Skocz do zawartości


Zdjęcie

Kłamstwa "Kodu Da Vinci"


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
60 odpowiedzi w tym temacie

#1

Solaris.
  • Postów: 62
  • Tematów: 3
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Świetny tekst z nutką ironii ;-) Zalecam dokładne przeczytanie.
Znaleziony na http://www.protestuj.pl/

Więcej takich 'ciekawostek' na temat Kodu Da Vinci jest np. TUTAJ


Żałosny kod Dana Browna

Ilekroć czeka mnie kilkunastogodzinny lot samolotem, zabieram ze sobą kilka książek, które pozwalają mi przetrwać podróż. W ostatnią podróż zabrałem ze sobą Kod Leonarda da Vinci Browna. Niby wiedziałem, o czym jest książka, lecz wolałem przeczytać sam, by wiedzieć, dlaczego w samolocie osoby czytają ją po francusku, po angielsku, niemiecku, rosyjsku czy nawet po afrykanersku. Im dalej wczytywałem się w zawiłe losy bohaterów, tym bardziej byłem rozczarowany. Na koniec stwierdziłem, że podobnie jak na papierosach – na okładce tej książki powinno znaleźć się ostrzeżenie przed negatywnymi skutkami zdrowotnymi wynikającymi z jej czytania – oczywiście, z adnotacją, że nie dotyczy to półgłówków, antyklerykałów i feministek – oni będą zachwyceni.

Książka jest napisana dość sprawnie –– od początku wciąga, jak stary odkurzacz. Jednak miłośnicy literatury akcji, zachęceni reklamą książki jako superbestsellera i oczekujący od niej misternej akcji wplecionej w labirynt wielkich tajemnic, poczują się zawiedzeni – cała powieść jest zbiorem sprawdzonych, wyświechtanych chwytów literackich, podanych przez efekciarskiego grafomana, chyba tylko przez pomyłkę określonego przez polskiego wydawcę jako najinteligentniejszy..., łączący erudycję Eco i talent Cobena (kto czytał Wahadło Foucolta Eco, wie, że porównanie Eco i Browna to tak, jak zestawienie sposobu uprawiania polityki przez Reagana i p. Beger).

Dan Brown użył sprawdzonego schematu: są niezawodni w tego rodzaju powieściach templariusze, jest „tajna organizacja” Opus Dei, jest tajemniczy Zakon Syjonu, no i, oczywiście, święty Graal. Do tego amerykański naukowiec w Paryżu, piękna asystentka. Wszystko bowiem podlano sosem tajemnicy i spisku, pościgów samochodowych... O ile pierwsza część książki trzyma w napięciu, to im bliżej końca, między wierszami wyczytać można wołanie autora: „nie wiem, jak to zakończyć!”, sięga więc po sprawdzony sposób rodem z Hollywood: źli giną, dobrzy zwyciężają, obowiązkowo zakochując się w sobie. W całej książce na stałym poziomie utrzymana jest jedynie niechęć do Kościoła katolickiego. Zresztą tak wychwalana, nawet przez przeciwników prozy Browna, fabuła śmieszy: tajne stowarzyszenie wewnątrz Kościoła katolickiego, które przez ponad dwa tysiące lat utrzymuje w wąskim kręgu największą tajemnicę ludzkości, rozmawia o tym przez telefony komórkowe. Jak nic – poziom Stirlitza, który gdy przyszło po niego gestapo, powiedział przez zamknięte drzwi, że go nie ma, więc gestapowcy odeszli.

Porównując Dana Browna z Umberto Eco, pamiętajmy, że ten ostatni, pisząc Imię róży, na przygodę z beletrystyką wyruszał historyczną uzbrojony w solidną wiedzę na temat średniowiecza (którą z niechęci do Kościoła katolickiego świadomie wypaczył) – Brownowi zaś na przeszkodzie stanęły ewidentne braki w edukacji. W efekcie tego w książce brednia goni brednię. Autor zapewnia, że podaje fakty historyczne, ale w większości są to zmyślenia albo kalki z książek innych autorów lub wiedza czerpana z... Internetu. Jest wiele miejsc, w których autor sam sobie zaprzecza (rzecz nie do pomyślenia u Eco). Rewelacje historyczne, podane przez Browna, mają wiarygodność tych z Indiany Jonesa.

Powołanie się w beletrystyce naszego wieku na świętego Graala okazuje się nadal sprawdzonym chwytem – nadal na nim można zarobić pieniądze. Brown sięga jednak dalej, opisuje dzieje Zakonu Syjonu, strzegącego największej tajemnicy chrześcijaństwa: związku Chrystusa z Magdaleną i ich potomstwa, które przez wieki wpływać miało na dzieje Europy. Każdy, kto choć trochę orientuje się w tej materii, wie, że Zakon Syjonu faktycznie powstał we Francji, ale w roku... 1956 – sam sobie dorobił legendę, którą każdy internauta może znaleźć w sieci (na długo przed Brownem). Przepisując np. listę wielkich mistrzów zakonu – Brown zrobił to tak niechlujnie, że np. w 1418 roku czyni wielkim mistrzem René d’Anjou. Kłopot w tym, że René miał wtedy zaledwie dziewięć lat (nawet tłumaczenie, że władzę faktyczną mógł sprawować ktoś inny, jest bzdurą, bo wielki mistrz był obieralny, a nie dziedziczny, po jakie licho wybierać mieli dziecko?). Kolejna rewelacja to informacja, że Zakon Syjonu powstał w 1099 roku, a fundatorem i założycielem był Gotfryd z Bouillon, przedstawiany przez Browna jako król Jerozolimy. Rzekomy król faktycznie był jednak cherlawym i tchórzliwym rycerzem, a na dodatek nigdy nie był królem Jerozolimy (najwyższa godność, jaką sprawował, to tytularny Obrońca Grobu Świętego). Koronowanym królem Jerozolimy był Baldwin z Lotaryngii, młodszy brat Gotfryda. Przy odrobinie wyrozumiałości można powiedzieć, że Brown był tu blisko... Zresztą dalsze rewelacje na temat templariuszy budzą już nie tylko politowanie, ale i śmiech: Brown opisuje w szczegółach, jak to w czasie drugiej wyprawy krzyżowej templariusze otrzymali od Baldwina prawo do czuwania nad bezpieczeństwem pielgrzymów na drogach – druga krucjata datowana jest na 1147 rok, Baldwin w czasie jej trwania był już nieboszczykiem od 16 lat (zmarł w 1131 roku).

Krwawa łaźnia, jaką rzekomo zgotował templariuszom papież Klemens V, jest tak prawdziwa, co wieść, że ja jestem mandarynem chińskim – faktyczną akcję aresztowania templariuszy przeprowadził król Filip IV Piękny (król Francji), wbrew protestom papieża. W swych „naukowych” teoriach autor sam się zresztą w końcu pogubił, opisując na początku wytrzebienie do pnia Zakonu Templariuszy w całej Europie 13 X 1307 roku (podaje, jak skuteczna i precyzyjna była to akcja), by potem spokojnie opisywać zbudowanie kaplicy Rosslyn w 1446 roku przez... Zakon Templariuszy – co z tego, że już od ponad wieku nie istniał. Nie dziwią już potem brednie o tym, jak to katolicki kler spalił na stosie pięć milionów niewinnych kobiet (ciekawe, czy autor wie, ile w tym czasie mieszkańców liczyła Europa?!). Banialuki historyczne puentuje swymi „naukowymi” rozważaniami na temat krzyża – zdecydowanie twierdząc, że Chrystusa ukrzyżowano na krzyżu wpisanym w kwadrat (nawet nie wie, że jest na to nazwa: krzyż grecki! A Rzymianie, jak wskazują źródła, krzyżowali na krzyżu w kształcie litery T), gdyby też Brown sięgnął po gimnazjalny podręcznik historii starożytnej, nie pisałby, że ukrzyżowanie wymyślili Rzymianie – w każdej książce historycznej można przeczytać o ukrzyżowaniu np. w 332 roku p.n.e. dwóch tysięcy mieszkańców zdobytego przez Aleksandra Macedońskiego Tyru, o Sparcie nie warto już wspominać!

Brown piętnuje cesarza Konstantyna, że uczynił chrześcijaństwo religią panującą – tyle że de facto Konstantyn uczynił chrześcijaństwo jedną z wielu „legalnych” religii, dopiero zaś Teodozjusz pod koniec IV wieku uwieńczył je mianem religii oficjalnej.

Piramidalną bzdurą jest również rewelacja Browna, mówiąca o tym, że Jezus nie jest Bogiem: żaden chrześcijanin nie uważał Go za Boga, zanim Cesarz Konstantyn nie ogłosił Go Nim na soborze w Nicei w 325 roku. Chrystusa uznano już dużo wcześniej za Boga (Rz 9,5) – wczesne źródła chrześcijańskie wskazują na ten fakt ok. 40 razy i to przed Soborem Nicejskim. Zresztą Brown „zna” i historię Soboru, bo pisze, że Jezus został ogłoszony Bogiem niewielką ilością głosów! Tak się składa, że na soborze w Nicei obradowało ok. 300 biskupów, a tylko dwóch było przeciw uznaniu Jezusa za Boga. Widać, dwa w stosunku do 298 to większość…

Brown stwierdza, że Jezus jako rabin musiał być żonaty, gdyż tak nakazywał obyczaj. Tyle że Jezus nie piastował nigdy urzędu rabina. Jeżeli dorosły Żyd musiał być żonaty, to dziwna jest historia życia np. Jana Chrzciciela – no chyba, że znowu Kościół coś zamieszał i ukrył, a w następnej książce Brown nam to odkryje (np. że Jan żył z Łazarzem!). Powoływanie się Browna na źródła gnostyckie, jakoby Chrystus poślubił Maryję, nie ma żadnego sensu, gdyż w źródłach nie ma śladu takiej informacji. Chyba że Brown stworzy jakieś nowe źródła z II wieku. Swoją drogą ciekawe, dlaczego wczesny Kościół miałby zatajać małżeństwo Jezusa, skoro w tym okresie małżeństwo duchownych było rzeczą wskazaną i świadczyło o pewnej dojrzałości (nikt nie myślał wtedy o celibacie), dlatego kawaler nie mógł być biskupem Kościoła (1 Tym.3:2). Jeżeli też prawdą jest to, że Jezus ożenił się z Marią Magdaleną, to dlaczego pod krzyżem polecił swoją matkę opiece Jana, a nie wspomniał nic o żonie (pewnie jakiś „mnich” z Opus Dei ocenzurował cztery Ewangelie...).

O ile tezy Browna na temat historii irytują i męczą, przeszkadzając czytać powieść, to teza o głębokich przesłaniach ukrytych w bajkach Disneya jest tak zdumiewająco idiotyczna, że wywołuje spazmy śmiechu. Kim trzeba być, by wplatać w aferę niczego niespodziewające się, biedne krasnoludki Disneya! Taka teza ma tyle sensu, co stwierdzenie, że Zdenek Smetana, czeski rysownik lubianego Krecika, był Wielkim Mistrzem Templariuszy!!! Krecik zaś emanacją ukrytych atawizmów (podziemie – katakumby, dziwne przyjaźnie – ukryty wątek seksualny, a wszystko to jest zakodowaną opowieścią o Graalu etc.). Zresztą nie piszę już więcej, bo jeszcze któryś z „literatów” wykorzysta...

Każdy, kto interesuje się zagadnieniem Graala, doskonale zna napisaną przed 20 laty powieść detektywistyczną autorstwa dwu naukowców: Michaela Baigenta i Richard Leigh’a Święty Graal, Święta Krew. Trudno to nazwać podobieństwem – Brown po prostu żywcem przelał fabułę Świętego Graala, wpisując w nią historyczno-kryminalne wątki rodem z Hollywood. Zresztą sam Leight tak się wypowiada: Nie chodzi o to, że Brown przeniósł do swojej powieści jakieś konkretne pomysły, bo wiele osób robiło to już wcześniej. On po prostu ukradł całą fabułę, całą tę układankę z naszej książki i uczynił z niej szkielet do swojej powieści. Trudno się z tym nie zgodzić, bowiem fabuła Święty Graal, Święta Krew opisuje historię Jezusa, który ożenił się z Marią Magdaleną i dał początek rodom dynastycznym Europy. Tajemnicy tej strzeże Zakon Templariuszy oraz Zakon Syjonu, którego jednym z „Wielkich Mistrzów” jest Leonardo da Vinci. Jedynym śladem, jaki Brown zawarł w swym plagiacie, jest wpisanie dwu autorów w nazwisko historyka sir Leigha Teabinga (połączenie nazwiska Leigh i Baigent (anagram) – na dodatek to czarny charakter powieści.

Browna z upodobaniem zajmuje się ultrakatolicką organizacją Opus Dei. Ale i tu nie wymyślił niczego nowego – w ostatnich latach wrogowie Kościoła wytypowali Opus Dei, jako przysłowiowego chłopca do bicia – na wzór dawniejszego Zakonu Jezuitów. Brown posuwa się o krok dalej – dopisuje Opus Dei charakter kryminalny. Ale widać, że Opus Dei poznał Brown tak samo dokładnie jak historię: opisuje np. mnicha albinosa z Opus Dei w habicie – każdy trochę rozgarnięty katolik wie, że Opus Dei nie jest zakonem, nikt z jego członków nie nosi habitów, nie ma tam żadnych mnichów. Dzieło Boże (Opus Dei) zostało założone w 1928 roku dla ludzi świeckich! Dopiero 15 lat później powstało Kapłańskie Stowarzyszenie Świętego Krzyża – by formalnie włączyć księży w pracę Opus Dei. Charakteryzując rys prałatury personalnej (ciekawe, czy wie, co znaczy ta nazwa!), Brown zaintrygowany jest tajną formacją „zakonu” – jej tajne praktyki można wyczytać na każdej internetowej stronie prałatury. Strasznie tajne praktyki każdego członka polegają na codziennej Mszy św., różańcu, czytaniu duchowym, modlitwie brewiarzowej. Zresztą większość członków żyje w związkach małżeńskich – to tzw. supernumerariusze. Fizyczne umartwienia członków Dzieła nie dają autorowi spokoju, co kilkanaście stron pojawia się plastyczny opis wbijania się w udo „mnicha” Sylasa celice – skórzanego pasa nabijanego ostrymi ćwiekami. Jest to oczywista bzdura – jednak jeżeli nawet byłaby prawdą, to dlaczego dziwi autora umartwianie fizyczne tego typu, które ma nieść za sobą samodoskonalenie się nad swym ciałem poprzez opanowanie bólu, a nie dziwią dużo większe cierpienia supergwiazd, które dla „zgrabnej” figury poddają się operacjom plastycznym powiększenia biustu czy nawet wycinania dolnych żeber?

Wszystko to, co w książce przedstawione jest jako katolickie – ma być wyrazem kryminalnej dążności Kościoła do panowania nad światem. W jednym z komentarzy „korygujących” tezy Browna wyczytałem, że Chrystus nie tylko był mężem Marii Magdaleny, ale również homoseksualistą, utrzymującym stosunki z Janem, tak rzekomo mówią „źródła”. Brown w książce nie odbiega bardzo od takich teorii – powiela kalkę obiegowych koncepcji feminizmu, hołdując idei zatraconej świętości żeńskiej (sakralności kobiecej). Poparcie feministek murowane – wystarczy poparcie kilku autorytetów ze świata kultury, by ogłupiała publiczność wiedziała, że ma do czynienia z dziełem nie tylko beletrystycznym, ale zarazem historycznym, poruszającym najważniejsze problemy epoki i przedstawiającym je w zrozumiałej, atrakcyjnej formie.

Na koniec ostatnia uwaga bardziej techniczna: w jednym z wydań bestsellera edytor zachęca nas do kupna tej wspaniałej książki, by na zakończenie zaserwować czytelnikom uwagi historyka religii profesora Zbigniewa Mikołejki, który przekonuje czytelników, że autor pisze bzdury. Dziwny to chwyt reklamowy. Mimo to na całym świecie Kod Leonarda da Vinci zarobił już ponad 140 milionów funtów i sprzedał się w liczbie ponad 13 milionów egzemplarzy, ustanawiając rekord w kategorii książek dla dorosłych.

Na wszelkie recenzje krytyczne wielbiciele Browna, jak i on sam, odpowiadają zgodnym chórem: ale to książka sensacyjna, a co za tym idzie – jej treść jest fikcją! Temat może się wydawać drażliwy, ale to tylko fikcja. Ta książka ma służyć rozrywce, po co więc doszukiwać się w niej „drugiego dna”? Dlaczego krytykuje się Browna, za zbyt sugestywnie operowanie „fikcją”? Wobec takich argumentów mam zawsze ochotę sięgnąć po pióro i napisać np. powieść o Żydach wybijających Polaków w II wojnie światowej czy o powstaniu warszawskim, które upadło wskutek spisku Żydów z gestapo – oczywiście, jako motto mógłbym umieścić dokładnie taką samą argumentację: to tylko książka sensacyjna – a co za tym idzie – jej treść jest fikcją! Temat może się wydawać drażliwy, ale to tylko fikcja. Po co więc doszukiwać się w niej „drugiego dna”?... Ciekawe, czy te same autorytety milczałyby wobec takiej fikcji?

Cały smród wokół tej książki jest spowodowany właśnie tym, że jest to powieść propagandowa, mająca na celu wzbudzenie wśród ludzi niezbyt rozeznanych w temacie, przekonania, że to dobra lekcja historii. Pisana jest przecież przez profesora akademickiego. Kto jest odporny na nachalny bełkot politycznej poprawności – niech czyta – pozycja obowiązkowa dla feministek, i członków Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.

Autor: Roman Konik
"Opcja na prawo", nr 36
  • 0

#2

Junk.
  • Postów: 72
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Cały smród wokół tej książki jest spowodowany właśnie tym, że jest to powieść propagandowa, mająca na celu wzbudzenie wśród ludzi niezbyt rozeznanych w temacie, przekonania, że to dobra lekcja historii. Pisana jest przecież przez profesora akademickiego. Kto jest odporny na nachalny bełkot politycznej poprawności – niech czyta – pozycja obowiązkowa dla feministek, i członków Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.


No i wspaniale. Bardzo cieszę się, że "Kod" zyskal taką popularność która zmusiła KK do oficjalnych sprostowań i kontrataków nawet w postaci tak agresywnych i pełnych jadu jak powyżej artykułów. W końcu hierarchowie KK, klerycy i intelektualiści katoliccy mogli poczuć na własnej skórze jak to miło i przyjemnie udowadniać światu że nie jest się wielbłądem i zobaczyć (tym razem z drugiej strony) jak można skutecznie fałszować fakty i manipulować historią religii. Naprawdę, to świetna lekcja dla Kościoła Katolickiego który właśnie taką propagandą jak w "kodzie" wojuje z innymi wyznaniami, a geobbelsowskim kłamstwem wpuszczanym społeczeństwu do głów umieszcza inne religie i ich wyznawców na marginesie życia społecznego. B R A W O.
  • 0

#3

NHolokaust.
  • Postów: 653
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Nie byłbym sobą, gdybym nie pokusił się o komentarz dotyczący tego artykułu.
Po pierwsze, autor strasznie wysila się na wszelkiej maści ironie, aby rzekomo błysnąć intelektem, co jednak nie bardzo mu wychodzi (tak a'propos - kim jest autor? z chęcią skontaktuję się z nim i wymienię parę poglądów...już znalazłem - Roman Konik - nie zaskakuje mnie fakt, iż pisze on do miesięcznika, pt. "Opcja na prawo"). Nie kryje się ze swoimi prawicowymi poglądami, a ponieważ jestem stanowczo przeciwny mieszaniu politycznych dygresji ze sprawą religii - na samym starcie poważny minus.

Po drugie - i chyba najciekawsze - czas, aby ustosunkować się do bardziej konkretnych treści.

Cała powieść jest zbiorem sprawdzonych, wyświechtanych chwytów literackich, podanych przez efekciarskiego grafomana, chyba tylko przez pomyłkę określonego przez polskiego wydawcę jako najinteligentniejszy...

Z pewnością książka ta w żadnym stopniu nie urąga inteligencji Browna, w przeciwieństwie do artykułu R.Konika wobec jego samego, o czym świadczy ten infantylny cytat. "Efekciarski grafoman" - mocne, ale przesadnie, tym bardziej jeśli chodzi o pisarza pokroju Dana Browna, który może mistrzem pióra nie jest, ale nie można mu zarzucić braku umiejętności.

Autor zapewnia, że podaje fakty historyczne, ale w większości są to zmyślenia albo kalki z książek innych autorów lub wiedza czerpana z... Internetu.

Jestem ciekaw skąd wielmożny Konik wziął te wieści o wiedzy czerpanej z Internetu?
Poza tym, Brown nie raz i nie dwa przyznawał, że "fakty historyczne" w jego przypadku były fikcją i chwytem reklamowym, a zwolennicy KRK jak zwykle spinają się jakby [tu stylizacja na Konika] miał im ktoś wyburzyć ten kościółek na górce.
Zamiast koncentrować się na ciekawszych zagadnieniach powiązanych z "Kodem Leonarda Da Vinci", pokroju Ewangelii apokryficznych na bazie których Brown tworzył wątek m.in. o związku Jezusa z Marią Magdaleną (a o tym, dlaczego ona miała dwa imiona - w oparciu o apokryfy - szanowny autor artykułu oczywiście nie wie), a miast tego przyczepił się typowo reklamowemu zabiegowi jakim było porównania Browna z bądź co bądź wielkim Umberto Eco. Wykazuje się przy tym śmiertelną powagą nie mogąc zrozumieć prostego mechanizmu powiązanego z zachowaniami konsumenckimi.

Powołanie się w beletrystyce naszego wieku na świętego Graala okazuje się nadal sprawdzonym chwytem – nadal na nim można zarobić pieniądze.

Przy takim nagłaśnianiu każdej "podejrzanej" książki, w której padną słowa "Bóg", "Jezus", "Kościół" nie dziwię się temu stwierdzeniu.
Ciekawe tylko czemu nikt nie zlinczował Latającego Cyrku Monty Pythona za "Św. Graala" - przecież to istne świętokradztwo!

Każdy, kto choć trochę orientuje się w tej materii, wie, że Zakon Syjonu faktycznie powstał we Francji, ale w roku... 1956 – sam sobie dorobił legendę, którą każdy internauta może znaleźć w sieci (na długo przed Brownem). Przepisując np. listę wielkich mistrzów zakonu – Brown zrobił to tak niechlujnie, że np. w 1418 roku czyni wielkim mistrzem René d’Anjou. Kłopot w tym, że René miał wtedy zaledwie dziewięć lat (nawet tłumaczenie, że władzę faktyczną mógł sprawować ktoś inny, jest bzdurą, bo wielki mistrz był obieralny, a nie dziedziczny, po jakie licho wybierać mieli dziecko?). Kolejna rewelacja to informacja, że Zakon Syjonu powstał w 1099 roku, a fundatorem i założycielem był Gotfryd z Bouillon, przedstawiany przez Browna jako król Jerozolimy. Rzekomy król faktycznie był jednak cherlawym i tchórzliwym rycerzem, a na dodatek nigdy nie był królem Jerozolimy (najwyższa godność, jaką sprawował, to tytularny Obrońca Grobu Świętego). Koronowanym królem Jerozolimy był Baldwin z Lotaryngii, młodszy brat Gotfryda. Przy odrobinie wyrozumiałości można powiedzieć, że Brown był tu blisko... Zresztą dalsze rewelacje na temat templariuszy budzą już nie tylko politowanie, ale i śmiech: Brown opisuje w szczegółach, jak to w czasie drugiej wyprawy krzyżowej templariusze otrzymali od Baldwina prawo do czuwania nad bezpieczeństwem pielgrzymów na drogach – druga krucjata datowana jest na 1147 rok, Baldwin w czasie jej trwania był już nieboszczykiem od 16 lat (zmarł w 1131 roku).

Odnoszę nieodparte wrażenie, że R. Konik za wszelką cenę chce udowodnić, iż "Kod..." nie jest książką historyczną. Cóż, czemu mu się udaje? Bo od początku było wiadomo, że nią nie jest. Brown używał dat, nazwisk, et cetera aby stworzyć pewne fundamenty, na bazie których mógł skomponować fabułę.

Banialuki historyczne puentuje swymi „naukowymi” rozważaniami na temat krzyża – zdecydowanie twierdząc, że Chrystusa ukrzyżowano na krzyżu wpisanym w kwadrat (nawet nie wie, że jest na to nazwa: krzyż grecki! A Rzymianie, jak wskazują źródła, krzyżowali na krzyżu w kształcie litery T)

Dokładnie, a kościół upiera się przy "t" małym, nie zaś "T" - dużym. Zresztą, krzyżowanie to zupełnie inna historia, należy jedynie nadmienić, że autor artykułu znowu bezpodstawnie atakuje Browna. Zastanówmy się - gdyby użył pojęcia "Krzyż Grecki", co wyobraziłby sobie przeciętny czytelnik? O ile cokolwiek by sobie wyobraził? Stąd ujęcie tego innymi słowami.

Jedynym śladem, jaki Brown zawarł w swym plagiacie, jest wpisanie dwu autorów w nazwisko historyka sir Leigha Teabinga (połączenie nazwiska Leigh i Baigent (anagram) – na dodatek to czarny charakter powieści.

Taki anagram (na który przy odrobinie wiedzy może wpaść każdy) chyba nie jest dowodem plagiatu, a wręcz przeciwnie - śladem swoistego hołdu dla autorów. Zresztą, czy żaden z wielkich, prawicowych katolickich myślicieli nie słyszał o sir Lawrene Gardnerze?
Edit: Wg strony http://www.prostestuj.pl Brown jest ścigany za plagiat ów powieści, zatem przyznaję rację, tylko pytanie - czemu go jeszcze nie złapano? :)

Brown piętnuje cesarza Konstantyna, że uczynił chrześcijaństwo religią panującą – tyle że de facto Konstantyn uczynił chrześcijaństwo jedną z wielu „legalnych” religii, dopiero zaś Teodozjusz pod koniec IV wieku uwieńczył je mianem religii oficjalnej.

Czyli cytat z gatunku "Zamienił stryjek siekierkę na kijek" - "Kod..." jest fikcją literacką opartą na apokryfach, a Brown nie tworzy własnego odłamu religijnego. Wymowa, bez względu na imię którego użyto do jej zobrazowania, jest jasna - chrześcijaństwo jako religia panująca. Temu zaś nie można zaprzeczyć.

Piramidalną bzdurą jest również rewelacja Browna, mówiąca o tym, że Jezus nie jest Bogiem: żaden chrześcijanin nie uważał Go za Boga, zanim Cesarz Konstantyn nie ogłosił Go Nim na soborze w Nicei w 325 roku.

Le voila, oto jeden z dogmatów katolickich - dogmat Trójcy Świętej, zostaje obalony przez jej wyznawcę. Wszak Jezus został uznany Bogiem przez ludzi, a Ci zbyt wiele do powiedzenia w kwestii prawd Bożych nie mają. Zresztą, na tym samym soborze owy dogmat został narzucony, bo nikt wcześniej o Trójcy Św. nie słyszał (nagle pojawiły się przypisy w Księdze Rodzaju, że rzekomo liczba mnoga przy "Uczyńmy go na Nasz obraz i Nasze podobieństwo" dotyczy owej Trójcy...cóż, to że Księga Rodzaju i wiele innych elementarnych składników Biblii jest ewidentną zrzynką - a zatem plagiatem - z sumeryjskich pism to oczywiście niestotne, prawda?).

Zresztą Brown „zna” i historię Soboru, bo pisze, że Jezus został ogłoszony Bogiem niewielką ilością głosów! Tak się składa, że na soborze w Nicei obradowało ok. 300 biskupów, a tylko dwóch było przeciw uznaniu Jezusa za Boga. Widać, dwa w stosunku do 298 to większość…

Widać, że 298 w stosunku do liczby wyznawców, to niewielka ilość głosów.

Powoływanie się Browna na źródła gnostyckie, jakoby Chrystus poślubił Maryję, nie ma żadnego sensu, gdyż w źródłach nie ma śladu takiej informacji.

O ślubie Chrystusa z jego własną matką faktycznie nie ma żadnych informacji. Autor wykazuje się niewiedzą, gdyż była Maria - Magdalena oraz Maryja - Matka Jezusa. Jednak najwidoczniej wszystko jedno: Maria, Maryja - brzmi podobnie.

Swoją drogą ciekawe, dlaczego wczesny Kościół miałby zatajać małżeństwo Jezusa, skoro w tym okresie małżeństwo duchownych było rzeczą wskazaną i świadczyło o pewnej dojrzałości (nikt nie myślał wtedy o celibacie)

Celibat wprowadzono w 1079, zatem jeszcze przed apogeum w rozkwicie chrześcijaństwa (choć już wtedy miało ono silną pozycję na Świecie). 1079, tj. 927 lat temu. Dostatecznie długo, aby poczynić pewne kosmetyczne zmiany, ingerując tym samym w Prawdy Boże, tak aby ludzie tych zmian nazbyt nie odczuli.

Fizyczne umartwienia członków Dzieła nie dają autorowi spokoju, co kilkanaście stron pojawia się plastyczny opis wbijania się w udo „mnicha” Sylasa celice – skórzanego pasa nabijanego ostrymi ćwiekami. Jest to oczywista bzdura – jednak jeżeli nawet byłaby prawdą, to dlaczego dziwi autora umartwianie fizyczne tego typu, które ma nieść za sobą samodoskonalenie się nad swym ciałem poprzez opanowanie bólu, a nie dziwią dużo większe cierpienia supergwiazd, które dla „zgrabnej” figury poddają się operacjom plastycznym powiększenia biustu czy nawet wycinania dolnych żeber?

W tym miejscu autor potwierdził swoją wartość. Fizyczne umartwienia mają to do siebie, że są usprawiedliwianym religijnie masochizmem symbolizującym pokorę. Podkreślam : masochizmem. Porównanie praktyk o podłożu duchowym do operacji plastycznych supergwiazd jest co najmniej śmieszne.

Na koniec ostatnia uwaga bardziej techniczna: w jednym z wydań bestsellera edytor zachęca nas do kupna tej wspaniałej książki, by na zakończenie zaserwować czytelnikom uwagi historyka religii profesora Zbigniewa Mikołejki, który przekonuje czytelników, że autor pisze bzdury. Dziwny to chwyt reklamowy.

To nie chwyt reklamowy, tylko małe sprostowanie, aby w naszym poczciwym Katolandzie ludzie nie ogłupieli od treści książek Browna uznając je za prawdziwe. Autorami tego sprostowania są ludzie stojący po tej samej stronie barykady, co sprawca artykułu, który mam przyjemność (niewątpliwie, heh) komentować. Szanownemu R.Konikowi najwidoczniej nie starczyło już argumentów, bądź nie miał się do czego przyczepić, więc czepił się czegoś, co powinno być dla niego oczywiste...ale nie jest, dlaczego? Bo burzy misterni budowaną koncepcję jego "dzieła".

Na wszelkie recenzje krytyczne wielbiciele Browna, jak i on sam, odpowiadają zgodnym chórem: ale to książka sensacyjna, a co za tym idzie – jej treść jest fikcją! Temat może się wydawać drażliwy, ale to tylko fikcja. Ta książka ma służyć rozrywce, po co więc doszukiwać się w niej „drugiego dna”? Dlaczego krytykuje się Browna, za zbyt sugestywnie operowanie „fikcją”?

Oto jest pytanie.

Wobec takich argumentów mam zawsze ochotę sięgnąć po pióro i napisać np. powieść o Żydach wybijających Polaków w II wojnie światowej czy o powstaniu warszawskim, które upadło wskutek spisku Żydów z gestapo – oczywiście, jako motto mógłbym umieścić dokładnie taką samą argumentację: to tylko książka sensacyjna – a co za tym idzie – jej treść jest fikcją!

Jeśli tylko byłby w stanie odpowiednio obrać to w słowa i stworzyć niebanalną fabułę - proszę bardzo, tylko nie należy zapominać, że Brown bazował na apokryfach, czyli de facto źródłach historycznych i z nich właśnie zaczerpnął większość wniosków.

Cały smród wokół tej książki jest spowodowany właśnie tym, że jest to powieść propagandowa, mająca na celu wzbudzenie wśród ludzi niezbyt rozeznanych w temacie, przekonania, że to dobra lekcja historii. Pisana jest przecież przez profesora akademickiego. Kto jest odporny na nachalny bełkot politycznej poprawności – niech czyta – pozycja obowiązkowa dla feministek, i członków Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.

Brawo, pointa jest zaskakująca.
  • 0



#4

Indoctrine.
  • Postów: 1450
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

A mnie się artykuł podoba. Owszem, jest w kilku miejscach przegięty, ale pokazuje, że Brown nie jest jakimś piewcą prawdy tajonej przez KRK, tylko pisarzem chcącym na nośnym temacie zarobić.

Zastanawiam się swoją drogą, jak długo autor pożyłby, gdyby napisał podobną książkę dotyczącej Mahometa i muzułmanów....
  • 0

#5

NHolokaust.
  • Postów: 653
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

A mnie się artykuł podoba. Owszem, jest w kilku miejscach przegięty, ale pokazuje, że Brown nie jest jakimś piewcą prawdy tajonej przez KRK, tylko pisarzem chcącym na nośnym temacie zarobić.

Tyle że nie jest winą Browna, iż wielu ludzi uwierzyło w "Kod Leonarda Da Vinci". On przyznał się do tego, że był to chwyt reklamowy. Trzeba być naiwniakiem, jeśli uważa się go za piewcę prawdy tajonej przez KRK, jak to sprytnie ująłeś.
A stawać w obronie takich ludzi nie zamierzam.

Zastanawiam się swoją drogą, jak długo autor pożyłby, gdyby napisał podobną książkę dotyczącej Mahometa i muzułmanów....

Chwilkę ;)Ze względu na duży procent fanatyków.
W przypadku żydów narażony byłby jedynie na lincz słowny, bo żydzi - jak wiadomo - są strasznie przewrażliwieni na punkcie m.in. holokaustu uzurpując sobie "prawo do bycia jedynymi pokrzywdzonymi", podczas gdy w takich obozach ginęła również masa polaków, ale to temat na osobną dyskusję.
Z kolei jeśli chodzi o chrześcijan - a konkretniej katolików - tu jest problem, szczególnie w Polsce, gdzie wolność słowa została obalnona na rzecz prawdy absolutnej. Wszak - cytując samego prałata Jankowskiego - żyjemy w Wielkiej Polsce Katolickiej, gdzie jedynym słusznym i głoszącym prawdę wyznaniem jest katolicyzm.

Pomijając żałosną, polityczną otoczkę artykułu najbardziej zraził mnie fakt, że autor wbrew wszelkim przesłankom usiłuje jednak sprowadzić Browna właśnie do rangi "obalonego proroka", podczas gdy "Kod Leonarda Da Vinci" to po prostu książka, Brown jest po prostu pisarzem, a że ma bujną wyobraźnię, to chyba dobrze, prawda?
Śmieszą mnie komentarze niektórych, że to rzekomo obraża ich "uczucia religijne". Przede wszystkim - tutaj z kolei powołam się na mojego katechetę z czasów ogólniaka, który był człowiekiem naprawdę postępowym, światłym a do tego nie miał klapek na oczadch - nie istnieje coś takiego jak "uczucia religijne". Równie dobrze mógłbym potępić "Pasję" Gibsona za zbyt groteskowy brutalizm obrazu, który gdyby nie Jezusowa otoczka, nigdy nie trafiłby do kin.
  • 0



#6

samuraj1973.
  • Postów: 49
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Najciekawsze jest to dlaczego księża i ich marionetki tak zawzięcie atakują tą książkę. Przecież chyba każdy kto ją czytał nie traktował jej jak książki do historii tylko chciał przeczytać powieść sensacyjną. Książka jest bardzo dobra a kler robi jej najlepszą reklamę o jakiej można tylko pomarzyć. Przez atak na autora i cały szum jaki zrobił kościół książkę przeczytało przynajmniej 50% więcej ludzi GRATULACJE
  • 0

#7

Traper.

    Tajny Współpracownik

  • Postów: 1485
  • Tematów: 31
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

ja tam dalej twierdze, że gdyby ta książka nie zawierała choć ziarenka prawdy to nikt by się nie angażował w "anty"reklamę :P
  • 0



#8

samuraj1973.
  • Postów: 49
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

No właśnie. Może potraktujmy ją jak kij wepchany w mrowisko i wtedy wszystko będzie jasne. Ciekawe tylko czy autor coś wiedział czy był to czysty przypadek. Przecież o jego książce "Anioły i demony" nie było nawet w 10% tak głośno chociaż też była anty.
  • 0

#9

NHolokaust.
  • Postów: 653
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Ciekawe tylko czy autor coś wiedział czy był to czysty przypadek.

Podejrzewam, że jednak coś wiedział, w końcu wiedzę zawartą w tej książce oparł na apokryfach.
  • 0



#10 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

Jest wiecej przeciwnikow Kodu Da Vinci niz jego zwolennikow, calej tej ksiazki, filmu itp. Wiec co sie dziwicie ze sa takie nagonki i proby szkanowania?
Przeciez ten swiat jest poronniony i jego kler.

Najbardziej rozbawil mnie komentarz ksiedza ktory na wieczerzy(obraz) widzial Mezczyzne ktora tak naprawde byla kobieta.To o czym mowa?
  • 0

#11

Guliwer.
  • Postów: 548
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Najciekawsze jest to dlaczego księża i ich marionetki tak zawzięcie atakują tą książkę. Przecież chyba każdy kto ją czytał nie traktował jej jak książki do historii tylko chciał przeczytać powieść sensacyjną. Książka jest bardzo dobra a kler robi jej najlepszą reklamę o jakiej można tylko pomarzyć. Przez atak na autora i cały szum jaki zrobił kościół książkę przeczytało przynajmniej 50% więcej ludzi GRATULACJE


Tak :)
Skoro Brown sam przyznaje że to fikcja, chwyt marketingowy - po co kler się unosi? O wiele lepiej by wyglądało gdyby nei zwracali uwagi wogóle na to, wtedy mogliby ludzie uznać że skoro kościół się nie przejmuje tym i nie alarmuje, to faktycznie nic w tym nie ma :) Wiadomo że zakazany owoc najlepiej smakuje.

Swoją drogą w tych latach gdyby nie reagowali to nie wiem czy media nie naciskały by na jakieś stanowcze odpowiedzi wobec tego by ogłosić, bo "..." (tu wydufany nadmiar powód na jaki zahaczyła by się część ludzi) ...
  • 0

#12

samuraj1973.
  • Postów: 49
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tak :)
Skoro Brown sam przyznaje że to fikcja, chwyt marketingowy - po co kler się unosi? O wiele lepiej by wyglądało gdyby nei zwracali uwagi wogóle na to, wtedy mogliby ludzie uznać że skoro kościół się nie przejmuje tym i nie alarmuje, to faktycznie nic w tym nie ma :) Wiadomo że zakazany owoc najlepiej smakuje.

Ale jeśli to prawda to cała wiara byłaby postawiona w bardzo trudnej sytuacji no może nie wiara lecz władza kościoła bo zostałaby ujawniona fikcja którą wmawia nam kler i dlatego bronią się rękami i nogami przed ujawnieniem prawdy.
  • 0

#13

Junk.
  • Postów: 72
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wiara tych ludzi musi mieć bardzo słabe fundamenty skoro zagrożeniem dla niej są książki o małym czarodzieju albo przygodowa fikcja taka jak "Kod".
  • 0

#14

samuraj1973.
  • Postów: 49
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wiara tych ludzi musi mieć bardzo słabe fundamenty skoro zagrożeniem dla niej są książki o małym czarodzieju albo przygodowa fikcja taka jak "Kod".

Wiara dzisiejszych Chsześcijan ma niestety słabe fundamenty.Wszystko przez to że na jaw wychodzą wszelkie krętactwa i pęd do władzy przez kler. Ich zachowanie ma niewiele wspólnego z tym o czm nauczał Jezus.A to oni mają być tymi którzy prowadzą kościół do Boga.
  • 0

#15

Indoctrine.
  • Postów: 1450
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Winę ponisi zbytnia laicyzacja społeczeństwa i rozwiązłość, a także pełen relatywizm moralny. Zresztą, koniec cywilizacji zachodzniej jest już blisko. Niestety.
  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych