Witam. Chciałbym podzielić się z wami swoją historią która mi się przydarzyła. Może ktoś miał coś podobnego.Na początek krótki wstęp-15 lat mieszkałem na jednym piętrze w bloku obok małżeństwa ludzi w zaawansowanym już wieku. Kobieta zmarła 4 lata temu a jej mąż w sierpniu ubiegłego roku-obydwoje po 70. Zmarli z powodu chorób ale ich śmierci były szokiem dla reszty sąsiadów. I może ważny szczegół że byłem przy znajdowaniu martwych ciał obydwojga małżonków. Upływa czas jest Nowy Rok-przy okazji życzeń powiedziałem w domu "a gdyby sąsiad żył to by przyszedł" bo jak co roku przychodził składać życzenia. Kilka dni po Nowym Roku w nocy pojawił się sen. Właściwie nie sen ale taki jakby przebłysk. Idę korytarzem swego mieszkania do drzwi otwieram je i widzę swojego zmarłego sąsiada. On zaczyna wchodzić mi do mieszkania a ja zaczynam krzyczeć. Sąsiad był ubrany w to w co go znaleziono jak był martwy. Prawie postawił jedną nogę w moim mieszkaniu a ja zamykam szybko drzwi i "sen" się urywa. Obudziłem się-w mieszkaniu prawie ciemno. Światło latarni przez okno daje trochę blasku. Postanowiłem zobaczyć która godzina i zacząłem przecierać zaspane oczy. I wtedy poczułem jak z oka po policzku płynie mi łza. Nie zatrzymywałem jej i spojrzałem na zegarek-było około 4;45 nad ranem. Po krótkiej chwili doszedłem do drzwi wejściowych i spojrzałem przez wizjer ale nikogo nie było. Już nie zasnąłem po tym tylko przeleżałem w łóżku gapiąc się w sufit aż do poranka. Nikomu ze swojej rodziny ani nikomu z rodziny zmarłego o tym nie mówiłem bo szczerze mówiąc obawiam się reakcji. Na początku tego tygodnia pierwszy raz od śmierci sąsiada wszedłem do jego mieszkania. Rozmawiałem z córką zmarłego i mówiła że jej ojciec mnie szanował. Ja też miałem i mam o nim dobre zdanie. No bo np.przychodził z życzeniami na Nowy Rok jak wcześniej napisałem. I przyszedł jak co roku...tylko inaczej niż zwykle...