Napisano
03.11.2012 - 00:22
Popularny
Pamiętam, trzy lata temu. Bydgoski Focus Park. Nagle serducho próbuje wyskoczyć z klatki piersiowej, w głowie mi się telepie, blady jak ściana, jestem przekonany że to jakiś zawał i w ogóle, że zaraz umrę. Usiadłem, napiłem się wody, myśl o tym, że jakbym zemdlał to zaraz ktoś mnie pozbiera, uspokajała mnie. Kwadrans potem było już prawie dobrze, poza tym że wróciłem do domu i spałem jak zabity, strasznie mnie zmęczyło.
Siedzę wieczorem, oglądam telewizję. I nagle serducho w gardle, aż podskoczyłem, znów ta sama panika, wrażenie ataku serca, wylewania się czegoś w głowie. Położyłem się, przeszło po kilkunastu minutach, spałem jak zabity.
Sytuacja w przeciagu roku powtórzyła się kilkanaście razy w różnych okolicznościach, udałem się do neurologa. Zlecił mi EKG i rezonans mózgu.
Rezonans - wszystko świetnie. Pora na EKG. Podłączała mnie jakaś nowa pielęgniarka, czy studentka. Ciągle w innym miejscu, przestawiała, nie ogarniała. Nie wiem czemu, ale wkręciło mi się nagle, że jak włączy aparat to śmiertelnie porazi mnie prądem. W tym samym momencie włączyła, usłyszałem jak pracuje - serducho na wierzch, telepanie, znów to samo. Myślę sobie - jestem w szpitalu, jakoś mnie odratują. Pielęgniarka otworzyła okno - "prawie nam zemdlałeś". No to mówię, czy zobaczy na EKG czy coś widać (przecież czułem to kołatanie serca), patrzy - wszystko idealnie. Pokazała mi, żadnych arytmii, nic nadzwyczajnego. Potem badanie było powtórzone, bo zmoczyły im się wyniki... znów wszystko w normie, ale to było najbardziej wartościowe jako że atak miałem podczas niego, a ten nic nie wykazał.
Wtedy stwierdziłem, że to pewnie jakaś nerwica - a skoro nerwica to siedzi to w mojej psychice. Lekarz psycholog obecny w szpitalu, powiedział że pewnie jestem zestresowany albo źle śpię, i mogę sobie iść do domu, bo jestem zdrowy. (lol, dobra diagnoza. ale kiedyś miałem lepszą, poszedłem do lekarza z bólami brzucha, a ten do mnie, że dopóki "nie wymiotuję rano, ani krwią, to jest dobrze" o.o)
Skoro siedzi w psychice, to podczas każdego napadu brałem oddech i próbowałem się uspokoić, mówiłem sobie że to psychika, że nic mi się nie dzieje, że EKG nic nie wykazalo. Po paru minutach przechodziło.
Dzisiaj - okazjonalnie serce mi "mocniej walnie" raz czy dwa znienacka. Ataki prawie całkowicie wyeliminowałem - samemu, swoim uporem. Po co się truć lekami? (;