Prezydent USA Abraham Lincoln został zastrzelony 14 kwietnia 1865 r. Jego zabójca był człowiekiem wykształconym, ale czy na pewno był również działającym samotnie fundamentalistą?
Źródło grafiki: © Piotr Mańkowski
Przyszły zabójca prezydenta, John Wilkes Booth był aktorem szekspirowskim, ale również człowiekiem zainteresowanym bieżącą sytuacją polityczno-społeczną. Początkowo jego poglądy były zbliżone do Konfederatów, ale po egzekucji zwolennika abolicjonizmu Johna Browna, czego był świadkiem, oddalił się od spraw związanych z ruchami odśrodkowymi. W Wojnie Secesyjnej nie brał udziału. W końcu porzucił teatr i próbował zająć się biznesem. Nie wyszło mu z ropą naftową, więc ponownie zbliżył się do Konfederatów. Planowanie akcji mającej na celu uprowadzenie Lincolna rozpoczął już w 1864 r.
Początkowo miał bowiem zamiar uprowadzić prezydenta w celu wymienienia go na uwięzionych żołnierzy Konfederacji. Byłaby to pionierska w USA operacja tego typu, wyprzedzająca o cały wiek działalność ugrupowań terrorystycznych. Jednocześnie byłaby wyjątkowo trudna do przeprowadzenia. Po jednym z przemówień Lincolna, Booth zdenerwował się na tyle mocno, że zmienił decyzję i od tego momentu szykował się już wyłącznie do zamordowania prezydenta.
Oczywiście, obraz Lincolna był daleki od tego przedstawionego w filmie Stevena Spielberga. Wydawał on wyroki na Indian, co przez lata było starannie przemilczane. Nie był też wcale przyjacielem rasy czarnej – w walce o zniesienie niewolnictwa przyświecał mu cel utrzymanie jedności USA. Według najnowszych odkryć historyków, był również najpewniej chory na syfilis, przez co być może nie zdołałby dożyć do końca swej kadencji. Zły stan zdrowia prezydenta widać na prezentowanej fotografii, wykonanej dwa miesiące przed śmiercią.
Booth nie zamierzał czekać na wyroki natury. Dzwony zadudniły dla Lincolna w waszyngtońskim Ford Theatre. Zabójca zakradł się do loży honorowej i strzelił mu od tyłu w głowę. Po czym zeskoczył na dół, łamiąc sobie piszczel, ale kuśtykając i uciekając z teatru zdążył jeszcze wykrzyczeć swoje słynne „Tak to zawsze dzieje się tyranom”!
Po śmierci Lincolna narodziła się prawdopodobnie pierwsza teoria spiskowa w historii USA. Otóż odkryto, że na siedem godzin przed wydarzeniami w Ford Theatre, Booth zatrzymał się w hotelu, w którym przebywał wiceprezydent Andrew Johnson. W recepcji złożył liścik o treści „Nie chcę panu przeszkadzać. Czy jest pan w domu? J Wilkes Booth”. Johnsona nie było, więc do spotkania nie doszło.
Nie zostało jednak nigdy wyjaśnione w jakim celu Booth chciał się widzieć z Johnsonem i skąd w ogóle wiedział gdzie on przebywa? W społeczeństwie zaczęły się szerzyć plotki, że to wiceprezydent stał za zabójstwem Lincolna. Widziano spisek także w tym, że Booth wniknął do niepilnowanej loży, gdyż – co za przypadek – pilnujący jej policjant akurat w momencie przybycia zamachowca oddalił się od swojego stanowiska.
Fakt pozostaje faktem, gdy Johnson został po śmierci Lincolna mianowany prezydentem, ogłosił amnestię dla mieszkańców Południa. Ideały o które w swoim mniemaniu walczył Booth, zostały niniejszym zrealizowane.