Witam. Na wstępie chciałem nadmienić, że całą sytuacja miała miejsce 10 lat temu kiedy chodziłem do podstawówki i kilka razy już chciałem ją gdzies opisać ale nigdy wcześniej sie do tego nie zabrałem. Gdybym był sam pewnie puścił bym ją w niepamięć uznając za dzieciecą wyobraźnie, ale jestem pewien tego co sie zdarzyło a jeżeli ktoś chce na poważnie do tego podejść to będę wdzięczny.
Na początku nakreśle całą sytuacje jest wrzesień/październik, mgła niesamowita a widocznośc na max 10 metrów, wracałem z kolegą który jest moim sasiadem ze szkoły koło godziny 14, zawsze jeździliśmy tą droga która prowadziła do naszych domów. A więc jechaliśmy na rowerach ledwo widząc co jest przed nami gdy mój kolega Szymon zatrzymał sie i powiedział "co to jest?", też sie zatrzymałem i spojrzałem w stronę samotnego młodego drzewa na końcu pagórka za którym jest pole a dalej las, przydrzewku zauważyliśmy coś czego wcześniej tam nie było, mianowicie "coś" stało obok drzewa wyglądało jak człowiek ale bardzo nienaturalny z długimi rękoma, był dosyć wysoki (tak mi się wydaje byłem dzieckiem więc to cos mogło być wzrostu dorosłego człowieka) i stał nieruchomo. Poczuliśmy strach ale to było nic w porównaniu do tego co czuliśmy później, to coś stało jak wryte i po prostu uznaliśmy, że nie będziemy sie narażać wiec skrócimy drogę która prowadzi blisko tego drzewa przez pole skoszonej kukurydzy, zeszliśmy z rowerów i idziemy ciągle obserwując cokolwiek to było. Nagle postać przy drzewie zaczeła się ruszac powiedziałem na tyle cicho ile mogłem Szymonowi "nie ruszaj się", zatrzymał się i czekaliśmy na rozwój wydarzeń (teraz po tylu latach nie rozumiem czemu po prostu nie pojechaliśmy do domów inną trasą ale nie oszacowaliśmy, że może to być coś groźnego). Postać wykonywała jakieś dziwne zabiegi z tym drzewem ale niestety przez dużą mgłe sytuacja była ledwo widoczna właściwie na skraju zasięgu wzroku we mgle, to coś wyciągneło drzewo z ziemi wyciągneło coś o kształcie garnka i jakiegoś niskiego stołka lub blatu? pogrzebało chwilę i schowało te rzeczy a drzewo z powrotem wsadziło, w tym czasie co jakiś czas się rozglądało również w naszym kierunku i wydawało mi się że mimo braku twarzy widziałem jakby fioletową lub niebieską poświate z oczu tego czegoś ale kolega tego nie potwierdził. Staliśmy jak wryci co jakiś czas upewniając się, że widzimy to samo. "Co to jest?", "widzisz tą czarną postać?", "co on robi?" i tak dalej rozmawiając też o jego wyglądzie czyli wysoki czarny długie ręce i pusta twarz bez żadnych zarysowań, drzewo tez było czarne więc sama postać mogła byc innego koloru jednak nie było tego widać przez mgłe. Gdy wsadził drzewo z powrotem po prostu stał tak jak kiedy go pierwszy raz dostrzegliśmy, teraz staliśmy w ciszy a kolega spytał się czy idziemy dalej a ja mówiłem ze nie ze czekamy az sobie odejdzie. Wydawało mi się, że stoję tam wieczność chciałem wrócić do domu bałem się o swoje zycie a kolega tak samo, po jakimś czasie (nie wiem nawet jakim to mogło byc 5 minut lub nawet 30, byliśmy dziećmi nie mieliśmy nawet zegarka) postać po prostu obróciła sie o 90 stopni w prawo w kierunku lasu i zaczęła uciekać na uwaga 4 kończynach w strasznie dziwny sposób gdy to zobaczyłem nie poczułem ulgi tylko panicznie się przeraziłem ale uznałem, że lepszej sytuacji na ucieczke nie będzie i razem z kolegą darliśmy do domu tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu. Do dzisiaj odczuwam strach chodząc samemu przez moją wieś po ciemku i nie wiem czy ktokolwiek w to uwierzy ale to było po prostu straszne i nigdy tej sytuacji nie zapomnę nie przyśniło mi się to odrazu mówie. Proszę o wyrozumiałośc jeżeli napisałem chaotycznie starałem sie wszystkie informacje tutaj upchać.