Zakłamany świat naszej codzienności
Oprócz wielkich spisków i oszustw, które mogą doprowadzić nasz świat do zagłady (albo i nie mogą), mamy też do czynienia ze szwindlami drobniejszego płazu, które wpływają na nasze codzienne, z pozoru drobne, życiowe wybory. Każdy zapewne słyszał o „spisku żarówkowym”. Ale nie jest to jedyny taki przypadek, za pomocą którego koncerny naszym kosztem – bądź finansowym, bądź psychicznym – chcą sobie zrobić dobrze. A nawet bardzo dobrze.
ADHD – ciężka choroba koncernów farmaceutycznych
Dzieci to największa zakała ludzkości – mawiał Antoni Słonimski. A co by pan Antoni powiedział na temat dzieciaczków dotkniętych ADHD? Pewnie nic by nie powiedział. Nic, co nadawałoby się do druku.
Ale jeszcze większą zakałą jest Big Pharma. Fakt ten, zapewne z całym przekonaniem, mogą potwierdzić autorzy tekstów zamieszczanych na stronie Collective Evolution.
W październiku ukazał się tam artykuł Kalee Brown, o tym że choroba zwana ADHD (nadpobudliwość psychoruchowa) swoją „karierę” zawdzięcza głównie geszefciarzom z koncernów farmaceutycznych. Tak przynajmniej twierdzi cytowany przez Brown autor i dziennikarz śledczy Alan Schwarz. Niedawno wydał on książkę na ten temat: ADHD. Nation, opisując, w jaki sposób Big Pharma za pomocą reklamy i przekupionych przez nią specjalistów „sprzedała” Amerykanom tę chorobę.
Według Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) począwszy od 2011 r., u około 11 proc. dzieci w wieku od 4 do 17 lat zdiagnozowano ADHD. Jednak Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne uważa, że choć tylko 5 proc. amerykańskich dzieci cierpi na nadpobudliwość psychoruchową, to i tak podaje się liczbę około 15 proc. I liczba ta stale rośnie, skacząc z 7,8 proc. w 2003 do 9,5 proc. w 2007 r. Schwarz tłumaczy to w ten sposób: z jednej strony jest to efekt promowania ADHD przez przemysł farmaceutyczny, a z drugiej – błędne rozpoznanie przez lekarzy przyczyn zaburzeń zachowania u dzieci. W wywiadzie dla „Scientific American” Schwarz wyjaśnia: Wiele osób w wieku dziecięcym ma problemy osobowościowe i potrzebuje pomocy. Ale zaburzenia te wynikają najczęściej z traumatycznych przeżyć, lęków, rodzinnych sporów, braku snu, złej diety, problemów szkolnych. (…) Musimy im pomóc, ale nie poprzez odruchowe diagnozy, które wpływają później na całe ich życie.
Nie jest wielką tajemnicą, że firmy farmaceutyczne kupują sobie lekarzy i biochemików pracujących nad nowymi lekami – pisze Kalee Brown. Opłacają ich, aby celowo zawyżali liczbę osób chorych na ADHD oraz aby prowadzili badania, których wyniki byłyby zgodne z oczekiwaniami Big Pharma. Zwłaszcza badania, które dotyczą skutków ubocznych przyjmowania leków na ADHD. Mimo że koncerny farmaceutyczne reklamują te medykamenty jako „bardziej bezpieczne niż aspiryna”, to wiadomo, że mają one szereg skutków ubocznych i zaliczają się do tej samej grupy co morfina i oksykodon (silny lek przeciwbólowy), ze względu na ryzyko związane z uzależnieniem i szkodliwym działaniem na organizm.
Wielu lekarzy kwestionuje zasadność traktowania ADHD jako jednostki chorobowej. Wskazują oni na to, że definicja tego zaburzenia, podobnie jak wielu innych chorób, została stworzona pod silnym wpływem Big Pharma. Lisa Cosgrove, amerykańska psycholog, badała związki finansowe między członkami zespołu tworzącego amerykański Podręcznik statystyki i diagnostyki chorób psychicznych a przemysłem farmaceutycznym, wykazując, że spośród 170 uczestników tego zespołu, 95 (56 proc.) miało jeden lub więcej związków finansowych z firmami przemysłu farmakologicznego, a 100 proc. uczestników innego zespołu, skupionego wokół zaburzeń nastroju lub schizofrenii, czerpało korzyści finansowe ze współpracy z firmami farmaceutycznymi.
Inny uczony, neurolog Richard Saul poświęcił się studiowaniu przypadków ludzi mających trudności ze skupieniem uwagi. Jego bogate doświadczenie badawcze pozwoliło mu wysnuć wniosek, że ADHD nie jest w rzeczywistości zaburzeniem, lecz zespołem objawów, które nie powinny być traktowane jako odrębna choroba. Przyczyn występowania tego zespołu należy nadal szukać.
Złudna wiara w mammografię
W 2013 r. Szwajcarska Rada Medyczna (Medical Board), niezależna grupa badawcza oceniająca technologie medyczne, została poproszona o dokonanie przeglądu przesiewowych badań mammograficznych. Czasopismo „New England Journal of Medicine” cytuje wypowiedź dr Nikoli Biller-Andorno i dr. Petera Juni, uczestniczących w badaniach Medical Board: Kiedy rozpoczynaliśmy naszą pracę, byliśmy świadomi niepokojących sygnałów, jakie dochodziły do nas w ciągu ostatnich 10–15 lat w związku z badaniami mammograficznymi. Wraz z postępem prac nasze zaniepokojenie wzrastało. Szacuje się, że w 2016 r. w Stanach Zjednoczonych zostanie zdiagnozowanych ponad 240 tys. przypadków inwazyjnego raka piersi i 61 tys. nieinwazyjnego. Mammografia uważana jest za najlepsze narzędzie pozwalające na szybkie zdiagnozowanie u pacjentki raka piersi.
Jednak obaj lekarze ze szwajcarskiej grupy badawczej byli zszokowani odkryciem, że nie ma przekonujących dowodów na to, że korzyści badań mammograficznych przewyższają szkody z nimi związane. Związana z profilaktycznymi badaniami mammograficznymi względna redukcja ryzyka śmierci z powodu raka piersi, wynosząca około 20 proc., nie równoważy ryzyka związanego z samym badaniem, które wykrywając guzki wielkości 1–3 mm, skazuje kobietę na szereg kolejnych badań, w tym inwazyjnych, jak biopsja. W większości wypadków po to tylko, aby utwierdzić się w przekonaniu, że wykryte zmiany są klinicznie nieistotne i nie zagrażają zdrowiu i życiu pacjentki. W tej sytuacji bardziej szkodliwe są same badania wykluczające, związane z napromieniowaniem organizmu.
Kanadyjski Krajowy Ośrodek ds. Badań Przesiewowych Piersi stwierdził, że w ciągu ostatnich 25 lat odkryto 106 przeszacowań dotyczących raka tego organu u kobiet. Oznacza to, że 106 zdrowych pań niepotrzebnie przeszło cały cykl zabiegów chirurgicznych, radioterapii, chemioterapii lub kombinację tych metod leczenia raka. W wyniku wieloletnich analiz efektów mammografii uczeni doszli do wniosku, że pozwala ona na uniknięcie tylko jednego (sic!) przypadku śmierci na 1000 kobiet.
Badania Szwajcarskiej Rady Medycznej wykazały, że w przypadku braku objawów nowotworu piersi, czyli w przypadku badań profilaktycznych, mammografia jest po prostu przestarzała i przynosi więcej szkody niż pożytku.
W 2014 r. w piśmie „British Medical Journal” ukazały się wyniki kilkuletnich studiów, z których wynika, że mammografia ma wątpliwą wartość. W przeprowadzonym eksperymencie wzięło udział 90 tys. kobiet w wieku 40–59 lat, które poddawane były badaniom na przestrzeni 5 lat. U części z nich wykonywano badania palpacyjne i mammografię, a pozostałe wykonywały tylko samobadanie piersi. Okazało się, że liczba kobiet, u których zdiagnozowano inwazyjnego raka piersi w tym okresie, była zbliżona w obu grupach. Natomiast liczba pacjentek, które z powodu raka zmarły, była niemalże identyczna.
W związku z tymi uwagami od listopada 2015 r. Amerykańskie Towarzystwo Onkologiczne przekonuje, że kobiety nieobciążone żadnym dodatkowym ryzykiem zachorowania na nowotwory piersi powinny rozpoczynać badania mammograficzne dopiero w wieku 45 lat. Coraz częściej do głosu dochodzi opinia, że mammografia nie jest doskonałą metodą diagnostyczną i słabo się sprawdza zwłaszcza w przypadku młodszych kobiet.
Fluor wzmacnia zęby czy… raka?
Fluoryzację wody pitnej dostarczanej do domowych kranów oficjalnie rozpoczęto w Stanach Zjednoczonych w latach ’50 ubiegłego stulecia. Następnie zaczęły ją stosować inne kraje. Rzekomym celem procesu fluoryzacji jest zapobieganie próchnicy zębów przez systematyczne stosowanie związków fluoru. Człowiek dorosły jest w stanie zaspokoić swoje dzienne zapotrzebowanie na fluor już poprzez samo wypicie kilku herbat. W jakim zatem celu w wielu krajach na świecie zachodzi potrzeba fluoryzowania wody pitnej? Stoi za tym nadmierna troskliwość o zdrowie obywateli czy może jakaś inna przyczyna? Czemu głowy państw nie przejmują się, że obywatele niszczą sobie zdrowie, pijąc alkohol, wdychając spaliny samochodowe czy jedząc śmieciowe jedzenie, natomiast martwią się o ich uzębienie? – zastanawiają się autorzy strony Zdrowe Pasje.
W marcu 2014 r., w 13. numerze prestiżowego pisma medycznego „The Lancet Neurology” Philippe Grandjean z Uniwersytetu Południowoduńskiego w Odenese oraz Philip J. Landrigan z Icahn School of Medicine at Mount Sinai w Nowym Jorku zamieścili artykuł na temat neurologicznych skutków oddziaływania na organizm coraz większej ilości toksyn pochodzących ze środowiska naturalnego. Konkluzje tego tekstu nie są optymistyczne: Upośledzenia rozwoju neurologicznego, takie jak autyzm, nadpobudliwość ruchowa z deficytem uwagi, dysleksja i inne zaburzenia funkcji poznawczych dotykają milionów dzieci na całym świecie. Niektóre prognozy wskazują, że ten typ chorób będzie się nasilał. Wśród czynników je powodujących znajduje się przemysł chemiczny. W 2006 wykazano, że wśród chemikaliów przemysłowych negatywnie wpływających na rozwój układu nerwowego znalazły się m.in. ołów, metylortęć i arsen. Od 2006 zidentyfikowano kolejne związki neurotoksyczne, w tym fluor i jego pochodne. Uczeni podkreślają, że zaistniała sytuacja powinna zmusić decydentów do ograniczenia stosowania środków neurotoksycznych.
Dr Dean Burk, biochemik, związany z amerykańskim Krajowym Instytutem Onkologicznym stwierdził: W gruncie rzeczy fluor jest najbardziej rakotwórczym związkiem chemicznym. Gdy masz władzę, nie musisz mówić prawdy. Jest to zasada, która rządzi na świecie od pokoleń. Bardzo wielu ludzi, będących na wysokich stanowiskach rządowych, po prostu nie mówi prawdy. Fluor przynosi śmierć na olbrzymią skalę. To jeden z najbardziej przekonujących dowodów naukowych i biologicznych, które udało mi się wypracować w ciągu półwiecza pracy w onkologii. Jak podaje Open Jurist, już w latach 70. XX w. dr Burk stanowczo twierdził, że fluoryzacja to masowe morderstwo, dokonywane przez ludzi pozbawionych czci i honoru.
To, co dodaje się do wody w procesie jej uzdatniania do picia, to substancja o nazwie kwas hydrofluorokrzemowy, który jest toksycznym związkiem, powstałym podczas produkcji aluminium, nawozów (superfosfat), stali. To nie jest produkt naturalny, to toksyczny odpad przemysłowy – tłumaczy Arjun Walia z Collective Evolution.
Nic zatem dziwnego, że coraz więcej krajów na świecie zaprzestało fluoryzacji wody. W Europie z fluoru w wodzie pitnej zrezygnowały: Austria, Belgia, Dania, Finlandia, Francja, Niemcy, Grecja, Islandia, w 90 proc. Wielka Brytania, Hiszpania, Norwegia, Szwajcaria. Poza Europą nie fluoryzuje się wody w: Kanadzie, Australii, a nawet… na Kubie. W USA proces stopniowej rezygnacji z fluoryzacji wody pitnej miał swoje początki już w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy to w Pensylwanii wygrano proces sądowy, w trakcie którego udowodniono szkodliwość fluoryzacji wody. Mimo to na większej części terytorium USA fluoryzacja wody jest nadal stosowana. W Izraelu Sąd Najwyższy wydał werdykt nakazujący zaprzestanie fluoryzowania wodociągowej wody pitnej do kwietnia 2014 r. z powodu masowych uszczerbków na zdrowiu populacji, wyrządzonych spożywaniem dużych dawek fluoru.
Jak podaje strona Zdrowe Pasje, w Polsce w roku 1967 r. do użytku oddano pierwszą stację fluorowania wody, która miała poprawić profilaktykę przeciwpróchniczą zębów. Obecnie w Polsce fluoryzacja wody pitnej ma miejsce oficjalnie tylko we Wrocławiu, lecz w niektórych rejonach woda z kranu zawiera wyższe stężenie fluoru, co również wiąże się z niemałymi zagrożeniami dla zdrowia. Sytuacja dotycząca sztucznego fluoryzowania wodociągowej wody pitnej w Polsce niestety nie jest do końca jasna i trudno jest uzyskać dokładne informacje na ten temat. Jakość wody pitnej można sprawdzić na oficjalnych witrynach polskich wodociągów, w zależności od rejonu, lecz nie wszystkie wodociągi podają szczegółowe informacje związane z zawartością fluoru i jego związków w wodzie.
Cukier nie jest taki słodki, a tłuszcz – tłusty
Alanna Ketler z Collective Evolution pisała, że zgodnie z ujawnioną niedawno korespondencją między potentatami cukrowniczymi a naukowcami z Harwardu, przemysł cukrowniczy rozpoczął w latach 60. XX w. sponsorowanie badań mających podważyć zasadność tezy o wpływie cukru na choroby serca. W tej roli badacze mieli teraz obsadzić tłuszcz, czyniąc go głównym powodem chorób układu krążenia. W 1964 r. grupa znana jako The Sugar Association (Słodkie Stowarzyszenie) rozpoczęła kampanię zamierzającą walczyć z „negatywnym nastawieniem do cukru”, jakie pojawiło się po serii artykułów łączących cukier z chorobami serca. W następnym roku The Sugar Association zatwierdził tzw. Project 226, w którym wzięli udział uczeni z Harwardu, opłacani przez przemysł cukrowniczy. Rezultatem był artykuł opublikowany w 1967 r. w „New England Journal of Medicine”, przenoszący odpowiedzialność za wzrost chorób serca z cukru na tłuszcz. Konkluzja tekstu była jasna: Nie ma wątpliwości, że redukcja cholesterolu i tłuszczów nasyconych w diecie jest jedynym sposobem na skuteczne zapobieganie chorobom serca. Skutek był taki, że pod wpływem antycholesterolowej i antytłuszczowej propagandy zaczęto ponownie lekceważyć szkodliwość cukru w diecie. Jeden z pracowników wspomnianej wyżej grupy napisał do autorów: Zapewniam was, że to, co napisaliście, jest całkowicie zgodne z naszymi oczekiwaniami. Od tego momentu przez kolejne dziesięciolecia koncentrowano się na tym, aby w celu zapobiegania chorobom serca zmniejszyć w diecie obecność tłuszczów nasyconych, a nie cukru.
Czy jednak tłuszcz jest rzeczywiście tak wielkim wrogiem zdrowego żywienia, jak to się przedstawia w literaturze? – zastanawia się Alanna Ketler.
Zwolennicy diety niskotłuszczowej lub nawet beztłuszczowej odnieśli olbrzymi sukces. Producenci żywności i napojów zaczęli redukować ilość tłuszczu, a nawet w ogóle go nie stosować. Nie trzeba było dużo czasu, aby producenci odkryli, że eliminacja tłuszczu z posiłków i napojów pogarsza ich smak. Rekompensatę znaleźli w… cukrze! I to nie w niewielkiej ilości cukru, ale w całej masie, dodawanej do tworzonych na sprzedaż potraw. Jak na ironię, nie czyniło to wcale ich produktów wolnymi od tłuszczu, bo znajdujący się w nich cukier w organizmie konsumenta odkładał się właśnie jako tłuszcz.
Naukowcy cały czas usiłują odnaleźć związki między dietą a chorobami serca i coraz częściej skłaniają się ku opinii, że to nie tyle tłuszcz, co właśnie cukier jest odpowiedzialny za różne rodzaje chorób układu krążenia. Komitet doradczy rządu federalnego USA na temat zaleceń żywnościowych mówi, że nie ma znaczących dowodów, które wykazywałyby istnieje relacji między dietą cholesterolową a chorobami serca! Choć z drugiej strony komitet nadal zaleca ograniczanie spożywania tłuszczów nasyconych.
Tak znane firmy jak Coca-Cola Company i Kellogg Company od dawna sponsorują badania, których wyniki stały się już częścią literatury naukowej, są cytowane przez innych badaczy i nagłaśniane w publikacjach prasowych. I, co bardzo dziwne, nikt jakoś nie kwapi się, aby dostrzec w tym konflikt interesów.
Korporacje, finansujące prace uczonych, deklarują, że ich badania rygorystycznie przestrzegają standardów naukowych, natomiast sami uczeni widzą w prywatnym sponsoringu wielką szansę dla rozwoju kosztownych analiz, na które agencje rządowe nie chcą lub nie mogą wyłożyć odpowiednich funduszy. Jednak wielu krytyków uważa, że sponsorowane przez korporacje testy są jedynie marketingowymi sztuczkami, podważającymi społeczne zaufanie do wyniku badań naukowych oraz osłabiającymi rzeczywiste wysiłki na rzecz poprawy stanu zdrowia społeczeństwa. Firmy żywieniowe płacą naukowcom nie po to, aby poszukiwali prawdy na temat walorów zdrowotnych produkowanej przez korporacje żywności, ale po to, aby osiągnąć tak pożądany w dzisiejszych czasach „naukowy certyfikat” dla produktów. Przekłada się to bowiem na wzrost zysków. Natomiast ludzie, dowiadując się z dnia na dzień, że to, co wczoraj było wyklęte z menu jako groźne dla zdrowotności, dziś okazuje się jednym z filarów zdrowego i pożywnego posiłku – zaczynają tracić zaufanie do nauki o żywieniu.
A to z kolei odbija się na dochodach i prestiżu uczonych od jedzenia i picia – dodajmy od siebie. Prywatnie.
Źródła:
http://openjurist.or...-states-inc#fn3
http://www.collectiv...d-h-d-epidemic/
http://www.collectiv...-never-get-one/
http://www.collectiv...l-in-our-water/
http://www.collectiv...tion-for-money/
fot. domena publiczna
Użytkownik D.B. Cooper edytował ten post 27.09.2017 - 11:14