Gdy Słońce zacznie się wypalać, połknie i spopieli najbliższe planety. Czy Ziemia ocaleje? Właśnie odkryto starą gwiazdę, która śmiertelne konwulsje ma już za sobą, a na orbicie planetę, która to wszystko przetrwała. Jest więc nadzieja Znamy już ponad ćwierć tysiąca planet spoza Układu Słonecznego, ale nigdy wcześniej nie znaleziono jeszcze globu, który krążyłby przy tak wiekowej gwieździe, dwa razy starszej niż Słońce, liczącej ponad 10 mld lat.
- A było to odkrycie przypadkowe - mówi dr hab. Stanisław Zoła z Obserwatorium Uniwersytetu Jagiellońskiego. Brał on udział w badaniach tej gwiazdy wraz z dr. Andrzejem Baranem z Katedry Astronomii Akademii Pedagogicznej w Krakowie i docentem Pawłem Moskalikiem z Centrum Astronomicznego im. M. Kopernika w Warszawie.
Sztafeta teleskopów dookoła świata Celem obserwacji, w które zaangażowany był spory międzynarodowy zespół astronomów, była gwiazda V391 Pegasi w gwiazdozbiorze Pegaza oddalona o prawie 4 tys. lat świetlnych od Ziemi. W porównaniu ze Słońcem ma cztery razy mniejszą średnicę i dwa razy mniejszą masę. Podobne gwiazdy nazywa się podkarłami.
V391 Pegasi pulsuje, czyli okresowo zmienia jasność. - Dużo gwiazd oscyluje, również Słońce - opowiada Paweł Moskalik. - Zwykle są to drgania złożone, jak w skrzypcach, w których szarpiemy za kilka strun jednocześnie. Z wysokości tonów odgadujemy, jak i z czego zbudowane jest wnętrze gwiazdy. Podobnie z drgań sejsmicznych odczytuje się strukturę Ziemi.
Żeby śledzić oscylacje, trzeba przypatrywać się gwieździe jak najdłużej. Najlepiej nieustannie przez wiele godzin. Jedno obserwatorium nie wystarcza, bo o brzasku kopuła teleskopu musi się zamknąć. W późnych latach 80. prof. Ed Nather z Uniwersytetu Teksasu wymyślił, by obserwacje tego samego obiektu na niebie prowadzić non stop za pomocą wielu teleskopów rozmieszczonych wzdłuż obwodu kuli ziemskiej. Bo kiedy w jednym miejscu nastaje ranek, pałeczkę obserwacji może przejąć teleskop tam, gdzie trwa jeszcze noc. Pomysł tzw. teleskopu globalnego chwycił. Na początku lat 90. w projekt włączyli się również Polacy. "Centrum dowodzenia" znajduje się na Uniwersytecie Iowa, a obserwatoria - w Europie, Izraelu, Chinach, Korei, USA, RPA, Australii, Nowej Zelandii, Brazylii, Chile.
V391 Pegasi była na celowniku astronomów od 2000 r. Obserwacjami kierował Roberto Silvotti, astronom z Neapolu. Oscylacje gwiazdy, w których wyodrębniono pięć tonów, docierały do Ziemi z regularnością zegara. Ale ze zdziwieniem odkryto, że ten gwiezdny czasomierz nie jest doskonały. Oscylacje spóźniały się i przyspieszały o kilka sekund. Przyczyną jest planeta, która okrąża gwiazdę z okresem 3,2 lat - dowodzą naukowcy w dzisiejszym "Nature".
Co nas czeka za 5 mld lat? Planeta jest ponadtrzykrotnie masywniejsza od Jowisza i dziś krąży dalej od gwiazdy niż nasz Mars, ale kilka miliardów lat temu była na podobnej orbicie jak Ziemia. Wtedy jej macierzysta gwiazda V391 Pegasi była nieco chudszym bliźniakiem Słońca. Przez miliardy lat podobnie świeciła, a źródłem jej energii była też zamiana wodoru w hel.
Kiedy jednak cały wodór w środku gwiazdy został zużyty, zaczął się katastrofalny proces, która również czeka nasze Słońce za mniej więcej 5 mld lat.
Wnętrze gwiazdy nagle pozbawione paliwa i energii kurczyło się, a zewnętrzne warstwy przeciwnie - puchły. V391 Pegasi ponadstukrotnie powiększyła średnicę, zamieniła się w tzw. czerwonego olbrzyma. Gdyby wtedy ktoś żył na okrążającej ją planecie (choć do zamieszkania pewnie bardziej nadawały się jej skalne księżyce), to byłby świadkiem, jak słońce powiększa się do monstrualnych rozmiarów, zajmuje pół nieba i praży coraz niemiłosierniej.
Planecie groziła zagłada - mówi Moskalik. Puchnąca gwiazda wywierała coraz silniejsze siły pływowe, które mogły ściągnąć planetę ruchem spiralnym na niższe orbity, co skończyłoby się jej połknięciem i spaleniem.
Ale były też zjawiska przeciwne, które rozluźniały grawitacyjną więź między planetą i gwiazdą. V391 Pegasi szybko traciła masę, bo silny wiatr gwiezdny unosił w kosmos miliony ton gazów. W pewnej chwili musiał też nastąpić tzw. błysk helowy.
Centralna część gwiazdy skurczyła się na tyle mocno, że ponownie rozgorzały tam reakcje syntezy jądrowej. Doszło do gwałtownego zapłonu helu, który zaczął się przekształcać w węgiel. Fala tej eksplozji zmiotła zewnętrzną otoczkę gwiazdy.
To wreszcie musiało przeważyć i planeta oddaliła się na bezpieczną odległość. Przetrwała.
Gwiazda tymczasem skarlała, w jej wnętrzu do dziś trwa zamiana helu w węgiel. Hel "spala się" w wyższej temperaturze niż wodór, więc V391 Pegasi jest dziś wprawdzie dużo mniejsza, ale kilka razy gorętsza niż Słońce. Jej powierzchnia jest rozpalona do 30 tys. stopni, a na planecie temperatura może sięgać ok. 200 st. C. W życiu gwiazdy już raczej nie zdarzy się nic gwałtownego. Kiedy hel się stopniowo wypali, gwiazda zostanie powoli stygnącym i gasnącym wrakiem.
Dla naukowców jest dziś wspaniałym wehikułem czasu, dzięki któremu możemy się przyjrzeć naszej przyszłości. - Wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi - mówi Paweł Moskalik. - Czy przetrwało tam więcej globów, również postury Ziemi? Czy ich obecność miała wpływ na los gwiazdy?
Niektóre hipotezy mówią bowiem, że to planety, a także inni towarzysze gwiazd (np. brązowe karły), przyczyniły się do tego, iż podkarły straciły prawie całą otoczkę wodorową po fazie czerwonego olbrzyma. - Ale ja bym się dziś nie martwił o naszą przyszłość, bo to kwestia jeszcze 5 mld lat - dodaje astronom.
Źródło: Gazeta Wyborcza