Nadszedł czas na moje opowieści. Na bardzo świeżo, bo z wczoraj
W końcu wydarzyło się pod moją obecnością coś, czego nie potrafię wyjaśnić i żadna z osób, która była razem ze mną, też nie znalazła wytłumaczenia. Kto wie, może to był duch Ze względu jednak na to, że moje życie bardzo nie obfitowało do tej pory w zjawiska paranormalne, zafascynowało mnie to zdarzenie na tyle, że po prostu muszę się jego historią podzielić.
Zaczęło sie od tego, że wyjechałam na weekend. Najpierw do lasu a później po drodze do domu wstąpiliśmy z narzeczonym do jego rodziców. Korzystając z okazji złożyliśmy wizytę dziadkowi.
Dziadek, jako rześki 93-latek, mieszka sam, rzut beretem od domu rodziców. Pół roku temu zmarła jego żona. Podczas snu, na atak serca. Miała lat 92.
Od tamtego wydarzenia, przyznam szczerze, chodziły mi pewne praranormalne myśli po głowie. Tyle nawiedzeń na forum i na YouTubach się spotyka, a dziadek niby się nie skarży żeby coś dziwnego działo się w jego domu. Pomimo tego, że babcia zmarła nagle, nawet nie zdając sobie z tego prawdopodobnie sprawy. Dlatego był to tylko kolejny argument dla moich przekonań, że z tymi duchami to musi być fantazja na całego.
Odwiedziliśmy więc dziadka. Ja, narzeczony, jego brat i mama. Dziadek nas przywitał, poszliśmy rozgościć się w salonie. Do salonu wchodzi się od kuchni i nie widać z niego drzwi wejściowych ani przedsionka, dlatego wszystkie drzwi wewnętrzne były pootwierane ażeby było słychać gdyby ktoś przyszedł. Rozsiedliśmy się i rozmawiamy. Nagle słyszymy, że otwierają się drzwi wejściowe. A dokładniej brzmiało to jakby się powoli ze skrzypieniem otworzył, a później bez trzasku zamknęły. Słyszeliśmy dokładnie taki dźwięk drzwi z przedsionka jak gdyby po prostu ktoś wszedł do domu. Wszyscy umilkliśmy, oczekując, że po paru sekundach ktoś się zaanonsuje, ale nic takiego się nie stało. Ja, narzeczony i jego mama poszliśmy więc sprawdzić czy ktoś przyszedł w odwiedziny. Przedsionek był pusty, weranda też, nikogo też nie było na podwórku. Wróciliśmy więc do salonu. Poważnie zdziwieni.
Po chwili usłyszęliśmy kroki na piętrze. Trzy, cztery zwykłe ludzkie kroki. Dom jest drewniany, więc takie kroki słychać wyraźnie. Pobiegliśmy więc z narzeczonym i tym razem z jego bratem na górę. Domyślacie się pewnie na tym etapie opowieści, że na piętrze nikogo nie było.
Wiem, że pewnie będziecie się starali sprawę wyjaśniać, chociaż ja nie widzę potrzeby. Jeżeli świadek, który zna wszystkie okoliczności, nie ma pojęcia wtf się wydarzyło, to osoba totalnie postronna tym bardziej nie będzie wiedziała.
Wyjaśnię tu jednak oczywistości, dla czystości mojego sumienia i spokoju waszych myśli: O przeciągu nie ma mowy, bo dziadek, jako osoba już dość leciwa, trzyma wszystkie okna pozamykane. Dodatkowo wejście obudowane jest werandą, która jest również cały czas zamknięta.
Co do kroków natomiast, to nie brzmiały one jak dźwięki domu, jak dźwięki rozciągających/kurczących się belek czy inne skrzypienia. Brzmiały one jak- rytmiczne, chodzone kroki. I nie tylko mnie to bardzo zdziwiło.
Dzięki za wytrwanie do końca. Mam jednak nadzieję, że historia przyprawiła was chociaż o ułamek tego dreszczyku emocji, o jaki samo wydarzenie przyprawiło mnie
Użytkownik dziewięć edytował ten post 18.07.2017 - 16:52