Skocz do zawartości


Zdjęcie

Oni rządzą światem...


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

pandemia.
  • Postów: 440
  • Tematów: 21
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tekst ten ściągnęłem ze strony ONET.pl

Oni wymyślają przyszłość
Bez nich nie byłoby Blaira ani Busha, jakich znamy
Kto wymyślił obalenie Saddama, wyniósł do władzy Blaira i przekonał Polskę, by poparła wolną Ukrainę? To wszystko pomysły think tanków. Ich wpływ na politykę stale rośnie, ale bez nich świat byłby już nie do ogarnięcia.
CEIP, AEI, CSIS, PNAC, RAND, CATO - przeciętnemu Amerykaninowi te skróty z niczym się nie kojarzą. Można by pomyśleć, że to skróty nazw spółek giełdowych notowanych na Wall Street. Tymczasem kryją się za nimi instytucje, których wpływ na codzienne życie Stanów Zjednoczonych i świata bywa o wiele większy niż wpływ największych amerykańskich korporacji. To think tanki - "zbiorniki myśli", "składy mózgów", instytucje, gdzie wymyśla się polityczną przyszłość.


Strobe Talbott, prezes Brookings i zastępca sekretarza stanu u Billa Clintona, fot. AFP

Na świecie jest ich około 4500, z tego 1500 w USA, ponad 300 w Waszyngtonie. Siedziby trzech najważniejszych - Brookings Institution, Carnegie Endowment i American Enterprise Institute - stoją przy jednym skwerze 20 minut piechotą od Białego Domu. Bliskość jest nie tylko geograficzna - z gabinetów przy Dupont Circle awansuje się prosto na posady rządowe. Ruch w obie strony jest tak duży, że Amerykanie mówią o "drzwiach obrotowych" łączących amerykański rząd ze światem think tanków. A ich wpływ na politykę stale rośnie.

Wiedzą wszystko o wszystkim

"Surowcem naturalnym think tanków są idee" - pisze Strobe Talbott, prezes Brookings i zastępca sekretarza stanu u Billa Clintona. Na "idee" pan Talbott ma 40 milionów dolarów rocznie. Tylko w tym tygodniu kierowana przez niego instytucja będzie gościć wicepremiera Iraku (w konserwatywnej Heritage Foundation dla odmiany przemawiać będzie Jarosław Kaczyński), uczestników debaty o reformie armii amerykańskiej, konferencji na temat integracji muzułmanów we Francji i panelu o walce z biedą w Meksyku. Prócz tego większość ze 140 ekspertów każdego z pięciu programów badawczych i 10 ośrodków naukowych Brookings na żądanie mediów wypowie się na dowolny aktualny temat: od wojny w Iraku, przez program atomowy Iranu i zniszczenia w Libanie, aż po wybory uzupełniające do Kongresu USA, biedę dziecięcą w miastach, wpływ wielkości klas na jakość nauczania oraz reformę Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Odbędą też niezliczoną ilość prywatnych spotkań z członkami Kongresu i urzędnikami administracji.

Bywają nazywane "uniwersytetami bez studentów", ale to nie jedyne, co różni je od uczelni. Think tanki nie zajmują się odkrywaniem, tylko przetwarzaniem odkrytych idei w wiedzę użyteczną dla polityków i społeczeństwa: praktyczne recepty, rozwiązania obecnych i przyszłych problemów Ameryki oraz świata. Są pomostem łączącym potencjał intelektualny szkół wyższych z potrzebami polityki i dobrem państwa.

Problem: zniszczona po II wojnie światowej Europa. Rozwiązanie: pomoc finansowa i organizacyjna w odbudowie Starego Kontynentu. Plan Marshalla powstał w Brookings Institution. Jednym z argumentów, który zaważył na przyjęciu Polski do NATO, była pozytywna opinia RAND Corporation, think tanku od 60 lat pracującego na zlecenie Pentagonu. Jej eksperci współtworzyli wcześniej amerykański program kosmiczny, Internet, a nawet system ubezpieczeń zdrowotnych.

Ale "składy mózgów" pracujące na zlecenie rządu USA to tylko fragment potężnego "sektora myśli". Prawdziwa rywalizacja toczy się dziś już nie tylko o konkretne zagadnienia polityki, ale o umysły Amerykanów, a polem ideologicznej bitwy nie są już zamknięte sale narad, ale media i przestrzeń publiczna. Jej żywym dowodem jest George W. Bush - pierwszy prezydent USA wyniesiony do władzy przez ofensywę think tanków.
Jak wymyślono wojnę w Iraku

Latem 1996 roku jeden z członków American Enterprise Institute (AEI) ogłosił raport. Dokument napisany na zamówienie izraelskiego Likudu nosił tytuł "Clean Break: A New Strategy for Securing the Realm" (Jasny przełom: nowa strategia zabezpieczenia terytorium) i zawierał plan działania na pierwsze sto dni rządu Beniamina Netanjahu. Autor Richard Perle zalecił obalenie Saddama Husajna oraz przyjęcie doktryny ataków prewencyjnych na ziemie palestyńskie, Liban, Syrię i Iran.

Półtora roku później list z postulatem obalenia Saddama i zaostrzenia amerykańskiej polityki wobec ONZ dostał prezydent Bill Clinton. Wśród sygnatariuszy znów znalazł się Perle, a obok niego dzisiejszy sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld i jego przyszły zastępca Paul Wolfowitz. W 1997 wszyscy trzej założyli think tank o wiele mówiącej nazwie - Projekt na rzecz Nowego Amerykańskiego Stulecia (PNAC). Pomysł był prosty: od końca zimnej wojny powstaje nowy ład światowy, trzeba zapewnić trwałość amerykańskiej supremacji. Do PNAC dołączył wkrótce Dick Cheney, sekretarz obrony w gabinecie Busha seniora, który od zwycięstwa Clintona "zimował" w AEI. Miał zresztą niedaleko - lokal dla nowego think tanku wynajęto w budynku AEI przy Dupont Circle.

PNAC to nie pierwszy think tank, który rozpętał wojnę. "Wojny gwiezdne" Ronalda Reagana - narzucony ZSRR morderczy wyścig zbrojeń, który doprowadził do kresu zimnej wojny - były pomysłem konserwatywnej Heritage Foundation, która zdominowała nie tylko zagraniczną, ale także krajową politykę Reagana. To Heritage w latach 80. rekomendowała wspieranie Solidarności, a równocześnie namawiała Biały Dom do demontażu amerykańskiego welfare state i liberalizacji gospodarki.

Po dyskusyjnym zwycięstwie wyborczym w 2000 roku Bush zaprasza do Białego Domu 20 osób z AEI oraz całą ekipę PNAC. Zamach na WTC jest dla nich zrządzeniem losu, bo daje pretekst do puszczenia w ruch planu, nad którym pracowali niemal 10 lat. O tym, że inwazja na Irak była planowana z wyprzedzeniem, świadczy ogłoszony jeszcze podczas kampanii Busha raport "Rebuilding America's Defenses" (Odbudowa Amerykańskiej Obronności). Zapisano w nim niemal wszystko, co zrobił prezydent Bush po 11 września 2001 roku łącznie z planem tarczy antyrakietowej. Tylko cel - totalna dominacja Ameryki w świecie i udaremnienie narodzin wszelkich rywali - nie został jak dotąd osiągnięty.

Z politycznego patentu neokonserwatystów skorzystała za to republikańska prawica. Za pomocą nowoczesnych think tanków udało jej się w latach 90. odwojować znaczną część amerykańskiej debaty zdominowanej przez dyskurs liberalny. Dzięki ich wysiłkom znika poprawność polityczna, wraca zakaz aborcji, Biały Dom blokuje możliwość legalizacji małżeństw homoseksualnych, zaostrzona zostaje retoryka i polityka wobec imigrantów. Powstaje nawet osobny think tank promujący koncepcję "inteligentnego stworzenia", która ma w amerykańskich szkołach dać odpór darwinizmowi.

