia żarzących się polan z kominka. Później jednak zmuszone były przyznać, ze małżeństwo Thomasów padło ofiarą „diabelskiego ognia”, jednego z najbardziej niezwykłych fenomenów, z jakimi zetknęła się ludzkość.
Amerykanin przeżył atak ognia
Przez całe stulecia odnoszono się do tego zjawiska lekceważąco, a nawet je negowano. W latach 80 i 90-tych jednak „diabelski ogień” stał się przedmiotem badań – zwłaszcza od chwili wypadku, jakiemu uległ nocą 15 lipca 1980 r. Jack Angel, handlarz z Savannah w stanie Georgia.
Spał wtedy w swoim samochodzie, gdy nagle poczuł piekielny żar. Nie wie. w jaki sposób udało mu się ugasić tajemnicze błękitne ogniki, zanim zdołały go strawić. Wezwany na miejsce wypadku lekarz, a następnie policja znaleźli nieprzytomnego Jacka Angela na podłodze samochodu. Lekarz stwierdził przedziurawienie klatki piersiowej, uszkodzenie kręgosłupa i tak znaczne poparzenia ręki, że trzeba ją było amputować. Początkowo Jack Angel zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, co się stało. Stopniowo jednak pamięć mu wracała i w końcu był już w stanie podać pewne szczegóły, jakby wyjęte żywcem z marnego filmu science-fiction.
Przypadki samozapłonu rejestruje się na całym świecie od lat, również w Polsce.
Duża liczba samozapaleń się ludzi następuje wskutek „błękitnego płomienia”, rozprzestrzeniającego się z niewiarygodną prędkością. Sprawia on wrażenie, jakby tańczył po ciele ofiary, przysparza nieprawdopodobnego bólu i jest naprawdę przerażający.
„Diabelski ogień” atakuje częściej na zewnątrz niż w domu, zaś w pomieszczeniach częściej nocą niż w ciągu dnia. W „diabelskim ogniu” jest coś zdradliwego. Atakuje nagle i ucisza ofiarę tak szybko, że zwykle nie zdąży nawet krzyknąć. Najbardziej przerażający w tym zjawisku jest fakt. że koncentruje się na przyniesieniu śmierci, skupiając się wyłącznie na ludzkim ciele, oszczędzając natomiast odzież i przedmioty
w najbliższym otoczeniu. Istnieje na to wiele przykładów ze świata a także z Polski:
Polska: 8 lutego 2012 w Częstochowie.
O 20:45 straż pożarna dostała zgłoszenie, że z jednego z mieszkań czteropiętrowego bloku przy ul. Botanicznej wydobywa się czarny, gęsty dym. Klatka schodowa była tak zadymiona, że obawiano się bardzo trudnej akcji ratowniczej. Strażacy pojechali gasić pożar, ale po wejściu do środka lokalu zobaczyli zdumiewający widok. Całkowicie spalone ciało kobiety i… ani śladu pożaru!
Kobieta leżała w kuchni, obok niej leżała też spalona szmatka. Była to, poza ciałem, jedyna rzecz, która spłonęła. Strażacy stwierdzili, że nie było żadnych śladów ognia, a także nie dało się stwierdzić, co było powodem pożaru. Ciało kobiety było tak spalone, że nie dało się ustalić jej danych personalnych.
Polska: Piątek, 30 stycznia 1998 roku w Kielcach.
Dla Anny K. był najtragiczniejszym dniem w życiu. Razem z mężem i dwójką dzieci mieszkała w małej miejscowości pod Kielcami. Kilkanaście domów, jeden sklep, przystanek Pekaesu. Kto by podejrzewał, że w tej niepozornej mieścinie objawiło się jedno z najbardziej zadziwiających zjawisk na świecie? Rodzina dopiero co zamieszkała w nowowybudowanym domu jednorodzinnym. Razem z dwojgiem dzieci, 1,5-rocznym Adasiem i 6-letnią córką byli spokojną, udaną rodziną. Anna opiekowała się dziećmi, zaś jej mąż pracował jako kierowca w prywatnym przedsiębiorstwie.
W tym dniu męża nie było w domu. Pani Anna zaczęła dzień tak jak zwykle. Po śniadaniu i nakarmieniu dzieci była z nimi na krótkim spacerze, w trakcie którego zrobiła małe zakupy. Kilkanaście minut przed drugą Anna postanowiła zrobić pranie. Małego Adasia zaniosła do dziecinnego pokoju na piętrze. Dziecko było spokojne, nie wykazywało żadnych oznak choroby. Anna razem z córką poszła do kuchni. Włączyła pralkę i rozpoczęła pranie. Było kilka minut po trzeciej, kiedy poczuła nieprzyjemny swąd palonego mięsa. Nie był to zapach zwykłej spalenizny, która powstaje choćby po nadpaleniu elektrycznego kabla.
„To było, jakby ktoś tłuszcz palił…” – zezna później prowadzącym śledztwo policjantom. W pierwszym odruchu pomyślała, że na strychu doszło do zwarcia instalacji elektrycznej i zaczął się pożar. Postanowiła ratować syna. Wbiegając po schodach spostrzegła dym. Chodziło o drzwi do pokoju Adasia. Przez szparę pomiędzy drzwiami a podłogą wydostawał się czarny jak smoła dym. Anna złapała za klamkę, ale była ona zbyt rozgrzana, żeby ją nacisnąć. Z największym wysiłkiem udało jej się otworzyć drzwi. Pierwsze, co zapamiętała, to kłęby czarnego, gryzącego w oczy dymu. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby był on tak gęsty i tłusty. Gryzący zapach ścisnął jej gardło, Anna o mało nie straciła przytomności. Po chwili oszołomienia udało jej się jednak wejść do pokoju. Od razu spojrzała na łóżeczko, w którym leżał jej syn. Tego widoku nie zapomni do końca życia… dziecko od środka trawił dziwny niebieski ogień. Wydawało się, jakby w jego ciele ktoś rozpalił piec. Z główki dziecka wydobywał się płomień, który swoim kolorem przypominał końcówkę palnika tlenowego. Był intensywnie jasnoniebieski, słychać było nawet charakterystyczny syk. Od dziecka biło gorąco, wszystkie sprzęty wokół były rozgrzane do wysokiej temperatury. W pierwszym odruchu Anna chciała chwycić swojego syna, ale okazało się to niemożliwe. Pobiegła do kuchni po miskę z wodą, w której robiła pranie. Przy pomocy tej wody próbowała zagasić płomienie, które wydobywały się z ciała jej dziecka, ale ogień był zupełnie niewrażliwy na wodę. Krzyk Anny zaalarmował sąsiadów, którzy wezwali straż pożarną i policję. Dziecko spaliło się prawie na popiół.
Raport sporządzony przez straż pożarną nie potrafił wykazać przyczyny zapalenia się ciała małego Adasia. Strażacy zauważyli, że w pokoju musiała panować bardzo wysoka temperatura. Wskazywało na to stopienie się butelki, która stała obok łóżeczka dziecka. Odnotowali dziwne zjawisko – od ognia nie zapaliły się meble, a nawet samo łóżeczko pozostało nietknięte. Także pościel wydawała się jedynie okopcona. Było to niezwykłe, biorąc pod uwagę wysoką temperaturę wytworzoną podczas tego zdarzenia… Uwagę strażaków zwróciła dziwna, czarna maź, która pokrywała cały sufit i ściany. Miała ona tłustą i lepką konsystencję. Także firanki, które wisiały w pokoju dziecka, nie spaliły się, a jedynie nasiąkły tą substancją. Na ścianach odbijały się wyraźnie zarysy mebli, które do nich przylegały. W ten sposób można było precyzyjnie ustalić źródło wysokiej temperatury. Ponad wszelką wątpliwość znajdowało się ono wewnątrz dziecinnego łóżeczka.
Przyjęto kilka hipotez. Pierwsza była taka, że matka lub ktoś z rodziny, celowo lub przypadkiem polał dziecko łatwopalnym płynem. Ekspertyza wykonana przez policję wykluczyła taką możliwość. Nie stwierdzono obecności jakichkolwiek środków chemicznych. Kolejna hipoteza zakładała, że dziecko leżało na poduszce elektrycznej, w której nastąpiło zwarcie instalacji.
I tę wersję wydarzeń musiano odrzucić. W pobliżu źródła ognia nie było kontaktu elektrycznego. Mimo wielokrotnego przeszukania domu nie znaleziono niczego, co mogłoby przypominać poduszkę elektryczną. Obrażenia dziecka nie wskazywały także na to, że zgorzelina powstała na skutek łuku elektrycznego. W aktach prokuratury w Kielcach są relacje ekspertów policyjnych. Mówią oni wyraźnie, że organy dziecka były spieczone, zaś źródło ognia znajdowało się… przy główce chłopczyka.
Rozmowy z rodzicami dziecka także nie doprowadziły do niczego. Bezkonfliktowa rodzina, osoby zrównoważone psychicznie, lubiane przez sąsiadów. Nic nie wskazywało na to, że Anna wymyśliła sobie całą historię i policja bardzo szybko wykluczyła tę hipotezę. Wtedy po raz pierwszy wzięto pod uwagę możliwość, że oto w tej podkieleckiej miejscowości doszło do przypadku samozapłonu człowieka.
