Skocz do zawartości


Zdjęcie

Miejsce Piastowe - zajazd, w którym mieszkał strach


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Miejsce Piastowe - zajazd, w którym mieszkał strach.

 

2dmf8zn.jpg

 

Jednak nie było prawdą, że w betonowej podłodze piwnicy zalano dziecięce szczątki. Możliwe, że to, co przesuwało meble, kwiliło po nocach i nie dawało spokoju każdemu z kolejnych właścicieli domu, to byty duchy dzieci. Lecz one zginęły zupełnie inaczej, niż szeptano. Mroczna tajemnica nadal krąży w dusznym powietrzu nad domem przy jednej z głównych polskich tras.

 

     Dom jest do sprzedania. Po raz dziesiąty? Dwunasty? Trudno to sprawdzić, chyba że w księgach wieczystych, ale postronni nie mają do nich dostępu. Naprzeciw domu po drugiej strony szosy stoi przydrożna kapliczka. Jakby chciała ochraniać ludzi mijających to miejsce. Bo ludzie mówią, że tu straszyło zawsze, dlatego kapliczkę wzniesiono już ponad sto lat temu. Szeptana wieść o fatalnym domu niesie się od lat. Najpierw słyszało się, że tam straszy - czyli ktoś niewidzialny chodzi, stąpa, najczęściej nocą czyni niepostrzeżenie rumor. W kredensie, zwłaszcza koło północy, dzwonią zastawy; niekiedy z półki nad zlewem spadają z hukiem naczynia na kuchenną podłogę. Jakby ktoś przedramieniem starł te naczynia z blatu wprost na podłogę. Wersje są różne. Mówiono, że naczynia kuchenne naraz zaczynały drżeć, jakby nastąpiło niespodziewane trzęsienie ziemi. Albo jakby ktoś poruszał szafką czy kredensem i wszystko dzwoniło, rytmicznie, jazgotliwie. I te kroki! W ciemnej nocy, budzące domowników. Raz ciężkie, jak odgłosy powolnego spaceru w nocnej ciszy kogoś w twardych buciorach, raz niczym plaskanie drobnych, kobiecych albo dziecięcych, bosych stopek. Nikt z obcych ani z odległych sąsiadów - bo dom stoi na wzgórzu - nie mógł sprawdzić, co się tam nocą dzieje. Kolejni właściciele prawdopodobnie z czymś się zdradzali swoim przyjaciołom, a ci - jak to zwykle bywa z „tajemnicami przekazanymi w największym zaufaniu" - również w tajemnicy przekazywali te wieści innym „zaufanym" przyjaciołom. I owa tajemnicza wieść niosła się niczym liść na fenowym wietrze. Właściciele rzeczonego domu zawsze zaprzeczali, słysząc pytanie o duchy. To bzdury - twierdzili oburzeni. Nikt i nic tu nie straszy - zapewniali. Tylko dlaczego ten dom wciąż wystawiany jest na sprzedaż?

 

Czysta hipoteka

 

       Przed kilkoma laty miasto i okolicę obiegła wieść, że dom sprzedany, nowy właściciel pochodzi z zewnątrz, i że on wie o plotkowaniu na temat tutejszych strachów i duchów, ale kpi z tych przesądów. Już się do domu wprowadził, nic się nie dzieje. Niedługo potem jednak rozeszła się wieść, że to ostatni, poprzedni właściciele puszczali plotki o strachach, gdyż chcieli, by ten „dom nie poszedł w obce ręce". Obce? A przecież poszedł. Właśnie w obce. A po kilku tygodniach znów ukazało się ogłoszenie: „Dom na sprzedaż, czysta hipoteka". Czemu już na sprzedaż? Czysta hipoteka? Co to znaczy? Jak się sprzedaje, to musi być czysta - zastanawiano się we wsi.

 

      Po różnych ścieżkach i meandrach historii tego obiektu znalazł się jednak kolejny, nowy nabywca i przerobił go na przydrożną knajpę. Nazwa lokalu miała zachęcić swą oryginalnością: „Zaczarowany zajazd"...
      Znów się mówiło o tym wzgórzu. Nieco inaczej. O nazwie - że to jakoby próba „zamówienia" fatalnych sił, odczynienia czarów - bo chyba jednak tam straszyło, jakieś czary miały tam miejsce; może działały tam nieczyste duchy, czartowskie siły. Turyści zaczęli zawijać do zajazdu „na kawkę", „obiadek", „śniadanko" - jedni z potrzeby, inni z ciekawości. Miejscowi także zawijali - z wielkiej ciekawości.

 

       Trudno dociec, czy było prawdą takie oto zdarzenie: Otóż podobno jakaś rodzina wracając z urlopu zafundowała sobie w „Zaczarowanym zajeździe" obiad, choć było już grubo po południu. Kelnerka podawała zamówione dania z uśmiechem. Potem ktoś dodawał: z dziwnym uśmiechem. Małżeństwo - wraz z dwójką dzieci - otrzymało po posiłku zamówioną herbatę. I naraz w rękach dzieci popękały szklanki i szkło wypadło z hukiem na posadzkę. Dorosłych przeszył dreszcz - byli jedynymi w sali konsumentami, żadnych innych gości, nikogo z obsługi. Przestraszeni i zatroskani o dzieci sprawdzali ich rączki. Ani śladu skaleczeń. Parujący wrzątek nie poparzył żadnego z malców. Na posadzce, prócz szkieł z rozbitych szklanek, nie było kropli cieczy. Wyparowała? Tak nagle? Upalny przed-wieczerz wcale tego nie wyjaśniał. Mężczyzna zaczął wołać, w końcu wrzeszczeć, domagając się przybycia obsługi. Dopiero po dłuższej chwili zjawiła się kelnerka - z tym samym dziwnym uśmiechem i jakby nigdy nic, jakby nikogo i niczego nie słyszała, zapytała zalotnie, czy czegoś jeszcze nie potrzebują; i że mogą tu zanocować, przecież to koniec weekendu, a droga zapchana. Na prośbę, by kelnerka posprzątała rozbite szklanki, kobieta odrzekła z tym samym uśmiechem: - Państwo tu pierwszy raz, nie wiedzą państwo, że przecież nic się nie stało. I poszła, pozostawiając im swój niepokojąco słodki uśmiech.

 

Najedli się, ale strachu

 

        Po uregulowaniu rachunku goście ci oczywiście odjechali. A jednak musieli zatrzymać się po drodze. Zanocowali w jednym z hotelików przy trasie. Mężczyzna nie mógł prowadzić auta. Ręce mu drżały. Czuł nieskoordynowane ruchy kończyn, pedał hamulca mylił mu się z pedałem sprzęgła, kilkakrotnie cudem wyszedł z zakrętu, będąc przez moment przekonany, że zawiodły hamulce, podczas gdy dodawał gazu.

 

      Opowiadał ponoć o przygodach z ostatnich godzin w recepcji hoteliku. I wnet znalazł się obok ktoś, kto też słyszał o tym dziwnym zajeździe. I że podobno kierowcy, którzy wiedzą o tym lokalu, przerzucają w czasie jazdy wzrok na kapliczkę stojącą po drugiej stronie drogi.
      Wszelkie wersje związane z kolejnością nabywców tego budynku są względne, ale jednak relacje o strachach i dziwnych wydarzeniach - podobne: że działały tam, i pewnie nadal tak jest, jakieś nadprzyrodzone siły. Czy teraz, gdy zajazd znów wystawiony jest na sprzedaż, także dzieje się coś szczególnego? Dowieść tego się nie udaje. Jak dopaść ducha na „gorącym uczynku" - posługują się czarnym humorem znajomi. Inni żartują, że ludzie w zajeździe już się najedli - ale strachu! - więc pora interes zamknąć.

       Pod koniec stycznia znów wypadało mi jechać koło owianego smutną legendą zajazdu. Zatrzymałem się na wzgórku. Podszedł do mnie mężczyzna pod pięćdziesiątkę z tajemniczym uśmiechem, pytał, czy reflektuję na tę posiadłość z wypisanym na banerze dużymi cyframi numerem telefonu sprzedającego. Zaprzeczyłem, ale zagadałem: Tu ponoć straszy. Co jest tego powodem?
       - Straszy. Teraz to straszą puste okna - powiedział z nieukrywanym szyderstwem. Potem spoważniał, przedstawił się (prosząc jednak o anonimowość) i dodał: jeśli straszy, nie ma już znaczenia z jakiego powodu. Złe siły trzeba zneutralizować. Zapytałem, w jaki sposób neutralizować. - Modlitwą, może... Z tymi słowami mnie zostawił.

         Czyli jednak straszy. Przynajmniej - odstrasza. Kto? Co? Dlaczego? Pozostaje pewnie wersja, która pojawiła się już na początku tej historii. Otóż opowieść, że pod betonową podłogą przy wejściu znaleziono podczas przeróbek technicznych szczątki dwojga dzieci, okazuje się raczej plotką. Jednak istnieje pewna historia, która miała tu miejsce.

 

Aniołki o zmierzchu

 

         Nikt z informatorów ani znajomych czy dalekich sąsiadów (w pobliżu nadal nie wyrasta żaden nowy dom) nie może dziś powiedzieć - choć historia domu nie jest przecież tak długa - czy tragiczne wydarzenia dotyczyły właścicielki budynku, czy też kobiety przyjezdnej. W każdym razie kolejność zdarzeń miała być następująca. Otóż kobieta ta, wraz z dwójką swoich dzieci, wybierała się w podróż. Nie ma teraz znaczenia, czy miała to być daleka wyprawa, czy tylko wypad po zakupy. Wsiadła do samochodu, zapaliła silnik. Cofając na podwórku, przy tym właśnie domu, nie spostrzegła w lusterkach - może w nie nie zerknęła? - stojących z tyłu samochodu dzieci i... nieszczęśliwie na nie najechała. Dzieci zginęły pod kołami na miejscu. Ktoś później twierdził, że jedno przeżyło. Lecz kobieta, matka nieszczęsnych dzieci, targnęła się na własne życie. Odratowano ją. Tu również nie da się ustalić szczegółów: czy - jak się powiada - odcięto ją ze sznura, czy odratowano ją w szpitalu, gdyż zażyła rzekomo jakąś truciznę, może nadmierną ilość leków. Niby wszystko jedno, choć nie do końca. Bo kobieta ta trafiła potem do zakładu dla umysłowo chorych. I dopiero tam zwariowała na dobre. Po tym, gdy przyniesiono jej torebkę z dokumentami i w portfeliku ujrzała zdjęcia swoich nieżyjących już dzieci - oszalała do szczętu. Kobieta ta prawdopodobnie już nie żyje.

 

       Ludzka wyobraźnia nie zna granic. Zatem czy wierzyć, że na zboczu wzgórza przy zajeździe szarówką można niekiedy zobaczyć biegające po trawie „dwa małe aniołki"? Znajomi zajmujący się osobliwościami i niecodziennymi zjawiskami przychylają się do wersji, że możliwe są oznaki bytowania istot nadprzyrodzonych w miejscach, gdzie skończyło się tragicznie ludzkie życie. Że może to niezidentyfikowana energia - jedyny materialny ślad po człowieku. Kościół przyjmuje żywot wieczny istoty ludzkiej i wieczne obcowanie z duszami naszych bliźnich. Jednak opowieść o tym, że wokół budynku, który już przestał być zajazdem, biega dwójka dzieci, jest raczej domeną fantazji. Bujnej wyobraźni osób, które dowiedziały się o tragedii dzieci i dramacie matki. Lecz czy na pewno? Tajemnica jest i pozostaje - tajemnicą.

Źródło: Czwarty wymiar
Artykuł: Mikołaj Górny


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych