Napisano
19.09.2008 - 11:12
Właściwie nie odczuwam przemożnego strachu do żadnego bardziej konkretnego miejsca. W pobliżu miejsca mego zamieszkania mam las, do którego czasem wychodzę nawet późnym wieczorem, cmentarz nocą jest jednym z moich ulubionych miejsc do kontemplacji (jakkolwiek nie chodzę tam zbyt często, a jedynie gdy czuję się bardzo przygnębiony, kiedy władzę nade mną przyjmuje melancholia), niedaleko jest (lub było) też kilka opuszczonych budynków, które mogą robić przygnębiające wrażenie, dokąd będąc dzieciakami czasem się z kolegami udawaliśmy. Jednak żadna z tych rzeczy nie wydaje mi się naprawdę straszna. Oczywiście nieprzyjemnym byłoby pozostanie gdzieś zamkniętym, bez możliwości wołania o pomoc, gdyż nie byłoby w pobliżu nikogo, kto mógłby pomóc, lecz to, co napawa mnie największym przerażeniem jest coś całkiem innego, o wiele bardziej subtelniejszego...
Boję się siebie samego. Swoich reakcji i odpowiedzialności za nie. Boję się, że powiem lub uczynię coś głupiego, że zbłaźnię się przed otoczeniem. Mimo że mam do siebie duży dystans, potrafię ze swojej osoby kpić, parodiować i śmiać się ze swoich własnych zachowań, tak więzy perfekcjonizmu, którymi jestem mocno związany, każą mi lękać się własnych reakcji. Mimo wewnętrznego rozwoju, obserwacji, ciągłego poznawania siebie na nowo, dążenia do bycia lepszym, nie mam pewności, że w pewnej chwili nie poważę się na coś, czego naprawdę będę żałował. Że powiem coś tak złego, głupiego, ze nie będzie można już tego naprawić lub że w wyniku nagłych okoliczności stracę możliwość do tychże okoliczności naprawy. Lęk ten, z którym walczę i nad którym staram się panować, prowadzi mnie często do izolacji od zwykłych ludzi, mam mało przyjaciół, choć moja osoba ze względu na jej oryginalność zdaje się być nawet popularna. Przed życiem uciekam w świat nauki, książek historycznych, zatracam się tam, tracąc wszelki związek z właściwym otoczeniem. Formą walki z tym strachem, terapii jest m.in. pisanie na tym forum, gdzie pokazuję swą wartość, lecz zostaję oceniany zarówno pozytywnie i negatywnie. To, że przyznaję się do głupot, ponoszę odpowiedzialność za to, co czasem mi się wymyka, choć bywa to dla mnie cholernie trudne, świadczy o tym chyba najlepiej.