Kiedy badaliśmy ten przypadek w lutym 1998 roku, udało nam się dotrzeć do prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie tajemniczego zgonu dziecka państwa K.
„Pierwszy raz w życiu spotkałem się z takim przypadkiem” – stwierdził prokurator Jerzy Piwko z prokuratury rejonowej w Kielcach. Sprawa wydarzeń w rodzinie państwa K. budziła jego wątpliwości. O przypadkach samozapłonu ludzi dowiedział się przypadkiem. Czy właśnie teraz mieliśmy do czynienia z takim zjawiskiem? Prokurator był bardzo ostrożny w ocenie tej sprawy. Przyznał jednak, że śledztwo nie potrafiło znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania: skąd wziął się ogień i w jaki sposób spaliło się ciało?
Człowiek jest bowiem istotą trudnopalną, do zwęglenia ciała wymagany jest żar ogromnego pieca, albo gigantycznego pożaru. W tym przypadku ani o jednym, ani o drugim, nie mogło być mowy…
USA. dnia 5 sierpnia 1982 r.
W Chicago, na handlowej ulicy w samym centrum. Winfield Gattlin siedział w samochodzie razem ze swoją przyjaciółka. Nagle po przeciwnej stronic ulicy zobaczyli płonącą Murzynkę. Para wyskoczyła z samochodu, by ją ratować. W ciągu kilkudziesięciu sekund płonica kobieta przemieniła się w kupkę popiołu – i to w odległości paru kroków od świadków zdarzenia! Policjant Dan Fitzgerald, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce wypadku, stwierdza:
„Kobieta była całkowicie spalona, ale jej ubrania ogień nie tknął Nie wiemy co się stało jest to dla nas całkowita zagadka.”
Singapur, dnia 4 sierpnia 1980 roku.
Było już południe, gdy listonosz Leong Weng Chai zobaczył dym wydobywający się z okna siódmego piętra czynszowej kamienicy. Wbiegł szybko po schodach, kierując się w stronę drzwi, zza których rozlegał się histeryczny krzvk. Z trudem udało mu się otworzyć drzwi. Pani Samah Sapari płonęła. Paliły się jej włosy, twarz, ręce i nogi. Chai zdjął koszulę i usiłował zdławić płomienie, przenosząc jednocześnie kobiety w bezpieczne miejsce. Wtedy usłyszał płacz dziecka. Udało mu się jeszcze wynieść 6-letniego syna pani Samah Sapari, Mohammada. Zarówno kobieta, jak i jej syn byli jednak tak poparzeni, że zmarli w szpitalu.
Przed śmiercią pani Sapari zdążyła opowiedzieć, że oglądała telewizję, gdy z drugiego pokoju dobiegł ją przerażający krzyk syna. Weszła tam i ujrzała „błękitne języki ognia tańczące w pościeli”. Ogniki te błyskawicznie przeskoczyły na nią samą… Śmierć pani Sapari i Mohammada nieme pozostała w Singapurze niezauważona. Eksperci niebyli jednak w stanie wyjaśnić, w jaki sposób kobieta i jej dziecko spłonęli tak szybko, podczas gdy nie ucierpiało na tym ich mieszkanie ani odzież.
Jugosławia, dnia 12 października 1979 roku.
Wczesnym rankiem 8-letnia Maria Gmiterek przybiegła do swojej sąsiadki. Pani Majela Radović z Zagrzebia opowiada:
- Maria krzyczała, że coś strasznego stało się z jej mamą. Pobiegłam razem z nią do mieszkania, z którego dolatywał swąd. Pani Gmiterek leżała na podłodze w piwnicy, czarna, zwęglona… Wezwano policję i pogotowie. Śledztwo wykazało, ze kobieta, najprawdopodobniej płonąc, wydostała się z pokoju do piwnicy, gdzie zmarła z powodu intensywnego żaru. Powstałego w niewyjaśniony sposób. Specjaliści od pożarów stwierdzili, że jej ciało zostało strawione przez żar o temperaturze przynajmniej 2000-3000 stopni Celsjusza. Ciało było zwęglone, a nic poza tym nie uległo uszkodzeniu.
Żar jak w krematorium
Z ludzkiego ciała nigdy dużo nie pozostaje. Niezwykły żar dokonuje prawie doskonałej kremacji. „ Diabelski ogień” można porównać z bardzo nowoczesnym krematorium gdzie temperatura utrzymuje się poziomie 1650 stopni Celsjusza. Zawsze jednak jakieś części ciała nie ulegają spaleniu. Dzięki temu można zidentyfikować ofiarę. Również i tego zjawiska nikt nic potrafi wyjaśnić.

Angielski pisarz, Michael Harrison (z lewej), napisał książkę o „diabelskim ogniu”, ale nie jest to bynajmniej lektura dla ludzi o słabych nerwach.
„Wydaje się, że „Diabelski ogień” powstaje wewnątrz człowieka – mówi Anglik Michael Harrison, który badał wiele podobnych przypadków, a nawet napisał książkę na ten temat. Bardzo pouczające było dla Harrisona spotkanie z rosyjskim parapsychologiem Genadijem Siergiejewem, który opowiedział mu o Ninie Kaługnie – medium telekinetycznym posiadającym zdolności wywoływania „diabelskiego ognia”. – Kaługnina w niewyjaśniony sposób potrafi koncentrować w sobie energię. Potwierdzały to badania przy pomocy odpowiednich urządzeń – opowiadał Harrison. – Byłem kiedyś obecny podczas jednego z doświadczeń, gdy ubranie Kaługiny zapaliło sic od nadmiaru energii. Małe błękitne języki ognia nie wyrządziły jednak poza tym większych szkód…

Rosyjskie medium – Nina Kaługina – posiada niezwykłą zdolność wywoływania „diabelskiego ognia”.
Michael Harrison stwierdził również, ze przyciąganie do siebie ognia może być kontrolowane siłą woli. Niechęć w stosunku do otoczenia, nienawiść do siebie samego, straszliwa choroba lub wypadek to najprawdopodobniej wystarczające powody, aby niektórzy ludzie wyzwolili w sobie wewnętrzną siłę potrzebną do znalezienia – świadomie lub nieświadomie -„palącego rozwiązania” swojego problemu.
W najłagodniejszych wypadkach energia przejawia się w formie stukotów, trzasków i zjawisk świetlnych. W najgorszym razie, gdy siła wewnętrzna jest wystarczająco duża, człowiek przemienia się w kupkę popiołu. Dziś nie ulega już wątpliwości, iż ,,diabelski ogień” zabija zarówno mężczyzn, jak i kobiety, ludzi starych i młodych, a co najtragiczniejsze – także dzieci. Jego ofiary często są samotne, czują się nieszczęśliwe i zaniedbane. Często wydaje im się, że są chore.
W dawnych czasach ludzie nazywali to zjawisko także „ogniem niebieskim”, tłumacząc sobie jego powstanie karą bożą. Niektórzy do dziś wierzą, że ,,ogień niebieski” zbawia grzeszników – a tych w naszych czasach jest coraz więcej.
Tekst na podstawie archiwów „Nie z tej ziemi” i portalu Onet.pl – strefa tajemnic
Samospalenie (określane również jako samozapłon, ang. Spontaneous human combustion) – zjawisko polegające na samozapłonie ludzkiego ciała z nieznanych przyczyn. Istnienie zjawiska nie zostało udowodnione naukowo.
Zdaniem osób, przekonanych co do faktycznego występowania samospalenia, typowymi zjawiskami zachodzącymi w jego trakcie są jasnoniebieski kolor płomieni oraz gęsty gryzący dym wydobywający się z ciała. Do tego dochodzi jeszcze syk do złudzenia przypominający syk ulatniającego się gazu. Z ciała pozostają tylko popioły – nawet kości ulegają spaleniu, co może świadczyć o olbrzymiej temperaturze ognia albo długim czasie spalania.
Na uniwersytecie w Leeds doktor D. J. Gee jako pierwszy zaczął poważne badania nad zjawiskiem samozapłonu. Jakiś czas później wyniki eksperymentu przedstawił w czasopiśmie Medicine, Science and the Law. Według nich picie alkoholu w żadnym wypadku nie oddziałuje na fenomen samozapłonu.
Możliwe, że od źródeł ognia zapalają się ubrania lub sprzęty, od nich zapala się ciało, wytapia się z niego tłuszcz (który często znajdowano w okolicy „samospalonych” osób), tłuszcz podsyca ogień i po dostatecznie długim czasie nawet w stosunkowo niskiej temperaturze (niższej od 1300 stopni w piecu krematoryjnym) następuje spopielenie całego ciała, włącznie z kośćmi. Czasami jednak nie ma ewidentnych dowodów na istnienie źródła, które mogłoby spowodować pożar.

Amerykanin Jack Ąngel należy do grona nielicznych którzy uszli z życiem z „diabelskiego ognia”. Miał „tylko” silnie poparzoną rękę i plecy, i dziurę w klatce piersiowej.
Autor: Adam Hollanek
Źródło: nieztejziemi.org

link: http://nieztejziemi....li-tylko-cialo/
edit: literki
Użytkownik Staniq edytował ten post 28.12.2013 - 01:22