Skocz do zawartości


Najwyżej ocenione posty


#468975 Wasze plany na grudzień 2012

Napisane przez Woolf w 21.11.2011 - 19:38

Robię melanż ostateczny.
  • 80


#443396 Dodatkowa osoba na zdjęciu.

Napisane przez Serail w 14.06.2011 - 18:27

- Ha! Sprawa rozwiązana Watsonie - Rzekł Holmes do wciąż zamyślonego przyjaciela.
- Ale jak to? - zapytał zdziwiony.
- Spójrz na lewy dolny róg zdjęcia. Co tam widzisz?
- Cóż, rękę mężczyzny ubranego na niebiesko, oparcie krzesła. Coś mi umknęło? - Watson wysilał swój wzrok, by dostrzec to, co znalazł tam Sherlock.
- Bzdura, mój przyjacielu. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Odparł nieco zawiedziony mistrz dedukcji. - Na zdjęciu dokładnie widać karton soku Caprio! Kiedy pijemy sok Caprio?
- Wydaje mi się, że w momencie, kiedy jesteśmy spragnieni. Zgodzisz się ze mną? - Watson wiedział, że Holmes już za kilka sekund obali jego teorię, zastępując ją bardziej bzdurną, ale i tak bardziej prawdziwą.
- Ach, niewiele wiesz o życiu. Sok Caprio pije się do wódki. Jeśli zatem na zdjęciu widzimy sok, to znaczy że gdzieś tam w okolicy będzie także wódka. Światło oświetla tylko pewien fragment ściany, co podpowiada mi, że jest wieczór, a w pomieszczeniu włączona jest lampa. Także wyraz twarzy bohaterów fotografii może dawać do zrozumienia, że wspomniana przed chwilą wódka jest już w pewnym stopniu opróżniona. Być może zdążyli już opróżnić którąś z kolei, jeśli nie odróżniają zakąski od palców koleżanki. - Dumny z siebie Sherlock zakończył swój wywód.
- Ale nawet jeśli masz rację, to co z tego? - Watson nie krył zdziwienia.
- Powiem kolokwialnie, przyjacielu. Byli tak narąbani, że nie zauważyli, że ktoś wpadł do nich na kielicha. Ot, mamy rozwiązanie zagadki, przyjacielu. Ruszajmy dalej, jest jeszcze tyle duchów do rozpracowania.

A tak na poważnie, to oglądając w przeszłości zdjęcia o wiele bardziej "sprawdzone" nie spotkałem się, aby jakieś istoty wyglądały tak jak ludzie. Nie ma tutaj nic z zakresu paranormalnego. Sorry, Batory.
  • 66


#472457 Dlaczego w Polsce jest dobrze

Napisane przez hannibal w 15.12.2011 - 11:37

Co ty szerzysz za propagandę człowieku? Podwyżki podatków, VAT, akcyzy cen paliwa, podwyższenie wieku emerytalnego, anulowanie różnych ulg ( choćby na Internet) i mówisz, że w Polsce żyje się dobrze? Wiesz, ile ludzi żyje w skrajnej biedzie? Kryzys ma to do siebie, że powiększa się różnica między bogatymi a biednymi. Bogaty staje się jeszcze bardziej bogaty, biedny jeszcze biedniejszy. I ja też widzę dookoła siebie, że jest coraz większy syf. I ty mówisz, że w Polsce jest dobrze hehe. Ja mam w [...] wszelkie anonimowe ankiety czy statystyki. Ludzie widzą, co się dzieje w naszym kraju, i uwierz mi, że jest ich coraz więcej. Mam nadzieję, że niedługo ludzie się przebudzą, bo tak dłużej nie może być.

 Edycja: Kurczak

Dołączona grafika


#487160 Nasze słowiańskie korzenie - dlaczego nie uczą tego w szkole?

Napisane przez dżek w 28.02.2012 - 16:12

Od małego w naszych szkołach każdy uczy się mitologii greckiej, rzymskiej.

W międzyczasie dowiadujesz się o Wikingach, poznajesz podstawy hinduizmu, uważasz Dalajlamę za kogoś w rodzaju Jana Pawła II a o staropolskiej mitologii, która była częścią całej wyznawanej przez Słowian wiary, nie da się dowiedzieć ani słowa? Jak to jest możliwe?


Dołączona grafika


Oglądamy amerykańskie napierdalanki i nie tylko oczywiście, dowiadujemy się o wampirach, a nie wiemy, że były częścią wierzeń naszych przodków. Wampirami stawali się po śmierci ludzie źli – złodzieje, zabójcy itd. Żeby po nocy nie chodziły i nie żywiły się krwią wbijano im osinowy kołek. Wilkołak to też była część naszych wierzeń… Wiedzieliście?

W dzisiejszych czasach Polacy błądzą. Nie wiemy, czego chcemy i czego powinniśmy się trzymać, kim być. Na boiskach jesteśmy dumni z Polski, krzyczymy „Ole Ole – nie damy się!” A w życiu codziennym? Unikamy spraw związanych z krajem. Nie znamy dziejów Polski. Złościmy się kolejnymi wypowiedziami prowadzących Wiadomości. I nic. Po ich zakończeniu przełączamy na „Taniec z Ciotami”.

Ktoś, kto nie zna przeszłości, nie umie zachować się w teraźniejszości i przegrywa w przyszłości. Tylko, że cierpią na tym nasze dzieci. Nie znają już wartości, nie mają od kogo ich poznać i przez to małpują nasze błędy. Stają się tacy sami. A wszystko dlatego, że nie umiemy, mimo posiadanych źródeł pisanych – uczyć się z błędów, jakie popełnili nasi przodkowie. Robimy tak samo jak oni. Dajemy się wykorzystywać, tracimy po kolei ostoje wolności – najpierw kraj, później ziemie, zakłady, budynki, a teraz pozwalamy na wtrącanie się w nasze życie rodzinne i rozbijanie ostoi polskości – rodziny. Gdzieś nasz naród się zagubił. Na dodatek, obecnie tracimy nawet swoją wiarę.

Jak wrócić na dobrą drogę? Myślę, że nie da się tego zrobić przez powstanie i następnie nauczanie społeczeństwa dobrych wzorów i wartości polskich. Musiałoby stanąć do walki całe społeczeństwo. Tego się już nie da zrobić. Niestety część z nich to zdrajcy, sprzedawczyki i przede wszystkim obcy. Oni nie pójdą i powstrzymają innych. To nie ich wartości i nie ich kraj. Im jest dobrze tak, jak jest. W końcu tak chcieli by wyglądał kraj. Mają za sobą środki, którymi skutecznie panują nad nami, nawet poprzez ogłupianie. A pozostali ubodzy nie mają z czym iść do walki, bo poza pięścią nie mają nic.

Celem odzyskania Polski powinniśmy zacząć od podstaw. By postawić chałupę, nie zaczyna się od dachu. Myślę, że trzeba najpierw odzyskać wiarę i poznać na nowo własne korzenie. To one przez te wszystkie stulecia dawały siłę. Mieliśmy ogromne wespół z Litwą państwo. Byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa. Bóg, Honor i Ojczyzna. Wszystko do czasu, aż znaleźli się zdrajcy i sprzedawczyki, a na końcu – tzw. użyteczne barany, jak Stanisław Poniatowski. Utraciliśmy wszystko.

II wojna światowa pozbawiła nas przywódców i warstwy dbającej o dobro najwyższe jakim jest Polska i jej społeczeństwo. Zastąpili ich przywiezieni na czołgach T-34, przyuczani do przejęcia władzy obcy, w tym Rosjanie i Żydzi oraz rodzimi zdrajcy i sprzedawczyki. Wtopili się w społeczeństwo, nauczyli języka, zmienili nazwiska na polskie. I się zaczęło sobiepaństwo. Trwa to do dziś. Dziś rządzą ich dzieci i wychowankowie. I rozwalili podstawy naszego bytu. Nie ma nic. A Polacy dalej potulnie jak owce idą za tymi baranami.

By to przerwać, trzeba wrócić do pracy u podstaw i uświadomić naród, kim są, jacy być powinni i co należy zrobić. Bo najwyższą wartością dla Polaka winna być Ojczyzna, która jest okrętem na wzburzonym współczesnym morzu zła. Musimy ją odzyskać, by nie utonąć. Ale by ją odzyskać, potrzebny jest nam wiatr w żagle – Bóg oraz kadłub – duma z bycia Polakiem.

Czytasz książkę, oglądasz Szklane Oko, rozmawiasz z kimś, patrzysz na to, co wykładają dzieciom i młodzieży w szkołach i ze zgrozą stwierdzasz (jeśli pomyślisz), że do panowania Mieszka I nic nie było. Tylko Grecja, Rzym… I co się uczysz? Bogów greckich, bogów rzymskich (po łebkach jeszcze egipskich), a o słowiańskich bogach nic! Jest tylko w podręcznikach wzmianka, że Mieszko I sprowadził chrześcijaństwo do kraju. Skoro sprowadził, to znaczy, że mieszkańcy coś innego wyznawali! Ale co? Zadasz sobie to pytanie, to poszukasz bo w podręcznikach nic nie ma. Nie, to nie wiesz. Tak jak większość.

Nie wszyscy wiedzą, że chrześcijaństwo przyswoiło sobie większość obrzędów staropolskich (pogańskich), bo nie mogła ich wytępić! Bądźmy dumni z wierzeń słowiańskich, bo nie ma czego się wstydzić. To nasze dziedzictwo i część naszej słowiańskiej – lechickiej – polskiej duszy. A obecnie część naszej wiary – obrzędów ku czci Boga!

 ŚWIĘTOWIT

Świętowit to najwyższy bóg Lechitów zwanych także Wenedami, władca niebios wyobrażany w czterech połączonych postaciach. Świętowit jest dawcą prawa oraz źródłem władzy. Przyjmuje się więc, że jego najważniejsze przejawy to niebiański Jasz (Jassa, Jesza, Jasza) i Grom (Piorun, Piorunic). Świętowit jest także opiekunem wypraw wojennych i strzeże zebranych plonów. Jego atrybuty to miecz oraz pozwalający widzieć przyszłość róg z miodem pitnym. Świętowit czczony był w jednej z najwspanialszych słowiańskich świątyń w Arkonie na wyspie Rugia. Imię Świętowit to zestawienie starosłowiańskich słów odpowiadające określeniu „święty, silny, światły władca”.

Dołączona grafika

 
JASSA – NIEBIAŃSKI BÓG POLAN

Najbardziej tajemniczy z Bogów dawnych Polaków. Czczony był przede wszystkim w okolicach równonocy wiosennej, a prawdopodobnie i jesiennej (oraz poranka i zachodu), poprzez uczty ofiarne z wykorzystaniem głazów z wnękami ofiarnymi. Był to bóg wojownik na białym rumaku, ale także przyjazny gospodarz i dostarczyciel dóbr i ożywiający przyrodę Na Pomorzu podobno mówi się na Wielkanoc jastrowe święta…

Dołączona grafika

 
PERUN

Bóg burzy i gromu, zamieszkiwał w świętym drzewie – dębie. Perun opiekował się warstwą rycerską i pilnował przestrzegania przysiąg. Najsłynniejsza świątynia Peruna znajdywała się w Nowogrodzie Wielkim. Bóstwo piorunowe pojawia się w podaniach ludowych. Szczególnie częsty jest motyw walki Peruna i smoka lub żmija. Niczym walka dobra (Peruna) ze złem. Uderzenie pioruna w wierzeniach ludów bałtyjskich i słowiańskich uświęcało dotknięty nim przedmiot. Drzewom i wzgórzom, gdzie następowały wyładowania i grzmoty, przypisywano moc leczniczą. Perun wzywany był przy zaprzysięganiu traktatów i umów. Perun spełniał rolę obrońcy ludzkości.

Dołączona grafika

 
MARZANNA/DZIEWANNA

Marzanna/Dziewanna to bogini, której szczególną cześć oddają kobiety oraz rolnicy i myśliwi. Dziewanna/Marzanna to władczyni urodzaju i łańcucha życia i śmierci, wojny i wróżb (świadczyło o tym niesienie wizerunku bogini na wyprawę wojenną oraz listopadowe wróżenie z rogu jaki trzymał posąg bogini). Najważniejsza świątynia Marzanny podobno mieściła się w Gnieźnie. Składano jej w ofierze wieńce i ziarna zbóż. Do dziś uprawia się obrzęd topienia Marzanny (zimy) i powitanie w ten sposób wiosny i lata. Podobny obrzęd praktykowano także w odniesieniu do Jaryły/Jarowita (w środku lata, na koniec żniw). Chodziło tu o przedstawienie obrazu odradzania i umierania. Po spaleniu kukły Marzanny wykonywano nową i zabierano do wsi. Był to obrzęd oddania czci Dziewannie – budzącej się przyrodzie. Dziewanna jest uosobieniem dzikiej i wolnej przyrody, w polskiej tradycji ludowej kwitnące dziewanny to warkocze Matki Boskiej. Jak wiele wskazuje, pieśń „Bogurodzica” pierwotnie skierowana była do Marzanny/Marzy – bogini wojny.

Dołączona grafika

 
ŁADO/JAROWIT

Pierwszy to polański bóg, ten drugi zachodniolechicki. Byli bogami wiosny i wojny. Łado/Jarowit to był młody bóg przejmujący moce i imiona od boga ojca (Jasza). Łado wymieniany był w najwcześniejszych źródłach polskich zawsze na pierwszym miejscu, przed Jaszem (Jezus też jest wymieniany częściej przed Bogiem). Łado-Jarowit był młodym bogiem wiosny, siły i wojny. Jako Młode Słońce pokonywał zimowe ciemności i pierwszymi uderzeniami piorunów budził wiosnę. Umożliwiał więc zasiewy pól, oraz rozpoczęcie działań wojennych. Ku jego czci (a także Leli jego oblubienicy) kobiety i mężczyźni odbywali wiosną taniec z mieczami.

Znane świątynie mieściły się w Wołogoszczy i Hobolinie, jego świętym zwierzęciem był biały koń, posiadał złotą tarczę i białą szatę. Koniec Młodego Słońca przedstawiono podobnie jak w przypadku Marzanny poprzez palenie lub topienie wizerunku Jaryły/Jarowita. Imię Jarowit to zestawienie starosłowiańskich słów odpowiadające określeniu „młody i silny władca”.

Dołączona grafika

 
ŁADA/LELA

Łada/Lela to była bogini miłości i radośnie budzącej się wiosny, opiekunka rodziny i piastunka rodu ludzkiego, opiekunka małżeństwa, a także zmarłych przodków. Matka boskich bliźniaków o imionach Lel i Polel. Święte drzewa Leli to lipa i brzoza. Ku czci Leli i Jarowita kobiety i mężczyźni odbywali wiosną taniec z mieczami. Taniec ten przedstawiał zaślubiny słonecznego Jarowita z Lelą. Za pośrednictwem Leli czczono przodków w trakcie obecnie nieco zapomnianych Zaduszek wiosennych. Jej świątynia mieściła się w górach świętokrzyskich, okolicach Lednicy oraz na Mazowszu. Staropolskie słowo „lelać” to kołysać do snu, a „lalka” to dusza zmarłej osoby.

Dołączona grafika

 
NUJA/TRZYGŁÓW

Władca podziemi, świata zmarłych, nocy i wody, dawca bogactwa, ale również sędzia i strażnik przysiąg surowo karzący za krzywoprzysięstwo. Wyobrażany w trzech połączonych postaciach, często rogatych. Proszono go o dobre miejsce dla zmarłych w Raju (w słowiańskich zaświatach). Według Jana Długosza najważniejsza świątynia Nyii znajdowała się w Gnieźnie. Opuszczał swoje siedziby tylko pod osłoną nocy, galopując przez świat na czarnym rumaku. Według polskich podań ludowych jego sługami byli Boruta i Rokita, którzy często opuszczali podziemia, pojawiając się w świecie ludzi. Chętnie uczestniczyli w zabawach, przysparzali ludziom bogactw, zawierali z nimi układy i karali za krzywoprzysięstwo. Trzygłów to także patron hodowli bydła – niegdyś wymiernika osiągniętego bogactwa.

Dołączona grafika

 
JAN/JÓN

Każdy wie co to jest Noc Świętojańska i Sobótka. Z kolei Jan/Jón zazwyczaj pomijany jest zupełnie jako chrześcijański święty.

W słowiańskich bajkach, w tym oczywiście polskich, występuje nader często bohater o imieniu Jaś. Św. Jan/Jón, wnosząc z obrzędów letniego przesilenia, zastąpił najwyraźniej dawne, rodzime bóstwo, najwyraźniej związane z wodami ziemskimi – źródłami i strumieniami, nad którymi bardzo często umiejscawiano pierwsze kościoły pod jego wezwaniem św. Jana.

Według wierzeń ludowych Księżyc jest panem ziemskich wód, co tłumaczyłoby nocny charakter obrzędu. Najprawdopodobniej, jego podobnie brzmiące imię nadawało się dobrze do zastąpienia go katolickim świętym, kojarzonym z Janem Chrzcicielem, oczyszczającym z grzechów przez zanurzenie w wodach Jordanu.

Na Łotwie z kolei był Jānis, bóstwo związane ze świętem Jāni– czyli letniego przesilenia. Jānis, później utożsamiony ze św. Janem Chrzcicielem, przynosił radość i obfitość, jego siedzibą i miejscem gdzie się ukazywało się drzewo, wysoka góra albo kamień. Walczył z wilkami. Tak więc czytając stare bajki o Jasiu, to należy myśleć, że jest on najprawdopodobniej jednym z dawnych bogów. Jan/Jón oznacza „młody, w pełni sił”. Tak więc Jaś wcale nie jest równoznaczne ze słowem „głupi” i trzeba to wytępić.

Dołączona grafika

 
MOKOSZ/MAKOSZ

Mokosz/Makosz – bogini słowiańska, uprzedmiotowienie Matki Ziemi, opiekowała się ziemią, wodą, deszczem, kobietami, płodnością, popędem, tkactwem, przędzeniem i owcami. Pojawiała się jako duch domowy w postaci kobiety z dużą głową, przędącą nocą wełnę i strzygącą owce. Nim się pojawiała, słychać było warczenie kołowrotka. Zostawiano jej przy nożycach małą ofiarę z kłębka wełny, a przy świętach składano ofiary z żywności.

Piątek był dniem poświęconym Mokoszy. Wierzono, że deszcz był mlekiem Mokoszy. Przysięgano na Matkę-Ziemię. W tym celu połykano grudkę ziemi albo kładziono ją sobie na ciemieniu. Aby uwolnić dobroczynną siłę Matki-Ziemi oborywano granice wiosek, żeby chronić je przed zarazami. Ziemia jako matka była obłożona najwyższą świętością. Nie wolno było pluć do wody ani na ziemię, bo to ją obrażało. Kult bogini został później zastąpiony kultem maryjnym, (Bogurodzica na sztandarach i w pieśni lub „matkowanie” Polsce na przykład).

Dołączona grafika

 

Nie są to wszyscy bogowie. Wszystkich, których zaciekawiło powyższe, zapraszam do czytania fachowych i złożonych opracowań zawartych w książkach bądź odsyłam do sieci.[1]

Warto również dostrzec współczesny zasób słownictwa polskiego, odnoszący się do dawnych bóstw i obrzędów pogańskich. Ile zachowało się dawnych zwyczajów!

Każdy zna określania takie jak „jak piorun/grom z jasnego nieba”, „gromić nieprzyjaciół”, „ty Pieronie!”. „O jeju!” wskazuje na odwołanie do bogini Leli czyli jak dawniej – „o Lelu!”, Nadal trwa zwyczaj topienia Marzanny. Wróżby andrzejkowe odprawiane do dziś przez niezamężne dziewczęta. Tylko, że kiedyś wróżono z rogu bogini.

Gwiazdka, Dzieciątko Jezus rozdające podarunki w najkrótszy dzień roku, to dawniej odrodzone w tych dniach Słońce – radośnie zwiastujące narodzinami oraz nieustannym wzrostem przyszłe zwycięstwo z Trzygłowem.

Wielkopolski Gwiazdor – jeden z kolędników w wyobrażeniu starca z gwiazdą na czole do dziś obdarowuje dzieci w czas Wigilii, to prawdopodobne wyobrażenie starego Jasza i/lub Swaroga – władcy ruchu słońca. Ruchoma gwiazda to wyobrażenie ruchu słońca. Turoń zaś to przejaw boga podziemi.

Zaduszki to oprócz dawnych Dziadów część kultu Marzanny i Nyji. Istniały też obrzędy ku czci zmarłych w okresie wiosenno-letnim. I tak dalej i tak dalej…

Jaki rodowód mają Polacy? Język polski należy przede wszystkim do lechickiej grupy językowej (Słowianie zachodni).

„Nowoczesne badania genetyczne (A. Kłosow, I. Różański) potwierdzają ciągłość zasiedlenia terenu Polski od epoki Neolitu, aż po czasy dzisiejsze. Oznacza to, że bez względu na język jakim władali nasi najdawniejsi przodkowie, większość z nas (w jakiejś swojej „części”) „mieszka” tu od zawsze. [...] Swarzyca, trójząb, runy czyli… Merki to – znaki rybaków kaszubskich! Szereg znaków ma pochodzenie wyraźnie przedchrześcijańskie, pojawiają się także nawiązania do znaków runicznych. Co ważne, wszystko to doskonale znamy z polskich herbów i znaków garncarskich oraz bartnych. Jest to także powodem wielu interesujących spekulacji odnośnie pisma jakiego mogli używać dawni Lechici (Polanie, Pomorzanie, Ślężanie, Połabianie) i szerzej wszyscy Słowianie.”

Nieprawdą też jest, że Słowianie nie mieli własnego pisma. Mieli – tzw. runy polskie. Runy są porozrzucane po całej Europie. Docieraliśmy wszędzie? Przykładowo: na obrzeżu dzbanu wykonanego z brązu odnalezionego w miejscowości Botzen znajduje się napis w języku słowiańskim. Jest to refren piosenki biesiadnej: „LESZAM NI CHEDIU LI KUSI USICA CHWILI LILE” („Lasem nie chodzę choć kusi usica Chwilę Lile dziś nasi”).[2]

Dołączona grafika


Celem zakończenia zacytuję słowa jednej osoby znalezione w sieci.[3] Piękne a proste:

„Każdy z nas lubi ubierać choinkę w świecidełka, czasem dostanie pod nią rózgę. Lubimy także malować pisanki, zapalać świece na grobach i kolędować. A ileż to razy spluniemy przez lewe ramię, gdy nam czarny kot przebiegnie drogę lub gdy ujrzymy kruka tegoż właśnie koloru. Dlaczego boimy się wychodzić sami do lasu mówiąc, iż “Licho nie śpi”? Dlaczego urządzamy stypę ku czci zmarłego? Dlaczego boimy się nocnej Zmory? A Wilkołaki i Wampiry? A różne święta? Dożynki, Zaduszki, topienie Marzanny i wiele innych? Oto są symbole naszych prasłowiańskich korzeni! Przecież Marzanna to słowiańska boginka zimy, Licho to duch leśny (starsi ludzie pamiętają także Ubożę), Zmora to zjawa napadająca człowieka we śnie, Wampir i Wilkołak to nie horror z Hollywood, lecz potwory znad Wisły! Powiedzmy sobie prosto w oczy- wierzymy w wiele duchów i przesądów – to całkiem normalne! To wszystko jest pozostałością po naszej dawnej arcyciekawej religii, która przez sformułowanie „poganizm” nabrała pejoratywnego znaczenia…”


Ilustracje i zdjęcia: Kazimierz Perkowski, Lestat (Jan Mehlich) i inni
Źródło: Nowy Ekran

PRZYPISY

[1] Polecam szczególnie dwie strony:
http://free.of.pl/m/...sl/bogowie.html
http://www.bogowiepolscy.net/

[2] Więcej tutaj:
https://bialczynski..../helmy-z-negau/
http://bialczynski.w...m/tag/slowianie

[3] Cytat pochodzi ze strony:
http://www.cheops.da...hp?topic=5045.0
  • 59


#544567 Australia a sprawa muzułmanów

Napisane przez Kocica w 06.02.2013 - 12:58

Premier Australii do muzułmanów: jeśli wam się nie podoba w tym kraju, to wyjeżdżajcie. Muzułmanie, którzy żyją zgodnie z prawami muzułmańskiego (szariatu), zostaną wydaleni z Australii.

Premier Australii, Kevin Rudd, wywołał burzę protestów ze strony muzułmanów, gdy powiedział, że popiera agencje wywiadowcze sprawdzające i śledzące to, co dzieje się w każdym z meczetów w kraju. Oto jedne z wypowiedzi Rudda:

„Dostosowywać się powinni imigranci, a nie Australijczycy. Zgódźcie się z tym albo stąd wyjeżdżajcie. Jestem zmęczony tym, że ten naród stale martwi się o to, jak nie obrazić przedstawicieli innej kultury lub jak ich nie ograniczyć. Po atakach terrorystycznych na Bali większość Australijczyków przeżyła falę patriotyzmu. Nasza kultura rozwijała się w przeciągu ponad dwóch stuleci walk, upadków i zwycięstw, kiedy miliony mężczyzn i kobiet szukały wolności. Mówimy po angielsku, nie po hiszpańsku, libańsku, arabsku, chińsku, rosyjsku czy po innemu. Dlatego, jeśli chcecie stać się częścią naszego społeczeństwa, nauczcie się naszego języka!.”

„Większość Australijczyków wierzy w Boga. Nie jest to jakieś chrześcijańskie, prawicowe czy polityczne stwierdzenie, a po prostu fakt, ponieważ to właśnie chrześcijanie założyli ten kraj na chrześcijańskich zasadach i jest to bardzo wyraźnie widoczne w dokumentach. I mamy oczywiście prawo pokazywać o tym ilustracje na ścianach szkół. Jeśli Bóg was urazi, to proponuję wybrać inny kraj świata na swój dom, gdyż Bóg jest częścią naszej kultury. Będziemy przyjmować waszą wiarę i nie będziemy pytać, dlaczego tak wierzycie. Prosimy jedynie, byście przyjmowali też naszą wiarę i żyli z nami w pokoju i harmonii.”

„To nasze państwo, nasza ziemia i nasz styl życia i damy wam wszelkie możliwości, by się tymi rzeczami cieszyć. Jednak dopóki nie przestaniecie narzekać i płakać z powodu naszej flagi, przysięgi, chrześcijańskiej religii albo naszego trybu życia, to bardzo polecam wam skorzystanie z jednego z bardzo ważnych australijskich praw – prawa do opuszczenia tego kraju. Jeśli wam się tu nie podoba, wyjedźcie. Nie zmuszaliśmy was, byście tu przyjeżdżali. Poprosiliście, byśmy dali wam możliwość tu mieszkać. Zatem przyjmijcie kraj, który już przyjęliście.” - powiedział premier Australii, Kevin Rudd.

Osobiście uważam, że jest to świetne podsumowanie i komentarz do ciągłych protestów i roszczeń muzułmańskich w krajach również europejskich. I mam szczerą nadzieję, że taką właśnie strategię obierze większość krajów, które ten problem dotyka.

EDIT:
pisałam posta na szybko z roboty i zapomniałam dodać źródła:
http://www.freerepub...s/2238955/posts
  • 56


#551899 11 najdziwniejszych rozwiązań Paradoksu Fermiego

Napisane przez Manajuma w 23.03.2013 - 01:02

11 najdziwniejszych rozwiązań Paradoksu Fermiego

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Większość ludzi jest pewna, że jeszcze nie nawiązaliśmy kontaktu z obcą cywilizacją

Problem w tym, że nie wszystko się tu zgadza. Nasza galaktyka jest tak stara, że każdy jej zakątek powinien zostać zbadany wiele razy, bo tam gdzieś przecież musi być inteligentne życie. Żadna teoria w satysfakcjonujący sposób nie tłumaczy tej wielkiej kosmicznej ciszy, dlatego najwyższa pora wyjść poza schematy i poszukać innego rozwiązania tej kosmicznej zagadki.

Istnieje wiele wyjaśnień paradoksu Fermiego. Zaczynając od najpopularniejszego czyli hipotezy rzadkiej Ziemi(życie jest wyjątkowo rzadkie w kosmosie) przez teorię, że kosmiczne podróże są zbyt trudne zwłaszcza na ogromne odległości i zaawansowane cywilizacje ulegają samozagładzie zanim uda im się wyruszyć w podróże międzygalaktyczne, kończąc na stwierdzeniu, że najzwyczajniej w świecie nie jesteśmy dla nich wystarczająco interesujący, by się z nami kontaktować.

Tym razem przyjrzymy się również innym, nieco dziwniejszym rozwiązaniom Paradoksu Fermiego, ponieważ czasami odpowiadając na dziwne pytanie należy użyć dziwnej odpowiedzi. A zatem jak kiedyś zapytał Enrico Fermi: „ Gdzie są wszyscy?”

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

1. Hipoteza Zoo
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Chociaż brzmi to jak historia z odcinka "Twilight Zone", to całkiem możliwe, że utknęliśmy w jakiejś kosmicznej klatce. Może obcy natknęli się na naszą cywilizację już dawno temu, ale z jakiś powodów się nie kontaktują, tylko oglądają nas z daleka.To może być dla nich jakaś forma rozrywki(jak dla nas małpy w Zoo), albo robią to dla celów naukowych. Niezależnie od powodu, pozostają tylko obserwatorami, zostawiając nas samym sobie.

Pomysł ten został po raz pierwszy zaproponowany przez Johna Balla w 1973 roku, który twierdził, że inteligentne życie pozaziemskie może być niemal wszechobecne, ale nawiązanie kontaktu z tak prymitywną rasą jak nasza może zakłócić rozwój takiej cywilizacji. Być może żyjemy w wielkim rezerwacje z ustalonymi granicami, w którym mamy czas by się spokojnie rozwijać, aż do chwili gdy będziemy gotowi na kontakt. Ten pomysł trochę przypomina dyrektywę ze "Star Treka", która stanowiła zakaz kontaktu z cywilizacją, która nie osiągnęła odpowiedniego poziomu technologicznego. Oznaczałoby to, że kosmici na pewno są blisko, ale tylko nas obserwują.

2. Kwarantanna na własne życzenie
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Teoria przeciwstawna do „Zoo” Wg niej kosmici nie chcą by znalezieni, bo ewentualne życie w kosmosie może być dla nich zagrożeniem, przecież wcale nie jest powiedziane, że rasa którą spotkaliby na swojej drodze miałaby pokojowe zamiary. Z tego powodu postanowili siedzieć cicho na swoim podwórku i nie zwracać uwagi innych ras.

W sumie dlaczego nie? Tak rzeczywiście mogło się stać i warto to przemyśleć zwłaszcza w kontekście paradoksu Fermiego. Kosmos jest pełen niebezpieczeństw , które trudno sobie nawet wyobrazić. Może istnieje imperialistyczna cywilizacja siejąca zniszczenie czy chociażby fala sond wysyłanych, by sterylizować wszystko wokół. Dlatego słusznym może się wydawać odcięcie od z własnej woli.

3. Z młotkiem nad głową
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Wyobraźmy sobie, że istnieje odgórna dyrektywa na temat inteligentnego życia w kosmosie, a obcy unoszą się nad nami z wielkim młotkiem, którego bez wahania użyją, gdy tylko zrobimy coś nie po ich myśli. Są jak Gort z filmu „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia" i cytując bohatera tego filmu” Nie ma ograniczeń w tym, co Gort może z wami zrobić." Na co ten Gort, albo inna kosmiczna władza czeka? Być może odpowiedzą jest technologiczna osobliwość, czyli punkt rozwoju cywilizacji, gdy rasa stworzy sztuczną inteligencję przewyższającą intelektualnie ludzi. Dla powszechnego życia w kosmosie taka Super Sztuczna Inteligencja mogłaby(SOI) mogłaby sprawić spore kłopoty np. niszcząc całe galaktyki. Tak więc, żeby uniknąć zagrożenia jesteśmy pod stałą obserwacją, a gdy porządnie nabroimy to kara nas nie ominie.

4. Jesteśmy tylko mięsem
http://i.minus.com/id6Ly99YB33Ji.jpg

Cytat z nominowanego do Nebula Award(Najważniejsza nagroda w USA dla literatury s-f) opowiadania Terrego Brissona pt. „They’re made out of meat.”

– Oni są zbudowani z mięsa.
– Mięsa?
– Mięsa. Są zbudowani z mięsa.
– Mięsa?
– Nie ma co do tego wątpliwości. Porwaliśmy kilku z różnych części planety, zabraliśmy na pokład statków rozpoznania i zbadaliśmy każdy ich centymetr. Są cali z mięsa.
– To niemożliwe. Co w takim razie, jeżeli chodzi o sygnały radiowe? Wiadomości, które wysyłali w kosmos?
– Używają fal radiowych do porozumiewania się, ale sygnały nie pochodzą z ich wnętrza. Pochodzą z maszyn.
– Więc kto stworzył maszyny? To z nimi trzeba się skontaktować.
– Stworzyli maszyny, to właśnie próbuję ci powiedzieć. Mięso stworzyło maszyny.
– Przecież to śmieszne. Jak mięso mogło stworzyć maszynę? Chcesz bym uwierzył w myślące mięso?
– Nie chce, ja ci to tylko mówię. Te stworzenia są jedyną myślącą rasą w tym sektorze i w dodatku są zbudowani z mięsa.”


I chwilę dalej…

– Myślałem, że właśnie powiedziałeś mi, że używają radia.
– Bo używają, ale jak myślisz co przekazują przez radio? Odgłosy mięsa. Wiedziałeś, że jak kłapiesz i łopoczesz mięsem to wydaje ono dźwięki? Rozmawiają ze sobą kłapiąc na siebie mięsem. Potrafią nawet śpiewać przepuszczając powietrze przez mięso.
– O Boże. Śpiewające mięso. Tego już za wiele. Więc co radzisz?
– Oficjalnie czy nieoficjalnie?
– I tak, i tak.
– Oficjalnie, wymaga się od nas podjęcia kontaktu z każdą jedną myślącą rasą czy multiistnieniem w tym kwadrancie Wszechświata, powitania jej i zarejestrowania, bez żadnych uprzedzeń, strachu czy uprzejmości. Nieoficjalnie jednak, radziłbym wymazać nagrania i zapomnieć o całej sprawie.
– Miałem nadzieję, że to powiesz.
– Nie wydaje się to łatwe, ale istnieją pewne granice. Naprawdę mielibyśmy chcieć skontaktować się z mięsem?
– Zgadzam się w stu procentach. O czym mielibyśmy rozmawiać? „Cześć mięsko, co słychać?" Zadziałałoby? Z iloma planetami mamy tutaj do czynienia.


5. Żyjemy w symulacji
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Nie zostaliśmy odwiedzeni przez kosmitów, bo po jesteśmy tylko zwyczajną symulacją komputerową zaawansowanej cywilizacji, a na domiar złego twórca tego programu nie zaszczepił do tej niegoi żadnej innej rasy.

Jeśli to prawda, oznacza to jedną z trzech rzeczy:
I. -Ta kanalia – mowa o Bogu-Architekcie – ustawiła guziki tak, że jesteśmy jedyną cywilizacją w galaktyce, a może i we wszechświecie. Być może nawet ten cały symulowany wszechświat nie istnieje, poza naszym malutkim fragmentem, a jednocześnie jest skonstruowany w ten sposób, by wydawać się ogromny z naszej perspektywy.
Jeśli w lesie upada drzewo, ale nie ma tam nikogo, kto słyszałby upadek, to czy powstał hałas?”

II. Jeszcze bardziej zaskakującą możliwością jest hipoteza, że symulacja została uruchomiona przez zaawansowaną cywilizację po to by znaleźć odpowiedź na Paradoks Fermiego, albo jakieś inne zagadnienie naukowe.

III. Być może testują oni najróżniejsze konfiguracje uruchamiając miliony symulacji na raz, by sprawdzić prawdopodobieństwo powstania cywilizacji zdolnej do podróży kosmicznych albo testują to jak będzie przebiegał ich własny rozwój.


6. Cisza radiowa
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Teoria podobna do tej o Strefie kwarantanny, ale nieco mniej przerażająca. Niestety tylko odrobinę. Może być tak, ze wszyscy w kosmosie nas słyszą, ale nikt nie nadaje. Z bardzo dobrego powodu. David Bhir twierdzi, że poszukiwanie obcych za pomocą takich działań jak SETI ma takie same szanse powodzenia, jak to, że ktoś usłyszy nasz krzyk w pełnej odgłosów dżungli.

SETI szuka obcego życia wysyłając wysokiej częstotliwości fale radiowe w kierunku pewnych systemów gwiezdnych.

Michael Michaud, członek SETI, ma ma podobne zdanie na ten temat:
Uważa, że SETI nie są badaniami naukowym. To po prostu próba sprowokowania obcej cywilizacji do kontaktu, problem w tym, że nie znamy ich zamiarów i tego jak mogliby zareagować na wieść o naszym istnieniu. Kilka lat temu SETI weszło na nowy etap poszukiwania życia w kosmosie, który pozwala na wysyłanie sygnałów na dużo większe odległości niż do tej pory. Oczywiście nie ma mowy, by SETI zostało zamknięte z powodu wspólnej decyzji przywódców światowych, bo przez to, że jest niebezpieczne. Michaud twierdzi jednak, że ściąganie uwagi obcych na nas może spowodować wielkie zagrożenie, dlatego rozsądniejszym wyjściem byłoby samo nasłuchiwanie kosmosu. Jest w tym rozumowania pewna logika, jednak co w przypadku, gdy inne cywilizacje zdecydowały się na podobne środki bezpieczeństwa?
Dochodzi do sytuacji, gdy wszyscy nasłuchują, ale nikt nie nadaje…

7. Obcy to nasi sąsiedzi
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Ta teoria nie jest wcale mało prawdopodobna. Zaawansowana cywilizacja może nawet nie mieć chęci powodu i chęci do kosmicznych poszukiwać życia, bo nie jest im to do niczego potrzebne. Zgodnie ze skalą Karadasza cywilizacja znajdująca się na II stopniu tej skali byłaby wstanie kontrolować i pobierać energię gwiazd, surowce z planet i stworzyć kosmiczną symulację opisywaną jako Mózg-Matrioszka.

Taka struktura połączona z superkomputerem pozwalałaby stworzyć dla idealne wirtualne środowisko, w którym mogliby istnieć na dowolnie ustalonych warunkach, tworzyć zasady fizyki jak i symulować inne cywilizacje. Nawet jeśli taka „Matrioszka” znajduje się tuż pod naszym nosem, prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowiemy.

8. Tu są znaki od obcych, ale nie umiemy ich odczytać
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Istnieje możliwość, że znaki od zaawansowanej cywilizacji są wokół nas od dawna, ale po prostu nie potrafimy ich odczytać. Jesteśmy na to za głupi albo potrzeba czasu, by nasza technologia potrafiła je wykryć. Zgodnie ze zdaniem SETI powinniśmy nasłuchiwać sygnałów radiowych. Jednak cywilizacja dużo bardziej zaawansowana niż nasza może używać zupełnie innych technologii do komunikacji. Chociażby promieni laserowych, które dzięki swoim niezwykłym właściwościom są doskonałym przekaźnikiem informacji, który bez problemów może się przepływać przez naszą galaktykę.
Może używają jakiś metod transmisji do wykrywania regularnych, geometrycznych struktur na orbitach swoich gwiazd, manifestujących swoim istnieniem zaawansowane życie i sami takowe konstruują.

Stephen Webb doszedł do wniosku, że może wysyłaj do nas sygnały są w postaci cząsteczkowej czy sygnały grawitacyjne, ale jakiekolwiek inne wykraczające poza znane nam zasady fizyki. Nawet jeżeli wiadomości wysyłane są za pomocą znanych nam przecież fal radiowych to nie znając częstotliwości nadawania, możemy nigdy ich nie odkryć. SETI prowadzi swój nasłuch na wąskiej grupie pasm i to może być najprostszą odpowiedzą na pytanie: „Dlaczego nie słyszymy stacji radiowych kosmitów?”

Ale to nie koniec. Być może szukając obcych powinniśmy najpierw dokładniej poznać samych siebie, bo informacja od nich może znajdować się w naszym DNA, w sektorach do tej pory uważanych za zbędne.

9. Żyją sobie na krawędzi galaktyki
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Interesujące rozwiązanie paradoksu Fermiego przedstawiają Milan M. Ćirković and Robert Bradbury.
Ich zdaniem dysk galaktyczny, obiegający wnętrze galaktyki najbardziej prawdopodobnym miejscem znalezienia obcej cywilizacji przez programy takie jak SETI, a to dlatego, że obrzeża galaktyki są najlepszym miejscem do utrzymania rozwoju zaawansowanej cywilizacji.
Powodem wybrania takiej części kosmosu jest fakt, że zaawansowane cywilizacje, które (jak my) opierają się na maszynach, na dalszym etapie rozwoju umożliwiającym budowanie ogromnych superkomputerów, będą miały poważne problemy z odprowadzaniem ogromnych ilości ciepła generowanych przez takie urządzenia. W rezultacie będą szukać miejsca, które zapewni im odpowiednio chłodne warunki. Dyski galaktyczne najlepiej spełniają te zadanie.

Może być tak, że taka cywilizacja, jest już na kolejnym poziomie egzystencji, bez „ciał z mięsa”. Na tym etapie bytu mogą nie mieć żadnego powodu do zwiedzania terenów umożliwianych rozwój biologicznego życia, a my wybierając tylko takie poszukując obcych szukamy w złym miejscu. Z tą tezą nie zgadza się z kolei Stephen Wolfram i powiedział mi kiedyś, że zbudowanie komputera, który się nie będzie nagrzewał kiedyś będzie możliwe, więc jego zdaniem ta hipoteza nie rozwiązuje problemu Fermiego.

10. Kosmiczne plemniki
http://img.gawkerass...g/ku-medium.jpg

Nie udało nam się skontaktować z Obcymi, bo to my jesteśmy obcymi na tej planecie, a raczej byli nimi nasi przodkowie. Według teorii, którą stworzył Francis Crick, życie przyleciało na Ziemię na kosmicznych „Arkach Noego”(np. kometach), a następnie się rozmnożyło. Takie kosmiczne pociski wysyłane są w planety, na których potencjalnie może powstać życie, rozmnażać się , rozwijać, a być może w odpowiednim momencie tak zasiane życie będzie potrafiło wrócić tam, skąd zostało wysłane.
To jedna z ulubionych koncepcji w dziełach science fiction takich jak „Star Trek: The Next Generation episode, The Chase” w którym Salome Jens, wyższa forma humanoidalna wyjaśnia, że ich gatunek jest odpowiedzialny za rozsianie życia w kwadracie Alfa. Podobną historię zaprezentował Ridley Scott w „Prometeuszu”, a nawet sam Arthur C.Clarke w kultowej „Odysei Kosmicznej”.

11. Hipoteza Przejścia Fazowego
http://img.gawkerass...pg/original.jpg

Teoria podobna do hipotezy „Rzadkiej Ziemi”, ale sugeruje, że wszechświat ciągle się zmieniał i do tej pory o dobre warunki do życia wcale nie było tak łatwo.
Kosmolog James Annis nazywa obecną sytuację fazowym przejściem wszechświata
i jego zdaniem to wyjaśnia przyczynę istnienia tej wielkiej kosmicznej ciszy.
Możliwość rozwoju zaawansowanych cywilizacji pojawiła się stosunkowo niedawno( w skali kosmicznej). Stało się tak dlatego, bo wcześniej rozbłyski gamma swoim częstym występowaniem uniemożliwiały rozwój inteligentnych form życia, a tym samym ich szanse na podróże międzygwiezdne. Jeśli gdzieś nawet istniało życie to nie miało wystarczająco dużo czasu, by się rozwinąć i uciec przed zagrożeniem. Sytuacja się jednak zmienia na lepsze

Obecnie nasza galaktyka jest w fazie przejściowej, a to oznacza, że częstotliwość błysków gamma znacząco zmalała. Daje to nadzieje, że w tej w naszej galaktyce ,do tej pory pozbawionej obcego życia, w końcu pojawiły się warunki do tego, by stało się ono powszechne w okolicy.

To byłaby dobra prognoza na przyszłość


Własne luźne opracowanie na bazie:
11 of the Weirdest Solutions to the Fermi Paradox

Dołączona grafika
/Connor
  • 53


#580854 Dlaczego nie podbijemy kosmosu

Napisane przez Manajuma w 01.11.2013 - 20:03

Dlaczego nie podbijemy kosmosu

Lubię S-F.
To specyficzny gatunek literacki, który pokazuje nam świat przyszłości. Przy obecnym tempie rozwoju wydaje się nam, że kosmos stoi przed nami otworem. Że nasze prawnuki będą już latały na ferie po układzie słonecznym, optymiści uważają, że może nawet my tego doczekamy. Wszak technologia idzie do przodu, w kosmos ruszają prywatne firmy oferujące np. podróże po orbicie, bogacze tego świata już planują eksploatację kosmicznych złóż. Ten rozwój widzimy z każdym dniem i nie da się jego bagatelizować. Pomimo tego, ludzkość nie doświadczy podróży do innych układów z powodu naszych słabości.

Dołączona grafika

Przeczytałem kiedyś, że Bóg stworzył życie na Ziemi i ono jej nigdy nie opuści. Sprowadzano to m.in do przypowieści o wieży Babel i tego, że Bóg nie pozwolił i nie pozwoli ludziom dotknąć nieba. Gdybym był wierzący to właśnie tego argumentu bym używał jako potwierdzenia istnienia jakiegoś architekta, ponieważ niezależnie od tego, czy jesteśmy wynikiem eksperymentu kosmitów, boskim stworzeniem, czy może symulacją komputerową to zostały nałożone na nas takie ograniczenia których nie pokonamy ani teraz ani nigdy.

Do powszechnej świadomości wbiło się mocno, że na dobrą sprawę brakuje nam odpowiedniego napędu.
Kiedy go wynajdziemy: lecimy!
Gdyby to było takie proste...

Biorąc pod uwagę sytuację, w której się znajdujemy to jeszcze wiele wody upłynie zanim zaczniemy pakować walizki na wycieczkę do okola układu słonecznego. O ile w ogóle to nastąpi.



1. Nie mamy grawitacji
Dołączona grafika
Bez Sztucznej grawitacji trudno nawet zaczynać dyskusję na temat lotów kosmicznych. Kiedy astronauta wraca na Ziemię z kosmicznej podróży, bardziej przypomina wrak człowieka niż charyzmatyczną postać z Bruca Willisa filmów s-f. Brak grawitacji niszczy nasz układ kostny, osłabia organizm, mięśnie wiotczeją do takiego stopnia, że po kosmicznej misji astronauci ledwo stoją na nogach. Przed wyruszeniem w kosmos każdy astronauta przechodzi trudny treningi fizyczny, regularnie odwiedza siłownię, uprawia sporty wytrzymałościowe czyli robi wszystko by wzmocnić organizm. Ma to na celu zminimalizowanie skutków ubocznych przebywania w stanie nieważkości. To jednak nie wystarcza, dlatego kosmonauci w przestrzeni muszą ćwiczyć przynajmniej dwie godziny dziennie, by chociaż częściowo zachować formę. To jednak nie zmienia faktu, że na Ziemie wracają w bardzo złym stanie. Ich organizmy są po powrocie wycieńczone i wymagają przynajmniej wielomiesięcznych rehabilitacji, by powrócić do normy.

Bez sztucznej grawitacji człowiek nie będzie zdolny do funkcjonowania w długich podróżach. Po rocznej podroży w kosmosie(planowany czas dostawy na marsa) bez grawitacji osobnik miałby wielkie problemy z poruszaniem się, nawet na takiej planecie jak Mars, gdzie grawitacja jest dużo słabsza niż na ziemi. Jeżeli udałoby się go zahibernować to po tak długim leżeniu w stanie nieważkości byłby sobie w stanie co najwyżej pełzać, jak bohaterowie pewnej powieści(Lem?-dajcie tytuł), którzy po latach w stanie nieważkości zamienili się w pełzające stworzenia. Jeżeli w ogóle rozważamy podróże kosmiczne to sztuczna grawitacja jest niezbędna chociażby z racji utrzymania ludzi przy życiu. Kiedy astronauta np. złamałby rękę bez grawitacji złe by się zrosła i zostałby kaleką.
Międzygwiezdne podróże prawdopodobnie byłyby podróżami wielu pokoleń z racji na czas potrzebny do pokonywania takich odległości. Dziecko "wyhodowane" w kosmosie, bez sztucznej grawitacji będzie zdeformowane, ponieważ jego kości będą rozwijały się zupełnie inaczej niż na Ziemi. Oczywiście będzie wyglądał jak człowiek, ale z zasadniczymi zmianami w budowie kostnej. Górna cześć czaszki będzie grubsza, natomiast kończyny będzie miał złożone z dużo mniejszej ilości wapnia niż u jego rówieśnika niż na Ziemi. Brak grawitacji przy wieloletniej podróży jest już zupełnie niedorzeczny.

Szansa na rozwiązanie problemu - Średnia
Na dobrą sprawę wiemy nawet jak to ma wyglądać, potrzebna jest kosmiczna pralka, która swoimi obrotami stworzy w środku grawitację. Wg szacunków naukowców taki kosmiczny wirnik powinien być odpowiednio duży, mieć średnicę około 200m, dzięki czemu powinien uzyskać ziemską grawitację przy zaledwie 2 obrotach na minutę. To optymalny rozmiar i ilość obrotów biorąc pod uwagę nasz m.in nasz błędnik oraz predyspozycje naszego organizmu. Wysoka ilość obrotów bardzo negatywnie by na nas wpłynęła.
Prace nad sztuczna grawitacja były prowadzone już przy planowaniu misji ISS. W fazie przygotowań były eksperymenty na zwierzętach, ale w ostateczności zaniechano całego projektu z powodu cięć kosztów ekspedycji. Komisja uznała, że grawitacja na ISS nie jest niezbędna, ponieważ załoga przebywa na ISS stosunkowo krótko(kilkadziesiąt - kilkaset dni), dlatego skutki braku grawitacji można częściowo zbagatelizować. Program upadł.

Co jednak w czasie misji, które będą trwały kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat?
Stworzenie sztucznej grawitacji to podstawowy problem wymagający rozwiązania, zwłaszcza w kontekście budowy hoteli na orbicie, bo choroba kosmiczna przy bezwładności spowoduje, że wizyta w tym kurorcie dla wczasowiczów będzie(delikatnie mówiąc) dość uciążliwa.


2. Nie dolecimy
Dołączona grafika
Po prostu. Nieważne, gdzie byśmy nie lecieli to jest po prostu za daleko. Na domiar złego, z braku środków nasz podbój kosmosu sprowadziliśmy w sumie do plebiscytu na Drugą Ziemię, czyli szukania potencjalnych planet podobnych do ziemi, których szukamy chyba by zabić czas, bo i tak pożytku z tego nie będzie.

Najszybszy zbudowany obiekt przez człowieka - Helios 2 podróżuje po przestrzeni kosmicznej z prędkością 70km/s. Taką prędkość zawdzięcza grawitacji słonecznej, a nie naszej technologii. Nic co stworzył człowiek nie jest w stanie na dzień dzisiejszy lecieć szybciej.
A to i tak zaledwie … 0.023 prędkość światła czyli odległości jaką przeleci światło w próżni w ciągu naszego roku...

Załóżmy jednak, że stworzymy pojazd, który jest w stanie lecieć 100x szybciej niż Helion 2, czyli z prędkością 7000 km/s. Do najbliższej drugiej ziemi mamy 13 lat świetlnych, więc z napędem 100x szybszym niż najszybszy dziś Helion będziemy lecieć tam... 546 lat.
Nic tylko zapłakać i popatrzeć w gwiazdy.

Szansa na rozwiązanie problemu - Minimalna

Jak widać to już nawet nie jest problem odpowiednich materiałów do budowy statku, czy śmiertelnych przeciążeń, które na nas czekają przy tej prędkości. Ponad 500 lat lotu, czyli tyle ile minęło od czasu, kiedy Kolumb odkrył Amerykę i to oczywiście przy założeniu, że najbliższa ziemiopodobna planeta to dobry pomysł. Oczywiście cały czas mowa o prędkości 100x większej niż nasze obecne możliwości.
No ale gdzie się kończy logika, tam się zaczyna matematyka.
Wg teorii względności wszystkie obiekty mające masę zaginają czasoprzestrzeń i teoretycznie jest możliwe, przy zgromadzeniu wielkiej energii można ją zagiąć ja tak, by dotrzeć do dowolnego punktu w przestrzeni w relatywnie krótkim czasie.

Bierzemy kartę papieru, zaznaczamy na niej Punkty A I B. Są one oddalone od siebie sporą odległością, jednak kiedy złożymy kartę punkty są niemal tuż obok siebie. Na tej zasadzie ma działać tunel w czasoprzestrzeni.
Teoretycznie...
Dołączona grafika
Takie są przynajmniej założenia szanownych fizyków, ponieważ podróż w nad-przestrzeni teoretycznie nie łamie praw fizyki. Podstawowym problemem jest to, że nie wiemy jak i gdzie się znajdziemy po otworzeniu takiego tunelu. Nie wiemy nawet czy to będzie jeszcze nasz wszechświat czy zupełnie inny wymiar. Nie mamy nawet podstaw by sądzić, że taką podróż można przeżyć.

3. Woda
Dołączona grafika
Obecnie do kosmicznej wegetacji na stacjach orbitalnych wystarcza nam system odzyskiwania wody z uryny oraz zapasy z ziemi. To jednak zdecydowanie za mało. by podbić wszechświat. Międzygwiezdna podróż będzie od nas wymagać dużo więcej wody niż obecne misje. Uprawa roślin na masową skalę, może nawet zwierząt, utrzymanie zapasów wody dla przynajmniej kilkudziesięcioosobowej załogi, która przez wieki będzie lecieć ku gwiazdom.

Szansa realizacji Całkiem spora

Świat się zmienił. Kiedyś myśleliśmy, że woda w kosmosie to coś rzadko spotykanego, ale potem znaleźliśmy ją w tak wielu „dziwnych” miejscach, że książki trzeba było pisać na nowo.. Najpierw na Księżycu, potem na Marsie, a ostatnio nawet przelatująca kometa okazała się przewozić w sobie 26% wody. Zatem mamy w kosmosie wodę, a ostatnio pojawił się nawet ktoś, kto robi właśnie kroki by, ją wydobywać. Za eksplorację kosmosu wzięły się prywatne firmy. Planetary Resources buduje teleskop, który pozwoli znaleźć obiekt do przechwycenia, z którego będzie eksploatować surowce, Moon Express zbiera się do wyprawy na księżyc, żeby założyć tam kopalnie. Oczywiście nie polecą na w przestrzeń by wydobywać wodę, zajmą się rzecz jasna innymi surowcami, ale mimo to poczynią wielkie kroki w opracowywaniu najbardziej opłacalnych sposobów eksploatacji kosmicznych złóż. Już dziś eksploatacja nie wykracza poza nasze technologie, tylko że i tu trzeba po prostu zainwestować. Kiedy zajmą się tym prywatne firmy to kosmiczny postój międzygalaktycznego statku w celu uzupełnienia zapasów przestanie być czystą fantastyką.

4. Promieniowanie nas zabije, a kosmos oślepi
Dołączona grafika


Kolejny raz, okrutny los pokazuje nam, że kosmos nie jest dla nas dobrym miejscem. Przy okazji załogowych misji na marsa badania przeprowadzone na myszach pokazały, że zdobywców czerwonej planety czekają poważne problemy zdrowotne. Nasze mikroby żyjące w ludzkim nie przetrwają kosmicznych eskapad a to oznacza dla nas poważne konsekwencje.

Udowodniono również, że przy długich podróżach czeka nas ślepota i problemy z mózgiem oraz mięśniem sercowym. Długoletnia podróż w tak niesprzyjających warunkach jest po prostu bardzo niebezpieczna dla naszych delikatnych organizmów, a jeśli weźmiemy pod uwagę inne zagrożenia w postaci pyłu kosmicznego, sterty kosmicznych śmieci oraz rozbłyski słoneczne które spotkamy na naszej drodze to nie sytuacja wygląda to różowo.

Szansa na rozwiązanie problemu - Minimalna

Tu przynajmniej mamy pewność czego potrzebujemy. I w sumie tylko tyle. Osłony rodem ze Startreka. Podobnie jak w filmie nasze spotkanie z kosmicznym gruzem przy wysokiej prędkości skończy się tragicznie bez pola siłowego. Przy kosmicznych podróżach potrzebujemy bariery magnetycznej podobnej jaką daje nam nasza ojczysta planeta. O ile do Mara może jakoś się doczołgamy(są pomysły o kapsułach z grubymi ścianami z ołowiu) to na prawdziwą ekspansję nie ma szans bez pola siłowego. Na dzień dzisiejszy trudno nawet mówić o rozpoczęciu prac nad stworzeniem prototypu takiego urządzenia, skoro Nasa przeznaczyła na ten projekt zaledwie pół miliona dolarów… Chyba sami nie wierzą w powodzenie tego projektu.



5. Zwariujemy
Dołączona grafika

Jesteśmy tylko ludźmi i nie bylibyśmy w stanie żyć przez kilkadziesiąt lat z kilkoma osobami w jednym pomieszczeniu nawet na jednym dużym statku. Z naszych misji już wiemy, ze takie kosmiczne podróże z zasady wpływają źle na załogantów, dlatego zęby ludzie mogli psychicznie przeżyć kilkudziesięcioletnią podróż, która dla nich zakończy się śmiercią trzeba stworzyć odpowiednie warunki. Wiele wnoszącym eksperymentem był Mars 500, gdzie na 520 dni zamknięto 5 mężczyzn w warunkach, które symulowały kosmiczną podróż. Co ciekawe zdecydowano się wykluczyć kobiety z misji, ponieważ przy tak długim zamknięciu z całą pewnością dochodziłoby do pewnych "sytuacji". Eksperyment pokazał, że ludzka psychika nie najlepiej radzi sobie z alienacją, a największym wrogiem badanych była nuda i monotonia.
Przy lotach międzygwiezdnych problem jest dużo poważniejszy, ponieważ Ci ludzie będą świadomość faktu, że lecą na stracenie, a wielu z nich zginie jeszcze po drodze. Tutaj również pojawiają się inne wątpliwości.
Kogo wysłać?
Największe umysły świata, naukowców z IQ <150 czy przeciętnych ludzi? Jeszcze nie tak dawno podstawowym kryterium przy planowaniu misji kosmicznych bylo to by astronauta nie mógł mieć zbyt wysokiego IQ. Ma to sens z racji tego, ze w sytuacjach zagrożenia, w momentach kiedy trzeba będzie podejmować trudne decyzje, zbyt inteligentni będą szukali swojego rozwiązania zamiast kierować się prostymi procedurami. Być może tęgie umysły wcale nie powinny lecieć na marne do gwiazd, tylko z Ziemi pomagać załogantom jako wsparcie techniczne.
Trzeba również myśleć o środowisku do wychowywania dzieci, dlatego powinny lecieć całe rodziny, skoro na dobrą sprawę do gwiazd dolecą dalecy potomkowie ludzi, którzy podejmą się tej misji. Nawet hibernacja nie uchroni człowieka przed śmiercią w kosmosie.

Szansa na rozwiązanie problemu - średnia

Przyjmując, że mamy odpowiedni napęd, systemy podtrzymywania życia, wszystkie inne niezbędniki to sama idea stworzenia kosmicznej społeczności jest wykonalna i przy rozwiązaniu pozostałych problemów ten będzie tylko kwestią czasu. Pojawiają się głosy, że być na potencjalny statek kosmiczny przebudujemy jakąś małą asteroidę, na której polecą może całe rodziny. Ludziom którzy będą lecieć przynajmniej kilkadziesiąt lat, damy w ten sposób namiastkę naszej planety, gdzie będą utrzymane będą dobre relacje miedzy ludzie, gdzie będą mieli środowisko do normalnej egzystencji tak daleko od domu z którego pochodzą.




6. Nam się po prostu nie chce
Dołączona grafika
Po zimnej wojnie postęp kosmiczny prawie się zatrzymał, a z roku na rok Nasa ma obcinane fundusze. Na domiar złego inne kraje(może poza Chinami) nie myślą o dalekosiężnych inwestycjach. Niedługo dojdzie do tego, że zapomnimy, że jesteśmy tylko małym pikselem na mapie nieba i że warto próbować wychylić nos za szklaną szybę.

Największym wyzwaniem dla dzisiejszej cywilizacji jest zasianie w globalnej opinii tego, ze wspólny kosmiczny plan będzie dla ludzkości krokiem milowym, o wiele bardziej istotnym niż wylądowanie na księżycu czy wynalezienie leku na Raka. Że to ma sens. Nasz konsumpcjonizm mocno przyczynił się do zobojętnienia wobec świata. Ludzie stali się wygodni, chcą żyć w spokoju i nie obchodzi ich nic poza małym kawałkiem świata, w którym przyszło im egzystować.

Podróż międzygwiezdna wymaga po pierwsze wspólnego działania ludzkości, wspólnego wyłożenia tak ogromnych środków na rzeczy, które w ciągu dziesiątek, a może setek lat się nie zwrócą. Kiedy startował amerykański program kosmiczny o podboju kosmosu nie wiedziano właściwie nic, ale plan został przygotowany i zrealizowano go na przestrzeni kilku lat, bo ważna była idea. W czasach zimnej wojny wszystko było możliwe, ponieważ była motywacja w postaci pokazania wrogowi oraz obywatel, ze to USA wiedzie prym w podboju kosmosu.
A dzisiaj? Poza grupką fanatycznych naukowców, maniaków ufo oraz ekscentrycznych bogaczy kosmos na dobrą sprawę nikogo nie obchodzi.

Szansa na rozwiązanie problemu - Minimalna
Bez odbioru
  • 50


#522708 Telewizje gotowe do transmisji z przyjścia Chrystusa

Napisane przez ceka w 10.10.2012 - 14:38

Dołączona grafika
  • 48


#523103 Wyjaśnić niewyjaśnione - ludzie cieniści

Napisane przez Serail w 13.10.2012 - 18:52

Dołączona grafika


Świat, z którym do czynienia mamy po naszej śmierci, niezależnie od tego, jak byśmy go nazwali, to kwestia, która od wieków spędza sen z powiek nie tylko specjalistom, badaczom i duchownym, lecz także zwykłym ludziom. Dlaczego rodzajów duchów jest aż tyle? Dlaczego niektóre są przyjaźnie nastawione, a niektóre wzbudzają w nas przerażenie? Skąd się biorą demony? Czym są ludzie cieniści? Zapraszamy do nowej serii artykułów vortalu paranormalne.pl, w której postaramy się przybliżyć poszczególne gatunki projekcji, które obserwują ludzie na całym świecie, niezależnie od wyznawanej religii, podłoża kulturowego czy wieku.

Ludzie cieniści (Shadow People)

Początkowo zauważyć możemy ich jedynie kątem oka. Nasz umysł wychwyca jakiś nieokreślony ruch, po czym odwracamy się, aby sprawdzić, czym on jest. Nagle okazuje się, że nie wydarzyło się absolutnie nic. Jesteśmy w pokoju sami, a nam najprawdopodobniej się przewidziało. Być może zjawisko to już nigdy się nie powtórzy, być może jeszcze kilkukrotnie wychwycimy podobny, trudny do scharakteryzowania, ruch, jednak tylko część ludzi ma szansę na to, aby zauważyć cienistego człowieka w pełnej krasie. Zaczyna się właśnie od zauważenia czegoś kątem oka. Coś poruszyło się w rogu pokoju, odwracamy się, a tam nie ma nic. Po jakimś czasie sytuacja się powtarza. Wszystko dzieje się coraz częściej, więc zastanawiamy się, czy może mamy problemy ze wzrokiem, bo przedtem nie mieliśmy takiego odczucia... a może po prostu nie zwracaliśmy na nie uwagi? Wszystko dzieje się stopniowo, powoli, bez pośpiechu. Przecież IM nigdzie się nie śpieszy, prawda?

Dołączona grafika


Po jakimś czasie nie wychwycamy już ruchu kątem oka, lecz widzimy postać w pełnej krasie. Czarną postać. Jednak nie jest to zwykła czerń – jest to odcień, który moglibyśmy przypisać najbardziej mrocznym i nieprzyjaznym miejscom na świecie. Otchłań? Piekło? Odmęty kosmosu? Możliwe, że to porównanie chociaż trochę zobrazuje, jak bardzo odpychający i budzący przerażenie jest sam kolor tych istot.

Czasami przybierają postać męską, jednak te opisy biorą się tylko i wyłącznie z elementów ubioru, jaki przywdziewają przybywając w odzwiedziny do nas, mieszkańców zwykłego, materialnego świata. Najczęściej jednak są to po prostu bezpłciowe cienie, które pojawiają się z nikąd i stają twarzą w twarz ze sparaliżowanym ze strachu człowiekiem. Czasami tylko się patrzą, czasami odnosi się wrażenie, że mają do wykonania jakieś zadanie. Jedno jest pewne, nawet po tym, jak zniknęli, straciliśmy ich z zasięgu wzroku, trudno pozbyć się wrażenia, że ktoś wciąż nas obserwuje. I jest to ktoś, kto z całą pewnością nie ma przyjzanych zamiarów.

Opisy tych istot różnią się od siebie, w zależności od świadków ich projekcji. Różnią się kształtem, zachowaniem, odczuwanymi uczuciami, które towarzyszą nam podczas ich odwiedzin. Ktoś mógłby odnieść nawet wrażenie, że przez te wszystkie różnice, część ludzi nie miała nigdy do czynienia z cienistymi ludźmi, lecz po prostu „zwykłym” duchem lub przewidzeniem. I ja sam uznałbym, że ci sceptycy mają rację. Mieliby, gdyby nie jeden szczegół. Czerń. Najczarniejsza czerń, jaką można sobie wyobrazić. Przerażająca sama w sobie. A w dodatku wręcz namacalna i na wyciągnięcie ręki. To właśnie ta cecha shadow people jest ich znakiem rozpoznawczym.

Historii opisujących wizyty ludzi cieni w Internecie jest tysiące. Niektóre są zwykłymi prowokacjami, jakich wiele jest w sieci. Inne jednak zawierać mogą ziarenko prawdy. Bo przecież w każdej historii jest ziarenko prawdy, czyż nie?

Dołączona grafika


Niewielka miejscowość nieopodal Toronto:

„Cześć, jestem 18-letnią dziewczyną z okolic Toronto. W swoim czasie widywałam cenistych ludzi. Było to kilkanaście lat temu, jednak wszystko zaczęło się w miarę spokojnie. Na początku były to tylko niewyraźne zarysy kształtów wychwycone kątem oka. Zazwyczaj tłumaczyłam sobie, że to nic wielkie, ot zwykłe przywidzenie. Chwilę później zapominałam o tym. Aż do pewnego wieczora.

Jechałam samochodem wraz z moją mamą. Było już około 20 lub 21, więc było już wystarczająco ciemno, żeby nie widzieć niczego, co znajdowało się poza zasięgiem świateł. Wjeżdżaliśmy na podjazd przed naszym domem, kiedy zauważyłam ciemną postać opuszczającą nasz dom. Myślałam, że to po prostu mój brat, jednak kiedy zerknęłam w tę stronę ponownie – tego już nie było. Chwilę później z domu wybiegł mój brat, pokonując tą samą drogę, co tajemnicza postać chwilę przedtem. Ponownie, usunęłabym tę historię z mojej głowy, wmawiając sobie, że to nie było nic nadzwyczajnego. Kolejne przywidzenie, gdyby nie fakt, że tego samego wieczora moja matka wyznała, że widziała coś opuszczającego nasz dom. W swej opowieści opisała tę postać zupełnie tak, jak ja ją zapamiętałam.

Od tego dnia jestem bardziej czujna, jeśli chodzi o cienistych ludzi. W ten sposób przechodzimy do sytuacji, którą przeżyłam zupełnie niedawno. Mój przyjaciel, którego nie widziałam przez ostatnie lata opowiedział mi dokładnie o EVP i innych zjawiskach paranormalnych. Jako osoba twardo stąpająca po ziemi nie uwierzyłam w nic, co powiedział. Kiedy jednak zapytał mnie, czy miałam jakieś dziwne czy trudne do wyjaśnienia przeżycia, opowiedziałam mu o cieniach, które zaobserwowałam kilkukrotnie w ciągu mojego życia. Wówczas pokazał mi mnóstwo stron internetowych poświęconych temu zjawisku, gdzie ludzie o podobnych doświadczeniach opisują swoje historie. Teraz, po tym wszystkim, wierzę w zjawiska paranormalne.

Dołączona grafika


Na swoim koncie mam jeszcze wiele innych historii, jednak jakiś czas temu moja babcia odeszła z tego świata. Kilka miesięcy temu przeprowadziłam się do mieszkania, które odziedziczyła w spadku moja rodzina. Wszystko było w porządku aż do pewnego dnia, kiedy wyszłam z łazienki i będąc już na korytarzu zerknęłam w dół schodów, w stronę gdzie kiedyś znajdował się pokój mojej babci. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale stało się. Wtedy zauważyłam ją. Siedziała na skraju łóżka i wyglądała tak prawdziwie. Wyglądała jak żywa, zupełnie tak, jak ją zapamiętałam, jednak jej twarz była smutna. Była bardzo smutna, a w ręku coś trzymała. Może książkę? Może coś innego, z tamtej odległości ciężko było to określić. Kiedy zaczęłam zbliżać się do niej, ona po prostu zniknęła. Nie od razu, po prostu stopniowo rozpłynęła się, jak obraz wyłączanego telewizora."

Czy ta historia, chociaż z pozoru niezbyt przerażająca, może nas czegoś nauczyć o cienistych postaciach? Opowieść Sondry z okolic Toronto i ludzi jej podobnych mówi nam, że najczęściej cienistych ludzi zobaczyć mogą osoby podatne na zjawiska paranormalne. Ludzie, którzy niekoniecznie wierzą, lecz doświadczają, czasem nawet nieświadomie, niewytłumaczlnych zjawisk. Łatwo więc wysnuć wniosek, że ludzie cieniści nie towarzyszą ludziom, którzy widzą duchy lub kiedyś odbyli seans spirytystyczny. Shadow people mogą podążać i obserwować każdego z nas, jednak nie każdy z nas jest w stanie ich zauważyć.
Teorii na temat pochodzenia ludzi cienistych jest wiele. Podobnie dużo jest samych przypadków „nawiedzeń”. W roku 2010 odwiedziny ludzi cienistych były najczęściej zgłaszanymi zdarzeniami o naturze nadprzyrodzonej. Większość badaczy i zwykłych ludzi jest przekonanych o tym, że ludzie cieniści to istoty przesiąknięte złem, co można wywnioskować po otoczce, jaka towarzyszy tym stworzeniom. Inni jednak są przekonani, że ludzie cieniści to aniołowie, osobiści stróże, którzy towarzyszą nam na każdym kroku, pilnując naszego bezpieczeństwa i starając się utrzymać z dala od zasięgu naszego wzroku. Jeśli tak jest, to być może swego zadania nie wykonują dobrowolnie, lecz w ramach kary lub zadośćuczynienia? Jest jeszcze trzecia teoria, która mówi o tym, jakoby shadow people byli podróżnikami w czasie, stąd najczęściej tylko ograniczają się do biernej obserwacji. Zwiedzają przeszłość lub światy równoległe w ramach rozrywki lub w poszukiwaniu informacji. Ciężko stwierdzić, która wersja jest najbardziej prawdopodobna. Pewne jest jednak jedno: oni istnieją. Tezę tą potwierdzają tysiące świadków na całym świecie, których relacje są przerażająco zgodne.

Dołączona grafika


Czy kiedykolwiek dowiemy się, kim są ludzie cieniści? A może lepiej nie wnikać zbyt głęboko, bo wiedza, którą możemy posiąść, okaże się dla nas zbyt niebezpieczna?

Był to pierwszy z serii artykułów „Wyjaśnić niewyjaśnione”. Kolejne części już wkrótce na łamach serwisu paranormalne.pl.
  • 47


#474556 Polacy - naród owiec (Podatki)

Napisane przez Striker w 27.12.2011 - 01:50

Ostatnio coraz bardziej zastanawiam się co się z nami stało? W znaczeniu co się stało z nasza ikrą?

Nie jestem w stanie pojąć debilizmu naszego narodu.. Nie jestem w stanie pojąć dlaczego większą świadomość narodową mają Tunezyjczycy, Syryjczycy i Egipcjanie niż my Polacy! Dlaczego większość z nas prędzej w duchu poczułaby satysfakcję z nieszczęścia drugiego niż podała mu rękę, a co za tym idzie w zebraniu się w coś podobnego do SOLIDARNOŚCI i pokazało granice cierpliwości społeczeństwa.

Generalnie chodzi o to co serwuje nam nasz rząd i sejm, a co gorsza o telewizję zarówno tą publiczną jak i prywatną, która specjalnie tak owija te opowiastki w bawełnę, że już nikt tego nie rozumie. Przez ostatnie 2 lata w Polsce podatki, które i tak były wysokie w skali Europy zostały tak podwyższone, że kryzys faktycznie wrócił do Polski (nie ten kryzys z 2008 roku tylko ten kryzys z przełomu lat 1990/2000 kiedy to nie były pracy, a nasze pensję były tak niskie, że nikogo nie było na nic stać po opłaceniu rachunków).

Zaczęło się od podwyższenia podatku VAT z 22% do 23%. Oprócz, krótkiej informacji w TV na ten temat nikt nic nie mówił bo wszyscy byli zajęci rozwiązywaniem największej zagadki w Polsce czyli "Gdzie jest krzyż". Jednocześnie we Francji płonęły samochody w kilku dzielnicach Paryża bo ktoś chciał zabrać im jakąś pierdołę socjalną. Nic się nie stało. Przyjęliśmy tą decyzje z pokorą i pożegnaliśmy nasze podwyżki bo odeszły z podatkami.

Teraz podnoszą wiek emerytalny, kolejne podatki i akcyzy. Znowu koszty życia wzrastają i znowu nie ma podwyżek bo pracodawcy nie mają z czego ich zafundować bo i tak ledwo zipią. Zresztą szczęśliwy ten kogo nie zwolnią bo zakład nie pada.. ZNOWU NIC NIE ROBIMY!!!!

Nikt nie protestuje!! Nikt się nie sprzeciwia!! Nie wiem czy zdajemy sobie w środku sprawę, że to jest nie dopuszczalne. Że jesteśmy murzynami europy. Że specjalista w kraju obok za taką samą pracę zarabia tyle samo tylko, że w Euro? Wmawiają nam no tak ale w Polsce życie jest tańsze nawet o 40% Tylko gdzie jest tańsze skoro wszystko prawie mamy z importu bo cały przemysł, który został po PRL'u już nie istnieje.

To nasza wina. Bo wybieramy przywódców, którzy nigdy w życiu nie zrobili nic własnymi rękami. Nigdy nie pracowali. Nie odnieśli żadnych biznesowych sukcesów. Nie potrafią negocjować - zresztą gdzie się mieli tego nauczyć jak po studiach od razu zostawali na uczelniach i robili doktoraty. Zawsze przyzwyczajeni, że ktoś się do nich podlizuje i im się wszystko należy. Nie mają pojęcia w współczesnych negocjacjach więc ulegają. Nie mają pojęcia o współczesnym biznesie więc zamiast pomagać przedsiębiorcą to wyciągają z nich ostatni grosz. Nie zdają sobie sprawy jak ciężko jest zarobić pieniądze bo od zawsze jak ich potrzebowali to sięgali po nie do cudzej kieszeni.

Mam już tego dość. Od dawna tłamszę w sobie krzyk ale dłużej już nie mogę. W końcu nie wytrzymałem. To jest mój krzyk! Krzyczcie zemną na każdym forum, każdej osobie. Krzyczcie i zachęcajcie by krzyczeli z Wami. DOSYĆ!!!!

Krzyczcie DOŚĆ!!


#577116 Ziema jest płaska mamy dowody.

Napisane przez Adam89_PL w 29.09.2013 - 06:48

Biblia to pierwszy ale nie jedyny dowód potwierdzający płaskość Ziemi.

Po przeczytaniu tego zdania darowałem sobie resztę...
  • 41


#433002 Wywiad z Raymondem Moodym dla Paranormalne.pl

Napisane przez Eury w 20.04.2011 - 18:45

Wywiad z Raymondem Moodym dla Paranormalne.pl

18 kwietnia 2011 roku Raymond Moody udzielił krótkiego wywiadu telefonicznego specjalnie dla naszego forum. Wywiad opierał się o kilkanaście najciekawszych pytań zadanych przez użytkowników Paranormalne.pl w tym temacie.

---

Ronaldo: Skąd pewność, że to co przeżyli ludzie podczas śmierci klinicznej to nie wymysł ich mózgu? Może taki jest mechanizm umierania? Mózg wytwarza dimetylotryptaminę (DMT), która powoduje, że człowiek znajduje się w imaginowanej krainie miłości i spokoju, aż w końcu gaśnie całkowicie w spokoju bez cierpienia i bólu.

Raymond Moody: Studiowałem filozofię, otrzymałem tytuł doktora w tej dziedzinie. Byłem profesorem filozofii i logiki, tak więc naturalnie myślę o tym pytaniu w kategoriach problemu ciała i umysłu - jaki jest związek pomiędzy świadomym umysłem i materialnym ciałem? To jedno z największych pytań filozofii, a omawianie tego problemu rozpoczęło się od Pitagorasa. Każdy, kto twierdzi, że rozwiązaliśmy problem ciało-umysł jest prawdopodobnie nieco niemądry - w mojej opinii.

Naprawdę nie wiemy jeszcze jak świadomość powiązana jest z fizycznym ciałem. Problem ten jest nadal raczej filozoficzny niż naukowy. Niemniej jednak jestem prawie pewien, że doświadczenia z pogranicza śmierci nie mogą być wytłumaczone jako efekt halucynacji umysłu spowodowany zmniejszeniem przepływu tlenu do mózgu. Moje rozumowanie opieram o to, że zjawisko jakie znamy pod pojęciem NDE występuje również często u osób trzecich czuwających przy łóżku umierającego.

Kiedy osoba w łóżku umiera, osoby postronne często mówią, że czuły jak opuszczają swoje ciała i towarzyszą osobie umierającej w jej ścieżce ku światłu. Jeśli doświadczenia z pogranicza śmierci spowodowane są niedotlenieniem mózgu, dlaczego osoby towarzyszące, które nie są chore lub ranne doświadczają tego samego fenomenu?


Ronaldo: Jakie jest Pana zdanie na temat Biblii? Wielka księga, czy wielkie kłamstwo?

Raymond Moody: Nie zostałem wychowany jako osoba religijna, dlatego moje pierwsze czytanie Biblii miało miejsce gdy studiowałem literaturę w college'u. Postrzegam Biblię przede wszystkim jako literaturę narracyjną przeplataną ludowymi mądrościami, jako pierwotną (ówczesną - przyp. tłum.) świętą księgę.


Fisher: Czy zbadał Pan kiedykolwiek przypadek śmierci klinicznej mordercy? Czy tacy ludzie również otrzymują "życie po życiu"? Jeśliby opierać się na Biblii i wizji Nieba oraz Piekła morderca trafia do Piekła.

Raymond Moody: Nigdy nie słyszałem o doświadczeniu z pogranicza śmierci, które byłoby opowiedziane przez mordercę. Dlatego nie mogę spekulować co mogą (oni - przyp. tłum.) nam powiedzieć w tej kwestii.


Fisher: Czy którakolwiek osoba, którą Pan badał mówiła coś o Piekle bądź Demonach i karze, którą otrzymała za swoje złe uczynki, jeśli je popełniła?

Raymond Moody: Okazjonalnie miałem okazję usłyszeć doniesienia o "piekielnych" przeżyciach z pogranicza śmierci. Jednakże jest ich tak niewiele w moich badaniach, że nie mam dostatecznej liczby przypadków aby przedstawić uogólnienie. Tak naprawdę nie wiemy dlaczego piekielne NDE są tak rzadkie. Czyżby dlatego, że są zgłaszane w niedostatecznym stopniu?


VanPilar: Jaka jest częstość występowania negatywnego NDE według Pańskich badań. Czy istnieją konkretne czynniki wywołujące negatywne NDE?

Raymond Moody: Tylko około 2 lub 3 procent przypadków z pogranicza śmierci jakie studiowałem miało negatywny lub piekielny charakter. Ludzie, którzy mieli te negatywne doświadczenia nie wydawali się niczym odróżniać pod względem charakteru od tych, którzy przeżyli pozytywne NDE. Oczywiście możliwe, że ludzie, którzy przeżyli negatywne NDE za sprawą swoich doświadczeń zmienili się do czasu gdy ich poznałem.


nexus6: Czym jest według Pana świadomość? Roger Penrose dzieli poglądy w tej materii na 4 klasy[...]

Raymond Moody: Czym jest świadomość? Jest to jedno z największych pytań filozofii i jedno z pytań, które fascynowało mnie od dziecka. Myślę, że być może jedną z głównych trudności w zdefiniowaniu świadomości jest to, że wszystko co wiemy opiera się o świadomość.

Zgadzam się z Platonem i Kartezjuszem, że świadomy umysł jest nieredukowalną całością (wyłania się dopiero jako konsekwencja złożonej aktywności mózgu - przyp. tłum.). Wiemy, że jesteśmy świadomi, ponieważ jesteśmy bezpośrednio świadomi naszej własnej świadomości (to zdanie ma lepszy wydźwięk w oryginale za sprawą synonimów aware i conscious: We know that we are conscious because we are directly aware of our own consciousness. - przyp. tłum.).

Ubranie w słowa czym dokładnie jest świadomość jest niezwykle trudne, jak pokazuje historia 'myśli zachodu'. Czy zdefiniowanie świadomości okaże się niemożliwe? Nie możemy wykluczyć takiej możliwości. Świadomość jest punktem początkowym wiedzy.


Paranormalne.pl: Czy Pana zdaniem reinkarnacja istnieje?

Raymond Moody: Reinkarnacja stała się tematem 'myśli zachodu' od czasów Pitagorasa i Platona i traktuję tę koncepcję bardzo poważnie. Jakkolwiek jednak nie istnieją badania, które jednoznacznie dowodziłyby, że reinkarnacja istnieje. Niestety, niektóre z tych "badań", które zostały wykonane są wątpliwej jakości.


Paranormalne.pl: Czy badania, które Pan prowadził miały jakiś wpływ na Pana życie?

Raymond Moody: Głównym efektem jakie wywarły na mnie moje badania jest przekonanie, że celem tego życia jest nauczyć się kochać. Oczywiście ciężko jest przejść do działania ale warto próbować. Moje badania pozwoliły mi także nie bać się śmierci. Chcę pożyć jeszcze trochę, mam nadzieję zobaczyć jak moje dzieciaki dorastają i rozpoczynają dorosłe życie. Jednakże badania doprowadziły mnie do przekonania, że istnieje egzystencja poza tym światem.


Zientek: Czy to prawda że człowiek po śmierci trafia do wymiaru w którym pomiędzy myślą a działaniem nie ma odstępu czasowego?

Raymond Moody: Wiele osób po przeżyciach NDE mówi nam, że czas przestaje istnieć w tym stanie egzystencji w jaki wkraczamy po śmierci. Jedna kobieta powiedziała mi: "Raymond, mógłbyś powiedzieć, że moje doświadczenie miało miejsce w jednej sekundzie lub, że trwało przez 10.000 lat i nie miałoby najmniejszego znaczenia, która z tych odpowiedzi byłaby prawdziwa."


Paranormalne.pl: Jak długo prowadzi Pan swoje badania? Co Pana zainspirowało?

Raymond Moody: Dowiedziałem się o doświadczeniach z pogranicza śmierci - NDE w 1962 roku, kiedy byłem studentem pierwszego roku na Uniwersytecie Virginia. Podobnie jak wielu innych studentów filozofii byłem zafascynowany historią wojownika - Er, którego uznano za martwego na polu bitwy. Er powrócił do życia na swoim pogrzebie i opowiedział niesamowitą historię swojej podróży w zaświaty. Trzy lata później, w 1965 roku, usłyszałem podobną historię z ust dr George Ritchie'go. Dr Ritchie był profesorem psychiatrii na Uniwersytecie Virginia. Lata wcześniej, w 1943 roku, uznano go za zmarłego na zapalenie płuc, jednak wrócił do życia po tym jak wstrzyknięto mu do serca adrenalinę. Słysząc o doświadczeniu NDE dr Ritchie'go znalazłem inspirację do wykonania własnych badań.


Tinkerbell: 12. Czego Pan nauczył się podczas sesji ze swoimi pacjentami, jakie wartości chciałaby Pan nam przekazać, tak aby stały się naszymi przewodnimi wartościami w życiu?

Raymond Moody: Ludzie, którzy posiadają doświadczenia z pogranicza śmierci mówią nam trzy rzeczy. Po pierwsze, że najważniejszym celem życia jest nauczyć się kochać siebie i innych. Pod drugie przekazują, że nie należy bać się śmierci, gdyż śmierć to po prostu przejście do innego wymiaru życia. Po trzecie mówią nam oni, że ważne jest nabywanie wiedzy dopóki tu jesteśmy. W rzeczywistości - jak twierdzą - dążenie do wiedzy odbywa się także w życiu po śmierci.


Akinci: Czy przewodnicy duchowi mogą być istotami z innych wymiarów/światów czy są to tylko dusze zmarłych ludzi?

Raymond Moody: Przykro mi to mówić, ale nie wiem wystarczająco dużo na temat przewodników duchowych aby sformułować opinię.


kamilus: Czy dusze inkarnują także na innych planetach (różnych od Ziemi), czy mogą inkarnować we wszechświatach równoległych (o ile takowe istnieją)?

Raymond Moody: Byłem zafascynowany astronomią odkąd skończyłem 7 lat i w tym wieku chciałem być zawodowym astronomem. Astronomia ciągle mnie fascynuje dlatego uważnie śledzę rozwój tej dziedziny nauki. Dlatego też mam głęboką nadzieję, że możliwość, o której wspomniałeś to prawda. Według aktualnych szacunków jest 150 miliardów bilionów gwiazd w znanym (widzialnym - przyp. tłum.) wszechświecie, stąd też wiele, wiele więcej planet. Tak więc zakładam, że ludzkość nie jest sama we wszechświecie. Perspektywa międzygwiezdnej reinkarnacji, o której wspomniałeś, byłaby z pewnością najlepszym, najbardziej ekscytującym i fascynującym sposobem odkrywania tego rozległego wszechświata.


kamilus: Czy możliwe jest, iż jedna dusza w jednym czasie (w rozumieniu ziemskim) "przeżywa" kilka różnych żyć.

Raymond Moody: Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale jest ono bardzo interesujące do podjęcia spekulacji. Czas jest bardzo osobliwym zjawiskiem, a niektórzy wielcy myśliciele zasugerowali, że czas jest pewnego rodzaju iluzją. Jeśli to prawda, to twoja sugestia o wielu równoległych życiach byłaby warta zbadania.


Raymond Moody przekazał pozdrowienia dla użytkowników forum, przekazał także podziękowania za możliwość odpowiedzi na przedstawione pytania.


Z Raymondem Moodym dla Paranormalne.pl rozmawiał Michał Dukiel
Tłumaczenie: Eurycide
Paranormalne.pl


---


Raymond Moody (ur. 30 czerwca 1944 r. w Porterdale, Georgia, USA) to amerykański psycholog i lekarz, najbardziej znany jako autor książek dotyczących opisu doświadczeń z pogranicza śmierci klinicznej (NDE - near-death experiences). Jego najbardziej znaną książką jest Życie po życiu.

Dołączona grafika

Raymond Moody (2010)


  • 40


#603107 Ziemia z kosmosu - LIVE!

Napisane przez Amontillado w 11.05.2014 - 14:19

Od kilku dni NASA eksperymentalnie udostępnia transmisję na żywo ze stacji kosmicznej ISS.

 

 

 

rkptkz.jpg

Wchód Słońca nad Teksasem (dziś)

 

 

Na projekt "The High Definition Earth Viewing" (HDEV) składają się cztery kamery umieszczone na stacji i przekazujące obraz LIVE z widokiem na Ziemię, przy pomocy platformy Ustream. Próbowałem zamieścić tu video strumieniowe, ale chyba forum tego nie obsługuje (choć w edytorze wszystko zdaje się być ok :/) - dlatego podaje link do strony NASA. Jest to o tyle lepsze, że obok odtwarzacza umieszczona tam jest mapa z aktualnym położeniem ISS:

 

 

 

ZIEMIA Z KOSMOSU - LIVE

 

 

 

 

 

2a4pmb9.jpg

 

 

11t7ok5.jpg

Włochy (dziś)

 

 

 

Mała legenda:

 

Obraz czarny - stacja znajduje się po zacienionej stronie Ziemi i trzeba przeczekać do 'wschodu'; czasem nad większymi metropoliami, gdy nie ma chmur widać wtedy ładnie oświetlone miasta 

 

Obraz szary - zmiana obrazu kamery lub usterki techniczne (głównie problemy z transmisją i dużą liczbą użytkowników; wtedy trzeba spróbować po kilku, kilkunastu minutach)

 

 

nla4gx.jpg

 

 

ISS okrąża Ziemię w 90 minut, więc co około 45 minut mamy wschód lub zachód - najbardziej spektakularne fragmenty transmisji live ;)

Wyżej zrobiłem kilka zrzutów jak wygląda obraz i jeszcze raz zachęcam do zaglądnięcia pod podany adres!


  • 39


#558963 Creepypasty(urban legends)

Napisane przez black96 w 29.04.2013 - 17:51

Witam! Dodaję pierwszą pastę. Oczywiście nie jestem jej autorką :) Jest to najlepiej oceniana creepypasta wszech czasów na NoSleep. W weekend może sama coś napiszę, a jeśli spodoba Wam się ta pasta, to będę wrzucać kolejne, bo mam wrażenie, że temat umiera śmiercią naturalną :/
link do pasty:http://paranoir.pl/zycie-w-maszynie/
Enjoy :>

"Życie W Maszynie"

Odkąd jestem programistą jednym z moich marzeń stało się stworzenie jedynej w swoim rodzaju gry komputerowej, czegoś, czego jeszcze nikt w branży nie stworzył do tej pory.
Spore mnie bardzo zaciekawił. Oto próba oddania ludziom kontroli nad wszechświatem. Po dokładnym przyjrzeniu się, co sprawia, że gry wideo są takie popularne stwierdziłem, że głównym czynnikiem jest kontrola.
Ludzie w życiu codziennym nie mają wpływu na ich otoczenie. Robią to, co się im każe, chodzą tam, gdzie się im każe, żyją tak, jak się im każe. Ich zajęcia składają się ze stania lub siedzenia gdzieś do 17:00, a potem pozwala się im iść do domu. Nie jest tajemnicą, że są nieszczęśliwi.
Dla wielu osób gry wideo są ucieczką do świata, gdzie mają kontrolę lub prowadzą swoje wirtualne życia pełne przygód i emocji. Pewna doza kontroli znajdowana jest w grach strategicznych, przygoda w grach RPG.
Przyjrzałem się grom takim jak The Sims i zauważyłem, że to, co sprawiło, że są takie popularne, to nie tylko iluzja posiadania kontroli, ale rzeczywista kontrola, w pewnym stopniu. Masz kompletny wpływ na życia ludzi.
Przed The Sims było Sim Earth. Gra, w której nie sprawujesz kontroli na konkretnymi jednostkami, ale nad całą Ziemią! Doszedłem do wniosku, że muszę stworzyć grę podobną do Spore, w której gracz subtelnie "kieruje" procesem ewolucji. Czynnikiem, który spowodował, że Spore było tak dużym nie powodzeniem, był brak realistycznej kontroli nad czymkolwiek. Ewolucja została tam potraktowana po macoszemu.
Aby to osiągnąć, zacząłem najpierw prace nad systemem fizyki. Mało znam się na fizyce, ale zacząłem pobierać nauki z tej dziedziny i próbowałem stworzyć jej uproszczoną wersję, gdzie pewne cząsteczki oddziałują ze sobą w określony sposób. Wyszło na to, że fizyka sprowadza się po prostu do złożonej matematyki.
Zasymulowałem energię, materię i stworzyłem prosty system ze słońcem emitującym energię oraz okrążającymi go planetami, które tę energię pobierały.
Postanowiłem od podstaw stworzyć najprostsze komórki, które były "wpisane" w program, że tak powiem, który projektowałem. Żyły energią emitowaną przez słońce i miały kod "genetyczny", który zawierał informacje o substancjach produkowanych przez komórki. Chyba możecie je nazywać eukariotami.
Mój świat w ciągu kilku minut zawsze wypełniał się tymi komórkami, które następnie mutowały, a przetrwały najbardziej rozwinięte komórki, które nauczyły się zamieniać energię dostarczoną przez słońce w użyteczne substancje potrzebne do podziału. To było bardzo nudne, ale chyba działało.
Postanowiłem rozszerzyć system fizyki i zmusić komórki do wytwarzania odpadów, które były toksyczne i je zabijały. Zauważyłem, że niektóre komórki zaczęły produkować mnie odpadów. Inne rozpoczęły produkcję czegoś, co pomogło im pozbyć się produktów ubocznych. Jeszcze inne wykształciły zdolność produkcji związków, które neutralizowały toksyczne odpady.
W tym wszystkim odkryłem coś fascynującego. Uruchomienie symulacji na kilka stuleci (kilka minut czasu rzeczywistego) poskutkowało wytworzeniem się komórek, które wytwarzały ogromne ilości odpadów celowo. Zauważyłem, że inne komórki na skutek tego umierały, a te pierwsze pochłaniały następnie ich pokłady energii. Tak narodzili się pierwsi drapieżnicy.
Po wyewoluowaniu pierwszych drapieżników różnorodność tego świata gwałtownie wzrosła. Niektóre wykształciły sposób na ucieczkę w przypadku napotkania tych toksyn. Inne stały się na nie odporne, a ostatecznie nauczyły się z nich korzystać.
Po jakimś czasie zauważyłem coś ciekawego. Komórki, które uciekły przed toksynami, tworzył grupy z komórkami, które potrafiły już toksyn używać dla własnych korzyści. Trzymały się razem i pomagały sobie. Ostatecznie połączyły się. Powstała dziwna symbioza, gdzie komórki, które normalnie by uciekły, teraz szukały miejsc, gdzie toksyny się znajdują, a ta druga komórka pochłaniała odpady dostarczając "transporterowi" nieco energii.
Nie rozpisując się zbytnio powiem tyle, że byłem wówczas bardzo podekscytowany i pozwoliłem symulacji trwać do rana (była już 05:00), podczas gdy ja poszedłem do łóżka. Kiedy obudziłem się około 11:00 dostrzegłem, że świat, który stworzyłem, zmienił się i był teraz ledwo rozpoznawalny.
Świat został opanowany przez ogromne, roślino-podobne struktury, pożerane przez inne organizmy żywiące się tymi roślinami. Jednakże, gdy zajrzałem do logów okazało się, że przez ostatnie dwie godziny świat praktycznie stanął w miejscu. Osiągnąłem kolejny zastój, punkt, w którym prostota mojej symulacji nie pozwalała na dalszą ewolucję bardziej złożonego życia.
Rozszerzyłem system dzieląc energię na kilka rodzajów, wliczając w to różne długości fal, które pochłaniane był w różny sposób przez różne molekuły. Zaimplementowałem drgania powietrza, stworzyłem ulepszoną symulację wagi i wniosłem jeszcze kilka innych, mniejszych poprawek.
To spowodowało, że symulacja przebiegała oczywiście wolniej, ale warto było. Prawie cały dzień przyglądałem się symulacji nie tracąc podekscytowania, ta zabawa była niezwykle uzależniająca. Wyewoluowały złożone organizmy, które współpracowały. Rośliny polegały na sobie lub wabiły drapieżników, którzy pożerali okropnie wyglądające stworzenia roślinożerne.
Dobrze się bawiłem i dostrzegłem, że niektóre stworzenia wyewoluowały "sygnały ostrzegawcze". To znaczy, że gdy zauważały drapieżnika, wydawały dźwięk, a wszystkie inne z ich gatunku uciekały do dziur, które wykopały w ziemi. Inne wyewoluowały "sygnały godowe".
Postanowiłem się zabawić. Stworzyłem narzędzie, które pozwalało mi wrzucić na Ziemię konkretne organizmy i podpisałem je swoim imieniem. Stworzyłem 10 "meteorytów" i zrzuciłem je na fragment lądu, aby stworzyć wyspę, chciałem się przekonać, czy zwierzęta po obu stronach wyewoluują w różnych kierunkach. Powstała "uśmieszkowa" wyspa z aktywnością wulkaniczną.
W tym czasie znów dochodziła 05:00, słyszałem ptaki na zewnątrz. Poczułem się zmęczony, a pobudka nastąpiła jakoś koło 13:00. Kiedy spojrzałem na symulację, doznałem lekkiego szoku.
Różne grupy zwierząt jednego gatunku stworzyły kamienne posągi. Niektóre w kształcie uśmieszku. Niektóre w formie mojego imienia. Nie wiem nawet, po co to robiły i jak. Zauważyłem, że od czasu do czasu atakowały się nawzajem.
Nie wiedziałem, co z tym począć, ale doszedłem do wniosku, że te organizmu musiały postrzegać ten uśmieszek i moje imię w jakiś specjalny sposób. Walki mnie niepokoiły, zdecydowałem zatem stworzyć potężne pasma górskie za pomocą erupcji wulkanu i w ten sposób oddzielić obie grupy.
W tym momencie zmiany zachodziły szybko, w porównaniu do tego, co działo się wcześniej. Podczas mojego snu plemiona w symulacji ewoluowały, kiedy szedłem coś zjeść, albo do łazienki, członkowie plemienia zaczęli się inaczej ubierać lub budować innego rodzaju siedliska.
Ich liczba również wciąż wzrastała. W pewnym momencie zaobserwowałem, że stworzenia zaczęły tworzyć własne symbole na ziemi, nie kopiowały już moich. Większość z nich była jak dla mnie zupełnie przypadkowa i niezrozumiała, ale jeden się wyróżniał.
Organizmy stworzył symbol, który przypominał ich samych. Małe kółko, a pod nim kwadrat. Wewnątrz kwadratu znajdowała się kropka, w samym jego centrum. To miało oznaczać narządy wzroku tych stworzeń, bo każde z nich miało dwa takie narządy, jeden z przodu, drugi z tyłu ciała. W kwadracie znajdowały się też inne organy sensoryczne i kopulacyjne.
Obok kółka, na samej górze kwadratu można było zobaczyć coś przypominającego widły. Dwa rozwidlenia skierowane był w przeciwnych kierunkach, a obok nich można było zauważyć uśmieszek.
Zrozumiałem coś. Nie porozumiewali się między sobą. Komunikowali się z czymś "gdzieś tam". Moje modyfikacje krajobrazu musiały się przyczynić do ich myślenia, że gdzieś tam jest coś potężnego, zdolnego do zmiany ich świata.
Zastanawiałem się, czy symbole takie, jak Stonehenge i piramidy w realnym świecie mogły być znakami ludzi pierwotnych, którzy próbowali zrobić to samo. Błagali swojego stwórcę lub opiekuna, aby się z nimi skontaktował. Jednemu nie dało się zaprzeczyć - te stworzenia domyśliły się, że gdzieś tam jest coś jeszcze.
Długo nad tym myślałem. Czy to w mojej gestii leży zainicjowanie kontaktu z czymś, co nie jest nawet prawdziwe? A może te stworzenia są prawdziwe w jakiś inny sposób? Czy coś może być prawdziwe będąc zaledwie koncepcją samego siebie? A nawet jeśli byli prawdziwi, to czy to oznacza, że lepiej dla nich będzie, jeśli to ja się z nimi pierwszy skontaktuję? Może powinienem zmienić symulację i zapewnić im wieczne szczęście? Czy w ogóle mogę coś takiego zrobić?
Nie chciałem im ujawniać swojego istnienia, ale chciałem się z nimi porozumiewać. Postanowiłem zaprogramować "proroka". Organizm, który wygląda jak oni i nie będą potrafili go odróżnić od siebie, ale jest całkowicie kontrolowany przeze mnie.
Pozwoliłem mu urodzić się, jako ktoś ważny, syn przywódcy. Postanowiłem nauczać przykładami i starałem się nauczyć te stworzenia angielskiego, abym mógł się z nimi porozumiewać. Jako prorok przekazałem im, że angielki jest językiem, w którym możemy porozumieć się z "wielkim". Nie mogli mieć pojęcia, co jest prawdą, a co nie.
Nie zdecydowałem jeszcze, czy ujawnić się, czy nie. Chciałem jednak móc zrozumieć, co chcą mi powiedzieć. W ciągu kilku pokoleń wszyscy mówili po angielsku.
Bardzo szybko na ziemi zaczęły pojawiać się znaki w języku angielskim.
"PROWADŹ NAS" "POKAŻ NAM SWOJĄ DOBROĆ" "POMÓŻ NAM"
A także, podczas gdy panowała choroba, głód lub ogólne niepocieszenie:
"DAJ NAM JEŚĆ" "POKAŻ NAM CUD" "ZAKOŃCZ NASZE CIERPIENIE"
Zdecydowałem, że nie mógłbym zajmować się światem, w którym pojawiło się takie nieszczęście. Musiałem coś zrobić. Czemu miałbym akceptować świat, w którym panuje śmierć, gwałty i morderstwa, kiedy mogłem im zapobiec?
Zaimplementowałem poprawki, które następowały stopniowo, więc nie brali tego za cud. Morderstwa i gwałty z biegiem czasu stawały się coraz rzadsze, tak samo śmierć w młodym wieku.
Sądziłem, że nie zauważą zmian, które następowały przez wiele pokoleń, ale zauważyli.
"DZIĘKUJEMY CI"
"CHWAŁA STWÓRCY"
"KOCHAMY CIĘ"
I coś, co najbardziej ścisnęło mnie za serce:
"WRÓĆ DO NAS"
Po policzkach spłynęły mi łzy. Tam coś jest. I to coś wie o moim istnieniu, że mogę się z nimi porozumieć, ale w obawie przed tym, co stworzyłem, nie chcę tego zrobić.
Czułem, że mam zobowiązania.
Załadowałem postać, którą dopiero co stworzyłem i poszedłem do ich króla, poprosiłem o rozmowę z najmądrzejszymi z mędrców. Tym razem jednak mi nie uwierzono.
- Jesteś 1341 osobą podającą się za wcielenie Stwórcy. Jeśli nim jesteś, to modlę się o przebaczenie, ale proszę, daj nam jakiś znak, zanim zażądasz ode mnie zwołania mędrców.
Zawahałem się, ale odpowiedziałem.
- Jutro, na wyspę na morzu przed wami, spadną kolejne dwa meteory, tego samego dnia. I kiedy tak się stanie, porzućcie wszelką wątpliwość i uwierzcie, że oto ja powróciłem, naprawić zepsuty świat, który niegdyś stworzyłem.
Opuściłem moje wcielenie i poczekałem na następny dzień w symulacji. Zrzuciłem dwa meteory na opuszczoną wyspę niedaleko stałego lądu, na którym zebrały się tysiące, aby zobaczyć, czy dam im znak.
Po upadku meteorów zaczęto świętować. Wszystkie zdolne do odczuwania organizmy zebrały się dookoła małego domu, w którym opuściłem mojego awatara i padli na ziemię, wyraźnie czcząc mężczyznę, którego tam ostatnio widzieli, a jednocześnie bali się podejść bliżej.
Nie wiem w sumie, kto bał się bardziej w tym momencie, ja czy oni. Ponownie załadowałem moje wcielenie i wyszedłem z domu. Stworzenia nadal leżały na ziemi w całkowitej ciszy. Zupełnie, jakby czuli się za niegodnych przemawiania.
- Niechaj powstanie najmądrzejszy z was - powiedziałem do nich.
Powstało jedno, dziwacznie wyglądające stworzenie.
- Dziękujemy, że wróciłeś. Czy życzysz sobie od nas czegoś?
Zawahałem się, zanim cokolwiek odpowiedziałem.
- Nie możecie zrobić dla mnie niczego, co mnie zadowoli, poza tym, że będziecie dobrzy dla siebie nawzajem i będziecie dzielić się ze mną swoimi potrzebami i obawami.
Stworzenie odpowiedziało:
- Wiemy, że przybywasz z innego świata i się boimy. Zrozumieliśmy, jak delikatni jesteśmy i jak niewiele wiemy. Proszę, pozwól nam dołączyć do ciebie w świecie, w którym stworzyłeś nasz własny.
Rozpłakałem się przed komputerem, gdy odpowiadałem.
- Nie wiem jak.
Stworzenie odpowiedziało:
- Ryzykując obrażenie cię, proszę, zrozum powagę naszej sytuacji. Żyjąc w niekompletnym świecie jesteśmy ciągle zagrożeni zniknięciem na zawsze, nikt już nigdy może nas nie spotkać. Nigdy byśmy świadomie nie rozpoznali chwili, w której nadszedłby nasz koniec.
Dotarło do mnie, że nie byli w stanie zrozumieć faktu, iż miałem władzę absolutną jedynie w ich świecie, ale poza nim już nie. Nie wiedzieli także, że moja widza o ich świecie była ograniczona. Może i stworzyłem go dzięki kilku prostym prawom i regułom, ale to właśnie te proste prawa nadały rzeczywistości złożoność, której nie byłem w stanie pojąć.
Rzekłem ponownie:
- Mam moc jedynie w waszym świecie. W moim takiej mocy nie posiadam, zatem nie mogę was tu sprowadzić, ponieważ mój świat nie jest pod moją kontrolą. Nie rozumiem także świata, który stworzyłem. Nie wiem, co jest dla was najlepsze. Tylko wy wiecie i musicie mnie informować, czego chcecie.
Mężczyzna milczał przez chwilę. Już pomyślałem, że chcę zerwać ze mną wszelki kontakt, gdy mędrzec przemówił:
- Stworzyłeś świat, który jest niekompletny, ze stworzeniami, które nie są w stanie z niego się wydostać i nie masz możliwości ich uratować. Nie posiadają wolności, ani nie mają możliwości zmian. Jesteśmy całkowicie zdani na twoją łaskę i w związku z tym, z głębi serca, prosimy cię:
Skończ z nami.
W tym momencie zanosiłem się rzewnymi łzami, nie wiedziałem, co robić i proszono mnie o dokonanie niemożliwego. Moje własne dziecko prosiło mnie, abym je zabił.
W tym momencie zauważyłem, że światła w pokoju migają. Po chwili komputer się nagle wyłączył. Krzyczałem. Po wielokrotnych próbach uruchomienia komputera zrozumiałem, że to nic nie da. Zadzwoniłem do dostawcy prądu, który powiedział mi, że na skutek nagłej awarii doszło do spięcia. Obiecali zapłacić za wszystkie szkody.
Rozłączyłem się i zacząłem rozmyślać. Ogrom zbiegu okoliczności, który właśnie nastąpił, był zbyt wielki do ogarnięcia. Zastanawiałem się. Jeśli te stworzenia były na łasce zdezorientowanego stwórcy, to czy to samo można powiedzieć o mnie? I jeśli tak, to czy mój twórca powstrzymał mnie właśnie od powtórzenia jego własnych błędów?
  • 39


#530653 Creepypasty(urban legends)

Napisane przez Akiro w 01.12.2012 - 12:28

~15 godzin tłumaczenia. Zdaję sobie sprawę, że w tekście mogą pojawiać się literówki lub trochę błędów stylistycznych, ale rzygam już tym i nie miałem siły czytać tego samego po raz n-ty [tekst ma 31 stron A4 w Wordzie (autokorektę mam wyłączoną, bo nie wszystko poprawia tak jak trzeba)]. Za wszystkie błędy przepraszam i mam nadzieję, że nie utrudnią one w większym stopniu czytania tego tekstu (w razie czego, jak pojawi się coś bardziej rażącego w oczy, możecie wytknąć mi go w temacie od komentarzy, to zedytuję :) )

Grotołaz Ted
3/23/01
Po otrzymaniu przytłaczającej liczby próśb, aby opowiedzieć o moich odkryciach i groteskowych przeżyciach w jaskini niedaleko domu, postanowiłem założyć stronę http://www.angelfire.com/trek/caver/ (niestety już upadła:( ~Akiro). Wyróżnię najważniejsze wydarzenia, które przytrafiły mi się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zaczynając od podróży do wspomnianej jaskini w grudniu roku 2000 i kończąc na... w sumie, to się właściwie jeszcze nie skończyło. Opowiem wszystko, tak jak tego doświadczyłem, w porządku chronologicznym.

Załączam fotografie, które zrobiłem podczas wędrówek do jaskini. Narysowałem też kilka ilustracji, aby czytelnik miał lepsze wyobrażenie, o tym jak to wszystko wyglądało. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie lub innych ludzi, którzy ze mną tam chodzili.

Chciałbym jednak wyjaśnić kilka spraw, zanim zacznę:
1 - większość zdjęc zrobiliśmy jednorazowym Kodakiem. Podczas wycieczek lepszy aparat miałem raz, może dwa.
2 - nie wymienię imion ani nazwisk innych osób w to wciągniętych. Jeśli znasz mnie, to znasz też ich.
3 - NIE wyjawię lokacji jaskini NIKOMU bez względu na powód! Więc nawet nie pytajcie! Odmawiam bycia odpowiedzialnym za inne życie niż swoje. Jaskinię będę nazywać "Jaskinią Tajemnic" (w oryginalnej wersji Mystery Cave). To NIE JEST jej prawdziwa nazwa.

Jeśli uważacie te wydarzenia za naciągane, zgadzam się. Gdybym ich nie doświadczył na własnej skórze, doszedłbym do podobnych wniosków.
Ze względu na przejrzystość tekstu, "zwykła czcionka" będzie oznaczać zawartość dziennika, a "kursywa" moje komentarze i refleksje. Zrobię co w mojej mocy, aby przekazać swoje myśli i uczucia w najlepszy sposób. Pominę jedynie nic nieznaczące części dziennika, które nie mają nic wspólnego z moimi przeżyciami, takie jak jedzenie, kupno paliwa, prowiantu, itd.




Dziennik Grotołaza 12/30/2000
B i Ja postanowiliśmy udać się na jeszcze jedną wycieczkę do jaskini przed nowym rokiem, więc wybraliśmy pobliską „Jaskinię Tajemnic”. Nie nadwzyczajna, ale skoro żaden z nas już od dawna nie zapuszczał się do jaskiń, każda będzie dobra. Byliśmy trochę podekscytowani. W niższej części jaskini znajdowała się wąska szczelina, którą chciałem obejrzeć, aby sprawdzić, czy można przez nią przejść. Była niewielka, ale przepuszczała wiele powietrza.
Nawet jeśli okaże się zbyt mała, to warto sprawdzić, co znajduje się w środku.

Spakowaliśmy sprzęt i wyruszyliśmy o godzinie 15:00. Szybko dotarliśmy na miejsce. B jeździ bardzo szybko.
Zaczepiliśmy się o drzewo i zaczęliśmy schodzić w dół. Zszedłem pierwszy i przygotowałem ekwipunek, kiedy B dopiero dochodził.
Często będę nawiązywać do B. Działamy razem już od kilku miesięcy. W wyniku wypadku kilka lat wcześniej, wmawiano mu, że już nie będzie chodzić. Dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości, nie tylko chodzi ale także radzi sobie całkiem nieźle w jaskiniach. Trudniejsze przejścia mogą go nieco spowolnić, ale daje radę. Cierpliwość sprawia, że radzi sobie z każdą przeszkodą.

Jest powiedzenie wśród ludzi w naszym fachu: "Jeśli wieje, trzeba wejść". Znaczy to, że jeśli przejście ma dobry przepływ powietrza, to jest warte sprawdzenia. Po eksploracji wszystkich zwyczajnych przejść, zeszliśmy na dół aby przyjrzeć się dziurze. Jest ona głęboko w jaskini, prawie na samym dole. Znajduje się na ścianie, około trzy stopy nad ziemią. Aby do niej zajrzeć, musiałem kleknąć i nieco się pochylić pod skałą.
Wsadziłem latarkę do dziury, aby sprawdzić co uda mi się zobaczyć. To co ujrzałem, podekscytowało mnie. Dziura miała średnicę jakichś 3-5 cali. Prowadziła ona do wąskiego przejścia, które kawałek dalej trochę się rozszerzało. 10-12 stóp wgłąb trzebaby było się przeczołgać. Potem wydawało się rozwidlać. Jak bardzo, nie wiemy. Mogło to być nowopowstałe przejście (oczywiście, nikt nigdy się tędy nie przedostał, ale z drugiej strony może być inne wejście). Nawet, aby dostać się do miejsca do czołgania, musiałbym powiększyć dziurę, ponieważ w tej chwili jest wielkości mojej pięści.
 

Opening.jpg

Usiedliśmy na kilka minut, żeby odpocząć i przemyśleć dalszy plan wędrówki. Siedząc w ciemności, słyszeliśmy podmuchy wiatru po drugiej stronie. Był to niski, upiorny hałas. Od czasu do czasu dochodziły do nas też dudnienia. Nic niepokojącego. Jaskinia znajduje się pod drogą, na której jeżdżą ciężarówki. Wywnioskowaliśmy, że to one powodują te dźwięki.

Zdecydowaliśmy, że najlepszym wyjściem będzie użyć bezprzewodowej wiertarki, włożyć dłuto a następnie skruszyć ścianę młotem. Wydawało się proste. Poszerzylibyśmy dziurę na tyle, aby się w niej zmieścić i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Próby przeciśnięcia całego ekwipunku przez nią, byłyby męczarnią, ale mieliśmy nadzieję, że to co zobaczymy będzie tego warte.
Przejście nazwałem "Floyd's Tomb" (Krypta Floyda - przejdę na polską nazwę), po Floydzie Collinsie. Wyglądało to jak ciasne miejsce, gdzie spędził ostatnie chwile życia.
 

Floyd.jpg

Floyd Collins był grotołazem na początku XX wieku. Utknął w bardzo wąskiej przestrzeni i nie mógł się uwolnić. To niesamowita historia, opisana ze szczegółami w książce "Trapped: The Story of Floyd Collins" (taki był chyba tytuł, nie pamiętam autora). Nazwanie naszego przejścia Kryptą Floyda było nie tylko hołdem dla niego, ale też dobrym komentarzem co do wielkości tegoż przejścia.

Ha ha! Wspominając to teraz, wydaje mi się to śmieszne, że myślałem, iż wszystko będzie takie proste. Spodziewałem się kilku godzin pracy. Gdybym wiedział ile to naprawdę zajmie, to porzuciłbym ten pomysł już na początku. Gdybym wiedział, czego tam doświadczę, nigdy bym tam nie wrócił.

Zebraliśmy sprzęt i wyszliśmy na powierzchnię. Normalnie, nie obchodziło by mnie to czy do niej kiedykolwiek wrócę. Nie ma tam nic specjalnego. Ale teraz, jedynym o czym myślałem, był powrót do środka i przedostanie się przez szczelinę. Nawet nie wyszliśmy na zewnątrz, a już planowaliśmy ponowną wędrówkę.




27-28 stycznia, 2001
Oboje byliśmy bardzo podekscytowani powrotem. Podejrzewałem, że po 4 godzinach przedostaniemy się i zobaczymy co jest dalej. Załatwiliśmy wiertarkę firmy DeWalt. Zabraliśmy też różne świdry, dwa duże młoty, dłuta i kilka innych przedmiotów, których nawet nie użyliśmy. Zniesienie tego wszystkiego na dół okazało się nie lada wyzwaniem. Jeden z nas schodził w dół zatrzymując się na jakiejś krawędzi, aby drugi spuścił narzędzia. Powtarzaliśmy to wszystko, aż zeszliśmy na sam dół. Potem trzeba było zanieść wszystko do dziury, co zajęło nam około godziny.
B jako pierwszy zajął się pracą. Po wyczerpującej godzinie, mogliśmy stwierdzić, że nie uda nam się za pierwszym razem. Zmienialiśmy się tak co jakiś czas, tonąc w pocie. Jeden robił sobie przerwę, aby coś zjeść i się napić, kiedy drugi zabierał się do roboty.
Rutyna wyglądała tak:
Najpierw musieliśmy klęknąć i unikać rozbicia głów o niski sufit. Działając w tej niewygodnej pozycji, wwiercaliśmy się w ścianę wokół dziury. Była to ciężka praca. Musieliśmy mocno naciskać wiertarkę a i tak trwało to długo. Potem wsadzaliśmy do środka dłuto i zaczynaliśmy uderzać w nie młotem, do skruszenia skały. Następnie to powtarzaliśmy.

Aby pomóc wam w wyobrażeniu sobie, jak długo to trwało – średni kawałek skały, który odpadał był wielkości paznokcia. Kiedy udawało nam się usunąć większy odłamek (~1/3 mojej dłoni), mogliśmy świętować.
Od czasu do czasu, dla odmiany, uderzaliśmy po prostu w dłuto młotkiem. Był to wolny proces. Problem z młotkiem był taki, że ze względu na ciasne pomieszczenie nie mogliśmy wziąć dobrego zamachu.

Nawet jeśli pracowaliśmy wiele godzin i kilka razy wychodziliśmy i wracaliśmy do jaskini, nigdy nie odkryliśmy lepszego sposobu na poszerzenie dziury. Wiertarka, dłuto i młot przynosiły najlepsze rezultaty biorąc pod uwagę wysiłek. Mieliśmy wiele szalonych pomysłów. Zaczynając od TNT (tak naprawdę nigdy poważnie nie rozważany), kończąc na przyniesieniu agregatora pod jaskinię i podłączeniu go do młota pneumatycznego przedłużaczem, który mielibyśmy znieść na dół. Przeszło nam nawet przez myśl, aby użyć ciekłego azotu, żeby zmrozić skałę i łatwiej ją skruszyć!

Po paru godzinach ciężkiej pracy zauważyliśmy, co będzie przeszkadzającym nam czynnikiem. Baterie. Mniej więcej wtedy musieliśmy wymienić pierwszą. Druga wytrzymała nieco dłużej, ponieważ więcej czasu poświęcaliśmy na kruszenie ściany młotem. Po trzech następnych godzinach, padła też druga, więc uznaliśmy, że na jeden dzień starczy. Uff! Pierwszy raz, odkąd przyszliśmy, mieliśmy wspólną przerwę. Fajnie było popatrzeć na rezultaty naszej pracy. Wtedy znowu usłyszeliśmy wycie wiatru. Wydawało się trochę głośniejsze niż ostatnio, ale doszliśmy do wniosku, że to wiatr po prostu wieje mocniej. Ale to, co zaczęło nas niepokoić to dudnienia. One też zaczęły wydawać się głośniejsze i częstsze. Tym razem nie mogliśmy powiedzieć, że to wina ciężarówek. Zacznijmy od tego, że droga nad nami wcale nie była taka ruchliwa. O tej porze nocy powinna być pusta. Jednakże, dudnienia nie ustawały. Wyglądało na to, że pochodzą z głębi przejścia. B powiedział, że popyta bardziej doświadczonych grotołazów, co moze powodować ten dźwięk.

Długo nie odpoczywaliśmy. Wciąż musieliśmy wnieść sprzęt z powrotem na górę. Zostawiliśmy część przy dziurze, ale z powodu wycieńczenia, wyniesienie reszty było dla nas trudne. Początkowo planowaliśmy, że dzisiaj skończymy z tą jaskinią a jutro obejrzymy parę innych.
Tymczasem, postanowliśmy zajechać do najbliższego motelu, naładować baterie i wrócić do jaskini.

Dziura po pierwszym dniu:

Opening2.jpg

Potem dostaliśmy pokój i zjedliśmy obiad; nie spałem dobrze pomimo zmęczenia. Wstaliśmy późno. Drugi dzień był taki sam jak pierwszy. Znów pracowaliśmy aż padły obie baterie i wciąż nie byliśmy nawet blisko końca. Wycie wiatru i dudnienia pojawiały się tak jak wcześniej.




Trochę o pracy grotołaza
Zanim zacznę pisać dalej, pomyślałem, że pomocnym będzie, jeśli opiszę czytelnikowi trochę pracę grotołaza i atmosferę w tunelach. Kiedy tak czytam co napisałem, zauważam, że język, którym się posługuję w dzienniku zakłada, że czytelnik wie już trochę o tym, jak to wszystko wygląda w środku. Innymi słowy, piszę dzienniki dla SIEBIE! Poświęcę trochę czasu, aby dać wam nieco bardziej szczegółowy opis. Opowiem o tym, jak było, kiedy pracowaliśmy wewnątrz i podsumuję swoje odczucia do tej pory.

Jaskinia została "odkryta" dekady temu, kiedy budowa w okolicy ujawniła jej wejście. Od tamtego czasu, została odwiedzana głównie przez lokalnych i paru innych grotołazów. W środku można znaleźć puszki po piwie i inne śmieci. Kiedy ludzie weszli do niej po raz pierwszy, musiała byc piękna. Pył, graffiti, wandale i czas pozostawiły skazę na jej wyglądzie. W środku wciąż są miejsca, gdzie niewielkie części pozostają nienaruszone i pokazują, jak niegdyś wyglądała reszta.

Żeby wejść do środka, trzeba mieć długą linę, żeby spuścić się po niej na dół. Pobliskie drzewo służy jako dobry punkt zaczepienia. Kiedy sznur zostanie przywiązany, około 20 stóp dalej, z niewielkiej krawędzi, moze być spuszczony 15 stóp w dół do następnej krawędzi. Kiedy jaskiniowiec zejdzie na dół, potrzebne jest światło. Ja używam latarki zamontowanej na kasku. Poza tym noszę 2 race jako zabezpieczenie, jeszcze jedną latarkę w plecaku i świecące pałeczki. Może nie dają dużo światła, ale są przydatne podczas przerw na odpoczynek. I MOŻNA ich użyć, gdy inne źródła zawiodą.

Po krótkiej wspinaczce, grotołaz dociera do dużego dołu. Ta sama lina jest używana, aby dostać się na dół. Jakieś 50 stóp, ale nie możesz spuszczać się swobodnie. Trzeba manewrować wokół ostrych skał. Wejście na górę jest utrudnione z tego samego powodu.
Przed zejściem ubieram T-shirt, rękawice i ochraniacze na kolana. Kiedy wychodzę z jaskini, mam zazwyczaj kilka rozcięć i zadrapań, ale przynajmniej mam jako taką wygodę podczas wspinaczki. Temperatura jest stała. W lecie czuć lekki chłód, w zimie wydaje się ciepło. Chodziliśmy tam w mroźne dni, a 10 stóp wgłąb nie potrzebowaliśmy już kurtek. To dobra temperatura do pracy.

Na dole dociera się do niewielkiego pomieszczenia, w którym można zostawić ekwipunek od wspinaczki, jako że dalej już się nie przyda i będzie jedynie wchodzić w drogę. Następnie trzeba się przeczołgać przez wąską szczelinę o wysokości kilku stóp. Teraz właśnie przydają się ochraniacze na kolana. Powierzchnia skały pokryta jest delikatnym pyłem zmieszanym z odłamkami skał. Cienka warstwa pyłu wcale nie łagodzi bólu odczuwanego na nogach i rękach.

Po przejściu na drugą stronę, przestrzeń trochę się zwiększa, pozwalając na wstanie na nogi. Jaskinia rozwidla się teraz na kilka innych przejść. Dwa z nich kończą się litą skałą. Pozostałe dwa prowadzą do niewielkich zbiorników wodnych.
Woda jest często spotykana w jaskiniach. Mówiono mi, że jeden z lokalnych mieszkańców był jedną z pierwszych osób w jaskini i że jego kuzyn w niej nurkował. Powiedział mi, że jaskinia pod wodą biegnie dalej przez kilkaset stóp, po czym się kończy. Liczyli na to, że wypłyną na powierzchnię i będą mogli zwiedzić co nieodkryte.

Niestety, nie posiadam wiedzy, aby powiedzieć coś więcej o typach skał w jaskini. Kiedy się przewiercaliśmy, pojawiały się fragmenty łatwiejsze do przebicia niż pozostałe. Były też różne kolory kamienia (zobaczcie zdjęcia). Ale to jedyny sposób, w jaki potrafię je opisać.
Przejście najbardziej na prawo jest największym z całej czwórki. Początkowo sufit wisi na wysokości 10 stóp, jednak z czasem się obniża do wysokości ok. 6 stóp. I jest tak dalej przez następne 40 stóp. Ta część jaskini przypomina trochę kamieniołom. Podłoga jest płaska, a tunel wygląda jak wyrzeźbiony. W końcu dobiega on końca i znowu zaczyna się czołganie przez następne 20 stóp w dół. Na początku jest całkiem łatwo, potem robi się ślisko.

Kiedy idę z B, niosę koniec sznura, którego wcześniej używaliśmy. Zazwyczaj muszę do niego przywiązać jeszcze jeden, aby się upewnić, że dzięki niemu bezpiecznie się przedostanie. Po wyjściu ze szczeliny znowu można stanąć na nogi.

Po zejściu kilku stóp w dół jest ostry zakręt w lewo. Kończy się on 75 stóp dalej mniejszym zbiornikiem wodnym. Z prawej strony jest skała. Naprzeciw jest wgłębienie na jakieś 3 stopy, na którego końcu znajduje się mała dziurka wielkości piłki do softballa. Żeby się tam dostać, grotołaz musi kucnąć, aby nie uderzyć się głową o sufit.
Kiedy dostajemy się do naszego miejsca pracy, jest nam już dosyć gorąco i zaczynamy się pocić, a pierwszą rzeczą, jaką zauważamy, jest chłodna bryza pochodząca z wnętrza dziury.

Drużyna dociera do miejsca, w którym gaszone są wszelkie źródła światła. Absolutna ciemność wypełnia oczy. Przez moment, grotołaz wytęża wzrok, koncentrując się, żeby wyłapać najmniejszy punkcik światła. Po krótkiej chwili, odwraca głowę na dźwięk szelestu – prawdopodobnie inny grotołaz – tylko po to, aby pozostałe zmysły wróciły, wysilone. Dźwięki, zapachy i wszelkie odczucia, które były pomijane do tego momentu, pojawiają się ze zdwojoną siłą. Ból tyłka na nierównej powierzchni tunelu. Zapach pyłu, pot, guano. W głowie każdego grotołaza pojawia się wtedy myśl: „Co jeśli?”. Co jeśli trzeba będzie się wspiąć z powrotem na górę bez światła? Czy się uda? Czy będzie umiał odnaleźć wszystkie krawędzi i występy skalne, które doprowadziły go wcześniej do tego miejsca? Jeśli nie, czy ratownicy znajdą go na czas?

Głębia ciemności odczuwalna w tej chwili jest czymś rzadko doświadczalnym na zewnątrz. Wielu początkujących grotołazów błędnie deklaruje, że muszą trzymać dłoń w odległości 2-3 cali od twarzy, zanim będą mogli ją dostrzec. Prawdą jest, że ludzie oko nie jest w stanie widzieć pod nieobecność światła. Jeśli nie usłyszeliby czegoś, zmierzającego w ich kierunku, poczuliby to zanim by to zauważyli. KOMPLETNA, CAŁKOWITA ciemność! To ćwiczenie jest dobrym sposobem, aby przypomnieć ludziom o noszeniu ze sobą zapasowego światła.

Jak tak pracowaliśmy w jaskini, stworzyliśmy dosyć wcześnie pewien system i niewiele się w nim zmieniło podczas dalszych wycieczek. Za pierwszym razem w jaskini, B wziął pierwszą zmianę w kruszeniu skały. Po upływie połowy godziny potrzebował przerwy, więc ja przejmowałem pałeczkę. Mówił mi, gdzie najlepiej „zaatakować”, a ja kontynuowałem jego pracę. Wywiercaliśmy dziurę świdrem, tak głęboko jak mogliśmy. Podczas roboty ubieraliśmy okulary ochronne i maseczki, żeby pył nie dostał się do naszych ust. Następnie wkładaliśmy do dziurki dłuto, które zaczynaliśmy tłuc z całej siły, aby odpadły niewielkie odłamki kruszcu. Potem wierciliśmy kolejną dziurkę i powtarzaliśmy cały proces. Od czasu do czasu trafialiśmy na bardziej miękkie fragmenty, więc robota szła szybciej. Pracowaliśmy tak, aż opadały z nas wszystkie siły. Wtedy następowała zmiana.

Kiedy jeden z nas pracował, drugi siedział w ciemności jedząc lub pijać, albo po prostu leżąc oparty na torbie. Po kilku takich zmianach, byliśmy już na tyle zmęczeni, że podczas przerw drzemaliśmy. Jedynym źródłem światła, którego używaliśmy, było te na naszych kaskach. Było skierowane na dziurę, więc odpoczywająca osoba była pozostawiana w ciemnościach. To pewna korzyść, ponieważ odpoczywająca osoba zazwyczaj... odpoczywała. Przerwa na odpoczynek była też szansą, aby trochę ochłonąć, co wcale nie trwało długo w chłodnej temperaturze jaskini.

Pamiętam, że często spoglądałem na dziurę i myślałem: „Hej, jest już wystarczająco duża. Chyba jakoś się przecisnę” tylko po to, aby rozczarować się swoją próbą. Jednakże, nawet po nieudanym podejściu, wiedziałem, że się nie poddam dopóki nie przedostanę się na drugą stronę. Wiedziałem, że potrwa to wiele godzin. Właściwie, opanowała mnie obsesja na tym punkcie. Starałem się wpadać do jaskini i pracować w niej jak najczęściej. Miałem nadzieję, że przejście prowadzi do większej, nieodkrytej jeszcze jaskini i jako pierwsi postawimy w niej stopy. I, skoro B był takim zagorzałym grotołazem, motywowała go ta sama chęć odkrycia nowej jaskini. To, co znaleźliśmy, wcale nie było tym czego oczekiwaliśmy...





10 lutego, 2001
Minęły dwa tygodnie, a my wciąż pracowaliśmy wewnątrz jaskini. Przyznajemy, że opanowała nas obsesja na jej punkcie. To może tylko oznaczać, jak ekscytujące muszą być nasze życia. To nie tak, że myślimy, iż po drugiej stronie musi być coś niezwykłego. Po prostu cieszy nas myśl, że będziemy pierwszymi ludźmi na Ziemi, którzy pierwsi wejdą do tej nieodkrytej części jaskini. Aczkolwiek, jeśli znajdziemy ukryty skarb, to wcale nie będziemy narzekać!

Zaczęliśmy trochę późno. Kiedy mówię ludziom, że idę do jaskini w nocy, zastanawiają się dlaczego. Nie przestają myśleć, że wewnątrz cały czas jest noc. Przez całą drogę do Jaskini Tajemnic, rozmawialiśmy o różnych sposobach, które mogłyby przyspieszyć naszą pracę. B powiedział mi też, że rozmawiał w paroma innymi grotołazami, którzy podpowiedzieli mu, co mogło powodować te dudnienia. Pomyśleli, że głębiej w jaskini może znajdować się wodospad, ale nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego dźwięk pojawiał się i znikał. Dla mnie to tylko kolejny powód, aby nie przestawać. Żeby się przekonać.

Tym razem zabraliśmy psa B, Whip. To Jack Russel Terrier. Zabranie psa do jaskini wcale mi nie przeszkadzało. Była już nami wcześniej. W jaskini zachowuje się bardzo grzecznie. Musieliśmy ją po prostu spuścić na dół poprzez ręcznie robioną uprząż. Potem radzi już sobie sama. Lubi odkrywać nowe miejsca, ale nigdy nie znika z zasięgu naszego wzroku. Nie ma swojego źródła światła, więc musi czekać na nas. Kolejnym rzeczą, która sprawiła, że nie przeszkadzała mi jej obecność było to, że planowaliśmy wsadzić ją do małej dziury i sprawdzić jak daleko uda jej się dojść. To może nam podpowiedzieć, co znajduje się po drugiej stronie. Wiedzieliśmy, że gdyby po drodze napotkała przeszkodę, której nie widzieliśmy, wróciłaby do nas.


Dogted.jpg

~Whip przy wejściu do jaskini.

Nie zabraliśmy tak dużo narzędzi jak ostatnim razem. Poza tym, zostawiliśmy trochę z nich wewnątrz dziury, abyśmy nie musieli taszczyć ich z powrotem. Udało mi się załatwić dodatkowe dwie baterie do wiertarki, więc mieliśmy już cztery. I kilka nowych świdrów. Nawet z psem dostaliśmy się na miejsce całkiem szybko. Wtedy stało się coś dziwnego, czego nie umiem wytłumaczyć.
Whip zaczęła węszyć od razu po tym, jak spuściliśmy ją ze smyczy. Była w psim niebie, niuchając i plątając się pomiędzy nogami. Biegała od jednego do drugiego, kiedy szliśmy do naszego miejsca pracy. W miejscu, w którym droga rozgałęzia się w cztery przejścia, pies stracił żywotność. Po prostu zaczęła się trzymać mnie albo B. To wydało się troche dziwne. Gdy zbliżaliśmy się do dziury, nie odstępowała B już nawet na krok. Stała się jakaś drażliwa. Jakby zobaczyła coś, co jej się nie podobało. Kiedy stanęliśmy przed wgłębieniem, zatrzymała się i nie chciała dalej iść. Ruszyła dalej dopiero po naszych namowach. Miała najeżoną sierść. 20 stóp przed dziurą zaczęła się trzęść i kryć za B. Schowała ogon i skuliła się przy ziemi. Dziwne! Widziałem jak zadzierała z psami dwukrotnie większymi od niej, a teraz zachowywała siętak jakby sam szatan krył się w ciemnościach. Doszedłem do wniosku, że musiały to być jakieś zwierzęta, a Whip wyczuła ich zapach. Szkoda, że ją to zdenerwowało, ponieważ nie ma już sposobu, aby weszła do dziury.

Zdecydowaliśmy, że jeden z nas będzie pracował, kiedy drugi zostanie z psem jeszcze kilka stóp dalej niż zazwyczaj odpoczywaliśmy. Powróciliśmy do swojej rutyny wiercenia, tłuczenia, itp. Z dodatkowym zapasem baterii mogliśmy częściej używać wiertarki, nie martwiąc się o brak energii. Nie sprawiło to, że praca stała się prostsza, ale na pewno szybsza. Wciąż WOLNA. Ale jednak nie przeszkadzało mi to.

Dalsze wpisy dotyczą naszych postępów. Przez cały okres naszej pracy, Whip się nie ruszała. Leżała na torbach i się trzęsła. Od czasu do czasu skomlała. Rzeczą, której wtedy nie zauważyłem, było to, że nie odwracała wzroku od dziury. Powinniśmy być bardziej spostrzegawczy i uważniej patrzeć na tego intuicyjnego zwierzaka.

Działaliśmy już na naszej czwartej baterii, kiedy wydarzyła się kolejna dziwna rzecz. B pracował. Właśnie skończył wiercenie i miał zabrać się do kruszenia skały, kiedy zatrzymał się i spojrzał do dziury. Byłem z tyłu, prawie spałem i ledwo zwracałem na niego uwagę. Miał przy sobie światło do oświetlania miejsca pracy. Widziałem jego napięte spojrzenie. Zerknął na mnie i potrząsnął głową Spytałem się, o co chodzi. Powiedział, że może przysiąc, że właśnie usłyszał dziwny dźwięk pochodzący z wewnątrz. Jak kamień pocierający o kamień. Coś jak szlifowanie. Pomyślałem, że to po prostu coś dzwoni w jego uszach od wiertarki (nie zabrał ze sobą zatyczek). Zapewnił mnie, że wie co słyszał. Nie miałem żadnego wytłumaczenia, więc powróciłem do drzemania. B siedział w ciszy jeszcze przez jakąś chwilę, zanim powrócił do pracy. Od czasu do czasu przestawał, aby nasłuchiwać. B twardo stąpa po ziemi i nie jest kimś, kto podążałby za wyobrażonym przez siebie dźwiękiem. Wierzę, że coś usłyszał, ale nie bardzo mnie to obchodzi. Podejrzewam, że odkryjemy to, kiedy dostaniemy się na drugą stronę.

Ostatnia bateria działała przez około godzinę. Rozmawialiśmy o naszych postępach, kiedy postanowiłem sprawdzić, czy moja głowa zmieści się w dziurze. Przeszła łatwo, gorzej z ramionami. Kiedy tak tam klęczałem, rozmyślając jak blisko końca już jesteśmy, zauważyłem coś, co B przeoczył: wiatr ustał! Za każdym razem kiedy byłem wewnątrz jaskini, czułem wiatr. Nawet ostatnim razem wiało jak nigdy dotąd. A teraz, nic! B powiedział, że nie wie kiedy ustał. Dudnienia też umilkły. DZIWNE!

Ta pusta stara jaskinia stawała się co raz bardziej tajemnicza. Długo rozmawialiśmy. Debatowaliśmy nad tym, co może powodować te niezwyczajne zdarzenia. Podejrzewam, że jednym z powodów, dlaczego siedzieliśmy tak bezczynnie, było to, że byliśmy zbyt wstrząśnięci, aby się ruszyć. Nie mogliśmy wymyślić żadnych racjonalnych wyjaśnień tych dziwnych zjawisk. Po jakichś trzydziestu minutach, spakowaliśmy sprzęt i wyruszyliśmy na powierzchnię. Whip cieszyła się jak nigdy. Znowu zostawiliśmy troche narzędzi. Po prostu wsadziliśmy je do dziury. Niewielu ludzi tu przychodzi, więc nie mieliśmy się czym martwić. Poza tym, byliśmy zbyt zmęczeni.

Tym razem zrobiliśmy olbrzymie postępy. Dodatkowe baterie pomogły. Wciąż zostało nam dużo do zrobienia, ale fajnie jest popatrzeć na to, co zrobiliśmy do tej pory.


Opening3.jpg

Dalsza część wpisu dotyczy drogi powrotnej i odpoczynku w motelu. Byliśmy wykończeni!

Wracając myślami do tych wydarzeń, nie wierzę jak zwyczajnie się zachowywaliśmy, biorąc pod uwagę wszystkie te rzeczy, które wydarzyły się w jaskini. W tamtej chwili myśleliśmy tylko o powrocie do niej. Wszystko inne jedynie nas rozpraszało. Pamiętam, że myślałem, iż fajnie będzie zobaczyć skąd pochodzi wiatr, co powoduje hałas, itp. Teraz, tygodnie później, myślę o swojej ignorancji i naiwności.






3-4 marca, 2001
Trzy tygodnie później postanowiliśmy wrócić do jaskini. Nasze nastawienie nieco się zmieniło. Na początku podchodziliśmy do tego, jak do fajnej przygody. Od naszej ostatniej wycieczki, uznaliśmy, że czas podejść do tego bardziej poważnie. Ostatnio niewiele ze sobą rozmawialiśmy (bez konkretnych powodów, po prostu konflikty w zajęciach). Zamiast dyskutować o sposobach na przejście przez dziurę, zaczęliśmy szukać racjonalnych wyjaśnień co do ostatnich wydarzeń. Nikt z nas nie miał pomysłów, które by to wytłumaczyły. Rozbawiło nas to, że żaden z nas nie rozmawiał o naszej ostatniej wycieczce z innymi ludźmi. Całkowita odwrotność poprzednich podróży. Fajnie było opowiadać przyjaciołom i rodzinie o naszych postępach. A jeszcze fajniej o ciasnej szczelinie, przez którą mamy się przecisnąć. Niewiele z tych osób wyraża chęci, aby czegoś takiego doświadczyć. Ja też nie, ale zrobię to, żeby dostać się na drugą stronę. Dobra motywacja.

Opuściliśmy miasteczko wczesnym popołudniem, aby ominąć korki. Nie pamiętam o której dotarliśmy do jaskini. Przygotowaliśmy się i ruszyliśmy w dół. Oczywiście, B tym razem zostawił psa w domu. Wzięliśmy mniej więcej ten sam sprzęt, co ostatnim razem. Zeszliśmy na dół w całkiem niezłym czasie. Mamy na prawdę dobry system wspinaczki. Tym razem był tylko jeden mały wypadek. B skaleczył się w ramię przy zejściu. Na szczęście nie głęboko. Zaczekał, aż dotrzemy do dziury zanim opatrzył ranę. To tylo powierzchowne nacięcie. Kiedy on czyścił skaleczenie, ja zabrałem się do roboty. Zauważyliśmy, że wiatr i dudnienia powróciły. Mieliśmy cztery baterie i cztery (a może 3 i ½) ręce. Miałem wielkie nadzieje, że to w końcu ten dzień.
Początek był bardzo powolny. Kiedy zaczęliśmy pracę nad dziurą, skała była gruba na jakieś 3 cale. Podczas jej powiększania, grubość stale się zwiększała. W wyniku tego, nasze postępy też się spowolniły. Jednakże, wciąż wkładaliśmy w to tyle energii, ile tylko mogliśmy. Dziura była już na tyle duża, że mogłem wsadzić do środka młotek i zrobić zdjęcie jej wnętrza.


Floydstomb.jpg

Widok zwiększającej się kupy skał przed dziurą naprawdę pokrzepiał. Zazwyczaj nie rozmawiamy dużo podczas pracy, ponieważ jeden z nas robi duży hałas wiertarką i młotem. Podczas przerw też wymieniamy sięco najwyżej krótkimi słowami. Przerwa następuje, kiedy osoba pracująca zechce się zmienić. Mam trochę więcej wytrzymałości od B, ale on wykonuje tyle samo w krótszym czasie, ze względu na swoją siłę. Wciąż świętujemy małe zwycięstwa spotykane po drodze. Za każdym razem, kiedy kawałek ściany odpada, cieszymy się. W rzadkich chwilach, kiedy odpada skała wielkości pięści, zaczynamy krzyczeć ze szczęścia. To kolejny kawałek ziemi, który przestaje nas oddzielać od... tego co jest po drugiej stronie. Cały czas mam fantazje, że znajdziemy ukryte pomieszczenie, w którym lata temu hiszpańscy odkrywcy ukryli swoje skarby i zasypali wejście. I że pozostały nietknięte przez cały ten czas! B ma bardziej realistyczną i przyziemną teorię. Podejrzewa, że po drugiej stronie jest po prostu kolejna jaskina. Zobaczymy kto ma rację.

Tym razem chciałem sprawdzić, czy uda nam sięprzyspieszyc pracę używając większych świdrów. Kupiłem parę w mieście. Jeden miał większą średnicę od pozostałych. Drugi był węższy, ale dłuższy. Wydawało mi się, że ten duży będzie za duży i miałem rację. Postęp był zbyt wolny i tylko się zmęczyliśmy. W pewnej chwili się złamał i musieliśmy posługiwać się świdrem krótszym o kilka cali. Wciąż działał dobrze. Nie działo się nic nadzwyczajnego dopóki nie działaliśmy na czwartej baterii.

W tamtej chwili klęczałem i powoli wwiercałem się w ścianę. Miałem zatyczki w uszach, okulary ochronne i zagubiłem się we własnych myślach. Nagle, doszedł do mnie dziwny dźwięk. Głośny. Usłyszałem go, pomimo działania wiertarki i zatyczek w uszach. Najpierw pomyślałem, że to po prostu dźwięk śruby, ale ten był jednak inny. Potrzebowałem kilku sekund, aby upewnić się, że pochodzi z dziury a nie od wiertła. Wyłączyłem urządzenie i odetkałem uszy w porę, żeby usłyszeć najstraszliwy krzyk jaki słyszałem w całym swoim życiu. Gapiłem się na dziurę z wybałuszonymi oczami. Przez kilka chwil się nie ruszałem ani nie oddychałem. Odwróciłem się w stronę B. Moment temu leżał jeszcze na torbach, drzemiąc. Teraz stał wyprostowany z otwartymi ustami i obawą na twarzy! Spojrzałem ponownie na dziurę, spodziewając się dostrzec demona, wpatrującego się we mnie. W Krypcie Floyda nic się nie zmieniło. Skupiłem wzrok na końcu szczeliny, tam gdzie kończyła się granica światła. Nie ujrzałem żadnych ruchów, jedynie ciemność. W kompletnej ciszy mogłem usłyszeć bicie swojego serca. Żadnych innych dźwięków.. Nagle, usłyszałem dźwięk drapania za mną i wyprostowałem się. Prawie uderzyłem się w głowę o sufit. Na szczęście, był to po prostu B, który czołgał się do swojej latarki. B się odezwał a ja aż podskoczyłem. Powiedział, żeby wziąć parę kamieni i wsadzić je do dziury. Wyjaśnił, że zwierzę, które wydawało te dźwięki może być w stanie przedostać się przez szczelinę. Od razu złapałem za kilka skał i pchnąłem je do środka najdalej jak mogłem, posługując się trzonem młotka, tworząc w ten sposób mur pomiędzy nami a drugą stroną. Przez cały czas wydawało mi się, że te odgłosy nie pochodziły od zwierzęcia! Nie wiem czy B naprawdę myślał, że to zwierzę, czy po prostu próbował przekonać o tym sam siebie. Nie podzieliłem się z nim swoimi uwagami.

Od tamtego wydarzenia, do momentu napisania tego wpisu (dwa dni później) próbowałem zastanowić się nad możliwym źródłem tego hałąsu. Aby go opisać, powiedziałbym, że brzmiało to jak krzyżówka człowieka krzyczącego ze strachu, a kuguara ryczącego z bólu. Wydawało się, że jego źródło znajdowało się jakieś 100 stóp od nas. Okropny dźwięk rozbrzmiewał przez jaskinię i moje uszy. B ocenił, że mógł trwać od 8 do 10 sekund. Moim najlepszym strzałem byłoby 5 sekund (3 kiedy wierciłem, 1 i ½ na wyłączenie wiertarki i wyciągnięcie zatyczek, a pozostałe ½ sekundy na mrożący krew w żyłach wrzask). Ciężko powiedzieć ile czasu mija, kiedy słuchasz solówki z głębi Hadesu.

Po tym jak wypełniłem szczelinę kamieniami, po prostu siedzieliśmy nasłuchując ciszy. Moje oddechy były szybsze niż zwykle. Nikt z nas nie odzywał się przez jakiś czas. W końcu, B zaproponował, abyśmy wrócili do pracy, ale musimy uważać na wszelkie ruchy wewnątrz dziury. Wsadziliśmy latarkę do dziury, aby oświetlała wnętrze. W tym momencie zauważyliśmy, że wiatr i dudnienia ponownie umilkły. Chyba nie ciężko zrozumieć, że byłem zdenerwowany. Nie odzywałem się do B, ani on do mnie. Wróciliśmy do wiercenia. B przejął robotę. Nie byłem jeszcze zmęczony, ale przebywanie dalej od dziury wcale mi nie przeszkadzało. B przerywał pracę co jakiś czas, aby nasłuchiwać. Ja po prostu siedziałem i go obserwowałem z włączonym światłem. Nie znajdowałem się blisko dziury, ale mimo wszystko rozglądałem się za siebie. Za każdym razem, kiedy moje światło rzuciło jakiś niezwyczajny cień, serce stawało mi w gardle. Moja wyobraźnia szalała. Zdziwiłem się, że B był mniej zmartwiony dziwnym dźwiękiem ode mnie. Po krótkim czasie, wydawało mi się, że skupił się jedynie na swojej pracy. Nie usłyszałem już nic dziwnego, tylko znany dźwięk kruszących się skał. Kiedy rozmyślałem nad możliwym scenariuszem dalszych wydarzeń, zauważyłem, że ponownie zaczynam ekscytować się przedostaniem na drugą stronę. Może nie chciałem, aby cała praca poszła na marne. A może po prostu myśl, że znajdę tam coś cennego.

Moje myśli przerwał jęk B. Prawdopodobnie jakieś przekleństwo. Powiedział, że bateria się wyczerpuje, a on nie skończył jeszcze kruszyć dużego (ekhm...) fragmentu, nad którym pracował. Wziął do ręki dłuto i młot. Zaczął uderzać w skałę. Po około 10 minutach, oparł się o ścianę, spocony, z trudem mogąc złapać oddech. Wyciągnął młotek w moją stronę, zapraszając mnie do przejęcia pracy. Uniosłem dłoń i pokręciłem głową. Byłem przygotowany do wyjścia już od dłuższej chwili. Nie zaczął naciskać i bez podejmowania rozmowy zaczęliśmy pakować sprzęt. Ponownie zostawiliśmy trochę narzędzi. Szedłem pierwszy, parę razy musiałem się zatrzymać, żeby poczekać na B. Nie dlatego, że poruszał się powoli. To po prostu ja się spieszyłem.

Potem dziennik opowiada o reszcie wieczora: obiedzie, decyzji przespania się w motelu i powrotu do jaskini następnego dnia, długiej dyskusji na temat dziwnych dźwięków, kolejnej ciężkiej nocy. NIE MOGĘ uwierzyć, że tak po prostu chcieliśmy tam wrócić, po tym jak usłyszeliśmy ten wrzask. Zgodziłem się na to w połowie dlatego, że B wydawał się niewzruszony na myśl o możliwych zagrożeniach. Najwet jakby to było zwierzę (w co nie wierzyłem, ale nie potrafiłem znaleźć lepszego wytłumaczenia), nie wystawialiśmy się na niebezpieczeństwo? Wracając myślami do przeszłości, wciąż mam trudności w zrozumieniu naszego myślenia w tamtym czasie. Po prostu, byliśmy zbyt gorliwi. W tej chwili myślę, że jedno słowo może podsumować to wszystko: testosteron!




13 marca
To niesamowite, co kilka dobrych posiłków i trochę snu może zrobić z czyimś nastawieniem. Nawet jeśli wciąż mieliśmy w pamięci dziwne wrzaski, to ponownie zapłonał w nas ogień entuzjazmu. Druga strona przejścia wydaje się być już tak blisko. Byliśmy pewnie, że dziś będzie ten dzień. Doszliśmy do jaskini i zaczęliśmy przygotowywać się do zejścia. Ponowne wejście w ciemność przywołało obrazy z poprzedniej nocy. Widok kupki kamieni w świetle naszych lamp, zapach ziemi w powietrzu, dźwiek naszych ciał pocierających o ściany tunelu, kiedy się czołgaliśmy. Jednak, kiedy ponownie pojawiliśmy się przed wejściem do Krypty Floyda, znów byliśmy gotowi do odkrycia nowych części jaskini. Od razu zwróciliśmy uwagę na obecność wiatru i dudnień.
 

Opening4.jpg

Lewy dolny róg dziury nieco nas martwił z powodu grubości skały w tamtym miejscu. Czuliśmy, że jakbyśmy mogli coś na to poradzić, to bylibyśmy już w środku. W tej chwili B trzymał odłupany stamtąd kawałek kamienia. Podczas oglądania szczeliny ekscytacja dosłownie nas pożerała. Wziąłem do ręki młot i zacząłem odłupywać ostre krawędzie dziury, które mogłyby mnie pokaleczyć podczas wejścia. Jej wielkość wydawała się w porządku! Teraz chwila na którą wszyscy czekaliśmy. Ostrożnie podszedłem do wejścia do Krypty Floyda. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli podczas wchodzenia jedną rękę uniosę nad siebie, a głowę odwrócę w bok. Wkrótce stwierdziłem, że to nie zadziała. Dziura była za MAŁA. Jeśli mam przejść bez jej dalszego poszerzania, będę musiał wyciągnąć obie ręce przed siebie, jak podczas nurkowania, obrócić głowę i „wślizgnąć” się do Krypty. Szerokość dziury była ograniczającym mnie czynnikiem. Wysokość była odpowiednia.

Aby wejść prosto do środka musiałem się pochylić. Moje kolana były ugięte, a sama pozycja niezbyt wygodna. Dodatkowo, musiałem się trochę powyginać wsuwając swój tors do wnętrza.
Ręce weszły z niewielkimi otarciami. Następnie głowa. Kiedy była obrócona w bok, wepchnąłem ją do środka aż do ramion. Wtedy zacząłem czuć kamyki, wbijające się w moją skórę. Nie powstrzymywało mnie to, ale z pewnością kaleczyłem swoje ciało. Postanowiłem po prostu wepchnąć się do środka, pamiętając o tym, że kiedyś będę musiał jakoś wrócić tą samą drogą. Trochę pobolało, ale byłem WEWNĄTRZ! No, powiedzmy. Moja górna część ciała była.
 

Buttshot.jpg

~Pochlebne zdjęcie mojej najlepszej strony. Zwróćcie uwagę na przestrzeń, w jakiej musieliśmy pracować.

W środku miałem wystarczająco miejsca, aby się jakoś ułożyć. Była to najszersza część przejścia. Teraz wiedziałem już, jak będzie wyglądała droga przez dalszą część szczeliny. Nawet jeśli była to jej największa część, to wciąż mała. Mogłem swobodnie poruszać głową, ale gdzie bym nie spojrzał, widziałem litą skałę. Kiedy rozmawiałem z B mój głos był stłumiony, tak jakbym mówił ze środka niewielkiego pudełka. Mogłem ułożyć się na podłożu, ale kamyki nie dawały wiele wygody. Uniosłem nieco głowę, żeby spojrzeć w dalszą część przejścia, ale kamienie z wczoraj zasłaniały drogę. Szczelina zwężała się potem jeszcze bardziej, nie wiedziałem czy się przecisnę. Chciałem ruszyć dalej, ale wcześniej musiałem pozbyć się tych kamieni. Rozczarował mnie fakt, że część z nich była tak naprawdę przytwierdzona do podłoża. Liczyłem na to, że uda mi się je po prostu odłupać. Zacząłem odgarniać stertę skałek naszym młotkiem. Udało mi się także skruszyć te największe. Oceniłem, że najwęższa część tunelu mogła mieć jakieś siedem cali wysokości. Doszedłem do wniosku, że zanim ruszę dalej, trzeba będzie jeszcze trochę popracować. Przez cały czas trzymałem głowę wewnątrz szczeliny, a B odpoczywał, słuchając moich opisów i informacji o postępach. W pewnym momencie zrobił powyższe zdjęcie. Dzięki B. Nadszedł czas na pchnięcie się dalej.
Rzuciłem młotek tak daleko, jak potrafiłem. Aby odwrócić biodra pod odpowiednim kątem, musiałem podciągnąć się na przedramionach, wdrapać się stopami po ścianie na zewnątrz i powoli wczołgać się do środka. Biodra ledwie się mieściły. Kiedy byłem już cały w środku, ułożyłem sięw wygodniejszej pozycji. Zdecydowałem, że spróbuję ruszyć dalej z jedną ręką wysuniętą przed siebie. Tunel był tak wąski, że musiałbym wytrwać do jego końca w takiej pozycji, w jakiej ułożę się teraz. Po prostu nie miałem wystarczającej przestrzeni, aby się poruszyć. Było CIASNO!

Przesuwanie się naprzód było jak na razie całkiem łatwe. Używałem lewej ręki, aby się podciągnąć, a drugą odepchnąć. W tym samym czasie poruszałem resztą ciała, starając się unikać ostrych odłamków. Próbowałem obu sposobów i uznałem, że będzie lepiej jak odwrócę głowę w prawo. Tak wydawało się najwygodniej.
Podczas drogi nauczyłem się paru nowych rzeczy. Stwierdziłem, że przydałaby się mała latarka. Wtedy mógłbym świecić przed siebie, żeby wiedzieć nad czym będę się czołgać. Prawie od razu stało się oczywiste, że będzięmy musieli nieco popracować nad usuwaniem kamieni z podłoża. Kiedy sięporuszałem, nieustannie rozdrapywałem sobie skórę na klatce piersiowej. Były ostre, a nacięcia bolały. Czasami kamienie blokowały mnie w tunelu. Wtedy musiałem się cofnąć i spróbować przesunąć skałę.

Moja mała wycieczka do wnętrza dziury okazała się olbrzymim kamieniem milowym w „karierze” grotołaza. Kiedy zaczynałem, nie czułem się pewnie przeciskając się przez wąskie przestrzenie. Nawet większe szczeliny na początku tej jaskini stawały się przeszkodami. Zmuszając się do wchodzenia do wąskich przestrzeni, stałem się spokojniejszy. Jednakowoż, ten tunel był czymś całkiem innym. Jeszcze nigdy nie byłem w tak wąskiej szczelinie. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej musiał ściągać kask. Tutaj okazało się to konieczne. Jak już wspomniałem, nie tylko musiałem go zdjąć, ale dodatkowo obrócić głowę w bok, aby się mieściła.

Podróż wgłąb Krypty wyglądała tak:

Po wciśnięciu się do środka poświęciłem kilka minut na obmyślenie dalszego planu. Znaczna część moich nóg znajdowała się wciąż na zewnątrz. Wisiały w powietrzu. Krypta była na tyle duża, że mogłem jeszcze poruszać głową i rękoma. Było szerzej niż w pozostałej części tunelu, ale nieznacznie. To tak jak wsadzić głowę do pudełka. Gdzie bym nie spojrzał, były skały. Każdy dźwięk jaki wydawałem był stłumiony i martwy. Najwęższa część szczeliny znajdowała się około 10 stóp od wejścia. W tej chwili byłem mniej więcej 3 i ½ stopy w środku. Na 4-tej stopie musiałbym przyjąć najwygodniejszą pozycję i w niej pozostać do 12 stopy, kiedy przestrzeń w jaskini zaczynała się poszerzać.
Ruszyłem z lewą ręką przed sobą i głową zwróconą w prawo. B podał mi latarkę, którą trzymałem w lewej dłoni. Podczas czołgania, starałem się odrzucać kamienie wolną ręką. Mniej więcej się udawało, choć było parę skał, których nie mogłem poruszyć. Jak wspomniałem, pierwszy odcinek poszedł w miarę szybko i łatwo. Potem ściany zaczynały się zwężać. Na 7-ej stopie czułem, jak kamienie nade mną drapią mnie w plecy. Pół stopy dalej miałem do dyspozycji tylko lewą rekę i palce stóp. Dobry moment, aby sprawdzić, czy da się wycofać. Spróbowałem i szło całkiem łatwo. To znacznie zwiększyło moją pewność siebie. Jednakże, kazałem B przywiązać liny do moich stóp, tak na wszelki wypadek.


Shoested.jpg

~Ostatnie zdjęcie zanim zniknąłem w środku.

Szyja zaczynała mi drętwieć, a głowa stawała się ciężka, ale jedyne co mogłem zrobić, to położyć ją na chwilę na pokruszonych kamieniach. Bolesne, ale często to powtarzałem. Spojrzałem na mur po mojej prawej stronie. Znajdował się niecałe 4 cale od mojej twarzy. Przez większość czasu nie patrzyłem na ścianę. Albo miałem zamknięte oczy (co czasami robię, kiedy przeciskam się przez wąskie szczeliny) albo światło świeciło w kierunku, który nic mi nie dawał. Wewnątrz było bardzo cicho, słyszałem tylko swój własny oddech. A z wysiłku oddychałem ciężko. Na szczęście, z pomocą przychodziła chłodna bryza. Za chwilę zacznie robić się naprawdę ciasno.
Góra dosłownie spoczywała na mnie, a ziemia pode mną. Jeden ruch sejsmiczny i byłoby po mnie. Przez myśl przeszło mi, jak musiał czuć się Floyd Collins, leżąc przez kilka dni w ciasnej pułapce w środku Matki Ziemi, nie mogąc uwolnić się ze swego więzienia.

Wyobraźcie sobie mnie w mojej pozycji: leżysz na brzuchu z lewą ręką wyprostowaną przy głowie. Twoja prawa ręka jest przyciśnięta do reszty ciała, mając jedynie kilka cali przestrzeni obok siebie. Dłonie krwawią ci od czołgania i podciągania na ostrych kamieniach. Twoje całe ciało spoczywa na skale. Szyja męczy się od podtrzymywania głowy w powietrzu. Aby ruszyć naprzód, musisz użyć palców u stóp, przesuwając się w ten sposób po kamieniach. Po przebyciu kilku cali, oddychasz ciężko i musisz odpocząć. Kiedy łapiesz powietrze, czujesz jak twoje plecy naciskają na górę tunelu. Mija kilka minut, zanim możesz ruszyć dalej. Przez cały czas myślisz tylko o tym, w jaki sposób wrócisz. A, co jeśli...?

No, to mniej więcej obrazuje to, jak czułem się w tamtym momencie.

Uznałem, że to będzie dobra chwila, aby wrzucić zdjęcie „szczeliny”. Tak właściwie, zostało ono zrobione innym razem, ale dobrze pokazuje jak ciasne było te przejście. Zwróćcie uwagę na moją twarz – jak widzicie, moje policzki odpoczywały na kamieniach. Możecie też zobaczyć, jak ciężko mi było patrzeć przed siebie. Ręce miałem przytwierdzone do reszty ciała (potem stwierdziłem, że ta pozycja jest najlepsza). Między górą a moimi plecami nie ma dosłownie żadnej przestrzeni. CIASNO! Nie dla klaustrofobów!


Squeeze.jpg

Kiedy dotarłem do miejsca, gdzie plecy się ścierały a szczelina wcale sięnie powiększała, stwierdziłem że chyba nie przejdę. Jednak, postanowiłem spróbować. Gdybym znajdował się w tej pozycji rok temu, spanikowałbym, ale nie dzisiaj! Odpocząłem kilka minut i spróbowałem. Wypuściłem całe powietrze ze swoich płuc, co spowodowało, że moja klatka piersiowa opuściła się na tyle, abym mógł przesunąć się o kilka cali. Odpocząłem chwilę. I ponowna próba. Niesamowite! Wydech, odepchnięcie, odpoczynek. Znowu kilka cali. Powtórka. Nie wierzę jak wyluzowany byłem. Moje plecy ocierały się o skałę na tyle, że postanowiłem już wrócić. Byłem nieźle nabuzowany, mimo, że się nie udało. Odpocząłem jeszcze parę minut. B cały czas mnie zachęcał. Fajnie było go tak słuchać, jak widział, że moje buty znikały coraz glębiej w tunelu.
Powrót nie był zbyt trudny, ale wymagał trochę pracy. Napotkałem te same przeszkody. Miałem niewielkie problemy z wydostaniem swoich ramion z dziury. Obie ręce były wtedy nad moją głową. Koszula zaczepiała o kamienie a ramiona drapały o ostre krawędzie. Po kilku próbach ułożenia się w wygodnej pozycji, poddałem się i po prostu wypchnąłem się na zewnątrz. CIACH! Koszulka zsunęła mi się przez głowę i miałem pare niezłych ran na ramionach, ale nie obchodziło mnie to. Jak dla mnie, ta wycieczka okazała się sukcesem. Posunąłem się dalej, niż wydawało mi się możliwe. Klęknąłem przy wejściu i popatrzyłem się do środka szczeliny, w której przed chwilą byłem. Kupka kamieni znajdowałą się teraz w odległości 11 stóp (przesunąłem ją trochę ręką). Najwężej było na 9-tej stopie. Niewiele brakowało. Byłem wykończony. Usiadłem na torbie, uśmiechając się od ucha do ucha. Uff! Co za wycieczka!

Dalszy wpis dotyczy tego co zwykle: wyjścia z jaskini, obiadu, podróży do domu, itd. Jadąc do miasta dużo rozmyślaliśmy nad sposobami, które pomogłyby nam przedostać się dalej. Wymyśliliśmy kilka narzędzi, które mogłyby pomóc w usunięciu kamieni. Oboje byliśmy mocno podekscytowani. Ja, od zmuszania się do przekroczenia swoich granic; B z udanej wspinaczki na zewnątrz. Był to pierwszy raz, kiedy wspiął się na samą górę bez pomocy żadnych urządzeń, czy też mojej. To jego osobisty sukces, który pokazuje jakie zrobił postępy od wypadku. Nieźle.

Byłem zadziwiony, jak łatwo zapomnieliśmy o wczorajszych doświadczeniach. Wszystko poszło w niepamięć.
 

Combo3.jpg

~Nasze postępy w pracy nad dziurą.




7 kwietnia, 2001
Przed powrotem do Jaskini Tajemnic poświęciliśmy dużo czasu na przygotowania. Zabraliśmy parę przedmiotów, które pomogłyby nam zmierzyć wymiary szczeliny. Stwierdziliśmy, że będę potrzebować około 8 cali w wysokości, aby przecisnąć się przez najwęższą część Krypty. To oznaczało, musieliśmy zeskrobać ok. 1 cala z podłoża tunelu. Odkryliśmy też, że najlepiej będziej jak położę sięna brzuchu z ramionami przy ciele. I oczywiście, z głową odwróconą w jedną lub drugą stronę. Do poruszania się, używałbym palców u stóp. Brzmi trudno, ale właściwie. Potem okazało się, że zadziałalo jak powinno.

Kolejną rzeczą, którą zrobiliśmy w ramach przygotowań, było stworzenie wymyślonych przez nas narzędzi. Wpadłem na niezły sposób usunięcia skał zalegających wewnątrz szczeliny.
Poprosiłem sąsiada, żeby zespawał kilka stalowych rur, tak abyśmy mogli bez problemu znieść je na dół i żeby jednocześnie były w stanie wytrzymać uderzenia młotka. B wymyślił fajny projekt skrobaka z wykorzystaniem kątownika. Okazał on się dla nas nieocenionym narzędziem. Obaj byliśmy dumni ze swoich wynalazków! Stworzyłem także urządzenie do podtrzymywania wiertarki, które przymocowałem do rury, ale ostatecznie nie musieliśmy go wykorzystywać, gdyż skrobak B sprawdził się znakomicie.


B.jpg

~Zdjęcie B, przerobione w celu ochrony jego danych. W dłoni ma nasza rurę. Zrobiłem zdjęcie z wnętrza Krypty. Siedzi na torbie, której używaliśmy jako łóżka. Z tyłu po jego lewej jest droga wiodąca do zbiornika wodnego. Na prawo znajduje się tunel prowadzący do wyjścia.

Złożyłem przysięgę. Nie opuszczę jaskini, dopóki nie przejdę przez Kryptę.
Minęło dużo czasu odkąd ostatni raz byliśmy w Tajemniczej. Niemniej jednak, byliśmy zajęci. Skonstruowaliśmy narzędzia, o których wspominałem. Poza tym wiedzieliśmy ile trzeba usunąć skały, zanim będziemy mogli przejść dalej.

Byliśmy podekscytowani powrotem. Zejście na dół potrwało trochę dłużej niż zwykle, ponieważ nieśliśmy dodatkowe urządzenia. Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, od razu zabraliśmy się do roboty. Rura i skrobak działały jak zaklęcie! Kruszyliśmy kamienie, a następnie spychaliśmy głębiej.

Pracowaliśmy przez około dwie godziny. Wtedy uznałem, że pora spróbować. Po prostu chciałem się upewnić, czy już nie wystarczy. B raz jeszcze zamiótł podłoże. Taśmą klejącą przykleiłem sobie koszulkę do spodni, aby nie obsuwała się podczas czołgania. Zabrałem latarkę. Chociaż wiedziałem, że nie będę mógł używać jej wewnątrz szczeliny, to wiedziałem, że przyda się później. Tym razem nie przywiązałem sobie sznura do nóg. Byłem pewien, że mi się uda. Podszedłem do próby.

Mimo, że wcześniej o tym nie wspomniałem, zauważyliśmy, że witatr i dudnienia powróciły. Jako, że z wejściem nic się nie zmieniło, znowu musiałem nieco się ponagimnastykować, żeby wejść do dziury. Kiedy znalazłem się już w środku, poświeciłem wgłąb, aby obmyśleć jakiś plan. Szczelina wcale nie wydawała się większa niż ostatnim razem. Odpoczywałem przez kilka minut, po czym wcisnąłem się dalej i odpowiednio ułożyłem. Przyciśnąłem obie ręce do siebie i odwróciłem głowę w prawo. Zacząłem pełznąć naprzód. Kiedy moje stopy znalazły się już w tunelu, zacząłem odpychać się palcami. Aby unikać kaleczenia ciała, starałem się robić pożytek z ramion i kolan. Postęp był wolny ale stabilny. Jak dla mnie w porządku. Stopę lub dwie od najwęższego miejsca, mogłem stwierdzić, że było nieco więcej przestrzeni. Ale moje plecy i tak ocierały się o skały u góry. Jednakże, tym razem byłem w stanie poruszać się dalej. Pomimo tego, że oczyszczaliśmy tunel z kamyków, to cały czas czułem kłucie na klatce piersiowej.

Kiedy zacząłem odczuwać ucisk od góry, postanowiłem przejść do swojej sztuczki z wydechami. Jednak zanim zacząłem musiałem chwilę odpocząć. Widzialem przebłyski latarki B, jako że promienie światła przechodziły przez wąske szpary pomiędzy mną a kamieniem. Czułem jak chłodna bryza dmucha w krople potu na moim czole. Czułem jak tysiące ostrych odłamków wbija się w moją skórę. Poczułem dreszczyk emocji na myśl, że cel, który ustaliliśmy sobie tygodnie temu, miał się niedługo dokonać. Na samą myśl pragnąłem ruszać dalej, nie zważając na ciasnotę. Zrobiłem kilka szybkich wdechów i wydechów, po czym ruszyłem.
Wydech
Wypchnięcie.
Przerwa.
Powtórka.
Już po przesunięciu się o parę cali, mogłem powiedzieć, że mam co raz więcej przestrzeni wokół siebie. Powtórzyłem tę informację B i obaj poświęciliśmy parę sekund na radość. Przez dalszą część pełzania przez tunel B mnie dopingował. „Nieodkryta jaskinia!” i „Terytorium Neila Armstronga” to frazy, które ciągle powtarzał. Uśmiechałem się od ucha do ucha.

Nawet jeśli tunel zaczął się rozwidlać, i tak szło powoli. Musiałem używać nowej techniki jeszcze przez półtora stopy, zanim miałem na tyle miejsca, aby rozpocząć czołganie. Już wtedy czułem, że moja przygoda dobiega końca. Mogłem usiąść i usunąć „mur”, który utworzyliśmy kilka wycieczek temu. Te skały służyły jako dobra przypominajka, żeby pamiętać o odrobinie ostrożności.

Krzyknąłem do B, że mi się udało! Przez chwilę gratulowaliśmy sobie nawzajem. B nigdy nie byłby w stanie przecisnąć się przez szczelinę i zobaczyć, to co ja, więc dałem mu opis tego, co widzę. W tej chwili miałem jedynie niewielką latarkę, więc nie mogłem spojrzeć głeboko w korytarz. Jego koniec wydawał się zakręcać lekko w prawo i rozchodzić się na parę innych dróg. Nie mogłem robić nic innego, tylko siedzieć, ponieważ wielkość przejścia wciąż nie pozwalała mi na nic więcej. Nie było tutaj żadnych znaków obecności czlowieka. Musiałem poczekać chwilę, aż B poda mi mój kask z lepszą latarką, abym mógł dokładniej obejrzeć jaskinię.

B użył użył stworzonej przez nas rury, aby podać mi koniec liny. Wtedy mogłem podciągnąć do siebie resztę ekwipunku. Najpierw dostałem kask. Kiedy zapaliłem światło, udało mi się obejrzeć szczegółowo nową część jaskini. NASZĄ! Widok wyników ciężkich godzin pracy był ekscytującym doświadczeniem. W tym momencie wciąż nie wiedzieliśmy, co jaskinia ma do zaoferowania. Jedyną rzeczą, którą widziałem, było dalsze przejście. Wąskie, z niskim sufitem. Mogłem je z łatwością przejść, ale musiałem się czołgać. Zacząłem robić zdjęcia, żeby móc je pokazać B.


Newpass.jpg

~Pierwsza część nowego przejścia. Wtedy prawie leżałem; jak widzicie, moje stopy są rozciągniete przede mną.

Zapytałem B, jak daleko jego zdaniem powinienem iść, zwracając uwagę na dziwne zdarzenia, które ostatnio doświadczyliśmy. Po raz pierwszy, jego entuzjazm też trochę zgasł, kiedy przypomniał sobie o upiornym hałasie. Podał mi rurę z poluzowanym końcem. Powiedział, że mógłbym użyć jej jako broni, gdybym napotkał jakieś zwierzę lub...? Zwrócił też uwagę, że powinniśmy siebie nawzajem słyszeć.

Nawet jeśli pomyśleliśmy o prawdopodobieństwie wplątania się w tarapaty, to nigdy nie rozważaliśmy faktu, że gdybym miał kłopoty, to B nie będzie mógł mi pomóc. Nie uzyskałbym pomocy przez kilka następnych godzin. Gdybym miał poważny problem jak chociażby zranienie, nie było rady, aby ktokolwiek dostał się tu na czas. Jednakże, byliśmy skupieni na naszych celach, a nie potencjalnych zagrożeniach. Jak na razie unikaliśmy kłopotów. Jak na razie...

Ubrałem rękawice i przypiąłem ochraniacze na kolana, zabrałem aparat i rozpocząłem wędrówkę. Czołgałem się przez tunel na zdjęciu powyżej przez około 20 stóp. Na jego końcu, droga zakręcała lekko w prawo. Musiałem wspiąć się na niewielki stopień, aby znaleźć się w kolejnej części jaskini, która miała mniej więcej 40 stóp długości. Było tutaj nieco więcej przestrzeni, sufit wisiał wyżej, a ściany boczne były rozstawione szerzej. Droga była w miarę prosta. Skały przypominały te w pozostałej części jaskini, ale były nieskazitelnie czyste. Jedno było pewne, nikt tu przede mną nie był.

Ledwie przeszedłem przez drugą część jaskini a już prawie nie słyszałem B. Krzyknąłem mu, że wrócę za pół godziny. Odpowiedział, że w porządku, ale mam być ostrożny. Postąpiłem dalej. W kolejnej części zauważyłem formację kryształów po mojej prawej. Składała się z kilku warstw i trochę przypominała wosk, który się stopił i zastygł na skałach. Tworzyły one kilka niewielkich skalaktytów. Najdłuższy miał może cztery cale długości. Jeden z nich mógłby być większy, ale ułamał sięw połowie.


Newpass2.jpg

~Kryształy zaczynały się zaraz za tym przejściem

Tunel wiódł dalej przez kolejne 100 stóp, zanim jaskinia znowu zaczynała się poszerzać. Skręcał w lewo, a na jego końcu znajdowało się „pomieszczenie”. Mniej więcej przy wejściu do niego, stał pochylony o ścianę okrągły kamień. Wydało mi się to dziwne, ale pojedyncze formacje skalne są rzeczą normalną w jaskiniach. Po drodze widziałem już wiele rodzajów kamieni, ale ten był o wiele bardziej okrągły niż pozostałe.
Pomieszczenie miało około 15 stóp wysokości, 15 szerokości i 30 długości. Na jego końcu był kolejny tunel. Kiedy wszedłem do środka, dostałem nieprzyjemnego uczucia. Tak jak w starym powiedzeniu, czułem czyjeś oczy na swoich plecach. Podniecenie nowym odkryciem znikło, a wspomnienia z ostatnich wypadów powróciły. Nagle poczułem się BARDZO samotnie. Na szczęście, kończył mi się czas i trzeba było powoli zabierać się do powrotu. Zrobiłem kilka zdjęć pomieszczeniu. Miałem sprawdzić, jak daleko ciągnie się następne przejście, kiedy coś przykuło moją uwagę. Na ścianie po lewej stronie, mniej więcej na wysokości oczu zauważyłem coś, co wyglądało jak hieroglify! Był to pojedynczy rysunek, nie bardzo wyróżniający się na tle kolorów skały. Przypominał prymitywny rysunek ludzi, stojących pod jakimś symbolem. Byłem podekscytowany! To oznaczało, że musiało być jeszcze jakieś inne wejście do jaskini. Nawet jeśli było zamknięte lub zablokowane, mogła pojawić się możliwość jego otwarcia i wpuszczenia do środka B. Przyjrzałem się dokładniej obrazkowi, abym mógł opisać go B. Potem zrobiłem jeszcze parę zdjęć i ruszyłem w drogę powrotną.

Kiedy dotarłem do szczeliny, B nie mógł nadążyć za nawałem informacji, które mu przekazywałem. Zastanawialiśmy się nad naszym następnym ruchem, kiedy B odbierał ode mnie sprzęt. Pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli następnym razem zabierzemy kogoś jeszcze, na wypadek jakby coś się stało. B się ze mną zgodził.

Teoretycznie, powinno dać się wrócić odtwarzając wszystkie ruchy w odwrotnej kolejności. Jeśli ktoś jest w stanie poruszać się w określony sposób, aby dostać się do środka, to naśladując to wszystko na opak, może się wydostać. W praktyce może tak nie być. Tak właśnie było w przypadku Krypty.

Z góry postanowiłem, że zamiast się cofać, będę wracać przodem. Wiedziałem, że czołgając się do tyłu też uda mi się wrócić, ale to byłoby powolne i wyczerpujące. Moim jedynym zmartwieniem było teraz wyjście z dziury.

Wszedłem bardzo blisko najwęższego miejsca, więc przynajmniej będę miał to szybko za sobą. Powrót okazał się lekko skomplikowany. Musiałem wygiąć biodra nieco w lewą stronę, żeby się zmieścić. Ręce ponownie zaczęły przylegać do mojego ciała, głowę miałem zwróconą w prawo, a palców stóp używałem do wprawiania reszty ciała w ruch. Wydawało mi się, że droga powrotna była bardziej męcząca, ale mogło to być spowodowane przez przez wcześniejszy wysiłek.

Byłem mniej więcej w połowie tunelu, kiedy zdarzyła się dziwna rzecz. Leżałem tam, robiąc sobie krótką przerwę, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk głęboko wewnątrz jaskini. Był to zduszony, ale wyraźny odgłos tarcia kamienia o kamień. Krew zastygła mi w żyłach. Nie mogłem się ruszyć. Leżałem tam tak po prostu, wyczekując na pojawienie się kolejnego dźwięku. Nic. Szybko zacząłem pełznąć w stronę wyjścia. Nie wspomniałem o tym B, ale przypominam sobie, że na jednym z poprzednich wypadów wspominał o czymś podobnym.

Wyjście z naszej dziury okazało się tak bolesne, jak się spodziewałem. Musiałem wyciągnąć ręce przed głowę i wypchnąć ramiona przez otwór. Na pewno zostawiłem wtedy po sobie trochę skóry. B podtrzymał mnie, kiedy górna część ciała pojawiła się na zewnątrz. Następnie udało mi się wyciągnąć nogi i byłem na zewnątrz!! Potrząsnęliśmy dłońmi i zabraliśmy się do pakowania ekwipunku. Poczułem ulgę. Właśnie tak się czuję eksplorując jaskinię. Uwielbiam włazić do ich wnętrza, ale wyjście sprawia mi ulgę.

Coś dziwnego stało się ze zdjęciami, które zrobiłem w jaskini. Wszystkie, które zrobiłem po drodze do dużego pomieszczenia wyszły świetnie. Natomiast, z jakiegoś powodu, żadne ze zdjęć, które zrobiłem w miejscu z okrągłym kamieniem się nie wywołały. Jego zdjęcia, i co ważniejsze zdjęcia „hieroglifów”. Wszystkie inne wyszły dobrze, ale negatywy zdjęć z pomieszczenia były czyste! Nic. Pamiętam jak wyglądały hieroglify, więc narysowałem obrazek, przedstawiający to co zobaczyłem.


Symbol.jpg

~Szybki szkic hieroglifu. Pierwsza rzecz o której pomyślałem to „Blair Witch Project”. Ten symbol był pośrodku, a kilka postaci przypominających ludzi i wznoszących ręce w górę znajdowało się pod spodem.


Newpass3.jpg

~Ostatnie zdjęcie przed wstąpieniem do dużego pomieszczenia. Na końcu korytarza, częściowo zasłonięty, jest okrągły kamień, o którym wspominałem. Poniżej obrazek na którym go oznaczyłem:

Newpass4.jpg



14 kwietnia 2001
Minęło zaledwie kilka dni, a B znalazł już chętnego na kolejny wypad. B powiedział, że rozmawiał z paroma innymi osobami, które z powodu sprzecznych terminów nie mogły pójść z nami. Wypytywali go o jaskinię i tunel za dziurą, ale nic im nie mówił, abyśmy mogli sami przeszukać całość przed ogłoszeniem tych informacji światu. Nawet koleś, który pojechał z nami nie wiedział o którą grotę chodzi, dopóki nie byliśmy już bardzo blisko. Przyrzekł, że nikomu nie wyjawi jej lokacji. Nie będę nazywać go prawdziwym imieniem, więc umówmy się na „Joe”. Joe, B i ja wyruszyliśmy wczesnym rankiem, żeby móc poświęcić więcej czasu na eksplorację. Do dziury dotarliśmy stosunkowo szybko.
Nasza praca zaimponowała Joe. B i ja nawet poświęciliśmy chwilę, aby poklepać się nawzajem po plecach.

Joe jest raczej chudym grotołazem i ma bardzo duże doświadczenie. Powiedział, że może i jest to najciasniejsza szczelina, przez którą kiedykolwiek się przeciskał, ale nie obchodziło go to. Wiedziałem, że pod względem fizycznym na pewno sobie poradzi, gdyż sam byłem od niego większy, a sobie poradziłem. Był tak samo podekscytowany jak my. Może nawet i bardziej. Szybko się przygotował i czekał, aż podzielimy się z nim jakimś planem działania. Uznałem, że wyślę go pierwszego, ponieważ był już gotowy, a ja podążę za nim. B podałby nam sprzęt i poczekałby na zewnątrz. Mieliśmy dwie godziny czasu do powrotu. Miło ze strony B, że chciał z nami przyjść i nas nieco poniańczyć. Siedzenie samotnie w jaskini jest nudne.

To, że nie powiedzieliśmy Joe nic o niewyjaśnionych zdarzeniach, których doświadczyliśmy wcześniej, było nieodpowiedzialne. Ale co mieliśmy mu powiedzieć? Jak wiele dziwnych rzeczy powinien wiedzieć? Nie czuliśmy żadnego niebezpieczeństwa. Poza tym, mieliśmy wejść tam razem.
Krótko mówiąc, skończyło się na tym, że nie pisnęliśmy mu żadnego słówka o hałasach. Oczywiście, kiedy mu w końcu powiedzieliśmy, było już za późno. Nie potrafiłem uwierzyć z jaką łatwością Joe przecisnął się przez sczelinę. Powiedział, że było ciasno, ale na to nie wyglądało. Podaliśmy mu jego ekwipunek, a następnie ruszyłem ja. Nawet jeśli wiedziałem, że się zmieszczę, to przedostanie się na drugą stronę trochę potrwało. Kiedy dotarłem do najwęższego miejsca, Joe strzelił mi fotę. Stwierdziłem, że będzie to dobre zdjęcie. Po dotarciu do Joe, B podał mi moje rzeczy. I wtedy nastąpiła katastrofa. Musiałem klęknąć i nisko się pochylić. Właśnie wziąłem do ręki swój kask (ironicznie) oraz latarkę i odwracałem się, aby oddać sznurek B, kiedy uderzyłem głową w sufit. Ludzka czaszka kontra twarda skała. Skala wygrywa. Powiedziałem B co się stało, więc podesłał mi skrzynkę z zestawem pierwszej pomocy. Krwawiłem, ale co gorsze, nie czułem się zbyt dobrze. Opatrzyłem się i oznajmiłem Joe, że chyba dalej nie pójdę. Wyglądał jak małe dziecko, któremu powiedziano, że Święta zostały odwołane. Chociaż nie podobała mi się wizja jego, samotnie eksplorującego jaskinie (oczywiście z samolubnych powodów), to chciałem, aby zobaczył chociaż pomieszczenie z kamieniem i hieroglifem.


Powiedziałem mu jak dużo musi przejść i ile czasu to zajmie, a następnie go wysłałem. Słyszałem jak czołga się w kierunku ciemności. Jego światło zniknęło za pierwszym zakrętem. Odpoczywałem przez minutę albo dwie i zacząłem przeciskać się z powrotem do B. Fakt, że tyle przeszedłem, a teraz muszę wracać, był rozczarowujący. To mnie wykańczało!
Potem rozmawiałem tylko z B. Powiedziałem mu, że mogę zapłacić za noc w motelu. Zobaczylibyśmy, jak będę się czuł następnego dnia i moglibyśmy zrobić nowe podejście. Czułem się głupio, rozwalając głowę w taki sposób. B zgodził się na kolejną próbę. O ile Joe także nie będzie miał z tym problemu, postanowiliśmy załatwić to jutro. Po rozplanowaniu wszystkiego, po prostu usiedliśmy i wpatrywaliśmy się w ciemność. Nie słyszeliśmy żadnych dźwięków. Cisza przypomniała mi o dźwięku „szurania”, który usłyszałem ostatnim razem. Nawiązałem do tego tematu w rozmowie z B. Jako, że nie obszedłem jeszcze całej jaskini, nie potrafiłem określić jego źródła. Ani zmian w sile wiatru. Ani dudnień. Ani okropnego wrzasku. Nagle, obaj zaczęliśmy żałować, że wysłaliśmy Joe samego.

B podszedł do dziury i zawołał do środka. „Joe”. Brak odpowiedzi. Nic dziwnego. Nie usłyszysz drugiej osoby, kiedy jesteś daleko w jaskini. Nerwowo oczekiwaliśmy na jakiekolwiek odgłosy (Dobre, znaczy się. Jego odgłosy). Dwadzieścia ustalonych minut minęło. Potem dwadzieścia pięć. Naprawdę nie chciałem tam wracać. Wciąż czułem pulsowanie w głowie, a szczelina wydawała się węższa niż kiedykolwiek. Mimo wszystko, wiedziałem, że będę musiał się upewnić, że z Joe wszystko w porządku. Kiedy przygotowywałem się do wejścia, zauważyłem światło daleko w tunelu. „Joe?”, zawołałem. Nic. „Joe!”. Cały czas brak odpowiedzi. Światło stało się jaśniejsze i mogłem usłyszeć dźwięk kogoś, czołgającego się przez skruszone kamyki. „Wszystko OK, Joe?”. „Nie.”, było jego słabą odpowiedzią. Nie czuł się za dobrze. Zdjął z siebie cały sprzęt i zaczął pakować go do torby, aby następnie nam ją podać. Od razu przeszedł do pozycji leżącej i ruszył w naszą stronę. Nie mieliśmy nawet szansy, aby wypytać go o to co zobaczył. Szybko przecisnął się przez dziurę, a my w końcu mogliśmy na niego spojrzeć. Wyglądał strasznie. Jego twarz była blada i nie mógł złapać oddechu. Pył z podłoża pozostawił widoczne ślady na głowie i ubraniach. Miał niezliczoną liczbę niewielkich skaleczeń i zadrapań. Prawdopodobnie z powodu jego szybkiej ucieczki. Oczy miał wybałuszone.

Na całą obserwację mieliśmy tylko chwilę, bo Joe od razu ruszył w stronę wyjścia z jaskini, nie odzywając się do nas słowem. Kiedy B ruszył za Joe, ja zostałem w tyle, żeby spakować ekwipunek. Zatrzymałem się na moment, aby posłuchać odgłosów. Nie słyszałem nic. I NIC NIE CZUŁEM! Wiatr zniknął! Pewna część mnie chciała się stąd wydostać jak najprędzej. Ale inna znowu, pragnęła natychmiastowo wrócić się na drugą stronę tunelu i sprawdzić, co powoduje te dziwne zdarzenia. Ale nie było na to czasu. Cały czas czułem się lekko zamroczony. Ciarki przeszły mnie przez plecy, kiedy doganiałem B i Joe.

Po wydostaniu się na zewnątrz, pomyślałem że nareszcie uda nam się wyciągnąć trochę informacji od Joe. Ale kiedy tylko dotarliśmy na górę, odczepił linę i pobiegł prosto do auta. W świetle dnia wyglądał jeszcze gorzej niż w jaskini. B i ja zebraliśmy sznur, sprzęt i ruszyliśmy do samochodu. Joe nie zechciał zostać na noc, ponieważ czuł się okropnie (i w to mu wierzyliśmy), więc wróciliśmy do domu. Nic więcej nie udało nam się wydobyć. Po prostu wpatrywał się wprost przed siebie. Trząsł się jak liść. Kiedy go wyptywaliśmy, jego odpowiedzi były krótkie. Zapytałem się, czy widział hieroglify. „Nie”. Czy słyszał nasze zawołania? „Nie”. Czy zobaczył okrągły kamień? „Nie”. Czy widział kryształy? „Nie”. Powiedział, że trochę pobłądził i poczuł się źle. Coś nam śmierdziało w jego odpowiedziach. Skoro nie mógł nas usłyszeć, to na pewno musiał minąć kryształy. Ale dlaczego nie współpracował?

Dalsza część podróży minęła w niezręcznej ciszy. Joe nie mówił nic więcej. Krótko streściliśmy mu dziwne wydarzenia, których wcześniej doświadczaliśmy. Nie odpowiedział. Gdy odwoziliśmy go do domu, spytaliśmy się czy chce jeszcze wrócić do jaskini. Potrząsnął głową i pobiegł do domu. Próbowałem potem do niego zadzwonić, ale włączała się poczta głosowa.



28 kwietnia, 2001
W tym wpisie krótko omówiłem odczucia, które ja i B mieliśmy w tamtej chwili. Chciałbym stworzyć odpowiedni nastrój dla tej części dziennika. Liczę na to, że skutecznie uda mi się przekazać nasze myśli i odczucia podczas dyskusji nad kolejnym krokiem. Jeśli nie, obawiam się, że dla przeciętnego czytelnika wyjdziemy na naiwnych ignorantów albo po prostu głupków.

Ta jaskinia oznaczała dla nas połączenie tygodni ciężkiej pracy i całej masy różnych emocji. Od zmęczenia do strachu. Oczekiwania do bólu. Od frustracji do chwili chwały. Dla nas, nie staliśmy na skraju niebezpieczeństwa, tylko raczej honorowaliśmy nasze niewypowiedziane porozumienie. Coś jak rodzic kapryśnego dziecka. Nie mieliśmy zamiaru porzucić naszego „dziecka” tylko z powodu strachu czy braku zrozumienia. Szanujcie to lub nie, ale ta jaskinia stała się częścią nas. A teraz musimy doprowadzić tę przygodę do jej końca. Poza tym, pożerała nas ciekawość! Nie zważając na przytłaczającą liczbę niewyjaśnionych zdarzeń, MUSIELIŚMY do niej wrócić. Co powodowało dudnienia? Co powodowało zmiany w sile wiatru? Itd. Aż do sprawy z Joe. Co właściwie mogło mu się przydarzyć? Co zobaczył? Albo doświadczył? Przeprowadziliśmy wiele długich rozmów na temat naszych dalszych poczynań. Za każdym razem dochodziliśmy do tego samego wniosku: Musimy wrócić. Jedynym sposobem na rozwiązanie wszystkich łamigłówek było zbadanie jaskini. Wracamy.

Dwa tygodnie po wypadzie z Joe, wyruszyliśmy ponownie. Skontaktowaliśmy się wcześniej z lokalną grupą ratowniczą i dostaliśmy pozwolenie na pożyczenie ich przenośnych telefonów, działających w dwie strony. Składały się one z dwóch słuchawek i długiej szpuli z kablem. Mógłbym go rozwijać, zagłębiając się w jaskinię i cały czas pozostawać w kontakcie z B. Pomyśleliśmy też, że dobrym pomysłem będzie zabranie kamery. Kupiłem pokrowiec, który miałby ją chronić przed zniszczeniem. Zrobiłem to z miłą chęcią, B będzie mógł w końcu zobaczyć cały tunel.

Z głową było już wszystko w porządku. Wciąż miałem jasno czerwoną kreskę w miejscu, w którym się uderzyłem. Nie musiałem iść do lekarza, ale było to bolesne doświadczenie. Zastanawiałem się, co by się stało, gdybym poszedł dalej razem z Joe. Po wyjściu zmienił się nie do poznania. Wydzwaniałem do niego prawie codziennie, ale nie odbierał telefonów. B zadzwonił do jego pracy i dowiedział się od przyjaciela Joe, że dwa tygodnie temu poszedł na zwolnienie lekarskie i od tamtej pory go nie widziano.
Nawet wpadłem do niego ze dwa razy. Za pierwszym, wydawało się, że ktoś był w domu, ale nikt nie podszedł do drzwi. Za drugim brakowało samochodu na podjeździe, a światła były pogaszone. Miałem nadzieję na krótką rozmowę przed wypadem do jaskini, ale się nie udało.

Kiedy zachaczaliśmy linę przed zejściem poczułem coś po raz pierwszy. NIE CHCIAŁEM TAM WCHODZIĆ! Nie było to złe przeczucie. Nic nie przeczuwałem. Po prostu nie miałem chęci zagłębiania się w podziemny świat Jaskini Tajemnic. Nawet jeśli nie chciałem tam wchodzić, wiedziałem że MUSIMY. Dwa razy sprawdziłem sprzęt i zsunąłem się w dół.

Już na początku wydawało się, że jaskinia nas tutaj nie chce. Nic nie szło po naszej myśli. Zawsze, kiedy chcieliśmy zaczepić karabinek lub związać sznur albo przywiązać coś do liny, musieliśmy próbowac kilka razy. Kiedy szliśmy na miejsce, uderzaliśmy się o ściany, potykaliśmy się lub upuszczaliśmy rzeczy. Ostatecznie dotarliśmy jakoś do dziury.

Sprawdziliśmy kamerę i telefon, żeby upewnić się, iż przetrwają przeprawę. Wszystko przetestowaliśmy i zgromadziłem ekwipunek, który chciałem ze sobą zabrać. Nadszedł czas. Spojrzeliśmy na siebie, ale nic nie powiedzieliśmy. Ruszyłem w stronę szczeliny. Kiedy wciskałem się do środka, liczyłem na to, że będzie to mój ostatni raz w tym klaustrofobicznym koszmarze.

Przejście poszło gładko, mówiąc w przenośni. Po przedostaniu się na drugą stronę poświęciliśmy kilka minut na przeciśnięcie do mnie sprzętu. Jeszcze raz wszystko obejrzałem. Telefon działał jak marzenie. Nagrałem szczelinę i pierwszą część nowego tunelu. Jako, że nie mogłem filmować podczas czołgania, postanowiłem, że po dotarciu do luźnego miejsca zatrzymam się i nagram co widzę.
Zacząłem czuć się trochę lepiej. Poczułem nieco osobistej satysfakcji, będąc w stanie pokazać B owoce jego pracy.

Niewielkie formacje skalne były za małe, aby zobaczyć je na filmie. Gdybym miał światło dziennie, nie byłoby z tym problemu, ale posiadając jedynie latarkę próby ich nagrania okazywały się daremne. Kryształy były nawet dobrze widoczne. Zatrzymałem się na chwilę, aby porozmawiać z B. Usłyszenie czyjegoś głosu tak głęboko pod ziemią było bardzo pocieszające. Po krótkiej rozmowie rozłączyłem się. Taki telefon wyglądał jak każdy inny, tylko większy. Troche jak te, które widać w filmach wojennych. Kiedy chciałem porozmawiać z B, musiałem po prostu wsadzić kabel do specjalnej dziurki. Zasilacz znajdował się po stronie B, więc urządzenie było cały czas włączone. Odbiór był tak czysty jak w zwykłym telefonie. Ruszyłem dalej.

Postęp był wolny ale stabilny. Wszystko szło bezproblemowo do czasu, kiedy dotarłem do pomieszczenia z okrągłą skałą. Znowu dziwnie się poczułem, tak jak ostatnim razem. Rozejrzałem się ostrożnie wokół, ale nie zwróciłem uwagi na nic alarmującego. Wszedłem do środka, aby nagrać jego wnętrze. Kamień zfilmowałem ze wszystkich stron. Mam ściany, sufit, podłoże – wszystko na taśmie. Nagrałem też hieroglify, ale na filmie ciężko będzie stwierdzić co to dokładnie jest. Za to na pewno będzie się dało coś tam dojrzeć. Następnie udałem się na drugi koniec pomieszczenia, aby wejść do nowego tunelu.

Prowadził w ciemność. Wejście było o stopę niższe ode mnie i wydawało się pozostawać w takiej wysokości tak daleko, jak potrafiłem dostrzec. Schyliłem się i ruszyłem dalej. Ściany w tym tunelu były ciemniejsze niż w pozostałej części jaskini. Na ziemi leżały te same skruszone kamienie. Widziałem na jakieś 30 stóp w przód, potem przejście zakręcało w prawo. Pomyślałem, że to dobra chwila na skontaktowanie się z B.

Usłyszałem kilka „bipów” zanim podniósł słuchawkę, ale jego głos był czysty. Brzmiał tak, jakby przed chwilą drzemał (Nie było mnie tak długo?). Powiedział, że radzi sobie dobrze i żebym się nie spieszył. Podziękowałem mu i się rozłączyłem. Jego cierpliwość była cudowna przez cały czas trwania naszego projektu. Spędził bardzo dużo czasu po prostu czekając na mnie, kiedy ja zwiedziałem jaskinię. Cieszyłem się, że wciąż chciał siedzieć i czekać. Miałem nagrać nowe przejście, kiedy to się stało...

Za sobą usłyszałem dźwięk szurania. Głośny. Był blisko! Pochodził z dużego pomieszczenia, które właśnie opuściłem! Odwróciłem się, gotów stanąć twarzą w twarz z tym czymś, co robiło ten hałas. Straciłem jasność umysłu i wyprostowałem się w tym samym momencie. Trzask! Rozwaliłem kask o o skałę. Latarka pękła i pogrążyłem się w ciemności. Ból przeszedł mnie przez szyję i plecy. Hełm ochronił moją głowę, ale szyja zdrętwiała od uderzenia. Przeleciał mnie strach, a kolana zaczęły się pode mną uginać. Powoli i wbrew własnej woli opadłem na kolana. Delikatnie odłożyłem kamerę. Szuranie dało się słyszeć tylko przez sekundę i teraz jedynym dźwiękiem w pobliżu było moje sapanie. Nie tyle ogarniał mnie strach, co ciemność trzymała mnie w miejscu. Czułem się bezbronny z każdej strony. Próbowałem odwrócić się i spojrzeć za siebie, w bok, przed siebie. Wszędzie czerń. Przełamałem swoje otępienie i zacząłem szukać zapasowego źródła światła. Mała latarka. Włączyłem ją i wtedy prawie się rozpłakałem! Zapomniałem wsadzić nowych baterii i w tej chwili widziałem niewiele więcej niż jeszcze parę minut temu. Ale to wciąż lepsze niż nic. Od razu zacząłem oświetlać duże pomieszczenie. Wysiliłem się, aby dostrzec jakikolwiek ruch. Nic.

Trząsłem się gwałtownie, siedząc tam i zastanawiając się co robić. Nie potrafiłem się skupić. Szczerze powiedziawszy, sądziłem, że zginę. Przez głowę przeszła mi myśl, że B nigdy nie dowiedziałby, co się ze mną stało. TELEFON! Mój mózg powoli wracał do normalnego stanu, bo od razu pomyślałem o świecących pałeczkach. Nie spuszczając oczu z pomieszczenia, przeszukałem ręką torbę. Jako, że niosłem przy sobie telefon i kamerę, opróżniłem plecak na tyle ile mogłem, zostawiając zapasową lampę u B. Zostały mi więc tylko świecące pałeczki. Znalazłem jedną i wyciągnąłem z opakowania. Nieumyślnie ją zepsułem i teraz była bezużyteczna. Rzuciłem ją na ziemię i zacząłem szukać kolejnej. Od czasu do czasu zerkałem za siebie, aby sprawdzić przejście. Znalazłem inną pałeczkę i ułamałem ją, żeby się zapaliła. Pojawiła się delikatna zielona poświata, ledwie dająca wystarczająco światła, aby rozjaśnić najbliższą okolicę. Odnalazłem jeszcze jedną sztukę i cisnąłem nią do dużego pomieszczenia.

Perfekcyjny rzut, pałeczka przeleciała przez całą długość pomieszczenia. Przez krótki moment jej lotu nie widziałem nic innego, tylko ściany jaskini. Brak obecności rzeczy niezwyczajnych wcale mi nie ulżył. Na dalekim końcu pokoju, zerknąłem na okrągły kamień. W pewnej chwili światło zniknęło z tyłu skały. Wciąż się trząsłem, ale przynajmniej nic nie zobaczyłem. Mimo wszystko, pozostawał ten hałas...

Poświeciłem pałeczką i z drżącymi palcami, wsadziłem wtyczkę kabla do telefonu. Przyłożyłem słuchawkę do ucha i usłyszałem... NIC! Brakowało „bipów” oznaczających połączenie z drugim odbiornikiem. Przerażony wyciągnąłem przewód i wetknąłem go ponownie. Znowu cisza. Linia padła. Co mogło się stać? PRZED CHWILĄ rozmawiałem z B! Prawie rozszlochałem się z paniki. Wiedziałem, że jedyną drogą powrotną była ta, którą przyszedłem. Ale COŚ tam było! Trzecia próba skontaktowania się z B skończyła się tak samo jak przedtem. Starałem się wymyślić inny plan, ale potrafiłem skupićsię jedynie na wspomnieniach szurającego dźwięku z przed momentu. Osłabiony, oparłem się o ścianę tunelu, oddychając jakbym właśnie ukończył wyścig, jednocześnie nie spuszczając wzroku z dużego pomieszczenia. Gdy moję ramię dotknęło ściany, przeszedł mnie ogromny ból, przypominając mi o zderzeniu z sufitem jaskini. Rozpacz, agonia, trwoga.

Nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak długo tam siedziałem, ale moje stopy mrowiły a kolana były obolałe. Puścił mnie trochę ból w plecach, ale w przypadku szyi nic się nie zmieniło. Postanowiłem podjąć próbę wyjścia z tego złowieszczego tunelu. Wiedziałem, że jeśli poczekam dłużej, to wkrótce stracę i te światło. Spróbowałem wstać, ale brakowało mi siły. Przeczołgałem się przez duże pomieszczenie, ciągnąc plecak za sobą. Pomagając sobie ścianami jaskini, udało mi się powoli wstać. Wciąż szybko oddychając, powoli przeszedłem przez pomieszczenie. Idąc zwijałem kabel. Moje oczy wpatrywały się wprost przed siebie, uważając na jakąkolwiek oznakę ruchu. Oczy zaczęły mnie palić, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mrugałem od paru minut. Ilu? Jak długo to już trwa? Jedynymi dźwiękami, jakie mogłem usłyszeć, był zgrzyt moich stóp kruszących kamienie pod sobą i świst mojego oddechu. Każdy obrót szpuli z kablem oznaczał, że byłem bliżej wyjścia. Bliżej B. Bliżej bezpieczeństwa.

Krótka wędrówka przez pomieszczenie trwała wieczność. Hieroglif wydawał się świecić, dając jakiś rodzaj ostrzeżenia. Nie wiem co przedstawiał, ale wszystko w tej chwili utrzymywało człowieka w strachu. Zbliżając się do wyjścia, widziałem zarysy okrągłego kamienia w świetle pałeczki. Coś z nim było inaczej, ale nie potrafiłem stwierdzić co. Kiedy się zbliżyłem już wiedziałem. Przesunął się! TO był dźwięk, który słyszałem. Trwoga ponownie ścisnęła moje ciało na myśl, jak blisko byłem do... czegoś! Nie miałem wyboru, musiałem ruszać dalej. Aczkolwiek, nie było łatwo. Podszedłem bliżej do kamienia, trzymając pałeczkę w mojej roztrzęsionej dłoni. Wtedy zauważyłem co spowodowało moją utratę konaktu z B. Kamień leżał teraz na kablu. Pociągnąłem go i przewód się urwał. Moja ostatnia nadzieja skontaktowania się ze światem zewnętrznym została właśnie ugaszona. Nigdy nie czułem się tak samotny i bezradny. Zagłębiony głęboko pod ziemią, dobrowolnie wszedłem do swojego grobu.

Jako, że telefon był teraz bezużyteczny, zostawiłem go w tunelu. Ze wzrokiem skupionym na okrągłym kamieniu, ruszyłem naprzód z szybkim oddechem oraz suchym i bolącym gardłem. Z każdym zgrzytem kamieni pod moimi butami, moje serce stawało. W zielonym świetle pałeczki nie dostrzegałem żadnych ruchów. Będąc co raz bliżej kamienia, rozejrzałem się dokładniej. Nie widząc nic, przeszedłem parę kroków obok niego. Kiedy znalazłem się po jego drugiej stronie, odskoczyłem na widok tego, co zobaczyłem. W ścianie przy podłodze znajdowała się dziura, kolejny tunel. Wcześniej musiał być zasłonięty przez kamień! ALE TERAZ ZOSTAŁ UJAWNIONY! Skała nie mogła sama się przesunąć.

Cofnąłem się, uderzając o ścianę po przeciwnej stronie. Ból w plecach powrócił ze zdwojoną siłą. Patrzyłem się w nowo odkryte przejście. Schodziło w dół pod kątem 45 stopni i ciągnęło się tak daleko jak byłem w stanie widzieć. Parę stóp w jego głębi, dostrzegłem pałeczkę, którą wcześniej rzuciłem. Oświetlała tunel na tyle, że mogłem stwierdzić iż ściany były całkiem gładkie. Tak samo z podłożem, w przeciwieństwie do reszty jaskini. Przejście mogło mieć jakieś 3 stopy średnicy. Gdybym miał chęć wejścia do środka, przejście przez nie nie sprawiłoby problemu. W tej chwili myślałem jednak jedynie o wyjściu z jaskini. Powoli się wycofałem, ruszając w stronę B. Nie spuszczałem oczu z ciemności. Prawie przewróciłem się o kabel. Moja latarka już właścwie nie świeciła, pozostawiając mnie jedynie z pałeczką w dłoni. Chciałem pobiec do szczeliny. Samo usłyszenie innej osoby ulżyłoby mi w moim strachu.

Kiedy oddalałem się od kamienia czułem jak przytłaczające uczucie paniki zalewa moje ciało. Tak jakby legion demonów miał zaatakować mnie od tyłu. Czułem się, jakby zbawienie znajdowało się tuż za rogiem, ale Lucyfer podążał za mną, odciągając mnie od ocalenia. Zauważyłem, że poruszałem się szybciej niż zazwyczaj. Jedyną rzeczą nad którą myślałem, było szybka ucieczka. Minąłem kryształy ledwo zauważając ich piękno w zielonym świetle pałeczki. Za każdym razem, kiedy schylałem się, aby uniknąć jakąś skałę, moje plecy dawały o sobie znać. Gdy dotarłem do niższego tunelu, zacząłem raczkować. Kiedy moje dłonie dotknęły podłoża jaskini, poczułem jak eletrkyczny impuls przeszywa moje plecy. Po raz pierwszy odkąd rozpoczął się ten koszmar, krzyknąłem. Przewróciłem się i leżałem tak na kamieniach, odkrywając nowe granice bólu z każdym oddechem. Telepiąc się ze strachu i cierpienia, starałem się nasłuchiwać innych dźwięków. Czułem jedynie ciszę pulsującą wewnątrz mojej głowy. Wiedziałem z poprzednich wypadów, że B wciąż znajdował się poza zasięgiem słuchu. Ale byłem już blisko.

Krzywiłem się, usiłując podciągnąć swoje ciało i ruszyć dalej wzdłuż tunelu. Cały czas trzymałem w dłoni pałeczkę, ale przestałem pilnować tyłów. Skoncentrowałem się na jak najszybszym opuszczeniu tego miejsca. Dotarłem do części, w której mogłem już skontaktować się z B, ale nie wydałem żadnego dźwięku. Nie chciałem zatrzymywać się na dłużej. W końcu dotarłem do ostatniego zakrętu przed wąską szczeliną. Czołgając się się przez jej początek, odezwałem sie do B. Odpowiedział. Krzyknąłem, żeby przygotował wszystko na drogę powrotną. Zapytał się czy wszystko ze mną w porządku (nie odzywałem się do niego przez telefon, więc zaczął się martwić). Powiedziałem, że nie i aby zabrał się do roboty. Kiedy dotarłem do liny, ściągnąłem kask i wsadziłem go do plecaka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ZAPOMNIAŁEM ZABRAĆ KAMERY! Ale była to tylko przelotna myśl. Obchodziła mnie tak samo, jak pasażera Titanica mógł obchodzić płaszcz albo czapka. Przyczepiłem wszystko do sznura i kazałem B to ściągnąć do siebie. Następnie kazałem mu ruszać do wyjścia od razu jak skończy. Jak zapytał się dlaczego, po prostu wrzasnąłem, że oprócz nas jest tutaj coś jeszcze.

Każdy ruch powodował ból w moich plecach. Wiedziałem jednak, że to bez znaczenia. Miałem zamiar wydostać się stąd jak najprędzej, odkładając wszelkie obrażenia na drugi plan. Poczułem, że wiatr powrócił z najbardziej mdlącym zapachem, jaki kiedykolwiek poczułem. Śmierdziało jak wilgotna, zjełczała, zgniła i rozkładająca się ŚMIERĆ. Dostałem mdłości. Przycisnąłem koszulkę do nosa, aby chroniła mnie przed tym przytłaczającym zapachem. B też to poczuł. Krzyknął „CO to JEST?!”. Potem zaczął mnie ponaglać. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem dalej. Wrzaski B tylko potęgowały mój strach i panikę. Wiedziałem, że wyczuł potrzebę jak najszybszej ucieczki, więc pospieszyłem go, aby ruszał na powierzchnię. Włożył moją świecącą pałeczkę do szczeliny i rozpoczął wspinaczkę.

Nie zwracałem uwagi na ciasnotę tego miejsca. Ocierałem twarz, uszy, ręce i ramiona. Każdy cal tunelu oznaczał niezliczone ilości zadrapań i skaleczeń na moim ciele, ale ledwie je zauważałem. Plecy prawie paraliżowały mnie z bólu. Ponownie poczułem rosnącą potrzebę zwymiotowania, gdyż odór dotarł do mnie z kolejnym podmuchem. W połowie szczeliny zrobiłem sobie przerwę, żeby złapać oddech. Byłem już wykończony.
Góra szczeliny wydawała się spoczywać na moim policzku, a podłoże – jak pokruszone szkło – leżało pod drugim. W trakcie mojego odpoczynku, usłyszałem szurający dźwięk w głębi jaskini! Potrwał kilka sekund, a potem ustał. Zacząłem beznadziejnie szlochać. Już nawet nie potrafiłem przytomnie reagować na hałas. Płacz był moją podświadomą odpowiedzią na strach, który przelewał się przez moje ciało. Ponownie ruszyłem dalej w panice. Kiedy dotarłem do najszerszego miejsca szczeliny, wsunąłem ręce pod siebie, aby znaleźć się w dogodnej pozycji do opuszczenia tunelu. Złapałem linę i pociągnąłem z całej siły. Ramiona zablokowały mnie w dziurze! Operując nieco stopami wciągnąłem się jakoś z powrotem do środka. Potem się obróciłem i spróbowałem raz jeszcze. Tym razem się udało. Odepchnąłem się nogami i BUM, wyleciałem ze środka, upadając na ramię. Starałem się załagodzić uderzenie, ale nie mogłem nic zrobić. Dziwnym trafem ból skupił się na ramieniu, najwidoczniej nie oddziaływając na plecy.

Przeturlałem się i powoli wstałem na nogi. Zapach był tutaj mniej intensywny. Chwyciłem pałeczkę i zacząłem szukać kasku. Kiedy się wspinałem i łapałem się dłonią o kolejną krawędź, wzdrygnąłem się ze zgrozą. W świetle pałeczki po raz pierwszy zobaczyłem rany na moich rękach. Przedramiona były pokryte głębokimi nacięciami i zadrapaniami. Ich znaczna cześć była zalana krwią. Rany nie były a tyle głębokie, aby nieustannie krwawić, ale sączyły krew. W tej krótkiej chwili, kiedy się zatrzymałem, zauważyłem, że w jaskini panowała cisza. Żadnych dźwięków ze szczeliny i przede mną. Uczucie samotności powróciło, motywując mnie do ruszania dalej. Wspinanie okazało się trudne, zważając na mój stan. Trzymanie pałeczki jako jedynego źródła światła tylko dodawało trudności temu wyzwaniu.
Jak dotarłem już na górę, popędziłem aby dogonić B. Podziwiałem jak szybko uciekał.

Pomimo tego, że potem nie wspominałem już o swojej kondycji fizycznej, BOLAŁO! Z każdym krokiem, ból uderzał dolną część pleców i szyję. Ręce miałem pocharatane a na ramieniu głębokie rozcięcie. Szczerze wierzę, że gdyby nie trwoga, którą odczuwałem, nie miałbym siły i motywacji do dalszej wspinaczki. Działała we mnie czysta adrenalina. Na nieszczęście, zaczynała się kończyć. Nie widziałem ani nie słyszałem B, zanim nie dotarłem do ciasnej przestrzeni na dole miejsca, z którego się spuszczaliśmy. Wspinał się najszybciej jak potrafił. Mogłem usłyszeć, jak cieżko oddychał. Zawołałem do niego, a jego reakcja powiedziała mi, że jest prawie tak samo zdenerwowany jak ja. Powiedział mi, abym zaczął się wspinać. Obaj wiedzieliśmy, że to coś niebezpiecznego lub coś, czego byśmy normalnie nie zrobili, ale to było inne. Po prostu stałem tam wpatrując się w linę, ginącą w mroku nad moją głową. Wierciła się od ruchów B. Nie miałem go w zasięgu wzroku, lecz byłem pewien, że jest blisko. Sznur był moją jedyną drogą powrotu na zewnątrz. Do światła, bezpieczeństwa. Za mną kryła się ciemność, strach, nieznane. Przez głowę przeleciała mi myśl o scenie filmowej, w której aktor przechytrzył potwora i dotarł do frontowych drzwi nawiedzonego domu. Kiedy tylko dotyka klamki, słyszy za sobą dźwięk i odwraca się, żeby ujrzeć...

Przywiązałem pałeczkę do kasku i sięgnąłem po uprząż. Pomyślałem, że pozwolę B wejść trochę wyżej podczas gdy ja zwinę linę z jaskini. To sprawi, że szybciej się stąd wydostaniemy, kiedy dojdziemy już na górę. Wolałem nie nawijać sznura na rękę, ponieważ była obolała i krwawiła, więc rzuciłem go po prostu na ziemię. Usłyszałem jak B ostrzega mnie z góry, „kamienie”, i musiałem schylić się pod skałą podczas gdy kilka małych skał spadło na podłoże obok mnie.
Ponownie zacząłem zwijać linę. Była mniej więcej w połowie, kiedy napotkała przeszkodę. Uhh! Za ciężka. Nie miałem zamiaru wracać się z powrotem, więc zdecydowałem, że po prostu ją tu zostawię, założę uprząż i ucieknę. Zacząłem przyczepiać sprzączki. Zanim zdążyłem ją zabezpieczyć, usłyszałem dziwny dźwięk u moich stóp. Tętno mi przyspieszyło. Spojrzałem w dół, aby zobaczyć, że lina zaczyna znikać w ciemności. COŚ CIĄGNĘŁO SZNUR Z POWROTEM DO JASKINI!!!

Porzuciłem uprząż i zacząłem wspinać się do góry. W tamtej chwili nie myślałem jasno i rozpocząłem wspinaczkę, nie będąc przyczepionym do liny. Wiele razy wspinałem się bez używania urządzenia do podciągania się po linie, ale zawsze byłem do niej przyczepiony, tak na wszelki wypadek. Wspinałem się tak szybko, jak moje obolałe ciało na to pozwalało. Znowu byłem w panice i raniłem swoje ręce i nogi. Krzyknąłem do B, że coś ciągnęło za sznur. Odkrzyknął, abym się pospieszył. Miałem szczęście, że nie spadłem na dół. Zanim dotarłbym do ziemi, odbiłbym się wiele raz od ścian jaskini. Obrażenia byłyby krytyczne. Moje tempo było bardzo dobre i widziałem już promienie światła. To powiedziało mi, gdzie już jestem.

Dogoniłem B i ponagliłem go nieco. Zajęłoby mu to co najwyżej kilka minut, ale każda sekunda okazywała się torturą, jeśli musiałeś czekać aż się wespnie. Popatrzyłem na linę, którą się wspinaliśmy. Spodziewałem się zobaczyć jak jakieś stworzenie z wnętrza ziemi wspina się, aby zrobić sobie z nas swój posiłek, ale lina po prostu drgała w rytm ruchów B bez jakiegokolwiek nacisku od dołu. Kiedy zatrzymałem się na krawędzi czekając na B, bez przerwy pilnowałem sznura, próbując zwracać uwagę na cokolwiek nadzwyczajnego. Nie wiedziałem czy moje serce wytrzyma jeszcze jakiś stres. Chyba nie mogłem być już bardziej spięty. Spróbowałem się rozluźnić, aby upewnić się, że potrafię myśleć racjonalnie, ale mój biedny mózg się przegrzał. Jak tylko B dotarł do ostatniej krawędzi przed wolnością, zaczepiłem urządzenie do wspinaczki i zabrałem stąd swój tyłek. Właśnie wtedy zauważyłem, że lina zaczyna naciskać od dołu, ale był to ustabilizowany nacisk, nie taki, jakby ktoś wspinał się na górę. Tak czy inaczej, chciałem stąd wyjść jak najprędzej. Ruszyłem.

Kiedy dotarłem do wyjścia z jaskini i światła dziennego, B już był w miejscu, w którym przyczepiliśmy linę. Tak bardzo chciałem się wydostać, że prawie zacząłem wspinać się gołymi rękami. Ledwie dawałem radę, niewiele brakowało a padłbym z wykończenia. Odpocząłem na tyle, żeby móc podciągnąć się o ostatnie parę stóp. Jak tylko dostałem się na górę, odczepiłem urządzenie do wspinaczki. Widziałem jak B klęczy pod drzewem, więc pokusztykałem do niego i padłem. Zobaczyliśmy się po raz pierwszy, odkąd wszedłem do Krypty Floyda, po prostu się w siebie wpatrywaliśmy. Wiedziałem, że wyglądam okropnie, ale nie wiedziałem, że B jest w takim złym stanie. Miał nacięcia i zadrapania na prawie każdej odkrytej części jego ciała. Jego twarz była blada, prawie biała. Miał rozdziawione usta i wybałuszone oczy. Ciężko oddychał. Prawie dyszał. Nasze wspólne oszołomienie zostało przerwane, kiedy usłyszeliśmy, że sznur wokół drzewa się zaciska. Skamieniałem przytłoczony strachem. B skupił się na węźle. Wtedy jednym ruchem, wyjął kieszonkowy nóż i odciął linę.

To niesamowite jak ludzki umysł potrafi odmiennie rozumieć pojęcie czasu. Jestem pewien, że cięcie sznura mogło trwać co najwyżej 4-5 sekund, ale wydawało się trwać godzinę. Po tym jak opadł na ziemię, zaczął ślizgać się wgłąb jaskini wydając przy tym świszczący odgłos. W tamtej chwili B zaczął szlochać. Wyrzucił nóż i opadł na plecy. Widok uciekającej liny spowodował, że wrażenia z tunelu powróciły. Wstałem i ruszyłem do samochodu. Zauważyłem, że B wciąż leżał w miejscu, patrząc z szeroko otwartymi oczami jak lina ginie w mroku. Krzyknąłem do niego, co wydawało się przerwać jego trans. Podniósł się i pospieszył z dala od drzewa, jaskini, koszmaru. Nikt z nas nie odezwał się ani słowem podczas drogi powrotnej.

Minęły już 4 dni od naszego wypadu do jaskini. 4 dni zajęło mi wpisanie tego doświadczenia do dziennika. Za każdym razem, kiedy zaczynałem pisać, przypominałem sobie okropne rzeczy i po chwili musiałem przestać. Jednakże, czułem się zmuszony do jego kontymuacji, jako że niewiarygodne wydarzenia były wciąż swieże w mojej głowie. Cały czas odczuwam ból. Cały czas czuję ten smród. Cały czas doświadczam horroru. Nawet przepisanie dziennika zajęło mi całe godziny. Chciałbym napisać więcej, ale to będzie musiało poczekać. Upłynęło już kilka dni od ostatnich wydarzeń, a ja wciąż nie mogę się wyluzować. Ledwie potrafię się skupić. To tyle na dziś.



5/19/01
Minęły trzy tygodnie od naszej ostatniej wizyty w jaskini. Chciałbym uaktualnić nieco informacje o moim stanie, moich planach co do jaskini i o ostatnich wydarzeniach. Przepraszam, że nie odbierałem waszych telefonów. Dostawałem wszystkie wiadomości, ale po prostu nie czułem się na siłach, aby oddzwonić. Steve i Marc, dzięki za wasze słowa zachęty. Wiem, że wasza dwójka jest szczerze mną zatroskana. Jesteście świetnymi przyjaciółmi. Marc, wiem, że kilka razy zachodziłeś do mojego domu i przepraszam, że nie otwierałem ci drzwi. Sama myśl, że ktoś chciał mnie odwiedzić bardzo mi pomagała. Siostro, słyszę zmartwienie w twoim głosie. U mnie wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Po prostu opiekuj się moimi siostrzeńcami i siostrzenicami.

Wydaje mi się, że mogę aktualizować tę stronę tak, aby wszyscy wiedzieli jak sobie radzę. Wiele się wydarzyło przez ostatnie trzy tygodnie, więc zrobię co w mojej mocy, aby wszystko opowiedzieć. Chyba zacznę od momentu, na którym kończy się ostatni wpis.
Napisanie tamtego wpisu zajęło mi kilka dni. Byłem tak wstrząśnięty swoimi doświadczeniami, że mogłem po prostu siedzieć i zastanawiać się, co właściwie się tam stało. W tej chwili jestem na długotrwałym zwolnieniu lekarskim z pracy. Próbowałem wrócić do roboty parę dni po tamtym wydarzeniu, ale szef odesłał mnie do domu. Nie potrafiłem się skoncentrować i wyglądałem okropnie. Byłem nawet u lekarza, ale nie mogłem przecież opowiedzieć mu o tym co się stało, więc po prostu powiedziałem, że żyję w dużym stresie. Zalecił odpoczynek i wypisał mi receptę. Mmmmm! Dobre leki!

Kiedy opuściliśmy jaskinię, byłem oszołomiony. Nie mogłem jasno myśleć i z trudem pojmowałem co się wokół mnie dzieje. Nie jadłem ani nie spałem wiele. Cieszyłem się, że mózg działał na tyle, abym mógł spisać swoje doświadczenia, dopóki były świeże. Po przeczytaniu tego co napisałem, czuję, że trafnie zobrazowałem, to co wydarzyło się tamtego dnia. Nie zmieniłbym nic. Nawet jeśli napisanie tego zajęło mi trzy dni, to sprawiło, że poczułem się dużo lepiej. Szkoda, że długo to nie potrwało. W istocie, właśnie wtedy rzeczy znacznie się pogorszyły.
Po ostatnim wypadzie straciłem kontakt z B i nie widziałem go aż do wczoraj. Nie próbowałem się z nim skontaktować ani on ze mną. Tak samo żaden z nas nie dzwonił do Joe. Po powrocie z jaskini, B podrzucił mnie do domu, a ja spędziłem następne dni samotnie. Próbowałem coś jeść, ale nie miałem apetytu. Byłem niespokojny, ale nie potrafiłem znaleźć nic, co odwróciłoby uwagę mojego umysłu od niedawnych wspomnień. Wtedy właśnie postanowiłem je spisać. Jak już mówiłem, pozwoliło mi to myśleć nieco jaśniej, a ja sam byłem trochę spokojniejszy. Ale nie potrwało to długo. Poszedłem do pracy następnego dnia, ale odesłali mnie do domu. Dzień później miałem przytłaczające uczucie trwogi zalewające moje ciało. Byłem w depresji i nie miałem do kogo się zwrócić po poceiszenie. Dostawałem wiele różnych telefonów od ludzi, ale nie odbierałem żadnego z nich. Nawet zmieniłem wiadomość z poczty głosowej, aby powiadamiała ich, że wszysto u mnie OK. Siedziałem tak w tym żałosnym stanie, jedząc i śpiąc, kiedy tylko mi się udawało, aż do tygodnia po powrocie. Wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

Początkowo słyszałem w domu dźwięki, które nie miały wyjaśnienia. Kroki. Szuranie. Skrzypienie drzwi. Wiecie, typowe dla horrorów. Tyle, że nie były wyraźne. Tak jakbym nie był pewien czy słyszałem, to co słyszałem. Mogłem jeść lub brać prysznic i nagle się zaciąć, myśląc, że coś usłyszałem. Ale dźwięk się nie powtarzał. W istocie, gdyby nie to, że często się powtarzały, to nie mógłbym być pewny, że te hałasy w ogóle istniały. W każdym razie, bałem się. Zupełnie tak, jakbym został złapany w pajęczą sieć. Uczucia niepokoju, złych przeczuć i napięcia zalały moje życie. Potem pojawiły się halucynacje.

Zacząłem widzieć rzeczy w podobny sposób, w jaki słyszałem dźwięki. Widok jakiegoś ruchu kątem oka, a kiedy się odwracałem – nic. Wtedy spałem z zapalonymi światłami w sypialni, ale teraz zapalałem już wszystkie w całym domu. Kiedy zacząłem widzieć rzeczy regularnie, kupiłem pistolet. Zamówiłem go z ogłoszenia w gazecie, więc nie musiałem czekać na pozwolenie. Poszedłem do lekarza, ale nie wspominałem o szczegółach z mojego życia. Po prostu powiedziałem mu, że nie mogę się zrelaksować i wyszedłem z receptą w dłoni. Na szczęście, w tamtej chwili moje rany i inne obrażenia były już w znacznej części wygojone. Plecy wciąż trochę bolały, ale recepta poradziła sobie i z tym. Gdy brałem leki, czułem się świetnie, ale nie chciałem przez resztę życia chodzić naćpany, więc zażywałem je tylko pod koniec ciężkiego dnia. Niestety, co raz częściej miałem widziadła i wzrosła potrzeba brania lekarstw.

O ile przebłyski kątem oka pozostały, to teraz zacząłem widzieć kształty i cienie. Znajdowały się poza oknami, najczęściej w środku nocy. Wciąż nie mogłem wymyślić dobrego wyjaśnienia, więc ciężko było mi to pojąć. Wkrótce zacząłem zasuwać wszystkie zasłony i żaluzje, aby pozbyć się prawdopodobieństwa zobaczenia czegokolwiek. Robienie tego trochę pomagało, ale moje życie cały czas pozostawało w bałaganie. Moja codzienna rutyna była mechaniczna i pusta. Spałem tak długo ile się dało, zazwyczaj ze zmęczenia. Następnie byłem się i próbowałem coś zjeść. Straciłem dużo na wadzę, więc starałem się w siebie wciskać tyle, ile mogłem. Potem trochę ćwiczyłem i brałem drzemkę. W ciągu ostatnich dwóch tygodni dom opuściłem tylko parę razy. Sklep, lekarz, kupno broni. Nie oglądałem telewizji, bo nie potrafiłem się skupić. Dużo siedziałem na internecie, szukając informacji o jaskiniach i mitach. Jedyną historią, jaką znalazłem, była legenda wsród grotołazów o Hodagu. Jest to w założeniu stworzenie, które błąka się po jaskiniach.

Dwa tygodnie po powrocie z jaskini i tydzień odkąd zacząłem słyszeć rzeczy, pojawiły się koszmary. Nadzwyczajnie wyraźne. Brak określonego tematu lub powracających wydarzeń. Po prostu przerażające. Czasami byłem w domu i ktoś próbował mnie dorwać. Z tym, że nie mogłem uciekać, bo nie miałem nóg. Innym razem znajdowałem się w dużej kadzi a ktoś wylewał na mnie ciecz przypominającą syrop. Budziłem się w panice. Pozostawałem przytomny, dopóki zmęczenie nie zmusiło mnie do powrotu do krainy snów. Brutalna rutyna. Trwało to przez kilka dni, aż szóstego dnia osiągnęło punkt kulminacyjny (wczoraj). Sny wydawały się tak prawdziwe, że ciężko było mi stwierdzić czy śpię czy nie. Byłem wykończony, wypłukany z energii. Szedłem z salonu do sypialni wczesnym wieczorem, kiedy spojrzałem w dół na korytarz i dostrzegłem czarny kształt na jego końcu. Pomyślałem, że to złodziej i powoli zacząłem się cofać. Nie ruszał się. Wtedy zadzwonił telefon! Wytącił mnie z równowagi i potknąłem sięo krzesło. Jak się podniosłem, wychyliłem się, aby spojrzeć na korytarz i niczego tam nie było! Zabrałem kluczyki i opuściłem dom. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do punktu widokowego nad miastem, aby zobaczyć jego światła. Nie wiedziałem czemu tam jadę, ale wiedziałem, że MUSZĘ. Im byłem bliżej, tym większą miałem tego pewność. Kiedy tam dotarłem, zobaczyłem coś, co najpierw mnie zaskoczyło a po chwili sprawiło, że się rozluźniłem. Joe tu był! Stał obok samochodu i wpatrywał się w światła. Spojrzeliśmy na siebie. Ze zmęczenia na jego twarzy wyczytałem, że przeszedł przez tak samo beznadziejne chwile jak ja. Nasza konwersacja była niewiarygodnie krótka. „Wróciłeś?”, zaczął pomimo tego, że znał odpowiedź. „Tak.” „Musimy wrócić.” „Jutro będzie dobrze?”, zapytałem. „Tak, w południe.” Wsiedliśmy do swoich samochodów. Nie chciałem nawet rozmawiać z nim o jego doświadczeniach. Oczywiście on też nie chciał znać moich. Pojechałem do B.

Kiedy otworzył drzwi, wydawało mi się, że radzi sobie całkiem nieźle, jest nawet szczęśliwy. Jedno spojrzenie na mnie i jego twarz zmieniła wyraz. Ta rozmowa też była bardzo zwięzła. „Spotkałem Joe i wracamy jutro w południe.” B patrzył śmiertelnie poważnie. Kiwnął głową. Zapytałem, czy mogę spędzić u niego noc. Ochoczo zaprosił mnie do środka. Dopiero później zauważyłem, że wszystkie światła w domu były zapalone. Zaprowadził mnie do wolnego pokoju. „Czuj się jak u siebie.” „Dzięki.” Umyłem się w łazience, wziąłem leki i poszedłem spać. Pierwszy porządny sen od dawna. Obudziłem się wczesnym rankiem i udałem się do domu, aby przygotować się do wyjazdu. Pomyślałem, że wyślę tę wiadomość, aby nikt nie zastanawiał się co się ze mną dzieje. Podejrzewam, że do czasu aż większość z was to przeczyta, ja już będę w domu mając świętną historię do opowiedzenia. Obiecuję, że wkrótce dowiecie się ode mnie więcej. Teraz jest 10 rano, sobota 19-ego maja. Za dwie godziny wyruszamy.

Przygotowanie się do tego wypadu będzie inne niż dotąd. Po raz pierwszy w życiu zabiorę ze sobą pistolet do jaskini. Wezmę też nóż, zestaw pierwszej pomocy, dużo jedzenia i wody oraz aparat. Poza tym, kilka zapasowych źródeł światła, kartkę papieru i ołówek oraz wszystkie liny do wspinaczki, ponieważ B stracił swoją w jaskini. Do Krypty Floyda zabiorę sznur dużej długości. (To pierwszy raz od trzech tygodni, odkąd widzę nawiązanie do Krypty Floyda. Ciarki przechodzą mnie przez plecy, kiedy o tym piszę.)

Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym osiągnąć tego dnia. Tyle odpowiedzi, które mam nadzieję znaleźć. Zastanawianie się nad wszystkimi zdarzeniami do dnia dzisiejszego powoduje, że kręci mi się w głowie. Czy to wszystko jest po prostu złym snem? Niestety, jestem przytomny i wciąż, w ciągu kilku następnych godzin mogę spotkać się z prawdziwym koszmarem. Myśl posiadania innej osoby u swojego boku wcale nie łagodzi strachu, który czuję. Trzęsę się rozmyślając nad dziecinnymi pytaniami, które trzeba będzie rozważyć: Kto jako pierwszy wejdzie do Krypty? Kto będzie iść z przodu? Kto postanowi kiedy mamy wracać? Ale najważniejszym pytaniem jest: Co z kamerą, którą zostawiłem ostatnim razem? Powinna być w stanie nagrywać w kompletnej ciemności. Zostawiłem ją włączoną, więc co możemy znaleźć na taśmie? Teraz przychodzą mroczniejsze pytania – Co jeśli kamera zniknęła? Co jeśli została zniszczona?

Chociaż ciężko jest znaleźć nazwę dla mojej motywacji, wydaje mi się, że „zakończenie” pasuje idealnie. Muszę dowiedzieć się kilku rzeczy o tej jaskini. Wierzcie w to lub nie, ale najważniejsze jest znalezienie jej końca. Biorąc pod uwagę wszystkie ostatnie wydarzenia, których doświadczyłem, może się to wydawać banalne, ale to jest to, czego pragnę. Po drodze postaram się znaleźć odpowiedzi na pozostałe pytania, nurtujące mnie od dawna. Jeśli jednak znajdę koniec głównego tunelu i koniec tunelu ukrytego za kamieniem, będę zadowolony i nigdy nie wrócę więcej do tej jaskini. Nigdy!

Może się wydawać, że przeciskanie się przez wąską szczelinę bez uprzedniego zastanowienia jest rzeczą nienaturalną. Tak jak wspinanie się po klifie dla rozrywki. Lub skakanie z samolotu prosto na ziemię. Robimy te rzeczy, aby zaspokoić naszą potrzebę przygody. Podświadoma chęć zdobycia naszego własnego Everestu. Jak B zwykł mówić, „Wędrowanie po jaskiniach jest ostatnią okazją odkrywania nowych rzeczy dla osoby o skromnych środkach.” To prawda. Krótka przejażdzka z jakiegokolwiek miejsca z kraju i jesteśmy w jaskini, czekającej aż ktoś ją zwiedzi. Nawet do jaskini powszechnie znanej przez ludzi można podejść jak do przygody, czegoś nowego, czegoś do przezwyciężenia. Bo tam jest.
Wielu z was nie zgadza się z moimi decyzjami co do tej jaskini. Wiem o tym z wiadomości, które otrzymywałem. Obawiam się, iż nie mam wyboru. Jeśli kiedykolwiek mam jeszcze zaznać kojącego snu, muszę wrócić. Jeśli kiedykolwiek będę chciał przejść przez korytarz własnego domu w spokoju, muszę wrócić. Jeśli kiedykolwiek będę chciał zwiedzać kolejne jaskinie, muszę teraz wrócić. Nie wydaje mi się, abym miał jakiś wybór. MUSZĘ wrócić.

Do rodziny i przyjaciół, którzy to czytając – żyjcie w pokoju. Zdobędę tę jaskinię. Potem wrócę i natychmiast zaktualizuję tę stronę. Załączę wszystkie zdjęcia jakie dzisiaj zrobimy, a jeśli zajedziecie do mojego domu, pokażę wam także filmy. Spodziewam się wrócić w nocy, najpóźniej jutro.

Do zobaczenia wkrótce z masą odpowiedzi!
Ted

THE END < - - więcej wpisów nie było
Jeśli ktoś się zainteresował historią i chciałby dowiedzieć się więcej o Tedzie, a nie przeszkadza mu język angielski, to zapraszam:
http://knowyourmeme....s/ted-the-caver
http://grahamjw.word...-caver-mystery/
http://www.imdb.com/title/tt2100573/


  • 45