Wyjechałam z mężem i naszymi znajomymi nad Bug do naszego znajomego. Miał on mały drewniany domek nad samą rzeką w środku ciemnego lasu. Ogólnie domek był sam w sobie przerażający, stary, ciemny i skrzypiący. Las był wilgotny i ponury. Nie za bardzo mi się tam spodobało ale dojechało więcej znajomych i w końcu zrobiło się wesoło. Wieczorem zrobiliśmy grilla i piliśmy piwo bawiąc się w najlepsze.
Obok działki tego znajomego znajdował się dość duży otoczony przez wysoki płot bagnisty teren, całkowicie zarośnięty przez krzaki, drzewa i inne zielsko. Zaczęliśmy się dopytywać co tam jest więc on opowiedział nam historię, że na tej działce podobno stoi hangar a w nim żaglówka. Podobno 30 lat wcześniej ich sąsiad skończył budowę pięknej żaglówki, która miała być prezentem dla jego żony. Budował ją prawie 15 lat. Niestety żona tego człowieka porzuciła go i wyjechała z kochankiem do Australii. On kiedy się o tym dowiedział to się zabił z rozpaczy. Żaglówka nigdy nie doczekała się zwodowania i podobno stała tam samotnie od 30 lat i coraz bardziej zarastała krzakami.
Ten nasz znajomy powiedział, że odkąd pamiętał kiedy był jeszcze dzieckiem to miał bezwględny zakaz chodzenia na tamtą posesję. Rodzice mówili mu, że tam jest niebezpiecznie, że bagno, bezdomni itp.
Oczywiście byliśmy bardzo zaciekawieni co tam się znajduje i odważniejsi po alkoholu stwierdziliśmy, że tam pójdziemy. Było nas 5 osób. Przeszliśmy przez płot i z ogromnym trudem przesuwaliśmy się w głąb posesji sąsiada. Nie było łatwo bo faktycznie teren był podmokły i po paru metrach byliśmy totalnie przemoczeni i podrapani przez rośliny. Było ciemno, chłodno i nieprzyjemnie... Ogarnęło mnie bardzo złe przeczucie i prosiłam ich abyśmy jednak wrócili do domku i przyszli tam w dzień. Jednak moi znajomi się nie zgodzili.
Po pewnym czasie ku mojemu zdziwieniu (bo nie wierzyłam do końca koledze w tą opowieść) znaleźliśmy ten hangar. Budynek miał kształt trójkąta z małym okienkiem wysoko na samej górze. Na środku były drzwi wielkości garażowych a przez wyjściem coś takiego jakby tory (pewnie do wyprowadzenia jachtu). Wszystko było zamknięte na kilka kłódek. Sporo czasu zajęło zanim chłopakom udało się rozwalić kłódki. Byłam temu bardzo przeciwna, nie spodziewałam się że będą chcieli to robić. Ja i jeszcze jedna koleżanka płakałyśmy i prosiłyśmy aby tego nie robili jednak ich ciekawość była silniejsza.
W końcu dostali się do środka i naszym oczom ukazał się przepiękna żaglówka. Robiła ogromne wrażenie. Była wielka, drewniana, błyszcząca. Wszędzie leżały jakieś rzeczy osobiste, niedopałki papierosów, gazety (sprzed 30 lat), nawet puszki z niedokończonym jedzeniem. Była tam cała masa narzędzi, stare pieniądze i butelka zaczętego alkoholu. Ogarnęła mnie groza bo chłopaki zaczęli wchodzić do jachtu do środka, wiedziałam, że jeśli duchy istnieją to się na pewno im nie spodoba. Miałam rację bo nagle na górze usłyszeliśmy kroki i łomot.
Wszyscy pobledli. Niestety jeden z chłopaków który był tam z nami i był dość mocno pijany zrobił coś bardzo głupiego. Wziął stojące przy drabinie widły, wspiął się na gorę i zaczął na oślep celować tymi widłami krzycząc aby to coś stamtąd się wynosiło. Nagle wszystko ucichło ale byliśmy tak przerażeni, że zaczęliśmy uciekać. Udało nam się dostać z powrotem do domku kolegi. Na miejscu okazało się, że chłopaki zabrali stamtąd jakieś przedmioty i narzędzia. Byłam wściekła.
