8 grudnia 1997 roku na Kamczatce, w bazie marynarki wojennej Rosji, miało miejsce zagadkowe wydarzenie: zaginał oficer jednej z licznych jednostek wojskowych na północnym wschodzie kraju.
Kapitan III rangi (stopień oficerski w marynarce wojennej odpowiadający stopniu majora w wojskach lądowych i lotnictwie), jak zwykle, przejął kolejny dyżur na brygadzie zgodnie z obowiązującym regulaminem. W godzinach dziennych i nocnych, kiedy trzymał wachtę, w bazie nie zaszło nic szczególnego. Jednak następnego ranka oficer nie pojawił się w wyznaczonym czasie, aby przekazać swój posterunek nowej zmianie. Sytuację komplikował fakt, że razem z dyżurnym zaginęła też broń osobista, którą trzeba zdać po zakończeniu wachty.
Natychmiast wszczęto postępowanie wyjaśniające, które wykazało, że po raz ostatni kapitana III rangi widział marynarz dyżurny na dwie godziny przez zakończeniem zmiany. Według jego słów, oficer poszedł wzdłuż pirsu na koniec bazy i stamtąd już nie wrócił. Przy przeszukaniu terenu jednostki nie znaleziono żadnych śladów pobytu zaginionego marynarza. Wyjaśniło się też, że nie zachodził on ani do domu, ani do kolegów. W ten sposób zarysował się obraz samowolnego opuszczenia posterunku z bronią służbową, a to już jest zdarzenie nadzwyczajne w skali całej marynarki wojennej.
Licząc się z dużym oddźwiękiem zdarzenia, do śledztwa włączono pracowników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którzy zablokowali możliwe drogi opuszczenia Półwyspu Kamczackiego. A było takich sporo: lotnisko cywilne oraz samoloty marynarki wojennej, z załogami których marynarze byli tradycyjnie mocno zaprzyjaźnieni.
OBECNIE I PÓŁTORA STULECIA WCZEŚNIEJ
Po dwóch miesiącach od rozpoczęcia dochodzenia, w górskim rejonie Kamczatki myśliwi znaleźli szczątki mężczyzny w mundurze kapitana III rangi. Zadziwiające, że był to kompletny szkielet bez śladów tkanek miękkich. Nie stwierdzono też żadnych uszkodzeń kości, które powstają podczas ataku dzikich zwierząt albo po oddzielaniu tkanek ostrym narzędziem.
Mundur również nie nosił śladów mechanicznego uszkodzenia, ale wyglądał na bardzo stary. W kieszeniach munduru znaleziono dokumenty na nazwisko zaginionego oficera, ale też dosyć zniszczone. Znalezisko przewieziono do wojskowej placówki medycznej w Pietropawłowsku Kamczackim, gdzie wojskowi lekarze przeprowadzili badanie sądowo-medyczne.
Na podstawie wyników badań wyciągnięto następujące wnioski: Resztki kostne należą do trzydziestoletniego mężczyzny, który zmarł około 160 lat temu! Analiza laboratoryjna fragmentów munduru wskazała na taki sam okres czasu. Przy czym przez cały czas zwłoki znajdowały się na wolnym powietrzu i nie były pochowane.
Śledczy zdecydowali, aby wysłać szczątki znalezionego oficera na kontynent, do jednego z centralnych instytutów medycznych ministerstwa obrony w celu przeprowadzenie bardziej dokładnych badań.
Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Ekspertyza genetyczna z dużym prawdopodobieństwem wykazała przynależność szczątków do zaginionego oficera. Metoda radiowęglowa także potwierdziła czas śmierci: 160 lat temu. Śledztwo weszło w ślepy zaułek. Zagadka pozostała nierozwiązana do dzisiaj.
JEDYNE WYJAŚNIENIE?
Bardzo możliwe, że jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem będzie fakt, że poczynając od 1996 roku na Kamczatce obserwowano długi okres aktywności geomagnetycznej. Każdej doby w ciągu kilku lat zachodziły niewielkie wstrząsy skorupy ziemskiej. Aktywność tektoniczna nosiła charakter przewlekły i doprowadziła do uaktywnienia dwóch miejscowych wulkanów. Powszechnie obserwowano niezwykłe zjawiska w atmosferze.
Możliwe, że z tym właśnie mogła być związana anomalia przestrzenno-czasowa, do której trafił zaginiony oficer. W każdym razie innego wyjaśnienia zagadkowego zdarzenia nie znaleziono. Oficera zaliczono oficjalnie do zaginionych bez wieści. Bez odpowiedzi pozostało wiele pytań. Broni, którą powinien mieć przy sobie oficer, nie znaleziono. Niezałatwione pozostają prawne aspekty, związane ze świadczeniami pieniężnymi dla rodziny. Jasne jest tylko jedno: ortodoksyjna nauka nie jest gotowa do wyjaśniania podobnych przypadków.