Skocz do zawartości


Zdjęcie

Światowa zapaść finansowa nie do uniknięcia


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
129 odpowiedzi w tym temacie

#91

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

EKSPLOZJA BOMBY ZADŁUŻENIOWEJ


Polacy są oszukiwani przez rząd i opozycję. Osłabienie złotego zdetonowało bombę zadłużeniową, pracowicie podkładaną pod Polakami przez wszystkie ekipy po 1989 r.


Turbulencje na światowych rynkach, w tym spekulacyjny atak na złotego zaczęły upowszechniać obawy, że polski dług publiczny może przekroczyć próg ostrożnościowy 55 % Produktu Krajowego Brutto określony w art. 86 ust. 1 pkt 2 ustawy o finansach publicznych. Przekroczenie tego progu w świetle obecnie obowiązującego prawa wymusi zrównoważenie budżetu państwa na 2013 r.

W dniu 13 września 2011 r. Minister Finansów Jacek Rostowski wypowiedział się, że „osłabienie złotego trochę zwiększa dług publiczny, ale nie w jakiś groźny sposób, wynosi on obecnie około 53 proc. PKB”. W dniu 23 września 2011 r. uspokaja: „To, co będzie się liczyło, to jest kurs euro i innych walut na koniec roku. I tak jesteśmy dość daleko od takiego kursu, który by oznaczał, żebyśmy mieli przekroczyć ten próg 55 proc. relacji długu publicznego do PKB na koniec tego roku.” oraz „Jestem przekonany, że ten próg w żadnej sposób nie jest zagrożony. Jeśli chodzi o konkretne wartości kursu, to nigdy nie komentuję, ale zgadzam się w pełni z prezesem Belką, że obecny kurs odstaje i to znacząco od zdrowych fundamentów polskiej gospodarki”.

Również w dniu 23 września 2011 r. Wicepremier Waldemar Pawlak oświadcza: „Nawet jeżeli doszłoby do dotknięcia tej linii, to zmiany będą obrazowane w budżecie i będą miały charakter długofalowy. Takich zagrożeń nie ma, jeżeli bierzemy pod uwagę średnie tendencje na kursie złotego. Obecny poziom kursu EUR/PLN na poziomie 4,50 jest znacznie niższy od tego, co było maksymalnie na początku 2009 r. To pokazuje, że obecny kurs złotego do euro i dolara jest w paśmie wahań, które było w ciągu ostatnich 12 lat” i marzy: „4,00 zł za euro jest rynkowym poziomem równowagi”.

Rostowski i Pawlak wykazują jakąś dziwną nieprecyzyjność i meandrowanie. Pora powiedzieć: sprawdzamy.

Zacznijmy od tegorocznego Produktu Krajowego Brutto Polski. W 2010 r. PKB wyniósł nominalnie 1415,4 mld zł. W najnowszych prognozach Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje jego wzrost realny w 2011 r. o 3,8 %. Deflator PKB (indeks cen) wyniósł w 2009 r. 3,7 %, a w 2010 r. 1,5 %. W związku z wymknięciem się inflacji spod kontroli władz monetarnych w 2011 r. spodziewamy się wzrostu deflatora PKB. Przyjmijmy, że wyniesie on 3,7 %, podobnie jak w 2009 r. (porównywalny poziom inflacji CPI i bazowej). Wówczas nominalny PKB w 2011 r. wyniesie ok. 1523 mld zł (1415,4 x 1,038 x 1,037). Mamy mianownik ułamka wskaźnika długu publicznego do PKB.

Pora przejść do licznika ułamka, do samego długu. Na dzień 30 czerwca 2011 r. zadłużenie sektora finansów publicznych wyniosło po konsolidacji: 787,9 mld zł w tym 215,2 mld zł długu denominowanego w walutach obcych. W połowie 2011 r. deficyt budżetu państwa wyniósł 50,7 % deficytu planowanego w 2011 r. Przyjmijmy, że ten sam stopień zaawansowania ma deficyt sektora finansów publicznych, który zaplanowano na 5,6 % PKB (Program konwergencji aktualizacja 2011). Wówczas przyrost długu z powodu deficytu sektora publicznego wyniesie w II półroczu 2011 r. ok. 42,6 mld zł. Drugim składnikiem przyrostu długu są różnice kursowe. Poziom długu na dzień 30 czerwca 2011 r. był obliczony przez Ministerstwo Finansów przy kursach 3,9866 zł/euro oraz 2,7517 zł/USD. Osłabienie złotego do poziomu 4,5000 zł/euro oznacza przyrost złotowej równowartości długu zagranicznego o ok. 12,9 % (4,5000/3,9866). Obliczając różnice kursowe tylko od tej części długu, który zaciągnięto do połowy roku, przyrost długu wyniesie ok. 27,8 mld zł (215,2 x 12,9 %).

Podsumowując przy kursie 4,5000 zł/euro na koniec roku zadłużenie sektora finansów publicznych sięgnie ok. 858,3 mld zł.

Kwota ta stanowi 56,3 % PKB (858,3/1523). Przekracza próg ostrożnościowy 55 % aż o 1,3 % PKB.

Przy jakim kursie dług publiczny będzie dokładnie na progu 55 %? Wówczas dług powinien wynosić ok. 837,7 mld zł (1523 x 55 %). Różnice kursowe 30.06-31.12.2011 r. nie powinny przekroczyć 7,2 mld zł (837,7-787,9-42,6). Oznacza, to że złoty nie może osłabić się o więcej niż o 3,3 % (7,2/215,2) w stosunku do kursów z dnia 30 czerwca 2011 r. Innymi słowy np. kurs w stosunku do euro (główna waluta denominacji długu) nie powinien przekraczać ok. 4,12 zł/euro. W dniu 22 września 2011 r. przed interwencją NBP kurs wynosił nawet ponad 4,52 zł/euro. Interwencja NBP w dniu 23 września 2011 r. umocniła złotego do poziomu ok. 4,37 zł (o 3,3 %).

Osłabienie złotego zdetonowało bombę zadłużeniową, pracowicie podkładaną pod Polakami przez wszystkie ekipy po 1989 r.

Uważamy, że atak spekulacyjny na złotego ma z tym bezpośredni związek. Spekulanci dysponują tą samą wiedzą co my – rząd siedzi po uszy w gównie. Próg ostrożnościowy jest kotwicą na której rząd opiera swoją politykę przetrwania. To z kolei wzbudza nadzieje spekulantów, że rząd będzie za wszelką cenę walczył o umocnienie złotego przeprowadzając interwencje do osiągnięcia satysfakcjonującego kursu (np. 4,12 zł/euro). Za wszelką cenę tj. za cenę utraty rezerw walutowych, na które ślinią się spekulanci. Interwencja polega bowiem na sprzedaży części rezerw walutowych Polski, które na dzień 31 sierpnia 2011 r. sięgnęły 107 mld dolarów. Sprzedaż rezerw zwiększa podaż waluty, a z obiegu ściągany jest złoty, który umacnia się.

Stawiamy jeszcze dalej idącą tezę. Polacy są oszukiwani przez rząd i opozycję. Nagle ni z tego ni owego w dniu 24 września 2011 r. Tusk i Kaczyński zgodnie oświadczają, że nie widzą możliwości obniżenia podatków. Równie „przypadkowo” tego samego dnia prof. Zyta Gilowska w towarzystwie Jarosława Kaczyńskiego ubolewa nad wysokim długiem publicznym: „Nasze państwo też jest bardzo poważnie zadłużone. Tu wchodzą w grę takie liczby, że obywatele myślą, że rozboli ich głowa” i tajemniczo: „zdać sobie sprawę z wielkości polskiego długu i związanej z tym sytuacji”.

Czy debata wyborcza koncentruje się na zagrożeniu od którego „boli głowa”? Czy jest to temat tabu? Czy uchwalane na kolanie ograniczenia w dostępie do informacji publicznej mają utrudnić niezależną od rządu weryfikację danych o poziomie zadłużenia państwa? Czy znamy kroki sanacyjne poszczególnych partii? Czy politycy tradycyjnie uważają Polaków za barany i chcą zbyć nas tematami zastępczymi? Czy polityków durni i tchórzy nie trzeba odesłać do diabła...?


BANKIERZY WYDYMAJĄ POLAKÓW W GRUDNIU

Czołowe banki inwestycyjne świata przygotowują atak spekulacyjny na Polskę. Tajemnicę poliszynela stanowi udział w ataku renegatów z Polski, wśród których są osoby zajmujące najwyższe stanowiska państwowe.


Dług publiczny w Polsce przekroczył próg ostrożnościowy 55 % Produktu Krajowego Brutto. Konsekwencją potwierdzenia tej okoliczności będzie istotne zmniejszenie prestiżu finansowego Polski oraz w świetle aktualnego ustawodawstwa konieczność zrównoważenia budżetu państwa na 2013 r. (wysokie podwyżki podatków i duże cięcia wydatków).

O problemie wzmiankowała m.in. Wirtualna Polska, Gazeta Prawna oraz portal Money.pl. Charakterystyczna jest rozbieżność szacunków kursu przy którym dług przekroczy próg 55 % od 4,40 do 4,90 zł/euro. Równie charakterystyczna jak zmowa milczenia wobec analizy banku Nomura, której wynikiem jest kurs 4,2363 zł/euro. W reakcji na publikację Nowego Ekranu w dniu 27 września 2011 r. Jacek Rostowski zapewniał o małym ryzyku przekroczenia progu jednak nie podając żadnych szczegółów i nie przywołując jakichkolwiek analiz. A szkoda. W opublikowanej we wrześniu 2011 r. Strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2012-2015 Ministerstwo Finansów poinformowało, że oczekuje w 2011 r. wskaźnika poziomu państwowego długu publicznego do PKB w wysokości 53,8 % przy kursie 4,35 zł/euro (nota bene według projekcji ministerstwa złoty ma się umacniać np. do 4,00 zł/euro na koniec 2012 r. czy 3,5 zł/euro w 2015 r.). W tym samym miesiącu złoty osłabł do ponad 4,52 zł/euro, a szef ministerstwa perorował, że krytyczny wskaźnik wynosi ok. 53 %, a nie ok. 54 % jak wyliczyli jego urzędnicy.

Świadomość niedomówień i sprzeczności występuje. Aby nie daj Boże ktoś nie zapytał o szczegóły, dla ukrycia prawdy o stanie finansów publicznych uchwalono zmiany w ustawie o dostępie do informacji publicznej. Nieprzypadkowo restrykcje uzasadnia się „ważnym interesem gospodarczym państwa”.

Z drugiej strony zmowa milczenia zaczęła pękać. Według pragnącego zachować anonimowość pracownika Narodowego Banku Polskiego: „interwencja banku z dnia 23 września miała na celu określenie reakcji rynku. Stanowiła przygotowanie do zasadniczych interwencji naszych banków głównie w ostatnich dniach grudnia. Celem jest przejściowe umocnienie złotego. Decyzja zapadła na najwyższych szczeblach. Mają zostać zachowane pozory zdrowia finansów publicznych kosztem rezerw dewizowych”.

Czołowe banki inwestycyjne świata przygotowują atak spekulacyjny na Polskę. Spekulanci wykorzystują zmienność manipulowanego przez nich kursu złotego.

Od kilku miesięcy następuje wzrost awersji do ryzyka na rynkach wschodzących, zwłaszcza w ogarniętej pogłębiającym się kryzysem zadłużeniowym Europie. Jej efektem jest ucieczka kapitałów zagranicznych, a w konsekwencji osłabienie złotego. Przypomnijmy, że euro jeszcze w maju 2011 r. kosztowało średnio ok. 3,95 zł, a przed interwencją NBP w dniu 23 września 2011 r. umocniło się do 4,52 zł.

Słaby złoty to wysoka złotowa równowartość polskiego długu publicznego, co stanowi przesłankę interwencji NBP przy współpracy Banku Gospodarstwa Krajowego. Rzucenie przez te banki waluty na rynek (głównie z rezerw walutowych, oraz z walutowego rachunku Ministerstwa Finansów) spowoduje umocnienie złotego. Krótkoterminowy charakter interwencji (mocny złoty na dzień 31 grudnia 2011 r.) oraz ograniczone rezerwy spowodują rychłe jej zakończenie i ponowne osłabienie złotego, nawet o gwałtownym panicznym charakterze z przebiciem kursu sprzed interwencji. Na koniec nastąpi niewielkie odbicie (umocnienie złotego), ale prawdopodobnie złoty będzie nieco słabszy niż przed interwencją.

Rezerwy walutowe NBP są ograniczone. Wynoszą 107 mld dolarów (koniec sierpnia 2011 r.), przy dziennych obrotach na światowym rynku FOREX w wysokości 4 bln dolarów (kwiecień 2010 r.). Dzienne obroty na rynku walutowym FOREX z udziałem złotego są rzędu 6 mld dolarów. Przedmiotem gry spekulacyjnej przeciwko Polsce będzie kilkadziesiąt miliardów euro. Nieoficjalnie mówi się nawet o 40-50 mld euro w głównej fazie. Dla ustalenia uwagi przyjmiemy atak z wykorzystaniem 10 mld euro. Jaki jest mechanizm ataku?

Pierwsza faza. Przygotowania. Skup taniego złotego przez wtajemniczone banki inwestycyjne. Średni kurs 4,4 zł/euro (poziom kursów orientacyjny). Spekulant sprzedaje 10,00 mld euro kupując 44,00 mld złotych.

Druga faza. Interwencja NBP i atak hien. Skup taniej waluty sprzedawanej w ramach interwencji przez NBP. Średni kurs 4,1 zł/euro. Spekulant sprzedaje 44,00 mld zł kupując 10,73 mld euro.

Trzecia faza. Porażka NBP, koniec interwencji. Złoty leci na zbity pysk. Średni kurs 4,6 zł/euro. Spekulant sprzedaje 10,73 mld euro, kupując 49,36 mld zł.

Czwarta faza. Odbicie złotego po panice. Średni kurs 4,5 zł/euro. Spekulant sprzedaje 49,36 mld zł, kupuje 10,97 mld euro.

Zysk bankierów inwestycyjnych z wszystkich faz ataku wynosi 1 mld euro z każdych 10 mld euro zaangażowanych w pierwszą fazę, stopa zysku 10 %. W szumie komputerów i stukocie klawiszy. Bez produkcji, bez plonów, dzięki manipulacji oraz dostępie do informacji, które uczyniono poufnymi dla obywateli.

Przy testowaniu przez spekulantów progu odpuszczenia przez NBP interwencji (szybkie wyczerpywanie rezerw i dalsza niemożność obrony kursu) oraz silniejszym rozchwianiu kursów, straty Polski mogą sięgać ponad 20 mld zł. Jest to suma z grubsza odpowiadającą rocznym wydatkom budżetu państwa na szkolnictwo wyższe, naukę i kulturę razem wzięte (17,7 mld zł w 2011 r.) lub na obronę narodową (20,3 mld zł w 2011 r.).

Atak zostanie przeprowadzony z wykorzystaniem różnych instrumentów: transakcji natychmiastowych, terminowych oraz pochodnych. Dodatkowe zyski zapewnią spekulacje na fluktuacjach stóp procentowych, których spodziewają się spekulanci.

Koncepcja ataku jest oparta o pewność spekulantów, że polscy politycy nie rozwiązują problemów finansowych kraju. Zamiatają je pod dywan uciekając się do sztuczek finansowo-księgowych dla ratowania stołków pod tyłkami. Tajemnicę poliszynela stanowi udział w ataku renegatów z Polski, którzy pracują dla banków inwestycyjnych. Renegatów, wśród których są osoby zajmujące najwyższe stanowiska państwowe. Zapewniają oni informacje oraz odpowiadają za oczekiwane przez spekulantów zachowania decydentów w Polsce.

Tymczasem opinia publiczna w Polsce jest w perfidny sposób zasypywana tematami zastępczymi. Media głównego nurtu odwracają uwagę Polaków od problemów finansowych Polski. Polacy nie mają szansy dowiedzieć się co zamierzają przedsięwziąć politycy w obliczu ataku spekulacyjnego i kryzysu finansów publicznych. Bankierzy inwestycyjni muszą mieć spokój. A my? Będziemy wykrwawiać się płacąc wyższe podatki - VAT i nowe podatki - katastralny?


Dołączona grafika



Tomasz Urbaś .. Nowy Ekran

Użytkownik BadBoy edytował ten post 01.10.2011 - 01:39

  • 4



#92 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

Jacek Żakowski - 30 września 2011

Czy po kryzysie czeka nas wojna
Jaka to wojna?


Minister Jacek Rostowski zbulwersował Polaków wizją wojennej katastrofy jako możliwego następstwa kryzysu i upadku projektu europejskiego. Nareszcie! Na Zachodzie nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Tam o kryzysie od dawna mówi się i pisze z powagą i obawą. Na tle codziennego szczebiotu większości polskich polityków oraz publicystów krajowe echa wypowiedzianych w Brukseli słów Rostowskiego okazały się niemal piorunujące. Po polsku histeryczne i przygnębiająco zgodne.

Kiedy trzy lata temu wybuchł obecny kryzys, polska debata ekonomiczna ciążyła ku tezie, że kryzysu nie ma, jest tylko problem amerykańskiego rynku hipotecznego, amerykańskiego sektora finansowego, niezrównoważonego budżetu Ameryki. Kiedy Europa zaczęła mieć kłopoty, w Polsce dominował pogląd, że to tylko zakażenie, a my jesteśmy bezpieczni, bo nasze powiązania z międzynarodowymi rynkami są ograniczone i poddane surowym rygorom. Kiedy wielkie wykupy i interwencje rządów na rynku bankowym przyniosły uspokojenie, podczas debaty emerytalnej z ministrem Rostowskim Leszek Balcerowicz orzekł, że kryzys się skończył. W polskiej debacie chętnie tę myśl podchwycono. Gdy Irlandia oraz kraje PIGS (Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania) popadły w kłopoty, w Polsce zwyciężył pogląd, że jest to kara za niezrównoważenie budżetów wynikające z lenistwa i nieuczciwości Południa. Teraz, kiedy trudno jest w Europie znaleźć kraj, który kłopotów nie ma, mówi się, że to wina niedopracowanego projektu europejskiej waluty. Wszystko to jest prawda. I wszystko to jest złudzenie.

Można oczywiście uważać, że następujące po sobie fazy obecnego kryzysu to kolejne kryzysy, które bez związku przychodzą i odchodzą. Są ekonomiści, którzy twierdzą, że wchodzimy dopiero w drugą fazę kryzysowego „W” (czyli: faza finansowa za nami, budżetowa trwa, a za parę lat czeka nas faza monetarna, czyli gwałtowna inflacja, która zeżre długi publiczne i oszczędności ludzi). Można uważać, że jedne sfery i strefy się od drugich po prostu zarażają, jak każdej wiosny ludzie zdrowi zarażają się grypą. Można też wierzyć, że tylko przypadkiem słabość Irlandii i Grecji ujawniła się niemal jednocześnie ze słabością Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Gdyby tak było, mówienie o katastrofie byłoby bredzeniem wariata śniącego nieprzytomnie. Starczyłoby naprawić finanse Grecji, ściąć deficyt w Stanach, ostrzyc brytyjski socjal, żeby sprawy wróciły do tego, co nam wydaje się normą, czyli z grubsza do stanu poprzedniego.

Nie wierzę w te cuda. Nie wierzę nawet, by do tego, co teraz się dzieje, można było zastosować formułę: „dużo musi się zmienić, by wszystko mogło zostać po staremu”. Myślę, że gdy fale i dymy tego kryzysu opadną, bardzo mało będzie się działo po staremu. I nie wierzę, by one opadły w następnej kadencji Sejmu. Co więcej, mam przekonanie, że „wojenna” anegdota Jacka Rostowskiego o bankierze, który dla bezpieczeństwa chce swoim dzieciom załatwić „zielone karty”, nie jest żadną przesadą i że ryzyko, wobec którego stoimy, obejmuje wszelkie nieprzyjemne warianty. Także wojnę. Choć nie taką, jaką najstarsi z nas pamiętają. Taka wojna jest dziś w centralnej Europie nieprawdopodobna, choć – jeśli władza trafi w ręce oszołomów – niemożliwa nie jest.

Ale wojny gospodarcze są więcej niż prawdopodobne. W Internecie trwa wojna wirtualna (chińskie ataki na USA i rosyjskie na Estonię). Wojna walutowa, w której stawką jest zniszczenie dolara i euro jako światowych walut rezerwowych, już wisi w powietrzu. Gdy pod wpływem kryzysu napięcia społeczne wewnątrz krajów będą się nasilały i nerwowość polityków wzrośnie, zimne wojny mogą nieoczekiwanie stać się wojną gorącą. Jeśli nie w Europie, to z europejskim udziałem, gdziekolwiek na świecie.

Kryzys nie spadł z nieba

Wszystkiego nie da się wyjaśnić błędami szefa jakiegoś banku centralnego (np. Greenspana) ani chciwością grupki zdemoralizowanych bankowców (w rodzaju Madoffa), ani nawet błędnymi doktrynami ekonomicznymi (neoliberalizmem).

Trzeba rozumieć, dlaczego przez lata (mimo ostrzeżeń wielu wybitnych osób: Bella, Wallersteina, Stiglitza, Roubiniego) pchaliśmy się na coraz większe wertepy i dlaczego tak trudno nam przychodzi skorygowanie kursu. Chyba trzeba już sobie powiedzieć, że to nie gospodarka jest winna, nie ekonomiści, nie banki, nie spekulanci. Kryzys ekonomiczny jest tylko objawem czegoś poważniejszego. Co by to było takiego? Rozejrzyjcie się państwo dokoła. Co przestało działać? Jak popatrzycie, dojdziecie do wniosku, że praktycznie wszystko. Od zabezpieczeń społecznych, demografii i rynków pracy, po system bezpieczeństwa, banki, ład walutowy.

Co się stało z ładem międzynarodowym? Dwubiegunowy świat zimnej wojny znikł 20 lat temu. Miało nastać „amerykańskie stulecie”, w którym porządek będzie gwarantowany przez hegemonię jedynej superpotęgi. Ameryka wciąż jest największą potęgą, ale superpotęgą już nie jest. Nie tylko Chiny rozmawiają dziś z nią bez kompleksów. Radosław Sikorski także. Zamiast uczyć się od Ameryki, dziś się ją poucza. Nie USA się podziwia (i nie Europę), ale Brazylię, Indie, ewentualnie Chiny.

Po raz pierwszy od dawna Zachód bardzo niewiele może narzucić innym. Coraz częściej to inni nam narzucają. Nie tylko warunki współpracy gospodarczej (Chiny np. kupią euroobligacje, jeżeli Europa uzna, że są całkowicie wolną gospodarką), ale też styl życia (np. rezygnację z europejskiego modelu społecznego i praw człowieka). Pax Americana słabnie niemal z godziny na godzinę. To widać na Bliskim Wschodzie. Giną zaprzyjaźnione z Zachodem satrapie. Powstaje coś niewiadomego, czego się obawiamy, bo w dużo mniejszym stopniu podlega naszym wpływom.

Narastający konflikt turecko-izraelski i izraelsko-egipski odzwierciedla słabnięcie Zachodu w kluczowym punkcie świata. 20 lat temu Waszyngton by tupnął i Kair czy Ankara wzięłyby ogon pod siebie. Dziś zachodnie tupanie nie robi wrażenia. Lepiej nie tupać, żeby się nie ośmieszać. Wobec wyłaniającej się nowej geopolityki jesteśmy tak bezradni jak wobec procesów rynkowych. Na politykę Turcji, Iranu czy Egiptu, nie mówiąc o Chinach, Brazylii czy Rosji, a nawet Palestyny zachodnie rządy mają jeszcze mniejszy wpływ niż na kurs franka szwajcarskiego i rentowność włoskich obligacji. Coś mogą korygować, ale straciły zdolność wyznaczania agendy. I się do tego nie rwą. Jeśli już, to raczej o tym mówią, niż to istotnie robią. A społeczeństwa jakoś tym się nie przejmują, bo ciekawiej jest mówić o kobietach Berlusconiego, dziadku Obamy czy żonie Sarkozy’ego.

Rządy niewybieralnych

Demokracja? Jeszcze większy problem. Piszemy o tym co tydzień. Ludzie się nie interesują (Barber pisał, że jesteśmy „zabawieni na śmierć” i „skonsumowani”). Politycy wszystko obiecują, niewiele robią, co innego opowiadają publicznie, co innego za zamkniętymi drzwiami (Wikileaks to globalny festiwal hipokryzji codziennie uprawianej w polityce). Decyzje zapadają nie wiadomo gdzie i dlaczego. Demokratyczne rządy muszą im się podporządkowywać. Jak nie, ukarzą je enigmatyczne rynki albo nieprzejrzyste wspólnoty międzynarodowe. Nawet gdy wyborcy się zainteresują, poznają czyjś program i go poprą w wyborach – nie ma to znaczenia, bo nikt nie realizuje wyborczych programów.

Rządy prawa stały się rządami niewybieranych, nieprzejrzystych i niekompetentnych biurokracji i merytokracji tworzących dwory, które kręcą światem polityki, jak pies kręci ogonem. Politycy łatwo się na to godzą, bo daje to alibi ich nieodpowiedzialności. Społeczeństwa łykają to bez trudu, bo obywateli wyparli konsumenci. Klasa średnia (armatnie mięso demokracji) zanika z recesji na recesję, podobnie jak wcześniej znikł przecież proletariat. Ich miejsce zajął konsumariat, a potem prekariat, czyli skupiona na konsumpcji biedniejąca dawna niższa klasa średnia.

Na naszych oczach gwałtownie giną też media, które informując i debatując łączyły pojedynczych ludzi z polityką i państwem. Zmiany w mediach wygryzają korzenie demokracji, bo media coraz mniej informują, a coraz więcej rozrywają, i coraz mniej łączą, a bardziej separują ludzi od siebie i od rzeczywistości. W świecie mediów i portali społecznościowych giną społeczeństwa wypierane przez bezlik „społeczności”, czyli amorficznych, aklasowych, aterytorialnych grup luźno i nietrwale powiązanych jednostek, które Hardt i Negri nazwali „wielością”. To starcza do wytworzenia chwilowych mobilizacji (podczas zamieszek w Kairze czy Londynie; przeciw odwiertom i elektrowniom).

Demokracja w jej obecnym kształcie nie oprze się na społecznościowej wielości, bo są to grupy stosunkowo niewielkie, terytorialnie niespójne, nietrwałe, z istoty niezorganizowane i zwykle monotematyczne. Milion ludzi zgromadzonych w Kairze może obalić zmurszałą dyktaturę, ale nie starczy, by wygrać wybory komunalne w tym 20-milionowym mieście. Wielość może kreować ważne postaci współczesnej polityki, jakimi są „niewybierani przedstawiciele” (unelected representatives – jak ich nazwał John Kean) reprezentujący jakiś ważny interes społeczny (polski przykład: Obywatele Kultury), ale polityki w jej pełnym znaczeniu kreować nie mogą.

Co się zrobiło, że tak się porobiło? Myślę, że na dnie problemu jest nieporozumienie wyrosłe z fałszywej frazeologii. Przynajmniej od ukazania się „Końca historii” Francisa Fukuyamy istniejący na Zachodzie porządek nazywaliśmy „liberalną demokracją”. W tej nazwie zawierają się dwie piękne idee: wolności i równości. Trudno było jej idealistycznemu urokowi nie ulec. Sęk w tym, że opisuje ona tylko niematerialną część faktycznie istniejącego systemu, czyli demokratycznego kapitalizmu. Jego kształt wyznacza punkt przecięcia dwóch osi: demokracji i kapitalizmu. Równości (praw) i nierówności (bogactwa). Przez te 20 lat punkt przecięcia osi gwałtownie się przesunął. Potęga kapitalizmu wzrosła niepomiernie i niezauważenie. Powstał globalny system instytucji rynkowych (banków, funduszy, korporacji) nie tylko zbyt wielkich, by upaść, lecz także zbyt potężnych, by państwa mogły je kontrolować. A jednocześnie demokracja gwałtownie się zdegenerowała, stając się – jak pisze prof. Jan Zielonka – „mediokracją”, czyli faktycznie branżą show-biznesu.

Gigantyczny plaster

Silniejszy kapitalizm przyspieszył zmiany zachodzące w świecie (technologiczne, geopolityczne, społeczne). Słabsza demokracja (polityka) nie nadąża z dostosowaniem się do nich. Potężny kapitalizm generuje wyzwania, na które skarlała demokracja nie umie odpowiedzieć. Więc długo przymykała na nie oczy. Uciekała w narkotyczną nierzeczywistość rozrywkowej konsumpcji. Albo naklejała masowo odpadające dziś plastry na gnijące rany.

Gigantycznym plastrem, pod którym wyrosła gangrena, była amerykańska polityka kredytów hipotecznych dla wszystkich, maskująca dramatyczny spadek dochodów większości Amerykanów oraz ucieczkę amerykańskiej pracy do Chin i Meksyku (amerykańskie samochody można robić w Meksyku, a komputery w Chinach; amerykańskie domy trzeba budować w Ameryce).

Plastrem była też wojna z terroryzmem generująca wydatki, miejsca pracy, mobilizację społeczną. W Europie takim plastrem było zwiększanie budżetowych wydatków i zmniejszanie podatków, nakręcające koniunkturę kosztem rosnącego długu.

Przez ostatnie dekady państwa musiały bardzo dużo zrobić, żeby nic w istocie nie zrobić. Nie wiem, czy myśl ministra Rostowskiego prowadząca go ku wizji wojny biegła takim trybem, ale w tym miejscu na horyzoncie pojawia się silna analogia z dziwną rzeczywistością poprzedzającą pierwszą wojnę światową (której kontynuacją była druga). Wtedy też świat przechodził napędzane przez kapitalistyczny rynek zmiany cywilizacyjne (ekonomiczne, kulturowe, obyczajowe), ośrodki mocy gwałtownie się przesuwały, oczekiwania ludzi szybko się zmieniały. Kultura i gospodarka przechodziły gwałtowne przeobrażenia, a polityka stanęła w miejscu, zakleszczona w ramie postfeudalnego ładu, jak dziś zakleszczona jest w ramie demokratyczno-liberalnego państwa narodowego.

Dzisiejsza Bruksela z gigantyczną biurokracją i wieloetnicznym parlamentem, jak wieża Babel, przypomina Wiedeń Franciszka Józefa. Rolę ówczesnych Bałkanów ze społeczeństwami szukającymi sobie nowej podmiotowości odgrywa dziś Bliski Wschód. Rolę rosnącej w potęgę II Rzeszy, która szuka sobie właściwego miejsca, odgrywają Chiny (może Rosja?). Potęga Ameryki gaśnie jak wtedy potęga Imperium Brytyjskiego. Nawet społeczeństwa podobnie się zachowują. Jedni tańczą obłędnego walca, drudzy obsesyjnie próbują robić biznesy, jak zawsze, inni protestują na ulicach, bo znów czują, że spod nóg wykopuje im się materialny grunt ich egzystencji.

Żadna analogia nie może być zupełna. Ale gdy jakaś staje się tak wyraźna, warto uważać, czy się nie spełnia jej dalszy, czarny scenariusz. Na razie ten kryzys przebiega spokojniej niż wielkie kryzysy przełomu poprzednich stuleci, bo jesteśmy ekonomicznie mądrzejsi i umiemy rozciągnąć go w czasie. To jednak nie znaczy, że unikniemy bólu dostosowania do nieuchronnie innego podziału mocy i bogactwa, a także do nowego kształtu naszych demokracji, innej roli państwa, innego porządku konstytucyjnego. Prof. Radosław Markowski pyta np., dlaczego w konstytucji zapisaliśmy dopuszczalny poziom długu publicznego, a nie zapisaliśmy dopuszczalnego poziomu współczynnika Giniego, mierzącego kluczowy dla demokracji i rynku poziom nierówności między obywatelami?

Na wiele takich pytań trzeba będzie znaleźć racjonalną dla nowej epoki odpowiedź. To jest pewne. Podobnie jak to, że w nadchodzących latach polityka będzie wymagała jeszcze więcej zimnej krwi, powagi, mądrości, umiaru i odpowiedzialności niż zwykle, bo będziemy poddani przeciążeniom większym niż w najgorętszym okresie przełomu 1989–90 r., kiedy słowo „wojna” ostatnio znacząco padło z ust ważnego polskiego polityka. Użył go wtedy Bronisław Geremek oświadczając na schodach Pałacu Elizejskiego, że „tylko wojna może zmienić granice w Europie”. To przecięło spekulacje wokół polskiej granicy zachodniej.

Wtedy – podobnie jak teraz – warto było Europejczykom przypomnieć, z jakim ryzykiem igrają. Jeśli więc o coś mam do ministra Rostowskiego (i innych rozumnych polityków) pretensję, to tylko o to, że w odróżnieniu od zachodnich kolegów aż tak długo zwlekał z użyciem głębokiego tonu, plastycznie pokazującego ryzyko, wobec którego stoimy i które wszyscy niebawem podejmiemy, dokonując politycznych wyborów.

Źródło: www.polityka.pl


Użytkownik Sentinel edytował ten post 02.10.2011 - 13:43

  • 3

#93

Jarecki.
  • Postów: 4113
  • Tematów: 426
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dowody na nadchodzący październikowy krach na giełdzie

23 września Jeff Rense w swoim programie radiowym przeprowadził rozmowę Paulem Drocktonem. Drockton ma swój program radiowy, lecz z uwagi na popularność do ujawnienia tej sensacji użył Jeffa Rense. Może mieć to związek z tym co się obecnie dzieje na Wall Street. Kryminalne media nie przekażą nam co jest podłożem konfliktu – być może jest to chęć zablokowanie kryminalistów globalnych przed zrealizowaniem wielkiego krachu, który jak wynika z dowodów przedstawionych przez Drocktona, jest nieunikniony. Przedstawię w skrócie o czym rozmawiano w tej audycji, zaznaczam, że nie jestem ekonomistą, więc przepraszam za możliwe błędy. Temat jest jednak na tyle poważny, że muszę go poruszyć. Jeśli ktoś z was chce przesłuchać nagrania, to proszę mi dać znać przez e-mail lub poszukać na bittorrencie Jeffa Rense z tego dnia. Jeff Rense: Dużo się dzieje, jest po prostu szaleństwo. W 2008 roku, 7 października wszystko zaczęło się psuć. Wygląda na to, że niedługo wydarzy się podobny krach i to też w pierwszej połowie października. Uważam, choć nie jestem ekspertem finansowym, że te krachy nie są przypadkowe, co więcej, są planowane. Rozmawiam dzisiaj z Paulem Drocktonem, który zadzwonił do mnie tydzień temu mówiąc, że coś znalazł niezwykłego. Przekonał mnie, że ma rację. Po dalszych badaniach można uznać już za śmieszne ile ludzi już o tym wie, że coś się szykuje. Paul, to co mi wczoraj powiedziałeś jest szokujące, widać że wiele ludzi jest w to zaangażowanych i chce na tym nieźle zarobić? Czy mógłbyś wyjaśnić o co chodzi?

Paul Drockton: Jest to niewiarygodne, ale nie da się temu zaprzeczyć. Większość ludzi wie co to jest giełda, wie że notowania mogą iść w górę i w dół, ale nie zdaje sobie sprawy, że można na tych wahaniach nieźle zarabiać. Rynek opcji został po to stworzony by móc zakładać kontrakty na lub przeciw poszczególnym korporacjom. Jeśłi np. przewiduję, że AT&T pójdzie w dół na wartości, to mogę kupić opcję „put” (sprzedaży), jeśli faktycznie wartość firmy pójdzie w dół to wartość moich opcji pójdzie w górę. Jest to tak naprawdę metoda transferu majątku. Zabieram pieniądze od inwestora. Opcje „put” pojawiły się by obniżyć ryzyko inwestora w przypadku zmiany cen. Jest to podobne do rynku kontraktów futures (przyszłościowych). Właściciel towaru oferuje go stałej cenie – za kilkaset dolarów możemy się zabezpieczyć przed sytuacjami gdy np. ceny towaru pójdą w górę, poprzez kupno opcji od posiadacza akcji – wtedy on gwarantuje nam wcześniej ustaloną cenę. W przypadku przeciwnym opcja „put” daje nam gwarancję, że posiadacz akcji da mi ustaloną cenę za akcje. Tak więc jeśli akcje pójdą w dół to on mi zapłaci różnicę.

Jeff Rense: Rozumiem. Tak więc zawsze ktoś traci.

Paul Drockton: Tak, jest to bardzo prosty sposób transferu majątku, o którym ludzie nie wiedzą.

Jeff Rense: Nie musisz mieć żadnych akcji by w tym uczestniczyć, to jest coś jak stawianie na konia.

Paul Drockton: Ale jest to też sposób na transfer milionów, nawet miliardów dolarów. Przykładem jest Joseph Kennedy, który „skrócił” rynek podczas krachu w 1929 roku. To oszustwo działa w ten sposób, że pozwalają ludziom na ulokowanie pewnej ilości pieniędzy na giełdzie, a jak osiągnie to odpowiednią wielkość, to wraz z instytucjonalnymi inwestorami zaczynają sprzedawać na rynek robią dumping swoich udziałów w akcjach, wówczas cena idzie w dół, jednocześnie ci sami ludzie trzymają opcje przeciwne akcjom, których wartości spadają. W ten sposób Joseph Kennedy zarobił miliardy.
Dzisiaj jednak wygląda to trochę inaczej. W 1929 kupującymi akcje byli zwykli ludzie, teraz rynek jest kontrolowany przez instytucje – agencje ubezpieczeniowe, banki, fundusze inwestycyjne, itp.
Niewielka liczba ludzi może zdecydować o tym by rynek poszedł w dół i wybrać z niego pieniądze wykorzystując opcje „put”.

Jeff Rense: Zaraz usłyszycie dokąd to zmierza, bardzo was to zaskoczy. Dowody są oczywiste i niezmierne. Coś wielkiego się szykuje zaraz za rogiem! Ale jeśli się dowiesz o co chodzi, to ty też możesz zarobić.

Paul Drockton: Jeśli chodzi o te opcje „put” to w latach 80-tych nastąpiła zmiana, przez Chicago Board of Option Exchange została stworzona możliwość „skracania” (short) nie tylko indywidualnych kompanii, ale i całych indeksów, co ma olbrzymi zasięg – mówimy tu o S&P 500 – pięciuset skapitalizowanych kompanii na rynku. 75 centów z każdego dolara zainwestowanego w rynek akcji giełdowych to inwestycja w S&P 500.
Rynek kapitalizacji to obecnie 4,56 biliona dolarów. Tyle oni chcą nam ukraść.
Ilość opcji naprzeciw temu rynkowi normalnie wynosi około kilkaset do 1000 miesięcznie na cenę wykonania (strike price). Sprawdziłem 14 tych cen wykonania i wyszło mi średnio 14,000 miesięcznie opcji.
W przypadku października tych opcji było 919,000 opcji – kontraktów stworzonych po to by skrócić S&P 500. Od tego czasu liczba ta podskoczyła do 2 milionów!

Jeff Rense: Ludzie, zwróćcie uwagę jaki to jest skok – z mniej niż 15,000 do ponad 2 milionów kontraktów miesięcznie na październik. Wiecie jak działa poczta szeptana? Mówicie przez telefon Fredkowi „Powiem ci coś, ale przysięgnij, że nikomu nie powiesz. Musisz wyjść z tego natychmiast”. Jak tylko się rozłączasz, Fredek siedzi już na telefonie i dzwoni do innych.
2 miliony tych kontraktów świadczy o tym, ze ludzie już wiedzą. Oni wszyscy zrobią na nas dużą kasę.

Paul Drockton: Jest to oszustwo, konspiracja, gdyż mamy do czynienia z niewielką ilością ludzi mający wspólny interes – podejmujących tu decyzje. Są to ludzie z funduszy inwestycyjnych, agencji ubezpieczeniowych i banków, którzy się godzą na gwarancję opcji. Dokonują w ten sposób transferu majątku – w momencie gdy kontrakty zostaną zrealizowane. Kolejnym krok wykonują ich agenci, którzy zarządzają tymi kompaniami. Pierwszą rzeczą, którą zrobią będzie zatrzymanie handlu akcjami, przestaną kupować i zaczną je sprzedawać. Sprawdziłem wewnętrzny handel – z 100 milionów kupowania akcji dziennie spadł on do 11 milionów. Teraz na 1 dolar, za który kupują jest 7 dolarów sprzedawanych.

Jeff Rense: Czy obliczyłeś jakie pieniądze wchodzą tu w grę, nie wiemy ile ludzi kupiło te kontrakty, może tylko kilka tysięcy.

Paul Drockton: Aby to zrealizować potrzeba dwóch stron – tej która posiada większość akcji, by mogła je sprzedać na rynek. Aby osiągnąć obniżkę ceny trzeba mieć instytucjonalnych inwestorów. Dlatego też ten handel wewnętrzny jest tak ważny – gdy oni przestaną kupować i zaczną sprzedawać, będzie to oznaką …
Zagrożonych jest 4,65 biliona dolarów, tak więc ponieważ nastąpiło wielkie kupowanie opcji „put”, to jeśli inwestujesz na giełdzie, mądre byłoby natychmiastowe wycofanie z niej wszystkich pieniędzy i przelanie ich na fundusze inwestycyjne, 401k (emerytalne), cokolwiek – na krótkoterminowy rynek kapitałowy (money market). Tam będzie zagwarantowany, tak więc nie stracicie pieniędzy. Jeśli nawet już straciłeś to nie stracisz wszystkiego – ocalisz to co masz teraz.
Drugą opcją jest zainwestowanie w srebro lub złoto. Ich ceny są jednak też manipulowane, po to by trzymać ludzi przy inwestycjach na rynku giełdowym – by nie rezygnowali z niego i nie wykupywali kruszców.
Jeśli spojrzymy np. na zapasy srebra, to spadły one o 60% w stosunku do tego co było kilka lat temu. Na pewno więc ceny pójdą w górę.
=====================================================================
Uwaga: 30 września było już 11 milionów kontraktów przeciwko S&P 500. Nie ma wątpliwości, że chodzi o załamanie rynku i przejęcie wszystkich pieniędzy z rynku – już w najbliższych dniach, może jeszcze w tym tygodniu.

http://monitorpolski...ch-na-gieldzie/
  • 3



#94

RainbowBeing.
  • Postów: 66
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Nowojorska Policja otrzymala 4.6 miliona $ donacji od JP Morgan. Policja na uslugach bankow... Polecam democracynow.org jako obiektywne zrodlo informacji mimo ich orbitowania glownie wokol us to jednak sytuacja jest na tyle rozwojowa, ze warto popatrzec na wydarzenia byc moze historyczne.
  • 0

#95

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

POLSKI DŁUG PUBLICZNY - TVP KŁAMIE JAK ZA PRL ?!

W latach 2007-2010 (czyli za rządów PO) dług oficjalnie wzrósł o 270,56 mld zł, czyli o 53,44% w stosunku do roku 2006 a nie jak ujęły to Wiadomości TVP1 o 10%!


Dołączona grafika


Za czasów marksistowskiego komunizmu propaganda rządowa w sposób zawoalowany lub tez prymitywnie i prostacko jawnie okłamywała Polaków! Wtedy było wiadomo, że tylko "między wierszami" możemy nieraz znaleźć w niej ślady prawdy i to też nieraz jako li tylko element kreowania jej niby prawdomówności. Polakom zostawały ośrodki zagraniczne i czytanie prasy podziemnej.

Po 1989 roku różnie bywało... III RP całkowicie opanowała przekaz informacyjny oferowany przez prywatne media. Polsat, TVN czy cała sieć Agory z GW na czele są propagatorami jedynie "słusznej na świecie" idei - marksistowskiego globalizmu. W mediach publicznych - mimo wielorakich nacisków "budowniczych III RP" i różnej maści autorytetów wpływających na ostateczny kształt treści przekazu - zakładając dobrą wolę, zawsze można było jednak znaleźć przejawy obiektywizmu, szczególnie w Wiadomościach...

Tak było do czasów rządu PO i Donalda Tuska. Po całkowitym przejęciu TVP, Wiadomości w ostatnim okresie stały się tuba propagandową Jego Wysokości Donalda Słonecznego i rządu. Tyle obłudy, zła i hipokryzji, ile zaserwowano nam podczas kampanii wyborczej zdaje się potwierdzać, że totalitaryzm informacyjny powrócił w III RP z jeszcze większym marksistowsko-bolszewickim nasileniem...

Smutne jest tylko to, że być może jawne kłamstwo lub celowe mijanie się z prawdą płynące z mediów publicznych, a szczególnie w programach informacyjnych, jest już bezpośrednie, prymitywne i aroganckie... traktujące nas, Polaków jak niemalże infantylnych imbecyli. A nasz rząd ustami np. Pana Kraśki obwieszcza, że "... nasz dług publiczny wzrósł w latach 2007-2010" o... 10%...". Tak ordynarnego przekłamywania faktów - fałszującego rzeczywistość gospodarczą i wybielającego rząd D. Tuska - już dawno nie słyszałem i nie widziałem...

Pragnę więc poinformować, że dług publiczny w Polsce na koniec roku 2006 wyniósł 506, 26 mld zł natomiast na koniec 2010 roku według tego samego źródła 749,89 mld zł a według dzisiejszej informacji GUS aż 776, 82 mld zł, czyli 54,9% PKB!!!

krzysztofjaw .. Nowy Ekran

Użytkownik BadBoy edytował ten post 22.10.2011 - 15:54

  • 0



#96

Mariush.
  • Postów: 4319
  • Tematów: 60
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 5
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Smutne jest tylko to, że być może jawne kłamstwo lub celowe mijanie się z prawdą płynące z mediów publicznych, a szczególnie w programach informacyjnych, jest już bezpośrednie, prymitywne i aroganckie... traktujące nas, Polaków jak niemalże infantylnych imbecyli. A nasz rząd ustami np. Pana Kraśki obwieszcza, że "... nasz dług publiczny wzrósł w latach 2007-2010" o... 10%...". Tak ordynarnego przekłamywania faktów - fałszującego rzeczywistość gospodarczą i wybielającego rząd D. Tuska - już dawno nie słyszałem i nie widziałem...

Wartości widoczne na stopklatce z Wiadomości odpowiadają rzeczywistym przyrostom długu publicznego w latach 2007-2010, ale wyrażonym w punktach procentowych (w przypadku Polski dług wzrósł w tym czasie z 45% do 55% PKB, czyli o 10 p.p., a w przypadku Włoch z 103,6% do 119% PKB, czyli o 15,4 p.p.). Wątpię, aby ta nieścisłość była wynikiem jakiejś świadomej manipulacji. Wygląda raczej na to, że jakaś redakcyjna sierota po prostu nie potrafi odróżnić procentów od punktów procentowych. Trochę to przykre...
  • 1



#97

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wartości widoczne na stopklatce z Wiadomości odpowiadają rzeczywistym przyrostom długu publicznego w latach 2007-2010, ale wyrażonym w punktach procentowych (w przypadku Polski dług wzrósł w tym czasie z 45% do 55% PKB, czyli o 10 p.p., a w przypadku Włoch z 103,6% do 119% PKB, czyli o 15,4 p.p.). Wątpię, aby ta nieścisłość była wynikiem jakiejś świadomej manipulacji.

"Nieścisłość" - powiadasz.. ;) Gratuluję poczucia humoru :) Przyznasz chyba, że lepiej wygląda zadłużenie rzędu 10% niż 50% prawda ? Pokazujemy więc punkty procentowe informując, że to procenty - to jest właśnie sztuczka, która ma za zadanie zmanipulowanie opinii publicznej .. ot taka drobna "nieścisłość".

Wygląda raczej na to, że jakaś redakcyjna sierota po prostu nie potrafi odróżnić procentów od punktów procentowych. Trochę to przykre...

Przykre są takie manipulacje.. jak myślisz ilu Polaków przed telewizorami jest sierotami i nie odróżniło procentów od punktów procentowych, tym bardziej, że o żadnych punktach nie było mowy a o procentach - co zresztą widać w kadrze ?

Użytkownik BadBoy edytował ten post 22.10.2011 - 18:59

  • 0



#98

Kajman.
  • Postów: 694
  • Tematów: 60
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Oj tam oj tam, wiadomo, że chodziło o 10 p.p. Ludzie którzy przygotowywali ten materiał po prostu się pomylił. Albo nie chcieli ludziom gmatwać w głowach, bo jak przeciętny Kowalski zobaczyłby, że dług publiczny wzrósł o 53%, to by pomyślał, że z 45% do 98%. Po prostu zwykły człowiek i tak nie widzi różnicy między 10% a 10 p.p.
To tak samo jak podnieśli VAT z 22% do 23% i wszyscy mówili, że VAT został podniesiony o 1%, a przecież wiadomo, że chodzi o 1 p.p. a nie o 1%. Nie dopatrywałbym się w tym manipulacji, tylko niedouczenia/niewiedzy.
  • 0



#99

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Oj tam oj tam, wiadomo, że chodziło o 10 p.p. Ludzie którzy przygotowywali ten materiał po prostu się pomylił. Albo nie chcieli ludziom gmatwać w głowach, bo jak przeciętny Kowalski zobaczyłby, że dług publiczny wzrósł o 53%, to by pomyślał, że z 45% do 98%. Po prostu zwykły człowiek i tak nie widzi różnicy między 10% a 10 p.p.

Uhm .. oj tam oj tam ;) .. a jakbyś tak brał kredyt w banku .. i ludź, który będzie przygotowywał umowę się pomyli .. albo nie będzie chciał Ci gmatwać w głowie bo potraktuje Cię jak przeciętnego Kowalskiego, który nie widzi różnicy między białym a czarnym .. i podpiszesz umowę myśląc, że oprocentowanie wynosi 10% .. a tu okazuje się, że 50% bo nie dostrzegłeś tej drobnej różnicy .. oj tam oj tam :)

Użytkownik BadBoy edytował ten post 22.10.2011 - 20:58

  • 0



#100

Mariush.
  • Postów: 4319
  • Tematów: 60
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 5
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

@domino,
Przykład z VAT-em uświadomił mi, że błędne stosowanie procentów zamiast punktów procentowych w informacjach medialnych jest bardzo częste. Wręcz nagminne. Przypadki można mnożyć. Na przykład, gdy wynik partii w sondażu wyborczym spada z 25% na 20%, prawie nikt nie mówi o spadku o 5 p.p., ale zwykle słyszymy, że notowania spadły o 5%, a na ekranie telewizora na grafice widzimy pod słupkiem (-5%). Wtedy jakoś nikt nie krzyczy, że to nie jest 5%, a aż 20%.

Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że wynika to z tego o czym wspomniałeś. Przeciętny Kowalski (i niestety pewnie niejeden redaktor) nie widzi różnicy między procentami i punktami procentowymi, a tak podana informacja, choć w gruncie rzeczy pod względem formalnym niepoprawna, jest intuicyjnie bardziej czytelna. Oczywiście lepiej by było, gdyby ludzie te pojęcia jednak rozróżnili i świadomie ich używali. Mam nadzieję, że obowiązkowa od kilku lat matematyka na maturze sprawi, że tak się w końcu stanie.
  • 1



#101

mefistofeles.
  • Postów: 751
  • Tematów: 13
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Światowa zapaść finansowa jest faktem. Obecnie ma miejsce coraz bardziej widoczne spłaszczenie cykli koniunkturalnych. Coraz krósze okresy prosperity będą przeplatane coraż dłuższymi okresami stagnacji lub recesji. Stało się to jasne w momencie gdy pieniądz został pozbawiony realnej wartości poprzez likwidację parytetu złota. Mijały lata, mnóstwo lat, pojawiły się instrumenty pochodne, kontrakty,opcje, gra na spadki. Zestawiając ze sobą kilka oczywistości:
1. bogactwo bierze się z pracy,
2. dla większości ludzi wyznacznikiem bogactwa jest ilość posiadanych pieniędzy,
3. pieniądz nie ma pokrycia w niczym,
4. jest parcie na "opiekę państwa" i interes społeczny,
5. inwestorzy mając do dyspozycji instrumenty finansowe mają możliwość gry na spadkach,

zapaść nastąpić musi, nie ma bata

miłujmy się
  • 0



#102

rainman.
  • Postów: 483
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Pewnie wszyscy już widzieli ale ale przykład genialny i zarazem przerażający w odniesieniu do rzeczywistości.

Dołączona grafika
  • 1

#103 Gość_Sentinel

Gość_Sentinel.
  • Tematów: 0

Napisano

22:41, 22.10.2011 /PAP

"Żadnej władzy bankom"
TYSIĄCE NIEMCÓW ZNÓW NA ULICACH

W kilku dużych miastach Niemiec w sobotę ponownie odbyły się demonstracje. Około 6 tys. ludzi wyszło na ulice, aby demonstrować przeciw niebezpiecznym praktykom banków komercyjnych, przeciw ich chciwości i bezkarności, które - zdaniem demonstrantów - doprowadziły do globalnego kryzysu.

Niesione transparenty głosiły między innymi: "Żadnej władzy bankom". We Frankfurcie nad Menem kilka tysięcy ludzi przemaszerowało obok giełdy oraz centrali Deutsche Bank do siedziby Europejskiego Banku Centralnego. Według organizacji alterglobalistycznej Attac i ruchu "Occupy Frankfurt", demonstrantów było 6 tys. Policja oszacowała ich liczbę na 4 tys.

W Berlinie przed Czerwonym Ratuszem zebrało się według policji około 500 osób, które przeszły pod siedzibę Bundestagu. W Kolonii podobna impreza zgromadziła około 100 osób, a w Monachium od 60 do 80 osób. W ubiegłą sobotę na całym świecie, w tym w Niemczech, odbyły się pochody na rzecz ograniczenia władzy banków i zapewnienia większej sprawiedliwości społecznej. Niemieckim centrum tych protestów był Frankfurt, gdzie już od przeszło tygodnia setki protestujących koczują w namiotach przed główną siedzibą Europejskiego Banku Centralnego.

Protest został zainspirowany przez amerykański ruch "Occupy Wall Street", który krytykuje między innymi system finansowy.

olsz//kdj

Źródło: www.tvn24.pl


Użytkownik Sentinel edytował ten post 23.10.2011 - 11:36

  • 1

#104

BadBoy.
  • Postów: 737
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

BANKOWY ZAMACH STANU - GOLDMAN SACHS PRZEJMUJE EUROPĘ


Dokładnie jak ostrzegaliśmy przez lata, ci sami finansowi terroryści odpowiedzialni za kryzys gospodarczy teraz wykorzystują go aby pozować na wybawicieli i nadzorować bankowy zamach stanu, w którym obecnie Goldman Sachs przejmuje Włochy i Europejski Bank Centralny.
Celem zamachu jest wykorzystanie kryzysu zadłużenia euro jako narzędzia, dzięki któremu zostanie stworzone europejskie federalne superpaństwo, które przeniesie wszystkie pozostałe formy kontroli nad sprawami państw do Brukseli. Globaliści już rozpoczęli ten proces, wybierając dwie marionetkowe postacie, które mają zastąpić demokratycznie wybranych premierów w Grecji i we Włoszech.


Silvio Berlusconi był pułkownikiem Kadafim Europy. Pomimo jego parszywego charakteru, Berlusconi okazał się być przeszkodą w bankowym zamachu stanu. Został on szybko zwolniony, jednakże nie z woli ludzi, ale jak wyjaśniaStephen Faris z Timesa, przez działanie grup, które kontrolują rynki:„W poniedziałek, inwestorzy wydawało się, że podjęli wspólną decyzję, że nie mogą już mu dłużej ufać jako osobie na czele trzeciej co do wielkości gospodarki Europy, windując koszty kredytów dla Włoch do kryzysowego poziomu. Pod koniec tygodnia, nie tylko Berlusconi zakończył swój polityczny żywot, ale również idea demokratycznych wyborów nowej głowy państwa. Rynki przemówiły, i nie podoba mi się pomysł zwrócenia się do wyborców.” „Kraj potrzebuje reform, a nie wyborów”, powiedział Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej podczas piątkowej wizyty w Rzymie.

Osoba, która zastąpi Berlusconiego jest marionetką globalistów, jest nim były komisarz Uni Europejskiej Mario Monti,który również był międzynarodowym doradcą Goldman Sachs, przewodniczącym Europejskiej odnogi Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera jak również wiodącym członkiem Grupy Bilderberg. Monti jest zaufanym człowiekiem globalistów, gotowym na następny etap bankowego zamachu stanu, kiedy to kryzys euro jeszcze bardziej się zaostrzy i pozwoli na skoncentrowanie władzy w rękach ludzi, którzy spowodowali kryzys w pierwszej kolejności.

”To jest banda kryminalistów, która przyniosła nam katastrofę finansową. To jest jak wzywanie podpalaczy do ugaszenia pożaru „,powiedział Alessandro Sallusti,redaktor Il Giornale, gazety z Milanu, która jest własnością rodziny Berlusconiego.

Podobnie, gdy premier Grecji George Papandreu odważył się zasugerować, żeby obywatele Grecji mogli się wypowiedzieć w referendum, w ciągu kilku dni był zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez Lucasa Papadimosa, byłego vice-prezesa Europejskiego Banku Centralnego, profesora Harvardu i starszego ekonomisty Bostońskiej Rezerwy Federalnej.

Papadimos i Monti zostali powołani jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że „nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną”, zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii Europejskiej.

W piątek, również podkreślana z naporem retoryka sądnych dni i upadku strefy euro może być tylko kolejnym fortelem koncentrującym jeszcze więcej władzy w rękach Unii Europejskiej w jej dążeniu do stworzenia scentralizowanego europejskiego rządu gospodarczego, który mogłyby dyktować decyzje finansowe wszystkim państwom członkowskim. I w takim kontekście jest teraz promowany, Europejski Bank Centralny jako podmiot „ratujący strefę euro” poprzez ratowanie Włoch, Francji i Hiszpanii.A kto obecnie został powołany na prezesa Europejskiego Banku Centralnego i promowany jest jako „zbawca Europy”? Nikt inny jak Mario Draghi -były wiceprezes Goldman Sachs International.

Czy zaczynacie Państwo dostrzegać trend?

Oczywiście, zobowiązania zawarte w tym dofinansowaniu dokonają dokładnie to czego przez cały czas chcą eurokraci, to jest powiązanej „unii politycznej” jak to kanclerz Niemiec Angela Merkel ujęła, stworzenie federalnego superpaństwa, które wyrwie ostatnie formy niezależności i suwerenności państw europejskich oddając je w ręce Brukseli.

Cały kryzys zadłużenia UE jest nie mniej ni więcej tylko rażącym zamachem stanu przeprowadzonym przez bankierów w celu wzmocnienia ich pozycji, mimo że są oni w pełni odpowiedzialni za początkowe załamanie się rynku w 2008 r. podczas którego nagle wycofali ogromne ilości kredytów z rynku.

Oszuści, którzy stworzyli bańkę w pierwszej kolejności teraz uważają się za bohaterów, którzy przychodzą na ratunek, aby zapobiec światowemu kryzysowi - kosztem europejskich państw narodowych oddając kontrolę nad ich gospodarkami niewybranym dyktatorom Unii Europejskiej, takim jak Herman Van Rompuy i José Manuel Barroso.

Paul Joseph Watson
PRISON PLANET

Użytkownik BadBoy edytował ten post 17.11.2011 - 17:55

  • 5



#105

Avenarius.
  • Postów: 894
  • Tematów: 12
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Zieeeew, złe banki vs dobrzy politycy odc 264... Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mocniej utwierdzam się we wniosku że na świecie mamy teraz podobną sytuację polityczną jak w nowej trylogii Gwiezdnych Wojen - ciemnemu ludowi wciska się że bankierzy i politycy to dwie odrębne zwalczające się frakcje, podczas gdy w rzeczywistości są to tylko marionetki w przedstawieniu reżyserowanym przez pojedyńczy ośrodek decyzyjny.
  • 2


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych