Napisano 11.01.2016 - 23:32
Napisano 12.01.2016 - 00:48
Dzieciństwo mi się przypomniało .
Było kiedyś czasopismo "Mały Modelarz" https://pl.wikipedia.../MaĹy_Modelarz
Kupowało się to pisemko w kiosku Ruchu. W małych miejscowościach był z tym problem, gdyż nakład nie był zbyt duży.
PZL Łoś był jednym z pierwszych trudnych modeli, które sklejałem.
Niektórym może się to wydać: dziwne bądź śmieszne, ale nad tym modelem pracowałem pięć miesięcy, po trzy cztery godziny dziennie. Skala trudności? średnia (był trudny gdy go kleiłem potem były trudniejsze modele)
Użytkownik Panjuzek edytował ten post 12.01.2016 - 00:53
Napisano 12.01.2016 - 03:45
Mialem to samo napisać - tez sklejałem PZL Łoś. Trudno określić skalę trudności,bo jako dzieciak inaczej rozumie się "TRUDNY" a inaczej "Łatwy"
Użytkownik Simson edytował ten post 12.01.2016 - 03:47
Napisano 12.01.2016 - 19:02
Z Łosiem niestety nie jest tak różowo, jak się powszechnie uważa.
Z jednej strony w momencie jego prezentacji rzeczywiście była to bardzo nowoczesna konstrukcja, samolot szybki (najszybszy ówczesny bombowiec średni) i zwrotny, o największym w klasie udźwigu bomb.
Z drugiej strony jego wady były niestety bardzo istotne -- przede wszystkim bardzo słabe uzbrojenie. 3 karabiny maszynowe o małym kalibrze to stanowczo za mało, w efekcie Łoś nie miał się w powietrzu czym obronić. Po drugie kuriozalne nieco braki w wyposażeniu: brak aparatury radiowej, brak komunikacji pokładowej, brak opancerzenia, brak samouszczelniania zbiorników paliwa, brak zaawansowanego systemu celowania, brak wielu innych urządzeń... no niestety, to są w samolocie bojowym elementy podstawowe.
Tak samo problemy wiązały się z paradoksalnie nowoczesną konstrukcją. Wysokie obciążenie jednostkowe płatowca (170 kg/m2 - to bardzo wysoki wskaźnik jak na bombowiec z połowy lat 30-tych, Wellington zbliżył się do tej wartości dopiero w ostatnich swoich odmianach) zapewniające mu wysoką prędkość maksymalną i zwrotność oznaczały wprawdzie doskonałe (jak można wnioskować z dostępnych opisów i relacji) właściwości podczas lotu bez obciążenia, natomiast samolot z pełnym ładunkiem bomb i paliw był bardzo wymagający w pilotażu, a sam start z lotniska był mocno ryzykowny. Obciążony Łoś był bardzo podatny na przeciągnięcie, a awaria jednego z silników podczas startu z pełnym ładunkiem była równoznaczna z rozbiciem samolotu. Krótko mówiąc, do pilotowania Łosia potrzeby był pilot o nieprzeciętnych umiejętnościach, nie był to tak łatwy do opanowania samolot jak np. Wellington. Zapewne z tego też powodu Rumuni rozbijali się nimi nagminnie.
Ale chyba największą wadą, jeśli można w ogóle to za wadę uznać, Łosia było to, że tak naprawdę nie był nam potrzebny. Bombowiec to broń ofensywna -- trudno było jednak uznać, że Polska w połowie lat 30-tych nastawiałaby się na wojnę zaczepną z kimkolwiek, zamiast obronnej. Z racji tego, że był bombowcem średnim i braku zaawansowanych urządzeń celowniczych, nie nadawał się do precyzyjnego bombardowania celów pojedynczych (pojazdy, czołgi), ani do zadań szturmowych. No i na koniec, polskie lotnictwo bombowe nie opracowało od 1936 roku skutecznej taktyki operowania bombowcami średnimi, w związku z czym we wrześniu 1939 samoloty te były po prostu praktycznie bezużyteczne (raz im się udało zaatakować duże zgrupowanie czołgów wroga, 4 września, ale bez większych efektów). Poza tym bombowce potrzebują osłony myśliwców, a najlepszymi samolotami tego typu w naszym lotnictwie były PZL P-11, które były od Łosi znacznie wolniejsze, stworzenie więc formacji bombowców pod ochroną myśliwców, czyli widoku powszechnie spotykanego np. podczas Bitwy o Anglię nie wchodziło w grę.
Krótko mówiąc - Łoś miał potencjał ku temu, by stać się znakomitym bombowcem (niewykorzystany), ale w realiach Polski przed II wojną światową był po prostu pomysłem zupełnie chybionym. Zamiast Łosia lepiej było przeznaczyć siły i środki na zaprojektowanie nowoczesnego myśliwca, choćby takiego jak Jastrząb, ale o kilka lat wcześniej.
0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych