Ok., zacznę od tego, że w zdarzeniu brały udział jeszcze cztery osoby w tym mój kolega Marek (pozwolę sobie ujawnić jego imię). To było dokładnie przedwczoraj w nocy 22 września. <poprawiłem datę, właściwie to nie była jeszcze noc, tylko wieczór>.
Postanowiliśmy urządzić ‘pożegnalne’ ognisko z okazji zakończenia studenckich wakacji.
Wybraliśmy miejsce, które ja i Marek dobrze znaliśmy - okolicę stawu w naszym rodzinnym mieście. Jest tam trochę wilgotno, szczególnie wiosną, dużo ptaków, nieopodal zabudowania.
Umówiliśmy się tak, że ja i Marek przyjdziemy przed zachodem słońca i rozpalimy ognisko a pozostała trójka dołączy później.
Przyszliśmy na polankę i rozłożyliśmy rzeczy. Długo męczyliśmy się z ogniskiem (bez rezultatu), ja mocno się uciapałem i postanowiłem umyć ręce. Marek został przy ognisku. Od naszej miejscówki do stawu było kilkadziesiąt metrów. Oddaliłem się i podszedłem do brzegu.
Zobaczyłem coś na wodzie, jakby odbicie, odblask. To było koliste. Pomyślałem, że księżyc się odbija w wodzie i zacząłem oglądać niebo ale nie zauważyłem niczego. Światło miało jakieś 50 cm średnicy więc było spore. Na pewno nie biło „spod spodu”, to było odbicie, którego źródła nie mogłem odnaleźć.
Kucnąłem przy wodzie, wtedy usłyszałem szelest, jakby kroki nieopodal. Byłem przekonany, że to Marek, więc krzyknąłem: „ej, zobacz!” a on odpowiedział „nie dotykaj”. Odwróciłem się, żeby zagadać i… zamarłem. Nigdzie nie widziałem Marka. Zawołałem go. Cisza.
Przestraszyłem się. To w jakiś sposób godziło w moje poczucie rzeczywistości. Przecież mówił do mnie, rozumiecie, był nieopodal.
Wróciłem do ogniska (wciąż nie rozpalonego) ale tam też nie było Marka, zawołałem kilka razy - bez rezultatu. Zacząłem się niepokoić. Stałem przez chwilę mając nadzieję, że poszedł po prostu na stronę ale on nie wracał.
Trwało to jeszcze jakiś czas, postanowiłem obejrzeć ścieżkę i co ciekawe znalazłem Marka na jej krańcu, w miejscu, w którym umawialiśmy się na spotkanie z resztą. Zapytałem go co tu robi a on zdziwił się. Potem zaczął się śmiać. Powiedział, że przecież kazałem mu tu przyjść i czekać na ekipę. Wyparłem się tego a on zaczął mi opowiadać, jak to niedługo po odejściu od ogniska wróciłem i powiedziałem, żeby poszedł na wylot i czekał na pozostałych.
Nie potrafię opisać słowami jak bardzo się przeraziłem. Nie wiedziałem co się właściwie stało. Chciałem wyjaśnić, że to on przyszedł do mnie, nad staw i potem zniknął. Wtedy przypomniałem sobie, że właściwie to… nie widziałem go, kiedy do mnie mówił.
Zapytałem co sądzi o świetle a on zrobił naprawdę dziwną minę. Nie wiedział o czym mówię.
Dotarło do nas jak dziwne jest to wszystko. Zostaliśmy na ścieżce i czekaliśmy na resztę rozważając „ucieczkę” z ogniska.
Marek wyjął komórkę, wiele bym dał żeby pamiętać godzinę. Dość długo czekaliśmy ale nikt nie przychodził, robiło się coraz ciemniej. W końcu wróciliśmy do ogniska (tak, wreszcie je rozpaliliśmy) i zadzwoniliśmy do jednej z oczekiwanych osób. Zapytałem gdzie się wszyscy podziali a moja znajoma z równie dużym niepokojem odbiła pytanie: „dlaczego was nie ma?”. Odpowiedziałem, że czekaliśmy na ścieżce. Słyszałem jak w tle rozmowy rozgorzała jakaś dyskusja. Kumpela powiedziała, że czekają na nas po drugiej stronie stawu. Twierdziła, że ja, stałem po tej drugiej stronie i „machałem latarką”, żeby im pokazać miejscówkę. To było oczywiście nie możliwe.
Kiedy już wszyscy zeszliśmy się przy ogniu, zaczęliśmy wyjaśniać sobie co zaszło ale nastrój biwakowy minął. Moja koleżanka opisała to co widziała mniej więcej tak: zauważyła wśród ciemności światełko, które sunęło w lewo i w prawo. Powiedziała pozostałym, że to pewnie ja macham latarką (skąd akurat taki wniosek?). Poszli na to miejsce i oczywiście nie zastali ani mnie ani Marka.
A jeżeli chodzi o nas… Pokazałem wszystkim miejsce, w którym widziałem odbicie. Marek przysięgał, że nie szedł wtedy za mną i nie widział niczego, że ja wróciłem i kazałem mu iść na ścieżkę.
Nie zostaliśmy długo w tym miejscu. Byliśmy zbyt przestraszeni. Przez pół nocy rozmawialiśmy o tym zdarzeniu w moim mieszkaniu. Podsumowując, wygląda to tak, jakby był z nami „ktoś trzeci” . Nie potrafię wyjaśnić skąd ta pseudo bilokacja mojej osoby? Znam Marka od wielu lat i nigdy nie lubił zmyślać a mimo to twierdził, że ja (fizycznie, dosłownie) wróciłem znad wody i kazałem mu iść na ścieżkę! A gdyby nawet kłamał, to czyj głos słyszałem nad wodą? Między głosem a moim odwróceniem się minęło ledwie kilka sekund, Marek nie zdążyłby uciec w tym czasie. Co do "machania latarką". To nie mógł być żaden z nas, przecież byliśmy wtedy razem, przy ogniu. Poza tym koleżanka nie widziała żadnej osoby a jedynie światło.
Z góry dzięki za pomoc i przepraszam, że mój pierwszy post tak właśnie wygląda, że nie jest jakimś merytorycznym wtrętem czy czymkolwiek wartościowym...
Użytkownik Frank edytował ten post 24.09.2011 - 15:07