"Liberałowie mieli przez 30 lat kampusy, my mamy think tanki" - mówią nie bez racji konserwatyści. Tyle że dziś na jeden liberalny think tank przypadają dwa konserwatywne, a te ostatnie dysponują łącznie trzy razy większym budżetem niż konkurencja. Przed reelekcją Busha w 2004 demokraci mobilizują 70 zaprzyjaźnionych miliarderów i milionerów, by dofinansowali think tanki popierające Johna Kerry'ego. George Soros wykłada 24 miliony, ale wybory i tak wygrywa Bush. W wojnie idei amerykańska lewica jest dziś na przegranej pozycji.

A wojna jest zażarta, bo nadmiar think tanków napędza rywalizację. Coraz istotniejszą częścią ich działalności jest marketing własnych idei i strategii politycznych. Heritage zatrudnia 20 osób tylko do kontaktów z mediami. Brookings zafundowała sobie niedawno własne studio, by ułatwić współpracę z telewizją. Swój wpływ mierzą liczbą artykułów, jakie uda im się umieścić w poważnych dziennikach, oraz częstotliwością cytowania w mediach. W demokracji medialnej telewizja i prasa nadają ton debacie, ale by robić to atrakcyjnie, potrzebują tematów i wiedzy eksperckiej think tanków. Chcąc zaistnieć, politycy siłą rzeczy stają się więc ich klientami. Albo zakładają własne.
Bezrobocie i homary

- Reguła Chatham House... - szepcze mi drobny Francuz pod krawatem, łypiąc porozumiewawczo okiem i wskazując miejsce za stołem konferencyjnym. Jestem w Berlinie, na zamkniętym spotkaniu niemieckich i brytyjskich socjaldemokratów. Temat: reforma europejskiego modelu socjalnego. Przy stole 30 osób, pół sztabu Tony'ego Blaira z pierwszej kadencji przy Downing Street, kilku znanych niemieckich socjologów, urzędnicy ministerialni, trzej zaprzyjaźnieni dziennikarze, kilkoro studentów.

Chatham House - inaczej Królewski Instytut Spraw Zagranicznych w Londynie - to Rolls Royce wśród europejskich think tanków od polityki zagranicznej. Ukuta tam reguła jest bardzo prosta: informacje i wnioski ze spotkania można przytaczać do woli, ale pod żadnym pozorem nie wolno powoływać się na ich autorów. Zasada ma zachęcać do swobodnej dyskusji, a kara za jej złamanie jest prosta: skreślenie z listy zapraszanych.

Po godzinie dyskusji na salę wchodzi dyskretnie Anthony Giddens - wybitny socjolog i teoretyk "Trzeciej drogi", która zaprowadziła Blaira na szczyty władzy. Po dwóch prezentacjach na sali wybucha żywiołowa dyskusja. Uczestnicy przerzucają się danymi, wnioskami i rozwiązaniami. Milczy tylko starszy pan z drogim zegarkiem i blond sekretarką, która przez sześć godzin bezbłędnie symuluje zainteresowanie strukturalnym bezrobociem. To pan X - potentat metalurgii, który był łaskaw sfinansować całe spotkanie.

Wieczorem otwarta debata z udziałem mediów, potem do północy zamknięte przyjęcie. Zachodni planiści polityczni umieją godzić dyskusje o biedzie z przystawkami z homara, ale cokolwiek by mówić, ich wiara w siłę dobrej polityki jest budująca, a przez jeden dzień dowiedziałem się więcej o reformie państwa opiekuńczego niż przez semestr studiów na politologii. I wiem, co planują brytyjscy socjaldemokraci na wybory za trzy lata.

Kto scentrował Blaira?

W Europie think tanki są wciąż nowością, wynalazkiem przywiezionym zza oceanu. Najlepszym dowodem jest to, że nawet Francuzi nazywają swoje les think tanks. Na Starym Kontynencie jest ich zaledwie 670, najwięcej w Wielkiej Brytanii. Wspomniany już Chatham House to najbardziej wpływowy ośrodek analiz sytuacji międzynarodowej. Ale największy wpływ na brytyjską politykę ma Fabian Society - należy do niego większość członków obecnego rządu z premierem Tonym Blairem na czele.

Powołane w 1884 Stowarzyszenie Fabiańskie to najstarszy think tank świata. Powstał w reakcji na niedolę robotników epoki wiktoriańskiej, a jego celem było wspieranie przemian społecznych po rewolucji przemysłowej. Wśród pierwszych członków są między innymi dramaturg George Bernard Shaw i sufrażystka Emmeline Pankhurst (później dołączy także ekonomista John Maynard Keynes). Zanim w 1900 roku z Fabian Society i związków zawodowych narodzi się Partia Pracy (Shaw pisze jej konstytucję), kilkoro fabianitów powoła jeszcze do życia London School of Economics, dziś jedną z wiodących szkół ekonomii i nauk społecznych w Europie.

Przez cały wiek XX fabianici stanowili intelektualne zaplecze brytyjskiej lewicy. W Fabian Society rodzi się zarówno pomysł państwowej opieki zdrowotnej, jak i płacy minimalnej. Tam też w latach 80. dostrzeżono młodego, wyszczekanego prawnika Anthony'ego Blaira. Ze stowarzyszenia wyszedł też pomysł, by po czterech kolejnych porażkach wyborczych powołać własny Instytut Badań nad Polityką Publiczną (ippr). Tak zaczęła się era nowoczesnych brytyjskich "fabryk myśli".

W 1993 roku redaktor przeglądu Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii Geoff Mulgan zakłada drugi lewicowy think tank - Demos. Rok później Blair staje na czele laburzystów i zainspirowany "Trzecią drogą" Anthony'ego Giddensa zaczyna nawracać Partię Pracy na neoliberalizm. Demos i ippr znacznie mu w tym pomogą - nie tylko napiszą manifest New Labour, ale opracują też szczegółowy plan reform. Gdy w 1997 Blair wygrywa wybory, kadra obu think tanków zasiedla gabinety doradców przy Downing Street. Mulgan zostaje szefem jednostki strategicznej premiera.

Ségolene w krainie think tanków

Ale Wielka Brytania bije resztę Europy nie tylko w polityce krajowej. To w eurosceptycznym Londynie znajduje się najprężniejszy think tank od polityki unijnej - Centre for European Reform. Bieżące raporty tej siedmioosobowej instytucji (założycielem jest były dziennikarz "Economista" Charles Grant) są omawiane w większości europejskich dzienników, a jej eksperci są wytrawnymi znawcami Unii. Co ważne, w przeciwieństwie do brukselskich eurokratów mają do niej skrajnie realistyczny, a nie emocjonalny stosunek.
W etatystycznej Francji, wciąż zdominowanej przez kastę "enarków", czyli absolwentów Krajowej Szkoły Administracji ENA, think tanki nie są potrzebne. Każdy ważniejszy polityk działa w życiu publicznym już co najmniej 20 lat i ma za sobą tak długą listę zajmowanych wcześniej stanowisk, że jest w stanie objąć dowolną funkcję. Rolę dostarczycieli rozwiązań i analiz pełnią uniwersytety i rządowe centra badawcze.

Na brak nowych idei Francja też nie narzeka - armia publicystów, intelektualistów i polityków co roku zalewa księgarnie kolejną falą książek "o naprawie Francji" (najnowszym trendem jest "deklinologia", czyli rozpamiętywanie upadku kraju). Tyle że na ideach zazwyczaj się kończy, bo ich praktycznego rozwinięcia w polityce nikt dotąd nie potrzebował, a propagowaniem zajmują się znane z politycznych sympatii francuskie media. Wyborcy wybierają zazwyczaj między ogólnymi diagnozami, a nie planami konkretnych reform czy skalami proponowanych podatków.

Przyszłoroczne wybory prezydenckie mogą to zmienić. Zarówno Nicolas Sarkozy, jak i Ségolene Royal budują swoje obozy poza niechcianym establishmentem politycznym i szukają inspiracji wśród wyborców, próbując za wszelką cenę zasypać przepaść, jaka dzieli ich od klasy politycznej. A politycy wsłuchani w elektorat to wymarzeni klienci think tanków. - Francuskie partie w większym stopniu korzystają z mediów, stawiają na interakcję z ludźmi. Profesjonalizacja polityki tworzy zapotrzebowanie na think tanki - mówi Aurore Wanlin z Centre for European Reform w Londynie.

Założyciele lewicowej République des Idées zaprzeczają, by mieli cokolwiek wspólnego z oryginalną kampanią prezydencką Royal. Strona internetowa, na której Francuzi mogą wpisywać ważne dla siebie postulaty i dyskutować z kandydatką, to nie ich pomysł, ale nie ulega wątpliwości, że Royal czerpie z prac publikowanych przez "międzynarodowe atelier intelektualne", jak nazywają swoją inicjatywę młodzi socjolodzy i ekonomiści z Paryża.

Z kolei Sarkozy'emu blisko do liberalnego Institut Montaigne, w którym działa znany ekonomista i publicysta młodszego pokolenia Nicolas Baverez, nowy guru francuskiej prawicy. Ale nawet wzorowany na amerykańskich think tankach Montaigne nie jest na tyle silny, by zrobić dla Sarkozy'ego to, co Demos czy ippr zrobiły dla Blaira.

Gdzie jest mózg Joschki Fischera?

Ale think tanki to nie tylko fabryki wiedzy, nośnych haseł i politycznych strategii. W Europie i Ameryce są także "przechowalniami" polityków i cennych specjalistów po przegranych wyborach. Nie chodzi tylko o zatrzymanie intelektualnego kapitału partii (w USA zmiana w Białym Domu pociąga za sobą wymianę pięciu tysięcy urzędników administracji federalnej). Rządy opozycji to czas intensywnej pracy programowej i to wtedy w think tankach dzieje się najwięcej. Bo na Zachodzie zawodowy polityk wie doskonale, że gdy wróci do władzy, będzie już za późno na wymyślanie programu. Trzeba będzie go realizować i rozwiązywać bieżące kryzysy.

Mózg Joschki Fischera "przechowuje" od dwóch tygodni waszyngtoński Council on Foreign Relations, jeden z najbardziej wpływowych think tanków od stosunków globalnych. Były minister spraw zagranicznych Niemiec pożegnał się nie tylko z rodzimą polityką, ale i z ojczyzną - niemieccy politycy mają do wyboru tylko biznes (Gerhard Schröder) albo emeryturę (Helmut Kohl). Prestiż zaproszeń od amerykańskich think tanków odzwierciedla renomę i zasługi polityka. Mózg Leszka Millera wyceniono na czteromiesięczne stypendium w waszyngtońskim Wilson Center, Aleksander Kwaśniewski musiał zadowolić się krótkim tournée po prowincjonalnych uniwersytetach.

W Polsce nie mieliby szans nawet na zatrudnienie, bo "przemysł idei" jest dopiero w zalążku. Oficjalnie think tanków mamy ponad 20, ale instytucji spełniających definicję i liczących się jest nie więcej niż 10 (w sąsiednich Niemczech ponad 100). Największe - Instytut Spraw Publicznych i Centrum imienia Adama Smitha - mają do 30 współpracowników, ale nawet one borykają się z chronicznym niedoborem funduszy, co ogranicza aktywność i możliwość zatrudniania wybitnych "mózgów". Głównymi sponsorami polskich think tanków pozostają zagraniczne fundacje i UE.
Obszarem, w którym władza najszerzej wykorzystuje wiedzę ekspertów spoza rządu, jest polityka zagraniczna. Tworzą ją Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW), Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM) i Centrum Stosunków Międzynarodowych (CSM), ale tylko to ostatnie jest klasycznym think tankiem, czyli instytucją całkowicie niezależną od rządu. W "honorowych" władzach zasiadają między innymi Zbigniew Brzeziński i Jerzy Buzek.

Polska władza wie lepiej

Ośrodek Studiów Wschodnich podlega formalnie Ministerstwu Gospodarki, ale jest stosunkowo wolny od politycznych wpływów. Polityka wschodnia Polski to w dużej mierze jej dzieło. OSW na początku lat 90. przekonał władze do uznania niepodległości byłych republik radzieckich, jego ekspertyzy miały też przyczynić się do tego, że Polska jako pierwsza uznała Ukrainę - krok do tej pory pamiętany nad Dnieprem. OSW pisze analizy na zamówienie urzędów centralnych. Władza chce porad zazwyczaj prostych, w punktach i wtedy, gdy prezydent czy premier wyjeżdżają gdzieś z wizytą. - Mamy dość dużo zamówień na ekspertyzy, jednak nasz wpływ na to, czy są one czytane, czy trafiają do kosza, jest żaden - mówi jeden z przedstawicieli Ośrodka.

Centrum Stosunków Międzynarodowych koncentrowało się do niedawna na stosunkach Polska-Zachód i Polska-Niemcy, wykracza jednak daleko poza samo doradztwo, w pewien sposób tworząc klimat dla polsko-zachodnich relacji. PISM łączy wszystkie kierunki polskiej polityki zagranicznej. Jest renomowaną instytucją, choć zbytnio uzależnioną od MSZ - obecna ekipa dąży wręcz do uczynienia z analityków PISM-u urzędników państwowych, co na potencjale tej instytucji może odbić się tylko negatywnie.

- Polska będzie długo czekać na think tanki z prawdziwego zdarzenia. Na razie nikt poza państwem nie jest w stanie ich utrzymywać - mówi anonimowo jeden z ekspertów. Zamówienia są głównie publiczne, biznes jest średnio zainteresowany analizami politycznymi, a administracja państwowa bardzo często uważa, że wie lepiej. W debacie publicznej brakujących ekspertów zastępują na razie wszechwiedzący publicyści - tyleż elokwentni, co nieprzygotowani do tematów, na które się wypowiadają.

Większość polskich partii wciąż chodzi do wyborów bez pogłębionych programów - pokazała to dobitnie ostatnia kampania. Ale ugrupowania zaczynają powoli sięgać po płatną wiedzę ekspercką. Platforma Obywatelska korzystała przed wyborami z ekspertów ekonomicznych fundacji CASE, niedawno zamówiła też w ISP płatne badania nad migracją Polaków (koszt 18 tysięcy złotych). Od ekspertów nie stroni również Prawo i Sprawiedliwość. Europejska polityka obecnego rządu jest współtworzona przez środowisko "Międzynarodowego Przeglądu Politycznego" założonego przez europosła PiS Konrada Szymańskiego.

Powstają też nowe think tanki. "Idee dla Polski" chce tworzyć Instytut Sobieskiego pod dyrekcją absolwenta London School of Economics Sergiusza Trzeciaka. Część jego ekspertów doradzała ekipie Marcinkiewicza, ale Instytut zastrzega, że jest apolityczny. Kilka tygodni temu powstał demosEUROPA - niezależny think tank od spraw europejskich. Założycielem jest Paweł Świeboda, były dyrektor departamentu UE w MSZ i znawca polityki unijnej.

Zagrożenie czy nadzieja demokracji

Jeśli w kontynentalnej Europie panuje wciąż głód wiedzy i politycznego profesjonalizmu, to w Wielkiej Brytanii i USA na świat ekspertów patrzy się z rosnącą nieufnością. Zwłaszcza neokonserwatywne think tanki zaczynają przypominać lobby światopoglądowe, grupę nacisku, która za pośrednictwem mediów i pod płaszczykiem eksperckiej bezstronności czynnie kształtuje poglądy opinii publicznej i wtórnie ideologizuje politykę.

Narzędzie mrocznych "grup interesu" czy element profesjonalnej demokracji i forpoczta sektora pozarządowego w polityce? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zarówno w Ameryce, jak i w Europie są think tanki, które przyniosły ogromny pożytek społeczny, przyczyniły się do przejrzystości polityki i podniosły jej merytoryczną jakość. Ale są też takie, które trudno odróżnić od firm lobbingowych, realizujących ściśle określone zamówienie ideologiczne.

Brytyjscy uczestnicy dyskusji w Berlinie obmyślają dziś propozycje programowe na wybory 2009. Ktokolwiek będzie kandydował na premiera Wielkiej Brytanii z ramienia Partii Pracy, pójdzie do wyborów najpewniej z ich pomysłami. A im lepiej przemyślany i przygotowany program, tym większe szanse na to, że uda mu się zwyciężyć, a partia wróci do władzy. Osoba polityka staje się powoli bezwolnym wehikułem idei. Idei wymyślonej i nazwanej w think tanku.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych