Ostatnio mieliśmy podobną sytuację.
Niedawno zmarła moja prababcia. Trzy dni po jej smierci a dzień po pogrzebie w łazience w naszym domu pojawił się dość charakterystyczny zapach rozkładającej się krwi. Żadna z domowniczek nie miała wówczas (jak i przez co najmniej 3 poprzedzające zapach tygodnie) "tych" dni więc takie wyjasnienie odpada.
Zapachu nie dało się w żaden sposób zlikwidować. Sprawdziliśmy również wszelkie zakamarki ale nie znaleźliśmy żadnej martwej myszy itp. Również przeczyszczenie wszystkich odpływów domestosem nic nie dało. Odkryłam, że zapach dobiega z jednej z płytek znajdującej się na prawo od zlewu ale tam (jak i w szafce poniżej) również nic nie znaleźliśmy a porządne jej wyczyszczenie nie dało efektów dłuższych niż dwie godziny - zapach powracał. Zniknął samoistnie po jakimś tygodniu.
Do tej pory jednak głowię się skąd pochodził ów zapach. Prawdopodobnie zapach przynieśliśmy z pogrzebu - przez jedną noc w koszu na brudną bieliznę lezały nasze odświętne ubrania więc możliwe, że łazienka nasiąkła zapachem cmentarza. Dlaczego jednak osiadł on głównie w jednej z płytek(nie znajdującej się bezpośrednio przy koszu na bieliznę) i dlaczego nasze kurtki (które prane nie były) nie śmierdziały podobnie i nie "zaraziły" zapachem przedpokoju?
Teoria jakoby prababcia postanowiła nawiedzić naszą łazienkę wydaje mi się jednak totalnie absurdalna. Nie wierzę, żeby lepszego miejsca sobie znaleźć nie mogła. Gdy przez głowę po raz pierwszy przeszła mi taka myśl dosłownie wybuchnęłam śmiechem.
Swego czasu podobna sytuacja nastąpiła również po śmierci ciotki.
Rankiem po jej pogrzebie poczułam u siebie w pokoju charakterystyczny zapach kościelnego kadzidła. W tym przypadku myślę jednak, że zapach ewidentnie pochodził z ubrań jakie miałam na sobie na pogrzebie gdyż całą noc leżały u mnie w pokoju a zapach poczułam przechodząc obok miejsca gdzie się wciąż znajdowały.