Ale to nie jest najgorsze w tej całej historii. Najgorsze było to, że jedna para jeszcze tego samej nocy wyjechała bo się przez to pokłócili, a mój ex postanowił się wybrać o 4 rano na ryby razem z tym kolegą i zostawili mnie samą o 3 nad ranem. Zasięgu w komórkach zero a ja sama jak palec w tym przerażającym domku ze świadomością że 200 metrów dalej jest ten przeklęty hangar. Pamiętam, że bałam się tak strasznie, że z trudem łapałam oddech. Starałam się za wszelką cenę zasnąć. Było bardzo zimno więc dorzuciłam drewna do kominka, przysunęłam bliżej materac, wzięłam ze sobą nóż (do obrony) i po pewnym czasie udało mi się usnąć.
Nagle zbudziło mnie skrzypienie furtki tak jakby ktoś wszedł na posesję. Furtka była dość daleko od domku, na drugim końcu podwórka. Prowadziła do niej wąska droga dla samochodu. Podeszłam więc co żaluzji, odchyliłam ją i patrzę a tam idzie kobieta, na bosaka, w samej koszuli nocnej. Jest blondynką, bardzo ładną, ma rozpięte włosy. Zbliża się do drzwi i puka. Otwieram i ona wchodzi. Patrzymy się na siebie przez chwilę i nagle ona robi bardzo agresywny ruch. Wyrywa mi nóż który miałam w ręce i wbija mi go w serce. Czuję potworny ból, upadam i robi mi się ciemno przed oczami. Nagle się zrywam z płaczem. Okazało się że to był tylko sen. Patrzę na zegarek jest 03:30 tak jakby nie minęła nawet minuta odkąd zasnęłam. Serce wali mi jak opętane i nagle słyszę skrzypienie furtki ale już nie podchodzę do żaluzji. Jestem dosłownie sparaliżowana ze strachu. Nieudolnie próbuję wybrać nr komórki do męża ale telefon ciągle wypada mi z trzęsącej się ręki. Nawet jak uda mi się w końcu wybrać to pokazuje, ze nie ma zasięgu. Pamiętam, że nagle usłyszałam kroki na tarasie przed domem. Ktoś tam ewidentnie był. Pierwszy raz ze strachu czułam metaliczny smak w ustach a mimo zimna krople potu płynęły mi po czole. Możecie wierzyć lub mnie ale w pewnym momencie strach spowodował u mnie praktycznie całkowity paraliż, siedziałam podparta przy ścianie i patrzyłam się nieruchomo przed siebie. Tak mocno ściskałam nóż, że zraniłam się do krwi i nawet tego nie czułam. Byłam pewna, że to już koniec.
Przesiedziałam tak kilka godzin aż wszelka aktywność na zewnątrz ucichła i nastał dzień. Ja nadal siedziałam i nie mogłam wstać. Dopiero o 14tej odważyłam się stamtąd podnieść. Chłopaków jeszcze nie było ale wyjrzałam na zewnątrz. Był piękny słoneczny dzień. Pobiegłam przez całą posesję jak najdalej stamtąd. Pobiegłam nad rzekę i czekałam na jakiegokolwiek żywego człowieka aby poczuć się bezpieczniej.
Cieszę się, że przez tamtą przygodę nie postradałam zmysłów bo myślę, że niewiele mi brakowało. Z tego powodu między innymi rozstałam się ze swoim mężem. Nie potrafiłam mu wybaczyć tego włamania, tego że mnie zostawił na tyle godzin. Przez wiele miesięcy dochodziłam do siebie i bałam się własnego cienia.
Może to wszystko da się jakoś logicznie wytłumaczyć ale postawcie się na moim miejscu choć przez sekundę. Byłam w środku okropnego lasu zupelnie sama, w promieniu wielu kilometrów nie było nawet sąsiada bo był marzec i nikt jeszcze nie przyjeżdżał. Telefon nie działał, byłam zupełnie bezbronna, zwłaszcza jeśli były to jakieś siły nieczyste.
Dodam jeszcze, że następnego dnia pojawił się zasięg w telefonie i był już przez caly czas. Może to również przypadek. Nie wiem ale nikomu tego nie życzę co ja przeszłam.
Użytkownik Claire edytował ten post 09.03.2012 - 13:13