To jest właśnie przypadek, w którym mój raczej sceptyczny umysł mówi "cholerka, faktycznie ciekawa sprawa". Odrzuciłbym raczej opcję z próbą przegonienia Was z tego miejsca. Ktoś, komu nie pasuje czyjaś obecność na jakimś terenie komunikuje to raczej jasno i bez inscenizowania jakichś paranormalnych zajść. Zwyczajnie podchodzi i mówi - albo kulturalnie, albo w łacinie podwórkowo-ulicznej. To ostatnie w szczególności, jeśli jest to typ, który pilnuje jakichś ukrytych fantów pochodzących np. z przestępstwa. Wątpię, aby ten "ktoś" mógł podejść do Marka czy jakkolwiek poprosić go o oddalenie się z tego miejsca - w końcu autor tematu i ów Marek są kolegami i zapewne znają swoje głosy. Ponadto Marek to nie pilot, a autor to nie kontroler
Zanim autor wysłał go na ścieżkę zamienili na pewno trochę więcej słów. Musiało być tam coś więcej niż wydanie polecenia, potwierdzenie przyjęcia i jego wykonanie. Mogła to być np. taka rozmowa:
- Cholera, nie chce się zapalić, wilgotne chyba to drewno, czy ki diabeł?
- No chyba wilgotne, mokro jakoś to i zawilgotniało.
- Dobra, daj ać jak pokrzesam, a ty idź na ścieżkę, zobacz, czy nie idą przypadkiem.
- Ok, masz i kombinuj, może coś będzie z tego, a ja idę
- No to leć.
- To idę. Ciemno, kurde faja i nożem, że w łeb dadzą i nie wiesz kto.
- Nie bój żaby, żaba w wodzie, nie ubodzie, ORMO czuwa. W mordę cara Mikołaja, co z tym drewnem, no?
Może to żartobliwy przykład, ale przecież tak wyglądają luźne dialogi między kolegami. Nie ma siły, aby Marek nie zorientował się, że rozmawia z kimś innym niż autor. On musiał mieć pewność, że autor do niego przyszedł, powiedział że zajmie się ogniskiem, a sam Marek może wyjść po resztę paczki.
Jeśli chodzi o znaki, które wprowadziły w błąd znajomych to widzi mi się taka hipoteza: otóż znajomi w błąd wprowadzili się sami. Po drugiej stronie akwenu faktycznie mógł być ktoś inny i faktycznie mógł dawać znaki, ale... komuś innemu. Skąd to przypuszczenie? Otóż parę dni temu wyskoczyliśmy z kolegą wieczorem na papierosa nad pobliski zalew. Często łowi tam wielu wędkarzy. W pewnym momencie usłyszeliśmy jak jeden z nich rozmawia przez telefon ze swoim towarzyszem, który znajdował się po drugiej stronie zalewu. Wędkarz miał zamiar udać się do niego i poprosił go, aby machał latarką, kiedy on będzie przeprawiał się przez zalew łódką. Śmialiśmy się z kolegą, że na naszych oczach powstał najnowszy system świateł podejścia precyzyjnego typu ANDRZEJMACHAJ (wędkarz kiedy odbijał od brzegu powtarzał do telefonu "Machaj Jędruś, machaj, ja płynę"). Tu mogło być podobnie - ktoś komuś coś sygnalizował, znajomi zrozumieli, że to sygnał przeznaczony dla nich. Dziwi mnie tylko jedno - czemu nie upewnili się oni wykonując choćby jeden krótki telefon, nie ważne czy to do autora czy do jego kolegi? Dlaczego mieliby akurat sądzić, że właśnie w ten sposób chcecie ich poinformować o miejscu biwakowania? Autorze, możesz sprawdzić ten wątek. Dowiedz się, czy w czasie kiedy Twoje alter ego siało dezinformację ktoś z tych, którzy mieli przybyć nie próbował się do "Ciebie Właściwego" dodzwonić i co z tego wynikło.