NASIENIE ŻYCIA
Ze wszystkich tajemnic, przed jakimi staje ludzkość poszukująca wiedzy, największą jest tajemnica zwana życiem.
Teoria ewolucji wyjaśnia, jak życie rozwijało się na Ziemi, począwszy od najwcześniejszych jednokomórkowców do Homo sapiens; nie tłumaczy jednak, jak na Ziemi powstało życie. Poza pytaniem, czy jesteśmy sami, zachodzi pytanie bardziej zasadnicze: czy życie na Ziemi jest czymś wyjątkowym, czymś nie mającym precedensu w Układzie Słonecznym, w naszej Galaktyce, w całym Wszechświecie?
Według Sumerów, życie zostało przyniesione do Układu Słonecznego przez Nibiru; to właśnie Nibiru przekazało "nasiono życia" Ziemi podczas Niebiańskiej Bitwy z Tiamat. Współczesna nauka przebyła długą drogę, żeby dojść do tego samego wniosku.
Ażeby wyrobić sobie wyobrażenie, w jaki sposób na pierwotnej Ziemi mogło zacząć się życie, naukowcy musieli ustalić, a przynajmniej założyć, warunki, jakie panowały na nowo powstałej Ziemi. Czy była na niej woda? Czy była atmosfera? Czy na młodej Ziemi były dostępne główne surowce budulcowe życia, konieczne do powstania pierwszych żywych organizmów – związki wodoru, węgla, tlenu, azotu, siarki i fosforu? Suche powietrze na Ziemi zawiera obecnie 79% azotu (N2), 20% tlenu (O2) i 1 % argonu (Ar) oraz śladowe ilości innych pierwiastków (w skład atmosfery oprócz suchego powietrza wchodzi para wodna). Nie odzwierciedla to stosunków ilościowych pierwiastków w Kosmosie, gdzie wodór (87%) i hel (12%) tworzą 99% składu wszystkich pierwiastków. Uważa się dlatego (a także z innych powodów), że obecna atmosfera ziemska nie jest oryginalnym produktem Ziemi. Zarówno wodór, jak i hel są bardzo lotne; ich zmniejszona zawartość w atmosferze ziemskiej, a także stwierdzony w niej niedobór gazów "szlachetnych", takich jak neon, argon i ksenon (w stosunku do częstości ich występowania W Kosmosie), sugeruje naukowcom, że Ziemia doświadczyła "epizodu termicznego" jakieś 3,8 mld lat temu – wydarzenia znanego już moim czytelnikom...
Ogólnie mówiąc, naukowcy uważają obecnie, że atmosfera ziemska odtwarzała się początkowo z gazów wyrzucanych w czasie konwulsji wulkanicznych zranionej Ziemi. Gdy wyemitowane tymi erupcjami chmury okryły Ziemię, para wodna, w miarę jak planeta stygła, skraplała się i spadała gwałtownymi deszczami. Utlenianie skał i minerałów nasyciło atmosferę Ziemi tlenem; życie roślinne na koniec zwiększyło jeszcze bardziej zasoby tlenu i dodało dwutlenek węgla (CO2) do atmosfery; zaczęła się wtedy wymiana azotu (przy udziale bakterii).
Godne uwagi jest, że teksty starożytne w tym względzie pokrywają się z ustaleniami współczesnej nauki. Piąta tabliczka Enuma elisz, mimo że poważnie uszkodzona, opisuje tryskającą lawę jako "ślinę" Tiamat i umieszcza aktywność wulkaniczną w czasie poprzedzającym utworzenie się atmosfery, oceanów i kontynentów. Ślina – twierdzą teksty – w miarę wylewania się "zalegała warstwami". Opisana jest faza "stygnięcia" i "zbierania się chmur wodnych"; potem wzniesione zostały "posady" Ziemi i zebrały się oceany – wersję tę powtarzają wersety Genesis. Dopiero potem pojawiło się na Ziemi życie: "ziele" na kontynentach i "mrowie istot" w wodach.
Żywe komórki, nawet te najprostsze, składają się ze skomplikowanych cząsteczek, utworzonych z różnych związków organicznych, nie zaś z atomów pierwiastków. W jaki sposób cząsteczki te powstały? Jako że wiele tych związków znaleziono w innych miejscach Układu Słonecznego, przypuszcza się, że uformowały się samorzutnie, mając na to dość czasu. W 1953 roku dwóch naukowców z Uniwersytetu Chicagowskiego, Harold Urey i Stanley Miller, przeprowadzili coś, co od tamtej pory nazywane jest "najbardziej frapującym eksperymentem". W naczyniu ciśnieniowym zmieszali proste cząsteczki organiczne, złożone z metanu, amoniaku, wodoru i tlenu, rozpuścili tę miksturę w wodzie, co miało symulować "prazupę", i poddali to wszystko działaniu iskier elektrycznych, odtwarzają w ten sposób wpływ pierwotnych błyskawic. W rezultacie tego eksperymentu powstało kilka aminokwasów i hydroksykwasów – surowiec budulcowy białka, tak istotnego dla materii żywej. Później inni badacze sporządzali podobne mikstury i w odpowiedniej temperaturze naświetlili je promieniami ultrafioletowymi, poddali radiacji jonizującej, naśladującej promieniowanie słoneczne, oraz różnym promieniowaniom innego rodzaju, obecnym w pierwotnej atmosferze ziemskiej i mrocznych wodach planety. Otrzymali takie same rezultaty.
Jednakże czym innym jest wykazanie, że sama natura może w pewnych warunkach stworzyć surowiec budulcowy – nie tylko proste, lecz nawet złożone związki organiczne; inną zaś rzeczą jest tchnięcie życia w powstałe w ten sposób związki, które pozostały bezwładne w swej martwocie w komorach ciśnień. "Życie" definiowane jest jako zdolność do przyjmowania pokarmów (jakiegokolwiek rodzaju) i do rozmnażania się, a nie jako fakt samej tylko egzystencji. Nawet biblijna opowieść o stworzeniu zaznacza, że kiedy najbardziej skomplikowana na Ziemi istota – człowiek – uformowana została z "gliny", konieczna była boska interwencja, ażeby "tchnąć ducha/dech życia" w tę istotę. Bez tego, obojętne jak pomysłowo byłaby stworzona, ani nie poruszyłaby się, ani by nie żyła.
Podobnie jak astronomia w kwestiach kosmicznych, biochemia w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych odsłoniła wiele tajemnic dotyczących życia na Ziemi. Prześledzono najtajniejsze procesy żywych komórek, zrozumiano kod genetyczny, który rządzi reprodukcją, i dokonano syntezy wielu złożonych związków, wchodzących w skład najmniejszych jednokomórkowców czy komórek stworzeń bardziej rozwiniętych. Związany z tymi badaniami Stanley Miller, obecnie na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, powiedział: "Nauczyliśmy się tworzyć związki organiczne z materii nieorganicznej, następnym krokiem będzie rozszyfrowanie, w jaki sposób powstają z tych związków komórki rozrodcze".
Hipoteza mrocznych wód, prazupy, zakłada, że wielkie ilości tych najwcześniejszych cząsteczek organicznych pływały w oceanie, zderzając się ze sobą, co powodowało falowanie wody, prądy czy zmiany temperatury, i ostatecznie, dzięki siłom naturalnego przyciągania, połączyły się w grupy, z których w końcu powstały polimery – substancje złożone z wielu cząsteczek, będące kluczowym budulcem organizmów żywych. Ale co wszczepiło tym komórkom pamięć genetyczną, ścisłą wiedzę, jak postępować nie zdając się na los szczęścia, jak się mnożyć, powodując wzrost całego organizmu? Konieczność włączenia w grę kodu genetycznego przy przejściu organicznej materii nieożywionej do stanu życia legła u podstaw hipotezy "stworzony z gliny".
Wylansowanie tej teorii przypisuje się wystąpieniu badaczy z Ames Research Center, ekspozytury NASA w Mountainview w Kalifornii w roku 1985, faktycznie jednak pogląd, że glina na wybrzeżach mórz pierwotnych odegrała ważną rolę w powstaniu życia na Ziemi, sformułowano publicznie na Pacyficznej Konferencji Chemików w październiku 1977 roku. James A. Lawless, szef zespołu badaczy z NASA Ames, zrelacjonował tam eksperymenty, w których proste aminokwasy (chemiczny surowiec białek) i nukleotydy (chemiczny surowiec genów) – przy założeniu, że powstały już w mrocznej oceanicznej "zupie pierwotnej" – zaczęły tworzyć łańcuchy, gdy potraktowano je gliną, zawierającą śladowe ilości metali, takich jak nikiel czy cynk, i pozwolono im wyschnąć.
Badaczy szczególnie uderzył fakt, że nikiel działał wybiórczo tylko na dwadzieścia typów aminokwasów – na te, które są wspólne wszystkim organizmom żywym na Ziemi, natomiast zawarty w glinie cynk pomagał łączyć się nukleotydom, czego efektem był związek analogiczny do kluczowego enzymu (zwanego polimerazą DNA), który spaja fragmenty materiału genetycznego we wszystkich żywych komórkach.
W roku 1985 naukowcy z Ames Research Center donieśli o znaczących postępach w zrozumieniu roli gliny w procesie prowadzącym do powstania życia na Ziemi. Odkryli, że glina ma dwie istotne dla życia właściwości: zdolność kumulowania i przekazywania energii. W warunkach pierwotnych źródłem energii poza innymi możliwymi procesami mógł być rozpad pierwiastków radioaktywnych. Wyzwalając skumulowaną energię, glina działała być może jako laboratorium chemiczne, w którym materia nieorganiczna przetwarzana była w bardziej złożone cząsteczki. Co więcej, jeden z naukowców, Armin Weiss z Uniwersytetu Monachijskiego, zawiadomił o eksperymentach, w których kryształy gliny zdawały się reprodukować z "kryształu macierzystego" – w przebiegu prymitywnego powielania; natomiast Graham Cairns-Smith z Uniwersytetu w Glasgow wyraził pogląd, że nieorganiczne protoorganizmy w glinie były "formami kierowniczymi", czyli "szablonami", z których w końcu powstały organizmy żywe.
Wyjaśniając te zagadkowe właściwości gliny – nawet tej zwykłej – Lelia Coyne, kierująca jednym z zespołów badawczych, powiedziała, że zdolność gliny do przechwytywania i transmitowania energii wynika z "błędów" w budowie kryształów gliny. Te wady mikrostruktury gliny działają jak akumulatory energii; są to miejsca, skąd wypływają chemiczne dyrektywy sterujące powstawaniem protoorganizmów.
"Jeśli ta teoria znajdzie potwierdzenie – komentował "The New York Times" – będzie wyglądać na to, że akumulacja chemicznych nieprawidłowości doprowadziła do życia na Ziemi". Mimo postępu w badaniach, jaki wnosi, teoria "życie-z-gliny" oferuje, podobnie jak teoria "pierwotnej zupy", inicjację zależną od ślepych przypadków – tutaj są to wady mikrostruktury, tam zaś przypadkowe uderzenia piorunów i zderzenia cząsteczek – co ma wyjaśnić przejście od pierwiastków do prostych cząsteczek organicznych, następnie do złożonych cząsteczek organicznych i wytłumaczyć proces przemiany materii nieożywionej w materię żywą.
Ta ulepszona teoria potrąciła okazuje się jeszcze inną strunę, co nie przeszło nie zauważone. "Teoria ta – kontynuował ťThe New York TimesŤ – kojarzy się z biblijną historią Stworzenia. W Genesis napisano: ťUkształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemiŤ, w zwykłym znaczeniu zaś pierwotny proch ziemi nazywany jest gliną." Nowa koncepcja i zawarta w niej analogia do historii biblijnej zasłużyły na artykuł wstępny w szacownej gazecie. Pod nagłówkiem "Niezwykła glina" wydawca napisał:
"Zwykła glina, jak się okazuje, ma dwie zasadnicze właściwości istotne dla życia. Może zachowywać energię, a także ją przekazywać. Naukowcy wnioskują więc, że glina mogła spełniać rolę ťfabryki chemicznejŤ przetwarzającej materię nieorganiczną w cząsteczki bardziej złożone. Z tych złożonych z wielu części cząsteczek zrodziło się życie – a pewnego dnia powstał człowiek.
To, że Biblia mówi od początku, że człowiek powstał z ťprochu ziemiŤ, czyli z gliny, jest oczywiste. Zachodzi wszelako intrygujące pytanie, jak często powtarzaliśmy to między sobą, nie wiedząc, o czym mówimy".
Teoria prazupy i związana z nią teoria życie-z-gliny daleko bardziej, z czego niewielu zdaje sobie sprawę, uzasadnia zapisy starożytnych. Dalsze eksperymenty, przeprowadzone przez Lelię Coyne wraz z Noamem Lahabem z Uniwersytetu Hebrajskiego w Izraelu, wykazały, że glina musi przejść proces namoczenia i wyschnięcia, aby mogła działać jak katalizator w powstawaniu krótkich łańcuchów aminokwasów. Taki proces wymaga środowiska, gdzie występuje woda na przemian z suszą; może to być suchy ląd poddany cyklicznym opadom deszczu lub przypływom i odpływom morza. Wynikające z tych eksperymentów wnioski, poparte poszukiwaniem "protokomórki", czego się podjęto w Instytucie Ewolucji Molekularnej i Komórkowej na Uniwersytecie w Miami, skłoniły badaczy do wytypowania prymitywnych glonów jako pierwszych jednokomórkowych organizmów żywych na Ziemi. Wydaje się, że znajdowane wciąż w sadzawkach i podmokłych miejscach glony niewiele się zmieniły mimo upływu miliardów lat.
Ponieważ jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie znano żadnego przykładu świadczącego, że życie na lądzie jest starsze niż 500 mln lat, przypuszczano, iż życie, które rozwijało się z glonów, ograniczało się do oceanów. "W oceanach były glony, ląd jednak pozbawiony był życia" – twierdziły na ogół podręczniki. Ale w roku 1977 zespół naukowy pod kierownictwem Elso S. Barghoorna z Harvardu odkrył w skałach osadowych w Afryce południowej (w Suazi, w miejscu zwanym Figtree) szczątki mikroskopijnych organizmów jednokomórkowych, ocenionych na 3,1 (a być może 3,4) mld lat; były podobne do dzisiejszych błękitnozielonych glonów i przesunęły czas ewolucji pierwszych bardziej złożonych form życia na Ziemi o miliardy lat wstecz.
Do tamtej pory uważano, że ewolucyjny postęp dokonywał się głównie w oceanach, a gatunki lądowe rozwinęły się z form morskich przez pośrednią fazę życia ziemnowodnego. Jednakże obecność zielonych glonów w tak starych skałach osadowych nakazywała zrewidować tę teorię. Mimo że nie ma jednomyślności co do klasyfikacji glonów, jako że te rośliny (czy nierośliny) wykazują podobieństwo do bakterii z jednej strony, z drugiej zaś do najwcześniejszych form fauny, nie ulega wątpliwości, że zarówno zielone, jak i błękitnozielone glony są prekursorami roślin chlorofilnych – roślin, które potrzebują światła słonecznego do przetwarzania swych pokarmów w związki organiczne w procesie uwalniającym tlen. Zielone glony, choć nie mają korzeni, łodyg czy liści, zapoczątkowały florę, zieloną rodzinę, której progenitura pokrywa teraz Ziemię.
Śledzenie teorii naukowych dotyczących rozwoju życia na Ziemi pomaga należycie ocenić ścisłość zapisów biblijnych. Żeby mogły ewoluować formy życia bardziej złożone, potrzebny był tlen. Tlen stał się dostępny dopiero po rozprzestrzenieniu się glonów czy protoglonów na suchym lądzie. Te zielone, roślinopodobne formy potrzebowały środowiska skał zawierających żelazo, aby zużytkować i uwolnić tlen, żelazo bowiem "wiąże" tlen (bez tego same uległyby utlenieniu; wolny tlen był wciąż trucizną dla tych form życia). Naukowcy uważają, że gdy takie "związane żelazem formacje" osiadły na dnie oceanów (skały osadowe), jednokomórkowce rozwinęły się w wodzie w organizmy wielokomórkowe. Innymi słowy, pokrycie lądów zielonymi glonami musiało poprzedzić wyłonienie się życia oceanicznego.
I to właśnie mówi Biblia: ziele – stwierdza – stworzone zostało trzecie, go dnia, życie w wodzie natomiast nie wcześniej, aż nastał dzień piąty. Trzeciego "dnia", czyli w trzeciej fazie stworzenia, Elohim powiedział:
"Niech się zazieleni ziemia zieloną trawą,
wydającą nasienie i drzewem owocowym,
rodzącym według rodzaju swego owoc".
Obecność owoców i nasion, gdy wegetacja roślinna rozwinęła się od traw do drzew, zaznacza też przejście od rozmnażania bezpłciowego do reprodukcji płciowej. Także tutaj Biblia w swym naukowym zapisie odnotowuje przełom, jakiego według zdania uczonych dokonały glony jakieś 2 mld lat temu. Stało się to wtedy, gdy "ziele" zaczęło zwiększać ilość tlenu w atmosferze.
Wtedy, według Genesis, nie było żadnych "istot żywych" na naszej planecie – nie było ich w wodzie, w powietrzu ani na suchym lądzie. Aby w końcu mogły pojawić się kręgowce, Ziemia musiała nastawić zegary biologiczne, które wyznaczają cykl życia wszystkich form żywych na Ziemi. Konieczne było osadzenie Ziemi w jej orbitalnym i rotacyjnym wzorcu i poddanie jej wpływom Słońca i Księżyca, co początkowo manifestowało się jako okresy światła i ciemności. Tę organizację Księga Genesis wiąże z "dniem" czwartym; zaczęły wtedy następować powtarzające się okresy roku, miesiąca, dnia i nocy. Dopiero gdy wszystkie uwarunkowania i cykle astronomiczne oraz ich wpływy mocno się ustabilizowały, pojawiły się w wodzie, w powietrzu i na lądzie istoty żywe.
Współczesna nauka nie tylko potwierdza scenariusz biblijny, może też wyjaśnić powód, dlaczego starożytni autorzy w streszczeniu naukowym zwanym Genesis umieścili niebiański "rozdział" ("dzień czwarty") między "dniem trzecim" ewolucji – czasem pojawienia się najwcześniejszych form Życia – a "dniem piątym", w którym pojawiły się "istoty żywe". Taką lukę, czas mniej więcej 1,5 mld lat – od około 2 mld do 750 mln lat temu – rejestruje też współczesna nauka, mająca niewielką wiedzę o tym okresie z braku danych geologicznych i skamielin. Nauka nazywa tę erę "prekambrem"; starożytni uczeni zapełnili brak danych opisem ustanowienia relacji astronomicznych i związanych z nimi cyklów.
Chociaż nauka uważa następny okres, kambr (nazwany tak od regionu Walii, gdzie znaleziono pierwsze dane geologiczne dotyczące tego okresu), za pierwszą fazę ery paleozoiku ("dawnego życia"), nie był to jeszcze czas kręgowców – form życia wyposażonych w szkielet wewnętrzny. Pierwsze kręgowce, które Biblia nazywa "istotami żywymi", pojawiły się w wodzie około 500 mln lat temu, na lądzie zaś około 100 mln lat później, w okresach od ordowiku do karbonu. Pod koniec karbonu, jakieś 225 mln lat temu (il. 45), były już ryby i rośliny morskie, a zwierzęta ziemnowodne wychodziły na ląd. Przyciągała je roślinność lądowa, co miało znaczenie dla ich przemiany w gady; dzisiejsze krokodyle są pozostałością tej fazy ewolucyjnej.
Następna era, mezozoik, obejmuje okresy od około 185 mln do 60 mln lat temu i bywa często nazywana "erą dinozaurów". Obok jaszczurek morskich i różnych gatunków zwierząt ziemnowodnych ewoluowały na lądzie, z dala od rojnego życia w oceanach, dwie główne linie gadów: latające, z których powstały ptaki; oraz wielka rozmaitość tych, które wędrując zdominowały Ziemię jako dinozaury, czyli "straszne jaszczury" (il. 46).
Nie sposób czytać wersetów biblijnych z otwartym umysłem, nie uświadamiając sobie, że w opisie stworzenia w "dniu" piątym Genesis przedstawia wyżej wymieniony rozwój wydarzeń:
"Potem rzekł Elohim:
Niech zaroją się wody mrowiem istot żywych,
a ptactwo niech lata nad ziemią pod sklepieniem niebios.
I stworzył Elohim wielkie gady
i wszelkie istoty żywe, które pełzają
i które pływają w wodach,
według ich rodzajów,
nadto wszelkie ptactwo skrzydlate według rodzajów jego.
I błogosławił im Elohim mówiąc:
Rozradzajcie się i rozmnażajcie się,
i napełniajcie wody w morzach,
a ptactwo niech się rozmnaża na ziemi".
Nie można przeoczyć w tych wersetach Genesis intrygującej wzmianki o "wielkich gadach", co jest określeniem dinozaurów. Użyty tu termin hebrajski, taninim (liczba mnoga rzeczownika tanin), różnie jest tłumaczony jako "wąż morski", "potwory morskie" albo "krokodyl". Pod tym hasłem czytamy w Encyclopaedia Britannica: "Krokodyle są ostatnim żyjącym ogniwem łączącym dzisiejszą faunę z prehistorycznymi gadami (dinozaurami); są jednocześnie najbliżej spokrewnione ze współczesnymi ptakami". Całkiem słuszny wydaje się wniosek, że mówiąc "wielkie Taninim" Biblia określa nie po prostu wielkie gady, lecz dinozaury – nie dlatego, że Sumerowie widzieli dinozaury, lecz dlatego, że naukowcy Anunnaki z pewnością byli świadomi przebiegu ewolucji na Ziemi, przynajmniej na tyle, co dzisiejsi uczeni.
Nie mniej intrygujący jest porządek, w jakim starożytny tekst wymienia te trzy gromady kręgowców. Przez długi czas naukowcy wyrażali pogląd, że ptaki rozwinęły się z dinozaurów, gdy te gady zaczęły przystosowywać się do szybowania, aby ułatwić sobie skoki z gałęzi na gałąź w poszukiwaniu pokarmu. Inna teoria głosi, że przodkami ptaków były ciężkie, "przykute" do ziemi dinozaury, które wykształciły zdolność do szybszego biegu dzięki rozwojowi worków powietrznych w kościach, co obniżyło ich wagę. Znaleziona skamielina Deinonychusa ("o strasznych pazurach"), szybkiego biegacza, którego szkielet ogona przybrał kształt pióra (il. 47), zdaje się potwierdzać tę drugą wersję powstania ptaków. Inne odkryte skamieniałe szczątki, zwierzęcia zwanego teraz Archeopteryksem ("dawne pióro" – il. 48a), uznano za "brakujące ogniwo", które łączy dinozaury z ptakami, z czego rozwinięto teorię, że te dwie grupy – dinozaury i ptaki – miały dawnego wspólnego przodka na lądzie w początkach triasu. Lecz nawet takie przesunięcie wstecz czasu pojawienia się ptaków zaczęto kwestionować, gdy znaleziono więcej skamielin Archeopteryksa (w Niemczech); wynikało z nich, że ten stwór był ogólnie rzecz biorąc w pełni rozwiniętym ptakiem (il. 48b), który nie ewoluował z dinozaurów, lecz raczej bezpośrednio ze znacznie wcześniejszego przodka, żyjącego kiedyś w morzu.
Źródła biblijne zdają się być świadome wszystkich tych zjawisk. Biblia nie wylicza dinozaurów przed ptakami (jak robili to uczeni przez pewien czas); wymienia ptaki przed dinozaurami. Dysponując tak skąpą liczbą odkrytych skamielin i niekompletnymi danymi, paleontolodzy mogą jeszcze znaleźć świadectwa wskazujące na to, że pierwsze ptaki miały więcej wspólnego z życiem morskim niż z pustynnymi jaszczurkami.
Jakieś 65 mln lat temu nadszedł gwałtowny kres ery dinozaurów; teorie dotyczące przyczyn tego końca są różne. Mówi się o zmianach klimatycznych, epidemii wirusowej, zagładzie spowodowanej "Gwiazdą Śmierci". Bez względu na przyczynę, był to wyraźny koniec jednego okresu ewolucyjnego i początek następnego. Wedle Genesis, był to poranek "dnia" szóstego. Współczesna nauka nazywa tę erę kenozoikiem ("nowym życiem"); rozprzestrzeniły się wtedy na Ziemi ssaki. Biblia tak o tym mówi:
"Potem rzekł Elohim:
Niech wyda ziemia istotę żywą
według rodzaju jej:
bydło, płazy,
i dzikie zwierzęta
według rodzajów ich.
I tak się stało.
I uczynił Elohim dzikie zwierzęta
według rodzajów ich,
i bydło według rodzajów jego,
i wszelkie płazy ziemne według rodzajów ich".
Biblia jest tu w pełni zgodna ze współczesną nauką. Konflikt między kreacjonistami a ewolucjonistami zawęźla się wokół interpretacji tego, co nastąpiło później – wokół kwestii pojawienia się człowieka na Ziemi. Zajmiemy się tym tematem w następnym rozdziale. W tym miejscu można by się spodziewać, że prymitywne, czyli nieświadome rzeczy społeczeństwo, widząc jak bardzo człowiek przewyższa zwierzęta, mogłoby sądzić, że człowiek jest najstarszym stworzeniem na Ziemi, a więc najbardziej rozwiniętym, najmądrzejszym. Warto zauważyć, że Księga Genesis wcale tego nie mówi. Przeciwnie, zapewnia, że człowiek pojawił się późno na Ziemi. Nie jesteśmy najdawniejszą historią ewolucji, lecz tylko jej kilkoma ostatnimi stronicami. Współczesna nauka z tym się zgadza.
Dokładnie tego uczyli Sumerowie w swoich szkołach. Jak czytamy w Biblii, dopiero po przebiegu wszystkich tych "dni" stworzenia, dopiero po "wszelkich rybach morskich, wszelkim ptactwie skrzydlatym, wszelkich zwierzętach na ziemi i wszelkich płazach pełzających po ziemi stworzył Elohim Adama".
Szóstego "dnia" stworzenia praca Boga na Ziemi dobiegła końca.
"Tak – stwierdza Genesis – zostały ukończone niebo i ziemia."
A więc do chwili stworzenia człowieka współczesna nauka i starożytna wiedza idą wspólną drogą; lecz nakreślając kurs ewolucji, nauka współczesna pominęła wyjściową kwestię powstania życia jako rzecz odrębną od jego przemiany i rozwoju.
Teorie prazupy i życia-z-gliny sugerują jedynie, że dysponując surowcem i warunkami, życie mogło powstać samorzutnie. Ów pogląd, że elementarne surowce na stworzenie życia, takie jak amoniak i metan (najprostsze związki stałe azotu i wodoru oraz węgla i wodoru) mogły powstać same w procesach natury, wydaje się znajdować wsparcie w niedawnym odkryciu, iż te związki występują, i to nawet obficie, na innych planetach. Ale jak te związki chemiczne zaczęły żyć?
To, że taki wyczyn jest możliwy, jest oczywiste; życie pojawiło się na Ziemi, są na to dowody. W rozważaniach na temat istnienia życia w takiej czy innej formie w innym miejscu Układu Słonecznego i prawdopodobnie w innych galaktykach, zakłada się możliwość przemiany materii nieożywionej w materię żywą. A więc kwestią jest nie to, czy taka rzecz może się wydarzyć, lecz to, jak to się stało tutaj na Ziemi?
Dla życia, jakie widzimy na Ziemi, konieczne są dwa podstawowe związki organiczne: białka, które spełniają wszystkie złożone funkcje przemiany materii żywych komórek, oraz kwasy nukleinowe, które są nośnikami kodu genetycznego i sterują procesami zachodzącymi w komórkach. Te dwa związki organiczne funkcjonują w jednostce zwanej komórką, która sama w sobie jest organizmem bardzo skomplikowanym, zdolnym wyzwalać nie tylko własną reprodukcję, lecz odtworzenie całego osobnika, stanowiąc zaledwie jego pojedynczą, drobniutką część. Aby stać się białkami, aminokwasy muszą utworzyć długie i skomplikowane łańcuchy. W komórce wykonują swoje zadanie według instrukcji zawartych w kwasie nukleinowym (DNA – kwas dezoksyrybonukleinowy) i przekazywanych przez inny kwas nukleinowy (RNA – kwas rybonukleinowy). Czy przypadkowość warunków przeważająca na pierwotnej Ziemi mogła spowodować, że aminokwasy złożyły się w łańcuchy? Mimo najróżniejszych usiłowań i teorii (głośne eksperymenty przeprowadził Clifford Matthews z Uniwersytetu w Illinois), wszystkie próbowane przez naukowców drogi wymagały bardziej "skoncentrowanej energii" niż była dostępna wówczas na Ziemi.
Czy w takim razie DNA i RNA istniały na Ziemi wcześniej niż aminokwasy? Postępy w genetyce i odsłonięcie tajemnic żywej komórki powiększyło raczej niż zmniejszyło liczbę problemów. Odkrycie przez Jamesa D. Watsona i Francisa H. Cricka w 1953 roku struktury DNA w formie podwójnej spirali uwidoczniło ogromną złożoność budowy tych kluczowych dla życia substancji. Stosunkowo wielkie cząsteczki DNA tworzą dwa skręcone łańcuchy, połączone "szczeblami" złożonymi z bardzo skomplikowanych związków organicznych (oznaczanych na wykresach początkowymi literami nazw tych elementów, A-G-C-T). Owe cztery nukleotydy mogą łączyć się w pary w sekwencjach nieskończenie zróżnicowanych; wiążą je związki rybozy (il. 49) występujące na przemian z fosforanami. Kwas nukleinowy RNA jest nie mniej skomplikowany; tworzą go cztery nukleotydy, oznaczane literami A-G-C-U; może zawierać tysiące kombinacji.
Ile czasu potrzebowała ewolucja, żeby wytworzyć na Ziemi tak złożone związki, bez których życie jakie znamy nigdy by się nie rozwinęło? Wiek skamieniałych szczątków znalezionych w 1977 roku w Afryce południowej określono na 3,1 do 3,4 mld lat. Odkrycie tych mikroskopijnych, jednokomórkowych organizmów było sensacją; w roku 1980 w Australii zachodniej znaleziono jednak coś jeszcze bardziej zdumiewającego. Zespół pod kierownictwem J. Williama Schopfa z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles odkrył skamieniałe szczątki organizmów, które oprócz tego, że znacznie starsze – 3,5 mld lat – były nadto wielokomórkowe i wyglądały pod mikroskopem jak złożone z segmentów włókna (il. 50). Organizmy te były już, 3,5 mld lat temu, wyposażone zarówno w aminokwasy, jak i w skomplikowane kwasy nukleinowe – związki przekazujące informację genetyczną; reprezentowały zatem nie początek rozwoju życia na Ziemi, lecz jego zaawansowane stadium.
Znaleziska owe zapoczątkowały coś, co można nazwać poszukiwaniem pierwszego genu. W coraz większym stopniu naukowcy skłaniają się do opinii, że przed glonami były bakterie. "Trudno w to uwierzyć, ale patrzymy na komórki, które są bezpośrednimi, morfologicznymi szczątkami samych insektów" – stwierdził Malcolm R. Walter, australijski członek zespołu. "Wyglądają jak dzisiejsze bakterie" – dodał. Ściślej mówiąc, wyglądały jak pięć różnych gatunków bakterii, których budowa "była niemal identyczna z budową kilku współczesnych gatunków".
Pogląd, że reprodukcja na Ziemi zaczęła się wraz z bakteriami, które poprzedzały glony, wydał się bardziej dorzeczny, odkąd postępy w genetyce odsłoniły fakt, że wszelkie życie na Ziemi, od form najprostszych do najbardziej złożonych, charakteryzują te same "składniki" genetyczne i około dwudziestu tych samych zasadniczych aminokwasów. Tak więc wiele wczesnych badań i eksperymentów doskonalących techniki inżynierii genetycznej przeprowadzono na skromnej bakterii Eschericha coli (w skrócie E. coli); która powoduje biegunkę u ludzi i zwierząt. Ale nawet ta maleńka, jednokomórkowa bakteria, która nie rozmnaża się płciowo, lecz przez podział, ma prawie 4000 różnych genów!
To, że bakterie odegrały rolę w postępie ewolucyjnym, wynika nie tylko z faktu, iż tak wiele wodnych, roślinnych i bardziej rozwiniętych, zwierzęcych organizmów potrzebuje bakterii do wielu ważnych procesów życiowych, lecz także z odkryć – najpierw w Pacyfiku, potem w innych morzach – że dzięki bakteriom możliwe są głębinowe formy życia, których przemiana materii nie zależy od fotosyntezy, lecz polega na wymianie związków siarki. Nazywając takie bakterie "archeobakteriami", zespół prowadzony przez Carla R. Woese'a z Uniwersytetu w Illinois datował je na 3,5 i 4 mld lat. Wiek ten potwierdziły odkrycia dokonane w 1984 roku w jeziorze australijskim przez Hansa Fricke z Instytutu Maxa Plancka oraz przez Karla Stettera z Uniwersytetu w Ratyzbonie.
Osady znalezione na Grenlandii zachowały ślady chemiczne wskazujące na przebieg fotosyntezy już 3,8 mld lat temu. A więc wszystkie te odkrycia wykazują, że w tych czterech niezgłębionych miliardach lat, w początkowym okresie kilkuset mln lat były na Ziemi płodne bakterie i archeobakterie o znacznym zróżnicowaniu gatunków. Jeszcze świeższe badania ("Nature" z 9.11.1989) skłoniły dostojne grono naukowców pod przewodnictwem Normana H. Sleepa z Uniwersytetu Stanforda do wniosku, że "okno czasu", w którym pojawiło się życie na Ziemi, obejmowało 200 mln lat między 4 a 3,8 mld lat temu. "Wszystko, co żyje dzisiaj" – stwierdzili – ewoluowało z organizmów, które powstały w tamtym Oknie Czasu": Nie próbowali jednak ustalić, jak powstało wówczas życie.
Opierając się na różnych dowodach, włącznie z bardzo miarodajnymi wskazaniami izotopów węgla, naukowcy konkludują, że bez względu na to, w jaki sposób powstało życie, zaczęło się ono około 4 mld lat temu. Dlaczego właśnie wtedy, a nie wcześniej, kiedy formowała się planeta, jakieś 4,6 mld lat temu? Wszystkie badania naukowe prowadzone na Ziemi, a także na Księżycu, wskazują na czas 4 mld lat, wszystko zaś, co współczesna nauka może zaoferować w próbie wyjaśnienia, mieści się w pojęciu jakiegoś "kataklizmu". Żeby wiedzieć więcej, trzeba przeczytać teksty sumeryjskie...
Odkąd skamieliny i inne dowody wykazały, że komórkowe organizmy zdolne do reprodukcji (bakterie czy archeobakterie) istniały już na Ziemi zaledwie 200 mln lat po inicjalnym otworzeniu się okna czasu, naukowcy zaczęli poszukiwać "esencji" życia raczej niż organizmów będących jego produktami: zaczęli szukać śladów samych DNA i RNA. Wirusy, które sącząstkami kwasu nukleinowego, starającymi się znaleźć odpowiednie komórki, aby się w nich mnożyć, przeważają nie tylko na lądzie, lecz także w wodzie, co skłoniło niektórych do przypuszczeń, że wirusy mogły istnieć przed bakteriami. Ale co sprawiło, że są zbudowane z kwasu nukleinowego?
Nowy kierunek badań zapoczątkował kilka lat temu Leslie Orgel z Instytutu Salka w La Jolla w Kalifornii, gdy rzucił myśl, że prostszy RNA mógł poprzedzać bardziej skomplikowany DNA. Choć RNA tylko przekazuje informacje genetyczne zawarte w planie działania DNA, inni badacze, a wśród nich Thomas R. Cech i jego współpracownicy z Uniwersytetu w Kolorado, a także Sidney Altman z Uniwersytetu Yale, wnioskowali, że jakiś rodzaj RNA mógł katalizować samoistnie w pewnych warunkach. Wszystko to doprowadziło do badań komputerowych, jakim poddano pewien rodzaj RNA (transfer-RNA), co przedsięwziął Manfred Eigen, laureat nagrody Nobla. W rozprawie opublikowanej w "Science" 12.05.1989 on i jego koledzy z niemieckiego Instytutu Maxa Plancka podali, że sytuując transfer-RNA na Drzewie Życia, doszli do ustalenia wieku kodu genetycznego na Ziemi; wynosi on nie więcej niż 3,8 mld lat, z dokładnością do 600 mln lat. W tamtym czasie – powiedział Manfred Eigen – mógł się pojawić pierwotny gen, "którego posłaniem było zalecenie biblijne ťRozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemięŤ". Jeśli margines przesunięcia w czasie miałby być, jak na to wygląda, dodatni – czyli określałby większą liczbę lat niż 3,8 mld – "można by to wyjaśnić tylko pozaziemskim powstaniem życia", dodali autorzy uczonej rozprawy.
W podsumowaniu czwartej Konferencji o Pochodzeniu Życia Lynn Margulis przewidziała tę zdumiewającą konkluzję. "Uznajemy obecnie, że jeśli nasz reprodukujący się system powstał na wczesnej Ziemi, to musiał pojawić się bardzo szybko – w przeciągu milionów, nie miliardów lat" stwierdziła. I dodała:
"Główny problem, inspirujący te konferencje, być może zdefiniowany nieco lepiej, pozostaje jak dotychczas nie rozwiązany. Czy nasza materia organiczna powstała w przestrzeni międzygwiazdowej? Znajdująca się w powijakach nauka radioastronomii dostarczyła dowód, że pewna ilość drobniejszych cząsteczek organicznych tam istnieje".
Piszący w 1908 roku Svante Arrhenius (World in the Making) postawił hipotezę, że zarodniki niosące życie dotarły na Ziemię dzięki ciśnieniu fal światła gwiazdy z innego układu planetarnego, gdzie życie rozwinęło się o wiele wcześniej niż na Ziemi. Pogląd ten stał się znany jako "teoria panspermii"; zaniknął na peryferiach oficjalnej nauki, ponieważ w tamtym czasie skamielina po skamielinie zdawały się potwierdzać teorię ewolucji jako niepodważalne wyjaśnienie powstania życia na Ziemi.
Odkrywanie skamielin wnosiło jednak nowe pytania i mnożyło wątpliwości do tego stopnia, że w roku 1973 laureat nagrody Nobla (obecnie Sir) Francis Crick wraz z Leslie Orgelem w rozprawie zatytułowanej "Zamierzona panspermia" ("Icarus", t. 19) wskrzesili ideę zasiania Ziemi pierwszymi organizmami czy zarodnikami ze źródła pozaziemskiego – jednakże nie przypadkiem, lecz w wyniku "zamierzonego działania pozaziemskiego społeczeństwa". Podczas gdy nasz Układ Słoneczny uformował się zaledwie 4,6 mld lat temu, inne układy planetarne we Wszechświecie mogły powstać 10 mld lat wcześniej; okres między utworzeniem się Ziemi a pojawieniem się życia na Ziemi jest o wiele za krótki, czego nie można powiedzieć o sześciu miliardach lat danych temu procesowi w innych układach planetarnych. "Taka ilość czasu wystarcza, żeby zaawansowane technologicznie społeczeństwa zaistniały w jakiejś galaktyce nawet przed powstaniem Ziemi" – twierdzą Crick i Orgel. Sugerują więc, żeby społeczność naukowa "rozważyła nową teorię ťinfekcjiŤ, a mianowicie możliwość rozmyślnego zasiania prymitywnej formy życia na Ziemi przez zaawansowane technologicznie społeczeństwo z innej planety". Uprzedzając zarzut krytyki – jaki rzeczywiście podniesiono – że żadne żyjące zarodniki nie mogłyby przetrwać w rygorach przestrzeni kosmicznej, przedstawili hipotezę, iż te mikroorganizmy nie płynęły swobodnie w przestrzeni, lecz były umieszczone w specjalnie zaprojektowanym statku kosmicznym i odpowiednio chronione w środowisku podtrzymującym życie.
Mimo nie kwestionowanej legitymacji naukowej Cricka i Orgela, ich teoria zamierzonej panspermii spotkała się ze sceptycyzmem, a nawet drwiną. Ale nowsze postępy naukowe zmieniły te postawy; nie tylko z powodu zwężenia Okna Czasu do zaledwie 200 mln lat, co niemal wyklucza (z braku czasu) możliwość ewolucji na Ziemi istotnego materiału genetycznego. Zwrot w opinii nastąpił także dzięki odkryciu, że spośród niezliczonego mnóstwa aminokwasów, jakie istnieją, tylko około dwudziestu wchodzi w skład wszystkich organizmów żywych na Ziemi, bez względu na typ tych organizmów i czas ich ewolucji; i że ten sam DNA, utworzony z tych samych nukleotydów – tych i nie innych – obecny jest we wszystkim, co żyje na Ziemi.
Dlatego właśnie uczestnicy przełomowej ósmej Konferencji o pochodzeniu życia, zorganizowanej w 1986 roku w Berkeley w Kalifornii, odrzucili dotychczasowy pogląd o przypadkowym powstaniu życia, zawarty w hipotezach prazupy i życia-z-gliny, ponieważ według obu tych hipotez wraz z różnorodnością form życia powinna zaistnieć różnorodność kodów genetycznych. Zamiast tego – zgodzili się wszyscy uczestnicy konferencji – "wszelkie życie na Ziemi, od bakterii przez sekwoje do ludzi, rozwinęło się z pojedynczej komórki, odziedziczonej po przodkach".
Ale skąd się wzięła ta pojedyncza, odziedziczona po przodkach komórka? Dwustu osiemdziesięciu pięciu naukowców z dwudziestu dwóch krajów nie zaaprobowało sugestii, wysuwanej przez niektórych, że w pełni uformowane komórki zostały zasiane na Ziemi z przestrzeni kosmicznej. A chociaż wielu było skłonnych rozważyć możliwość "zwiększenia podaży organicznych prekursorów życia z Kosmosu". Kiedy wszystko zostało już powiedziane i zrobione, zgromadzonym naukowcom pozostał tylko jeden kierunek badań, jaki mógłby spełnić nadzieję znalezienia odpowiedzi na zagadkę pochodzenia życia na Ziemi: eksploracja Kosmosu. Proponowano, żeby badania te objęły przestrzeń od Ziemi do Marsa, Księżyca, Tytana (satelity Saturna), bo ich mniej skażone środowiska mogły lepiej zachować ślady początków życia.
Oczywiste jest przy tym, że obranie takiego kierunku badań odzwierciedla akceptację założenia, iż życie nie ogranicza się do Ziemi. Pierwszą przyczyną tego założenia jest obfitość dowodów, że związki organiczne przenikają Układ Słoneczny i przestrzeń poza Układem. Dane dostarczone przez sondy kosmiczne omówione zostały w poprzednim rozdziale; dane wskazujące na obecność w Kosmosie związków organicznych i pierwiastków wchodzących w skład takich związków są tak obszerne, że musimy ograniczyć się tutaj do kilku tylko przykładów. W 1977 roku międzynarodowy zespół astronomów pracujący w Instytucie Maxa Plancka odkrył cząsteczki wody poza naszą Galaktyką. Gęstość pary wodnej była taka sama jak w Galaktyce ziemskiej; według Otto Hachenberga z Bońskiego Instytutu Radioastronomii odkrycia te dają podstawę do wnioskowania, że "w jakimś innym miejscu istnieją warunki, które są, podobnie jak warunki ziemskie, odpowiednie dla życia". W roku 1984 naukowcy z Goddard Space Center znaleźli "oszałamiająco wiele cząsteczek, włącznie z zaczątkami chemii organicznej" w przestrzeni międzygwiazdowej. Odkryli, jak powiedział Patrick Thadeus z Instytutu Badań Kosmicznych Centrum Goddard Space, "skomplikowane cząsteczki, złożone z tych samych atomów, które wchodzą w skład żywej tkanki"; "uzasadnione jest przypuszczenie, że te związki zostały złożone na Ziemi w czasie, gdy się formowała, i że ostatecznie dały one początek życiu". W roku 1987, by powołać się na jeszcze jeden przykład, aparatura NASA wykryła, że eksplodujące gwiazdy (supernowe) wyrzucają większość z dziewięćdziesięciu kilku pierwiastków, włącznie z węglem, jakie są zawarte w żywych organizmach na Ziemi.
W jaki sposób te istotne dla życia związki, w postaci umożliwiającej rozwój życia na Ziemi, dotarły na Ziemię z dalszego czy bliższego Kosmosu? Wchodzą tu w grę jak zwykle komety, meteory, meteoryty i uderzające planetoidy. Szczególne zainteresowanie naukowców budzą meteoryty zawierające krystaliczne skupienia węgla, uważane za przykłady najbardziej pierwotnej materii w Układzie Słonecznym. W roku 1969 znaleziono taki chondryt w pobliżu Murchison w stanie Wiktoria w Australii; meteoryt ten ujawnił szereg związków organicznych, włącznie z aminokwasami i zasadami azotowymi, które obejmowały wszystkie związki występujące w DNA. Według Rona Browna z Uniwersytetu Monasha w Melbourne, badacze znaleźli nawet w tym meteorycie "struktury przypominające prymitywną formę komórki".
Do tamtej pory chondryty węglowe, zebrane po raz pierwszy we Francji w 1806 roku, uważano za dowód bezwartościowy, ponieważ, jak tłumaczono, ich przypominające formy życia związki są zanieczyszczeniami pochodzenia ziemskiego. Ale w roku 1977 dwa meteoryty tego typu znaleziono zagrzebane w lodowym pustkowiu Antarktyki, gdzie nie było możliwości zanieczyszczenia. Te oraz inne fragmenty meteorytów, zebrane w innym miejscu Antarktyki przez naukowców japońskich, okazały się bogate w aminokwasy i zawierały co najmniej trzy nukleotydy (A, G i U z genetycznego "alfabetu"), które tworzą DNA i/lub RNA. Roy S. Lewis i Edward Anders wnioskowali ("Scientific American", sierpień 1983), że "chondryty węglowe, meteoryty najbardziej pierwotne, złożone są z materii powstałej poza Układem Słonecznym, włącznie z materią wyrzucaną przez supernowe i inne gwiazdy". Datowanie węglem radioaktywnym ustaliło wiek tych meteorytów na 4,5 do 4,7 mld lat, co oznacza, że są równie stare jak Ziemia lub nawet starsze.
Wskrzeszając niejako dawne wierzenia, iż komety powodują plagi na Ziemi dwóch wybitnych naukowców brytyjskich, Sir Fred Hoyle i Chandra Wickramasinghe, wysunęło w "New Scientist" z 17.11.1977 sugestię, że "życie na Ziemi zaczęło się wtedy, gdy zabłąkana kometa, niosąca surowiec budulcowy życia, uderzyła w pierwotną Ziemię". Mimo krytycznej postawy innych naukowców, uczeni ci nalegali na dalsze rozpracowywanie tej teorii na konferencjach naukowych; domagali się tego w swych książkach (Lifecloud i innych) i publikacjach, oferując za każdym razem coraz bardziej ważkie argumenty na poparcie swej tezy, "że około 4 mld lat temu życie pojawiło się wraz z kometą".
Przeprowadzone niedawno bliższe badania komet, jak np. Halleya, wykazały, że komety, podobnie jak inni posłańcy z dalekiej przestrzeni kosmicznej, zawierają wodę oraz inne życiodajne związki. Odkrycia te skłoniły innych astronomów i biofizyków do uznania uderzeń komet za czynnik, który mógł odegrać rolę przy powstawaniu życia na Ziemi. Mówiąc słowami Armanda Delsemme z Uniwersytetu w Toledo: "duża liczba komet uderzających w Ziemię mogła wprowadzić substancje potrzebne do utworzenia aminokwasów; cząsteczki obecne w naszych ciałach znajdowały się prawdopodobnie kiedyś w kometach".
Gdy postępy naukowe umożliwiły bardziej zaawansowane badania meteorytów, komet i innych obiektów astronomicznych, okazało się, że zawierają one jeszcze więcej związków istotnych dla życia. Naukowcy nowej szkoły, nazywani "exobiologami", znaleźli w tych ciałach niebieskich nawet izotopy i inne pierwiastki świadczące o tym, że te ciała pochodzą sprzed czasu powstania Układu Słonecznego. A zatem pochodzenie życia spoza Układu w którym ostatecznie ewoluowało, jest hipotezą coraz bardziej akceptowaną. Spór między zespołem Hoyle-Wickramasinghe a innymi koncentruje się teraz wokół zagadnienia, czy "zarodniki" – prawdziwe mikroorganizmy – raczej, czy sam tylko surowiec budulcowy związków organicznych, zostały dostarczone na Ziemię za pośrednictwem komet i meteorytów.
Czy "zarodniki" mogłyby przetrwać promieniowanie i zimno panujące w przestrzeni kosmicznej? Sceptycyzm wobec tej możliwości został wydatnie rozwiany eksperymentami przeprowadzonymi w Holandii na Uniwersytecie w Zejdzie w roku 1985. Pisząc o tym w "Nature" (t. 316), astrofizyk J. Mayo Greenberg i jego współpracownik Peter Weber zauważyli, że byłoby to możliwe, gdyby "zarodniki" podróżowały w otoczce z cząsteczek wody, metanu, amoniaku i tlenku węgla – wszystkie te związki są łatwo dostępne na innych ciałach niebieskich. Panspermia, stwierdzili, była więc możliwa.
A co można powiedzieć o panspermii zamierzonej, rozmyślnym obsianiu Ziemi przez inną cywilizację, co sugerowali wcześniej Crick i Orgel? W ich ujęciu "otoczka" chroniąca zarodniki nie składała się z niezbędnych związków, lecz była statkiem kosmicznym, w którym mikroorganizmy podróżowały zanurzone w odżywkach. Nie zrażeni tym, że ich propozycja zakrawa na science fiction, ci dwaj naukowcy mocno obstają przy swoim "teoremacie". "Chociaż brzmi cokolwiek fantastycznie – napisał Sir Francis Crick w ťNew York TimesŤ z 26.10.1981 – teza ta z naukowego punktu widzenia jest całkowicie do przyjęcia." Jeśli się przewiduje, że ludzkość mogłaby pewnego dnia wysłać "nasiona życia" do innych światów, dlaczego nie miałaby tego zrobić w dalekiej przeszłości jakaś wyższa cywilizacja w innym miejscu Kosmosu?
Lynn Margulis, pionierka konferencji o pochodzeniu życia, a obecnie członkini U.S. National Academy of Sciences, twierdzi w swych pracach i wywiadach, że wiele organizmów, gdy napotka niesprzyjające warunki, "wytwarza mocną otoczkę – nazwaną przez Margulis propagule – jaka może zapewnić bezpieczne przeniesienie materiału genetycznego w bardziej gościnne środowisko" ("Newsweek" z 2.10.1989). Jest to naturalna "strategia przetrwania", która tłumaczy "kosmiczny wiek zarodników"; znajdzie zastosowanie w przyszłości, ponieważ była stosowana w przeszłości.
W szczegółowym raporcie w "The New York Times" z 6.09.1988 dotyczącym poczynionych ostatnio postępów na tym polu badań, pod nagłówkiem "NASA szuka w niebie wskazówek do rozwiązania zagadki pochodzenia życia na Ziemi" Sandra Blakeslee podsumowała najnowszą myśl naukową w taki sposób:
"Niedawne odkrycie, że komety, meteory i pył międzygwiazdowy przenoszą duże ilości złożonych substancji organicznych, a także niezbędnych dla żywych komórek pierwiastków, wytycza nowy kierunek poszukiwań śladów początków życia.
Naukowcy uważają, że Ziemia i inne planety zostały zasiane z Kosmosu tymi potencjalnymi elementami budulcowymi życia".
"Zasiane z Kosmosu" – to samo napisali tysiące lat temu Sumerowie!
Godne uwagi jest, że w swych pracach Chandra Wickramasinghe często odwoływał się do pism greckiego filozofa Anaksagorasa, który około 500 lat prz. Chr. głosił, że "nasiona życia" przenikają Wszechświat, gotowe się uaktywnić i stworzyć życie, gdziekolwiek znajdą odpowiednie środowisko. Anaksagoras pochodził z Azji Mniejszej i jak wielu wczesnych greckich uczonych czerpał z mezopotamskich pism i tradycji.
Po sześciu tysiącach lat wędrówki okrężną drogą współczesna nauka powróciła do sumeryjskiego scenariusza, w którym przybysz z dalekiego Kosmosu przynosi nasiono życia do Układu Słonecznego i przekazuje Gai podczas Niebiańskiej Bitwy.
Anunnaki, zdolni do podróży kosmicznych pół miliarda lat przed nami, odkryli ten fenomen odpowiednio wcześniej niż my; w tym względzie współczesna nauka po prostu dogania starożytną wiedzę.
C.D.N.