A to akurat jest dyskusyjne Jasne, że jak komuś urwie nogę przy samym tyłku to idzie do piachu. Jednak Amerykanie wymyślili na to niezły sposób. Każdy żołnierz ma opaski uciskowa, o ile dobrze pamiętam, zamontowane w ramach ekwipunku. W razie postrzału/urwania nogi etc. opaskę zaciska sam zainteresowany, albo koledzy. Następnie chłopaki mają takie śmieszne urządzenie, które wbija się delikwentowi w mostek. Jest tak skonstruowane, że w zasadzie poszkodowany może to sobie zrobić sam i niewiele czuje. Ba, oni ćwiczą na sobie samych na sucho. W każdym razie służy to do domostkowej transfuzji: po wbiciu igły żołnierz kładzie się na torbie z solą fizjologiczną, która uzupełnia utratę płynów. Potem go się wiezie do szpitala, tam go pobieżnie łatają, a następnie pakują w samolot do Niemiec, gdzie w normalnym szpitalu nogę przyszywają i voila Wojna jest motorem medycyny Jasne, że te algorytmy postępowanie nie są w 100% skuteczne, ale mocno zmniejszają śmiertelność. Nawet przy urwanych kończynach. Zresztą wbrew pozorom po wdepnięciu na ładunek wybuchowy noga wcale nie fruwa sobie zwykle oddzielnie, tylko wisi na różnych strzępach.Chciałem jednak zauważyć, że co by sanitariusz nie zrobił to i tak szanse na przeżycie żołnierz ma małe, bo urwanie nogi to również przerwanie t. udowej (lub ramiennej/pachowej w przypadku ręki) i domyślam się, że znalezienie jej i szybkie podwiązanie w celu zatamowania krwawienia, przy tego typu urazie, jest ciężkie (jedyny ratunek opaska uciskowa, ale to zależy gdzie się dostanie).